39415.fb2 Potop, tom trzeci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Potop, tom trzeci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

— Co ja poradzę? — odrzekł ze smutkiem książę — chociaż sam bym rad, ażeby klamka jak najprędzej zapadła.

— Otóż, żeby zapadła… Wziąć ślub, a potem co będzie, to będzie…

Bogusław zerwał się na równe nogi.

— Na świętą Ewangelię! Waszmość ze swoim rozumem kanclerzem litewskim powinien byś zostać. Przez trzy dni inny by tego nie wymyślił, co waszmości od razu do głowy przyszło! Tak jest! tak! wziąć ślub i cicho siedzieć. To głowa! Ja i tak za dwa dni na Sapiehę ruszam, bo mus! Przez ten czas przejście tajemne do komnatki panieńskiej się urządzi, a potem w drogę! To głowa statysty[480]! Dwóch albo trzech konfidentów[481] do tajemnicy przypuścim i za świadków weźmiem, aby ślub odbył się formaliter[482]. Intercyzę[483] spiszem, wiano[484] ubezpieczym, do którego zapis dołączę, i do czasu — sza! Mieczniku dobrodzieju! dziękujęć z serca, dziękuję! Pójdź w moje objęcia, stryjcu, bo tobie najlepszą radę zawdzięczam. Nie ja będę protestował! Pójdź w moje objęcia, a potem do mojej śliczności… Będę odpowiedzi jej czekał, jako na węglach! Tymczasem zaś Sakowicza po księdza wyprawię! Bądź zdrów, ojczyku, a da Bóg, wkrótce i dziadku Radziwiłła!

To rzekłszy, książę wypuścił zdumionego szlachcica z objęcia i wypadł z komnaty.

— Dla Boga! — rzekł do siebie, ochłonąwszy, miecznik. — Dałem taką rozumną radę, że i Salomon by się nie powstydził, a wolałbym, żeby się bez niej obyło. Tajemnica tajemnicą… Wszakże, łam głowę, tłucz łbem o ścianę, nie może inaczej być… Hm! nie może inaczej być! ślepy dojrzy! Bogdaj tych Szwedów mróz ścisnął i wydusił w ostatku!… Żeby nie owe rokowania, to ślub odbyłby się z ceremoniami, jeszcze by cała Żmudź[485] się na weselisko zjechała. A tu do własnej żony mąż musi w wojłokach[486] chodzić, żeby hałasu nie narobić. Tfu, do licha! Nie tak prędko jeszcze Sicińscy popękają, choć Bogu chwała, że ich to nie minie…

To rzekłszy, poszedł do Oleńki.

Książę tymczasem naradzał się w dalszym ciągu z Sakowiczem.

— Tańcował szlachcic na dwóch łapach jak niedźwiedź — mówił Sakowiczowi — ale też mnie wymęczył! Uf! uścisnąłem go za to, aż mu żebra zatrzeszczały, i trząsłem nim tak, iż myślałem, że mu buty razem z wiechciami z nóg zlecą… A com mu powiedział: „stryjcu”, to aż w oczach pęczniał, jakby się całą faską bigosu udławił. Tfu! tfu! poczekaj! uczynię cię stryjcem, ale takich stryjców mam na kopy po całym świecie… Sakowicz! widzę już, jako ona mnie w swojej komnatce czeka i przyjmuje, oczki zamknąwszy i rączęta skrzyżowawszy… Czekaj i ty! wycałuję ja ci te oczki… Sakowicz! weźmiesz dożywociem Prudy za Oszmianą! Kiedy Plaska może tu stanąć?

— Przed wieczorem! Dziękuję waszej książęcej mości za Prudy…

— Nic to! Przed wieczorem? to znaczy lada chwila… żeby to można dziś jeszcze, choćby o północy, ów ślub wziąć. Masz gotową intercyzę?

— Mam. Hojny byłem w imieniu waszej książęcej mości. Birże pannie oprawą zapisałem… Będzie miecznik wył jak pies, gdy mu się to potem odbierze.

— Posiedzi w lochu, to się uspokoi.

— Nie trzeba i tego. Jak ślub pokaże się nieważny, to i wszystko nieważne. A nie mówiłem waszej książęcej mości, że się zgodzą?

— Nie czynił najmniejszych trudności… Ciekawym, co ona powie… Jakoś go nie widać!

— Padli sobie w ramiona i z rozczulenia płaczą, a błogosławią waszą książęcą mość, a nad dobrocią i urodą się unoszą.

— Nie wiem, czyli nad urodą, bo jakoś mizernie wyglądam. Ciąglem niezdrów i boję się, żeby ona wczorajsza zdrętwiałość znów nie przyszła.

— Ej, byleś wasza książęca mość ciepła zażywał…

Książę już stał przed zwierciadłem.

— Oczy mam podsiniałe i kiep Fouret brwi mi dziś krzywo uczernił. Patrz, czy nie krzywo? Każę mu palce wkręcić w kurek od muszkietu, a małpę zrobię moim kamerdynerem. Co to jest, że miecznika nie ma?… Chciałbym już do panny! Przecie pocałować się przed ślubem pozwoli… pocałować… posmakować!… Jak prędko się dziś ściemnia… Na Plaskę, jeśliby się wzdragał, trzeba obcążki do ognia wsadzić…

— Plaska nie będzie się wzdragał, to szelma spod ciemnej gwiazdy!

— I ślub da po szelmowsku.

— Szelma szelmę po szelmowsku ożeni.

Książę wpadł w dobry humor.

— Gdzie rajfur[487] drużbą, nie może być innego ślubu.

Na chwilę umilkli i poczęli się śmiać obaj, ale rzechotanie ich dziwnie złowrogo rozlegało się po ciemnej izbie. Noc zapadała coraz głębsza.

Książę począł chodzić po pokoju, stukając głośno czekanikiem, którym podpierał się silnie, bo od ostatniego odrętwienia nogi mu jeszcze niezbyt służyły.

Wtem pachołkowie wnieśli kandelabry ze świecami i wyszli, lecz pęd powietrza pochylił płomienie świec tak, iż długo nie mogły się palić prosto, topiąc tymczasem obficie wosk.

— Patrz, jak się świecę palą — rzekł książę. — Cóż stąd wróżysz?

— Że jedna cnota stopi się dziś jak wosk.

— Dziw, jak długo trwa to chybotanie.

— Może dusza starego Billewicza przelatuje nad płomieniami.

— Głupiś! — rzekł porywczo książę Bogusław — ogromnieś głupi! A wybrał też sobie porę do mówienia o duchach!

Nastała chwila milczenia.

— W Anglii powiadają — ozwał się książę — że jak duch jakowy jest w izbie, to każda świeca będzie ci się palić błękitno, a te, patrz! płoną żółto, jak zwykle.

— Furda! — rzekł Sakowicz. — W Moskwie są ludzie…

— Cicho no!… — przerwał Bogusław. — Miecznik nadchodzi… Nie! to wiatr porusza okiennicą. Diabli nadali tę ciotkę dziewczyny… Kulwiec-Hippocentaurówna[488]! Słyszał kto o czymś podobnym? Ale też i wygląda na Chimerę[489].

— Chcesz wasza książęca mość, to się z nią ożenię. Nie będzie zawadzać. Plaska nas zlutuje na poczekaniu.

— Dobrze. Dam jej jaworową łopatę na prezent ślubny, a tobie latarnię, żebyś jej miał czym świecić.

— Ale będę twoim wujaszkiem… Bogusiu…

— Pamiętaj na Kastora! — odparł książę.

— Nie gładź Kastora, mój Polluksie, pod włos, bo może ugryźć!

Dalszą rozmowę przerwało wejście miecznika i panny Kulwiecówny. Książę postąpił ku nim żywo, podpierając się czekanikiem. Sakowicz wstał.

— A co? można do Oleńki? — spytał książę.

Lecz miecznik tylko ręce rozłożył, a głowę spuścił na piersi.

— Mości książę! Synowica moja powiada, że jej testament pułkownika Billewicza zakazuje losem swym rozporządzać, a gdyby nawet nie zakazywał, tedyby za waszą książęcą mość, nie mając do niej serca, nie wyszła.

— Sakowicz! słyszysz? — ozwał się strasznym głosem Bogusław.

— O tym testamencie i ja wiedziałem — mówił miecznik — alem w pierwszej chwili nie uważał go za niezwalczone impedimentum[490].

— Drwię sobie z waszych szlacheckich testamentów! — rzekł książę. — Plwam na wasze szlacheckie testamenta! rozumiesz!…

— Ale my nie drwim! — odparł zaperzony pan Tomasz — a wedle testamentu wolno dziewce albo do klasztoru, albo za Kmicica.