39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Ty słuchaj, ja naprawdę przepraszam, ale kurczę, jak ty sobie poradziłaś, jak cię ten twój mąż zostawił? O własnych siłach? Bo ja chyba jednak nie mam odpowiedział… odpowiedniego zasobu sił… zbrojnych. Ja już nawet myślałam, że się uzbroiłam, ale zapomnij, nieprawda jest absolutna, w każdym razie dzisiaj. Nie wiem, dlaczego właśnie dzisiaj. Sąsiadka mi przyniosła żarcie, wyobrażasz sobie? I był z nią taki jej synuś, kurczę, nie wiem, czego oni naprawdę chcieli. On się nawet nie odezwał. Zostawili mi gołąbki na zapas i jeszcze galaretkę z nóżek. Gizmo trochę zjadł, mój pies, wiesz. Ja nie wiem, może to ta galaretka, kurczę, Wika, to co, nie gniewasz się? Jak sobie poradziłaś? Powiesz mi?

No, no. Koleżanka jest nabombana w coś znacznie większego aniżeli mały autobusik.

– Oczywiście, że się nie gniewam. Tylko jest jeden kłopot…

– Wika, jak nie chcesz, to nie mów, ja to zrozumiem, nie każdy ma ochotę wywlekać swoje bebechy tylko dlatego, że jakaś porąbana Ilonka Karambol dzwoni i coś tam chce, kurczę, ja cię przepraszam i już się zaraz wyłączam…

– Stój! Ilonka! Nie wyłączaj się! Jesteś tam?

– No pewnie, że jestem, a gdzie miałabym być… kurczę, Wika, przepraszam…

– Ilonka. Nie przepraszaj. Uważaj. Ja jestem Wika.

– No przecież do ciebie dzwonię!

– Ale to nie ja miałam męża i się rozwodziłam. To Lalka.

– No coś ty…

– Naprawdę. Pomyliło ci się. Dużo wypiłaś?

– Trrrr… troszkę. Pół flaszki. Ale whisky, bo wino mi się nie chciało otworzyć, to ten debilny korkociąg. Może większe pół. Ty naprawdę nie miałaś męża? O kurczę. To ja przepraszam. Faktycznie. Nie miałaś. Teraz masz. A Lalka też ma?

– Ma, ale nie męża. Ale ten niemąż jest jak mąż. Chyba możesz tego dzisiaj nie zrozumieć…

Nie, nie, ja rozumiem. Ja go przecież znam. Fajny ten jej niemąż. Ale mi się pomyliło, o rany. To ja przepraszam, śpij dalej.

– Czekaj. Jeszcze nie spałam. Lepiej kojarzysz?

– Wyszcze… wytrzeźwiałam. Prawie. A co?

– Nic specjalnego. Ale może byś wpadła jutro do mnie do Podjuch, zrobimy jakiegoś grilka w ogrodzie, mojego nie ma w Szczecinie, zaprosimy Lalkę i tego jej niemęża, oni mieszkają po sąsiedzku, pogadamy spokojnie. Albo niemęża nie zaprosimy i pogadamy jak trzy kobiety o twoim dole. A ty wywietrzejesz do reszty na świeżym powietrzu. Co ty na to?

– Zarębiśśśście.

– Ilonka! Zapamiętasz?

– Nie. Ale sobie zapiszę. Ty, Wika, fajna z ciebie koleżanka. Mogę wziąć psa? To właściwie jest niepies. To jest mops.

– Przecież wiem. Znam Gizmusia. Weź go, jasne. Ciekawe, czy się zaprzyjaźnią z moją Szantą.

– O której mam przyjść?

– O której chcesz. Jak się wyśpisz. A teraz już nic nie kombinuj, tylko umyj buzię i ząbki, i też idź spać.

– Buzię i dupcię – powiedziała z godnością Ilonka i rozłączyła się. Po czym nie myjąc niczego i nie rozbierając się, padła na łóżko, na którym już od jakiegoś czasu przebywał sapiący i pochrapujący gremlin.

Żożo Bucek zrobił na policjantach wrażenie absolutnie uzasadniające posiadaną zaocznie ksywę.

– Jest nieszczęście – powiedział od progu. – Prawdziwe nieszczęście. Nie wiem, co oni wszyscy panom naopowiadali, ci dziennikarze od siedmiu boleści a ósmego smutku, te wszystkie redaktorki z awansu społecznego, co do jednej zazdrosne o Ewelinę, o jej umiejętności, sposób bycia, koneksje, wdzięk, urodę, inteligencję wreszcie! Panowie nie mieli okazji poznać Eweliny… za życia oczywiście?

Nie mieliśmy – odparł zgodnie komisarz i zamilkł, bowiem po takim początku rozmowy postanowił najpierw dać się facetowi wygadać. Aspirant zrobił tylko duże nie winne oczy i pilnował włączonego urządzenia nagrywającego.

Żożo tymczasem wszedł do pokoju na dobre, uścisnął obie policyjne prawice i zamaszyście zajął miejsce na krześle przy stole konferencyjnym. Krzesło aż jęknęło pod ciężarem dwumetrowego i mocno barczystego faworyta nieboszczki dyrektorki.

Komisarz obejrzał sobie faworyta uważnie. Miłośnicy i miłośniczki mięśniaków o wyrazie twarzy łączącym wrodzoną tępotę z nabytą przymilnością mogliby nawet być zachwyceni. Silny człowiek, niewątpliwie. Duża dawka testosteronu. No, obiektywnie biorąc, nawet przystojny, bądźmy sprawiedliwi. Ale zdecydowanie niesympatyczny. Oczka mu niby nie latają, ale jakoś nie mogą zatrzymać się w jednym miejscu. A już na pewno nie patrzą w oczy rozmówcy. Może facet nie może się zdecydować, któremu z dwóch interlokutorów ma w te oczy patrzeć. Palce mięsistej łapy bębnią po stole. Nerwusek skrywający swoje zdenerwowanie.

Aspirant podsunął Buczkowi kubek i nalał do niego kawy z dzbanka, który dostarczyła piękna pani Jola Maciąg, trochę zdegustowana koniecznością pracy w sobotę. Żożo kiwnął głową niedbale i władczo wyciągnął rękę po cukierniczkę, stojącą nieco zbyt daleko. Komisarz podał mu ją, a Żożo sypnął do kubka trzy łyżeczki cukru i zastanowił się nad czwartą.

– Jednak nie – zdecydował. – Panowie. Straszna sprawa. Macie już jakichś podejrzanych? Ja bym na waszym miejscu podejrzewał tu wszystkich, jak leci. Oni nienawidzili Eweliny od momentu, kiedy tu przyjechała z Rzeszowa i zorientowała się, co jest wart ten cały ośrodek. Dno. Po prostu dno. Pod każdym względem. Program, promocja, marketing, masakra. Niestety, Ewelina nie mogła przywieźć z Rzeszowa całego zespołu, zresztą, prawdę mówiąc, nie warto by było, tam też nie orły pracują… zabrała tylko mnie, bo na pierwszym miejscu stawiała marketing. Poza tym ja byłem aktualnie wolny, w sensie osobistym, rozumiecie. Jestem w separacji z żoną, potwornie głupia kobieta, nie rozumiem, jak mogłem się z nią ożenić, ale to panów przecież nie interesuje. Otumaniła mnie swojego czasu i wykorzystała chwilę mojej słabości. Panowie rozumieją, najgorzej mają zawsze dżentelmeni.

Panowie byli skłonni przypuszczać, że ich definicja dżentelmena różni się nieco od definicji Żoża.

Ten zaś rozpędził się i tokował, udowadniając, jak mniemał, każdym zdaniem, że bez niego ta mizerna imitacja ośrodka telewizyjnego dawno by się rozleciała.

– Nie wiem, jak będzie teraz – zatroskał się nagle, dolewając sobie kawy. – Ewelina miała w planie daleko idące zmiany personalne, miałem objąć kierownictwo redakcji informacji, marketing już w zasadzie ustawiłem…

– I o tym państwo rozmawiali w środę w studiu po próbie?

Żożo nagle zbystrzał.

– W jakim studiu? Po jakiej próbie?

Komisarz skrzywił się. Może nie taki z niego tępak, na jakiego wygląda… ten cały Żożo. Chryste, cóż to za zdrobnienie! Ciekawe, kto mu je nadał. I czy on o tym wie.

– Panie Buczek. – Przybrał minę zmęczonego Marlowe’a, któremu nie chce się języka strzępić na niepotrzebne gadki. – Jesteśmy w posiadaniu sporej kolekcji śladów stóp pozostawionych w studiu przez różne osoby. W tym panią Proszkowską, nieboszczkę. Można powiedzieć, że zazębiają się z tymi damskimi stopami inne stopy, męskie. Oczywiście, sprawdzimy pańskie buty i to zaraz, zanim zdąży pan je przed nami schować. W pańskim domu też. Jeżeli wtedy okaże się, że ślady należały do pana, znajdzie się pan w kłopotliwej sytuacji…

– Panie komisarzu. – Bucek zabębnił palcami po stole. Jak na swoje gabaryty miał niewielkie dłonie, a prawdopodobnie i stopy. Stóp chwilowo nie było widać, skryły się pod stołem. – W studiu byłem tysiąc razy. Ewelina również. Wszyscy tu pracujący podobnie. Nie wiem, czy pan się orientuje, ale w studiu robi się programy, a programy robią tu wszyscy…

Ale nie wszyscy wchodzą za horyzont jednocześnie z panią dyrektor Proszkowską. Na podstawie tego, co nam powiedzieli nasi koledzy z ekipy technicznej, możemy udowodnić, że pani dyrektor weszła za horyzont w studiu razem z kimś noszącym obuwie rozmiar czterdzieści cztery… jaki pan ma numer buta? Czterdzieści cztery?

– I co z tego? Szymon Wysocki też ma czterdzieści cztery!

– Szymon Wysocki ma czterdzieści osiem.

– No tak, to wielki facet. Cholera. Faktycznie, byłem w studiu. Właśnie sobie przypomniałem. Ma pan rację panie komisarzu. Komisarzu?

– Komisarzu. A czego państwo szukali za horyzontem?

– Banerów reklamowych… tego, lexusa. Miały być do takiej transmisji plenerowej… Zamierzałem je pokazać pani dyrektor, a nie mogliśmy znaleźć, myślałem, że może Felczakom nie chciało się ich nosić w tę i z powrotem i wstawili za horyzont. No właśnie.

– Felczakom? Kto to jest? Nie mieliśmy w wykazie takiego nazwiska.

– Aaaa… nasi maszyniści. Niech pan mnie nie pyta, dlaczego. Tak ich nazywają. Rzeczownik zbiorowy, hy, hy.

– Tu zaraz jest ulica Felczaka – wtrącił niewinnie aspirant. – Kiedyś był na niej sklep monopolowy… Coś mi się o uszy obiło podczas wstępnej dokumentacji. Państwo reklamują lexusa? W regionalnej telewizji?

– No, tak. To znaczy jeszcze nie, ale właśnie chcieliśmy im złożyć propozycję, oczywiście nie firmie Lexus jako takiej, to znaczy nie żebyśmy chcieli reklamować ich modele, prawda, ale oni mają przecież u nas salon, więc istniała teoretyczna możliwość, że nam zlecą reklamę, no i na tę okoliczność kazałem przygotować kilka banerów.