39418.fb2
Poza tym było jej zdecydowanie przyjemnie, kiedy niósł ją na to swoje pierwsze piętro starego budownictwa. Sapiąc.
– Pomóc ci w czymś?
No, no. To już był całkiem nieoficjalny ton!
– Dziękuję. Jestem gotowa. Daj mi tego małego idiotę i wybacz wszystkie głupoty, których się dzisiaj dopuściłam. I nie spluwaj na podłogę w telewizji, kiedy będziesz obok mnie przechodził.
– Na pewno nie będę spluwał. Kablem się już nie przejmuj, mam zapasowe. Odprowadzę cię do samochodu.
– Pewnie się cieszysz, że nie musisz mnie znosić…
– Teraz zarzuciłbym cię sobie na plecy. Stara dobra metoda wora. Ale mogę ponieść twojego pieska.
Lalka i Wiktoria, do których zadzwoniła jeszcze tego wieczoru i z którymi odbyła konferencję telefoniczną przy użyciu swojej sprytnej komórki, pękały ze śmiechu.
– Doskonale sobie poradziłaś – wykrztusiła Wika, kiedy już się wyśmiała. – Mówiłyśmy ci, dopóki nie zrobisz z siebie kretynki, facet nie będzie z tobą rozmawiał jak z człowiekiem.
– Ale potem on mnie już traktował jak człowieka!
– Bardzo dobrze, może nawet mu tak zostanie.
No i doskonale ci się udało nadonosić na Żoża – dodała Lalka. – Ja bym ci teraz radziła nie popuszczać tego kabla. Tego, co Gizmo zeżarł. Bądź ambitna, odkup mu. Jakby ci nie starczyło pieniędzy, bo te audiofilskie kabelki pewnie kosztują fortunę, to zrobimy z koleżanką Wiką składkę i ci pomożemy, nie, Wika?
– Jasne. I koniecznie idź do niego, sprawdź, jak działa…
– Ale ja nawet nie wiem, co to był za kabel… On mi w końcu nie powiedział!
– Bardzo dobrze! – Wika i Lalka jednocześnie wydały okrzyk pełen zadowolenia. – Dzwoń do niego namolnie i dręcz go, dopóki ci nie powie. Tylko uważaj, żebyś nie przefajnowała, wyczuj sytuację.
– Waszym zdaniem ja mam wyczucie?
– Trenuj – rozkazała Lalka. – Ale widzę, że on ci się w końcu spodobał, ten cały komisarz? Bo marudziłaś okropnie…
– W domu robi niezłe wrażenie – powiedziała wymijająco Ilonka. – I zaimponował mi krzepą, wniósł mnie na pierwsze piętro i tylko trochę się zasapał.
– Oni chyba muszą ćwiczyć, siłownia i te rzeczy. Najważniejsze, że było ci miło, jak cię taszczył po tych schodach. Było? A może nie?
– No, było, było…
Aspirant z komisarzem po raz kolejny pogrążyli się w swoich karteczkach.
– Wygląda na to, że Bucek, przepraszam, Buczek wychodzi nam na prowadzenie. Romans z szefową na tle biznesowym, biznes się chwieje, romans się chwieje, za horyzontem był, ostatni ją widział, alibi ma do niczego. Tylko brak nam porządnych dowodów, a on się przecież nie przyzna. Chyba żeby się przyznał…
– Nie sądzę. – Aspirant obgryzał końcówkę długopisu. – Poza tym jednak nie on jeden nam tu się pałęta. Pamiętaj o dwóch starszych paniach…
– Zabiłyby cię, gdyby słyszały, jak o nich mówisz.
– Już nie mówię. Zresztą tylko jedna z nich jest starszą panią. Twój ulubieniec Kochański wciąż nie ma alibi, a twoja nowa przyjaciółka, pani Dymek, Kopciuch, czy jak jej tam, ma alibi dziurawe…
– Dziurawe? Montowała. Z montażystą.
– Ale wychodziła. Na kilka minut, a z montażu do studia jeden krok. Montażysta nie potrafi określić, kiedy dokładnie wychodziła. Ona też nie potrafi, przypominam ci na wypadek, gdybyś zapomniał. Jak to się stało, że trafiła do ciebie do domu?
– Podwiozła mnie w ten wczorajszy deszcz i skręciła nogę tuż pod moim domem. Niegroźnie i zaraz jej przeszło, ale nie bardzo mi wypadało tak od razu ją odesłać do diabła razem z tą nogą…
– Aha. Z nogą. Rozumiem.
– To dobrze, że rozumiesz. Chciałbym porozmawiać z tą panią Papracką w sprawie ewentualnych przekrętów marketingowych. Trzeba sprawdzić Ilonkę. Panią Dymek. I te jej rewelacje finansowe.
Kasia Rapacka przyjęła policjantów w swoim pokoju. Był to pokój niewielki i na dodatek zapchany do granic możliwości gadżetami reklamowymi, plakatami, kalendarzami, wazonikami oraz kwiatami w doniczkach.
Użytkowniczka pokoju okazała się wysoką i kościstą osobą, z makijażem nie krzykliwym a wręcz wrzeszczącym, oraz rudymi włosami ułożonymi w kunsztowną miotłę. Miała żylaste ręce z purpurowymi tipsami.
Komisarzowi natychmiast przyszedł do głowy pewien transwestyta, z którym miał niegdyś do czynienia. Wyglądał podobnie i mówił barytonem.
Aspirantowi Kasia skojarzyła się nie tyle z transwestytą, ile po prostu z przebranym chłopem.
Ku zaskoczeniu obydwu przemówiła do nich głosem miękkim i przyjemnym, absolutnie nie barytonowym tylko mezzosopranowym.
– To i mnie panowie podejrzewają o zabójstwo szefowej? A ja wtedy już dawno byłam poza firmą, zresztą panowie już odpytywali mojego męża i przyjaciół, którzy nas zaprosili na przyjęcie o szóstej…
– Pamiętamy, pani Kasiu. I wcale pani nie podejrzewamy o to zabójstwo. – Aspirant był miły i niemal słodki.
Musimy jednak panią poprosić o pomoc. Z tego co wiemy, wszystkie patronaty medialne i sponsoringi przechodzą przez pani ręce, prawda?
– Prawda. A co patronaty i sponsoringi mają do rzeczy? Boże, ja nawet kawy panom nie zaproponowałam! Napiją się panowie?
– Chętnie. O, dobrą kawę pani ma.
– U nas w kiosku na dole jest. Taką porządną panom zaparzę, na pewno się przyda, dzisiaj jest taki jakiś dzień do spania…
Komisarz i aspirant popatrzyli po sobie. Kasia Papracka była zdenerwowana. Wylała trochę kawy na podłogę i rzuciła się ją ścierać chusteczkami higienicznymi.
– I ciasteczko. Bardzo proszę. Od tego się nie tyje. Proszę, jedzcie, panowie.
Panowie cierpliwie przeczekali atak gościnności pani Rapackiej, przyjęli po ciasteczku, popili doskonałą i bardzo mocną kawą, po czym wrócili do zasadniczego tematu.
– No więc jak to wyglądało w praktyce?
– Normalnie… nie wiem, o co panom chodzi?
– O procedurę. Załóżmy, że ktoś chciał, żebyście przyjęli patronat medialny nad jakąś imprezą albo nie wiem czym…
– No to pisał do nas pismo i myśmy przyjmowali. Albo nie. Ale przeważnie tak.
– Kto dostawał to pismo?