39418.fb2
– Chyba pani dyrektor nie wie, co oznacza słowo „infantylny” – prychnęła Eulalia. – A niedomówienia są bardzo dobre, bo wtedy rozmówca zaczyna sam z siebie mówić więcej! To właśnie cholerni amatorzy przygotowują sobie wszystkie pytania na kartce i nie słuchają odpowiedzi, tylko klepią to, co sobie przyszykowali zawczasu, ma to sens, czy nie…
– Poza tym, pani dyrektor – wtrąciła Wika – obie mamy z Akademii Telewizyjnej doskonałe opinie, z zaznaczeniem, że bardzo dobrze prowadzimy…
Pani dyrektor miała dość tej rozmowy.
– Pani Wiko, nie dyskutujmy już. Może jestem zabawna, ale wyznaję zasadę, że polecenia dyrektora należy po prostu wykonywać. Jeśli paniom nie odpowiada moja propozycja ratowania waszego programu, to ten program może się w ogóle nie odbyć. Tylko że wtedy będziemy się musieli poważnie zastanowić nad sensem naszej dalszej współpracy. Panie, jak się zdaje, niewiele ostatnio robią…
Wika i Eulalia miały śmierć w oczach. Maciek, z natury przytomniejszy od nich obydwu, rzucił im ostrzegawcze spojrzenie. Doskonale wiedział, że żadne ich propozycje w ciągu ostatniego roku nie zyskały uznania pani dyrektor; wiedział też, że pospadały im dotychczasowe programy, łącznie z nieśmiertelnym cyklem morskim Wiki i Rocha Solskiego, zwierzątkami Eulalii i sympatycznym cyklem produkowanym wspólnie z telewizją rzeszowską, który Wice świetnie wychodził. Rozumiał ich złość i rozgoryczenie. Uważał jednak, że dłużej klasztora niż przeora i był zdania, że megierę trzeba przeczekać.
Megiera skinęła na czającą się nieco z tyłu Karolę.
– Pozwól, moja droga, musisz się jak najszybciej zapoznać ze scenariuszem, bo państwo przecież powinni już zaczynać próbę. Najwyższy czas, goście się niecierpliwią. Pani Wiktorio, cieszę się, że nie jest pani osobą małostkową i zaprosiła pani pana Solskiego, mimo że już nie pracujecie razem…
Wiktoria lekko się zachłysnęła i podała Karoli Pućko własny scenariusz.
– Lalka to z tobą szybko omówi, jak złapię Krysię, dam ci inny egzemplarz, bo na tym są moje notatki. Ja teraz pójdę z Maćkiem do gości, rzeczywiście trzeba z nimi pogadać.
Na szczęście wszyscy goście byli zaprzyjaźnieni i zamiast narzekać na telewizyjną niepunktualność, zaczęli się już lekko podśmiewać.
– Cóż to się stało, Wikuś? – Roch Solski, jak zwykle życzliwy, pierwszy zauważył furię w oczach przyjaciółki redaktorki. – Wyglądasz, jakby ktoś cię w zęby strzelił, za przeproszeniem.
Wika westchnęła głęboko.
– Gorzej, Rochu. Słuchajcie, przepraszamy was obie z Lalką, ale przed chwilą szefowa zmieniła nam prowadzącego. To znaczy zamieniła nas na jedną taką, co się właśnie teraz przygotowuje.
– Pućko Karola, znana gwiazda? Widzę ją z waszą dyrektorką i naszą drogą Lalką. Ona ma poprowadzić to, o czym mówimy od miesiąca?
– Tak, a ja jej będę podrzucać pytania na ucho…
– O ile sobie nie wyjmie słuchawki – rzucił niedbale Maciek. – Ostatnio mi zrobiła taki numer i mogłem do niej krzyczeć długo i namiętnie. Oczywiście zwaliła winę na dźwiękowców. Tak czy inaczej, musimy zaczynać. Czy jesteśmy gotowi? Panie profesorze…
– Od tygodnia jesteśmy na ty – zaśmiał się Marek Rudzki, filozof i człowiek pogodny. – Miło było u Wiktorii na grilku, ale nie wiedziałem, że aż straciłeś kontakt z rzeczywistością…
– Tylko pamięć! – Maciek, też z natury pogodny oraz konstruktywny, przeszedł do porządku dziennego nad zmianą dwóch prowadzących redaktorek na jedną gwiazdę i usiłował zacząć pracę. – Jeszcze pani Agata, prawda? O, jest, z młodzieżą. Pani Agato, prosimy na miejsce, kolega panią uzbroi w mikrofon. A pana pisarza ktoś widział? Wika?
Siedzi w holu i tokuje przez komórkę. Bardzo się stara, żeby wszyscy słyszeli, że rozmawia z dyrektorem Teatru Narodowego. Słuchajcie, może to on chciał mieć Karolę za prowadzącą?
– Na pewno! – Krysia, zdyszana, doszła do nich, szarpiąc się ze swoim bogatym wyposażeniem dźwiękowym zainstalowanym na pasku dżinsów. – Kurczę, coś mnie tu przyszczypało. Przepraszam, że mnie nie było, ale musiałam skserować scenariusz dla gwiazdy. Wika, po co ci był ten cały Paproch? Nie masz w Szczecinie innych literatów?
– On napisał ostatnio dramat o dwóch facetach walczących z żywiołami i dzięki temu przewartościowujących całe swoje parszywe życie – westchnęła Wika. – Pasuje nam do tematu. Poza tym o mało co, a dostałby za ten dramat nagrodę literacką „Nike”. Najki, jak mówi nasza młodzież. Był nominowany. Agata mówi, że on ma prawdziwy talent.
– Talent ma jak cholera – przytaknęła Krysia, odczepiwszy od siebie drucik, który ją szczypał w okolicy lewej nerki. – Kawałek z tego dramatu drukowali w „Angorze”. Nawet naszych maszynistów zbrzydziło.
– Wasi maszyniści czytają dramaty współczesne? – zdziwił się Marek.
– Tylko wtedy, kiedy autorami są mężowie dyrektorek – objaśniła go Krysia. – I to wyłącznie we fragmentach. Szymon przyniósł, bo chciał mnie zapytać, o co tam chodzi. Ale ja też nie zrozumiałam. Natomiast byłam bliska puszczenia pawia. Pani Agato, on naprawdę jest wybitny?
– Tak mówią – potwierdziła ostrożnie Agata Pakulska, polonistka, zaproszona do programu razem ze swoją trzydziestoosobową maturalną klasą bystrzaków. – Osobiście wolę Szekspira i paru innych starych grzybów. Ale faktem jest, że do tej „Nike” bardzo mało mu brakowało. Co zbrzydziło waszych maszynistów?
– Zbrzydziło i zgorszyło. Opisy męsko – męskich i męsko – zwierzątkowych dewiacji seksualnych. Również z przedmiotami i jedzeniem. Stosunek seksualny z wypatroszonym kurczakiem.
– Ouu, kurczak… obrzydlistwo. Ale męsko – męskie to już się nie liczy za dewiacje…
– Zapewniam cię, Maciuś, że w interpretacji pana Paproszka to były dewiacje. Mam tę „Angorę”, przyniosę ci, to sobie poczytasz. Dobrze, chyba już dosyć tego bicia piany, zaczynamy próbę!
W Krysi odezwał się duch kierownika produkcji i zaczęła zaganiać wszystkich na swoje miejsca. Ostatni pojawił się Sebastian Proch – Proszkowski, jeden z najwybitniejszych młodych (przed pięćdziesiątką) polskich dramaturgów współczesnych, a prywatnie małżonek pani Eweliny Proszkowskiej. Patrząc przez zebranych jak przez powietrze, pozwolił przypiąć sobie mikrofon i zasiadł na wskazanym fotelu.
Lalka zajęła strategiczne miejsce w studiu, za operatorem kamery numer trzy, Wika usiadła w reżyserce obok Maćka. Karola Pućko postanowiła prowadzić program na stojąco i nie pozwoliła sobie wytłumaczyć, że skoro ona stoi, to obecnym w studiu mężczyznom nie wypada siedzieć. Poparła ją wciąż obecna pani dyrektor, teoretycznie bierna obserwatorka. Maciek w reżyserce zgrzytnął i kazał odsunąć stolik przygotowany dla prowadzących. Próbę można było zacząć.
Pięć minut później Wiktoria spieniła się po raz pierwszy i podniosła głos, mówiąc do ucha prowadzącej.
Dziesięć minut później Maciek zaczął warczeć i rzucać do mikrofonu wyrazy powszechnie uważane za obelżywe.
Kwadrans później Karola Pućko wyjęła z ucha słuchawkę.
To, co działo się w następnych minutach i kwadransach, wywołało burzę niekontrolowanej radości wśród biorących udział w programie trzydzieściorga bystrych maturzystów. Pozostali dyplomatycznie udawali desinteressement.
O siedemnastej dziesięć próbę zakończono i wszyscy zaproszeni goście – mniej lub bardziej rozbawieni – opuścili studio. Krysia i Lalka, wyczerpane do ostateczności, siadły ciężko na fragmencie scenografii. Wika i Maciek zeszli do nich z reżyserki i siedli obok.
– Matko jedyna – westchnęła Krysia. – Nie mam siły. Muszę iść do dentysty, ale nie mam siły. Już jestem spóźniona, to się jeszcze trochę spóźnię. Słuchajcie, jest gleba. Ja nie wiem, co będzie jutro. Ja nie wiem, co będzie jutro. Ja nie wiem…
– Gdzie ta cholerna gloria? – Maciek był już spokojny, ale przyjazny błysk obecny zazwyczaj w jego oczach gdzieś się zapodział. – Będę miał do niej kilka zasadniczych spraw.
– Chyba przez telefon! – Lalka wzruszyła ramionami. – Dała w długą, jak tylko ściągnąłeś heble w dół. Pewnie poszły z panią dyrektor omawiać jutrzejszy sukces.
– Nie spodziewam się sukcesu – mruknął Maciek. – To będzie masakra, moje kochane dziewczyny.
– Lubię, jak tak do mnie mówisz – zachichotała nagle Lalka, starsza od niego o piętnaście lat. – Słuchajcie, czym my się martwimy? Jak to walnie, to przez Karolkę. I panią dyrektor.
– Bądź absolutnie spokojna, przyjaciółko, że winę zwalą na ciebie i Wikę. Ja bym wam radził wziąć gwiazdeczkę za pirze jutro od rana i poddać ostremu szkoleniu. Inaczej położy program, a pani dyrektor może to uznać za świetny pretekst do odebrania wam wszystkich pozostałych programów, które robicie.
– To znaczy tego jednego, bo tylko ten nam został. – Wika straciła już swoje purpurowe rumieńce. – Wiesz, że my ją powinnyśmy zbiorowo ukatrupić. Lalka, ja tam nie mam zdolności do rękodzieła, poza tym mokra robota mnie brzydzi, ale mogę dać parę groszy na wynajęcie fachowców. A ty?
– Ja też. Maciuś, dokładasz się?
– Jasne. Poprosimy informatyków, żeby dali do Intranetu, to zobaczycie, mało kto się nie dołoży.
– Ja coś wygospodaruję z budżetu programu – obiecała Krysia. – O, Roch. Rochu, dokładasz się do puli?
– Oczywiście. – Roch objawił się znienacka i jak zwykle promieniował ochoczą życzliwością. – A na co składka? Idziemy opijać sukces? Tak a priori?
– Nie, na razie zbieramy na fachowców celem ukatrupienia pani dyrektor – zawiadomiła go Krysia. – Sukcesu raczej się nie spodziewamy. Będzie masakra. Aż nam wstyd. Może byśmy się jednak upili?
– Upić się możemy – zgodził się Roch bez oporów. – Ale nie traćcie ducha. Rozumiem, że chodzi wam o tę beztroską panienkę?
Grupa siedząca na scenografii zgodnie pokiwała zmęczonymi głowami. Złość już im przeszła, podniecenie walką też i właśnie więdli kolektywnie na sztucznych szczątkach antycznej kolumny.