39415.fb2
— Obacz, abyś nie bluźnił! — odrzekł mu na to Zagłoba — każde zło musi minąć, bo gdyby wiecznie trwało, to byłby dowód, że diabeł rządzi światem, nie zaś Pan Jezus, któren miłosierdzie ma nieprzebrane.
Dalszą rozmowę przerwał im widok Babinicza, którego wyniosłą postać ujrzeli z dala ponad falą głów innych. Pan Wołodyjowski i Zagłoba poczęli zaraz kiwać na niego, lecz on tak zapatrzony był w pana Czarnieckiego, że ich zrazu nie zauważył.
— Patrzcie — rzekł Zagłoba — jako się chłop zmizerował!
— Nie musiał wiele wskórać przeciw księciu Bogusławowi — odpowiedział Wołodyjowski — inaczej byłby weselszy.
— I pewno, że nie wskórał. Wiadomo, że Bogusław pod Malborgiem, razem ze Szteinbokiem, przeciw fortecy czyni[165].
— W Bogu nadzieja, że nic nie sprawią!
Na to pan Zagłoba:
— Choćby też i Malborg wzięli, my tymczasem Carolum Gustavum captivabimus[166]; obaczym, czy fortecy za króla nie oddadzą.
— Patrzcie! Babinicz idzie już do nas! — przerwał Skrzetuski.
On zaś istotnie, dostrzegłszy ich, począł odsuwać tłum na obie strony i dążyć ku nim, kiwając im czapką i uśmiechając się z daleka. Przywitali się jak dobrzy znajomi i przyjaciele.
— Co słychać? Cóżeś, panie kawalerze, uczynił z księciem? — pytał Zagłoba.
— Źle słychać, źle! Ale nie pora o tym powiadać. Teraz do stołów zasiądziemy. Waszmościowie zostaniecie tu na noc; chodźcież do mnie po uczcie na nocleg, między moich Tatarów. Szałas mam wygodny, to sobie przy kielichach pogawędzim do rana.
— Jak tylko ktoś mądrze mówi, nie ja się przeciwię! — odparł Zagłoba. — Powiedz nam jeno, od czegoś tak wymizerniał?
— Bo mnie w bitwie razem z koniem obalił i rozbił ten piekielnik, jako gliniany garnek, że jeno od tej pory żywą krwią pluwam i przyjść do siebie nie mogę. W miłosierdziu Pana naszego Chrystusa nadzieja, że jeszcze krew z niego wytoczę. Ale teraz chodźmy, bo już pan Sapieha z panem Czarnieckim poczynają sobie świadczyć i o pierwszy krok się ceremoniować. Znak to, że stoły gotowe. Z wielkim sercem tu na was czekamy, boście też juchy szwedzkiej dość rozlali.
— Niech inni mówią, jakem dokazywał! — rzekł Zagłoba — mnie nie wypada!
Wtem całe tłumy ruszyły się i poszli wszyscy na majdan między namioty, na którym zastawione były stoły. Pan Sapieha wystąpił na cześć pana Czarnieckiego jak król. Stół, przy którym posadzono kasztelana, był szwedzkimi chorągwiami nakryty. Miody i wina lały się ze stągiew, aż obaj wodzowie podchmielili sobie nieco pod koniec. Nie brakło wesołości, żartów, wiwatów, gwaru, aż lubo[167] pogoda była cudna i słońce nad podziw dogrzewało, chłód wieczorny spędził wreszcie ucztujących.
Wówczas Kmicic zabrał swoich gości między Tatarów. Siedli tedy w jego namiocie na łubach[168], obficie wszelkiego rodzaju zdobyczą wypchanych, i gwarzyć poczęli o Kmicicowej wyprawie.
— Bogusław teraz jest pod Malborgiem — mówił pan Andrzej — a inni powiadają, że u elektora, z którym razem na odsiecz królowi ma ciągnąć.
— To lepiej! to się spotkamy! Wy, młodzi, nie umiecie sobie z nim poradzić, obaczym, jak sobie stary da rady! Z różnymi się spotykał, ale z Zagłobą jeszcze nie. Powiadam, że się spotkamy, chyba mu książę Janusz w testamencie zalecił, żeby Zagłobę z dala omijał. Może to być!
— Elektor chytry człek — rzekł Jan Skrzetuski — i niech tylko ujrzy, że z Carolusem źle, wnet będzie wszystkie obietnice i przysięgi relaksował.
— A ja wam mówię, że nie — rzekł Zagłoba. — Nikt nie jest na nas bardziej zawzięty jako Prusak. Gdy twój sługa, który cię pod nogi musiał podejmować i szaty twoje czyścić, panem twoim przy odmianie fortuny zostanie, to właśnie tym będzie sroższy, im byłeś mu panem łaskawszym.
— To zaś czemu? — pytał Wołodyjowski.
— Bo mu jego służebna kondycja w pamięci zostanie, i mścił się będzie za nią na tobie, choćbyś mu same dobrodziejstwa świadczył.
— Mniejsza z tym! — rzekł Wołodyjowski. — Nieraz też się zdarza, że i pies pana w rękę ukąsi. Niech nam Babinicz lepiej o swojej wyprawie powiada.
— Słuchamy! — rzekł Skrzetuski.
Kmicic, pomilczawszy chwilę, nabrał tchu i począł rozpowiadać o ostatniej wojnie Sapieżyńskiej z Bogusławem, o klęsce tego ostatniego pod Janowem, na koniec o tym, jak książę Bogusław, rozbiwszy w puch Tatarów, jego samego wraz z koniem na ziemię obalił i z życiem uszedł.
— A powiadałeś waszmość— przerwał Wołodyjowski — że go będziesz ze swymi Tatary[169] choćby do Bałtyku ścigał…
Na to Kmicic:
— A waszmość mnie powiadałeś także w swoim czasie, jako tu obecny pan Skrzetuski, gdy mu Bohun umiłowaną dziewkę porwał, przecie i jej, i zemsty zaniechał dlatego, że ojczyzna była w potrzebie; z kim kto przestaje, takim się staje, jam zaś z waszmościami się zadał i śladem ich iść pragnę.
— Bogdaj ci tak Matka Boska nagrodziła jak Skrzetuskiemu! — odrzekł Zagłoba. — Wszelako wolałbym, żeby twoja dziewka była teraz w puszczy niż w Bogusławowym ręku.
— Nic to! — zakrzyknął Wołodyjowski — odzyszczesz[170] ją!
— Mam ja do odzyskania nie tylko jej personę[171], ale jej estymę[172] i afekt[173].
— Jedno przyjdzie za drugim — rzekł pan Michał — choćbyś osobę miał i gwałtem brać, jako to wówczas… pamiętasz?
— Tego nie uczynię więcej!
Tu począł pan Andrzej wzdychać ciężko, a po chwili rzekł:
— Nie tylkom tamtej nie odzyskał, ale jeszcze i drugą Bogusław mi porwał.
— Czysty Turek! jak mi Bóg miły! — zakrzyknął Zagłoba. A pan Michał począł wypytywać:
— Jaką drugą?
— At, siła[174] powiadać — odrzekł Kmicic. — Była jedna dziewka, okrutnie gładka, w Zamościu, która się panu staroście kałuskiemu haniebnie podobała. Ów, że siostry, księżnej Wiśniowieckiej, się boi, nie śmiał przy niej zbyt nacierać, umyślił tedy dziewkę wysłać ze mną, niby do pana Sapiehy, po spadek na Litwie, w rzeczy zaś dlatego, by mi ją o pół mili za Zamościem odjąć i w jakiej pustce osadzić, w której by nikt zapałom jego nie mógł przeszkadzać. Alem ja zwietrzył tę intencję. „Chcesz ty ze mnie (pomyślałem) rajfura swego uczynić? — czekaj!” I ludzi mu wybatożyłem, a pannę w całej panieńskiej cnocie do pana Sapiehy odwiozłem. Mówię waćpaństwu, dziewka krasna jako szczygieł, ale zacna… Ja też już inny człek, a moi kompanionowie! Panie, świeć nad ich duszą! dawno już popróchnieli w ziemi!
— Cóż to była za dziewka? — spytał Zagłoba.
— Z zacnego domu, respektowa[175] księżnej pani Wiśniowieckiej. Niegdyś była zmówiona[176] z Litwinem Podbipiętą, któregoście waćpanowie znali…
— Anusia Borzobohata!!! — wrzasnął, zrywając się z miejsca, Wołodyjowski.
Zagłoba zerwał się także z kupy wojłoków.
— Panie Michale, pohamuj się!
Lecz pan Wołodyjowski skoczył jak kot ku Kmicicowi.
— Tyżeś, zdrajco, dał ją porwać Bogusławowi?!
— Nie krzywdź mnie! — rzekł Kmicic. — Odwiozłem ją szczęśliwie do hetmana, staranie o niej takowe jak o siostrze mając, a Bogusław porwał ją nie mnie, ale innemu oficerowi, z którym pan Sapieha do swojej rodziny ją odesłał, a który zwał się Głowbicz czy jak, dobrze nie pamiętam.
— Gdzie on jest?!
— Nie masz go tu, bo poległ. Tak przynajmniej oficerowie Sapieżyńscy powiadali. Ja osobno z Tatary Bogusława podchodziłem, więc dobrze nic nie wiem. Ale miarkując z twojej alteracji[177], widzę, że jednaki nas termin spotkał, jeden człek nas pokrzywdził, a skoro tak jest, to się przeciw niemu połączmy, by wspólnie krzywdy i zemsty dochodzić. Wielki on pan i wielki rycerz, a przecie myślę, że ciasno mu będzie w całej Rzeczypospolitej, gdy takich dwóch będzie miał wrogów.