39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

– Nie mam pojęcia. Nie zauważyłem ich. Raczej nie leżały obok, bo pewnie by przeszkadzały się tam poruszać.

– Pudło było wsunięte za horyzont?

– Nie, stało obok.

– I co pan dalej robił?

– Aż mi głupio opowiadać…

Żożo znowu się zatchnął, a komisarz poczekał cierpliwie, aż mu przejdzie. Był nawet skłonny go zrozumieć. Jeśli Buczek mówił prawdę, sytuacja, w której znalazł się tak niespodziewanie, mogła go przerosnąć. Żożo Bucek nie był herosem.

– Coś się wydarzyło?

– Ktoś się poruszył albo może tylko mi się wydawało. Uciekłem.

– Zostawił pan wszystko w takim stanie, w jakim pan zastał?

– Nie. Nie wiem dlaczego miałem taki głupi odruch. Zamknąłem to pudło.

– Nie było tam odcisków pana palców.

– Bo ja użyłem nogi. No, podniosłem pokrywę czubkiem buta i zatrzasnąłem…

– Dlaczego pan nie wezwał policji?

– Spanikowałem.

– Czego pan się bał?

– Nie wiem. Byłem strasznie zakręcony, no wie pan, teraz tak się mówi. Nie wiedziałem, na jakim świecie żyję.

– Kto mógł panu grozić?

– Jezus Maria, nie wiem! Ja tu w zasadzie nie mam wrogów.

– To znaczy, że jest pan ogólnie lubiany?

– No, nie przesadzałbym z tym ogólnym lubieniem… Ale nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć mnie zabić!

– Bo przecież nie pana chciał ten ktoś, tylko pańską szefową. Oraz wspólniczkę. A propos. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani dyrektor zdecydowała się odstawić pana… to znaczy zrezygnować ze współpracy z panem przy tych przekrętach. Bo miał pan przejść z marketingu do redakcji newsów, prawda?

– Tak. Miałem tylko mieć jeden program publicystyczny, ale przedtem go robiła dziewczyna z newsów, pan wie…

– Wiem. A niech mi pan powie tak całkiem prywatnie, nie byłoby panu głupio zabierać koleżance program, który ona sobie wymyśliła i od jakiegoś czasu już robiła? O ile wiem, z sukcesem.

Żożo wydął wargi pogardliwie.

– Panie komisarzu. Umówmy się: lepsze jest wrogiem dobrego. Pani Kopeć nie jest żadną gwiazdą, robi ten magazyn tak sobie, formuła jej się zgrała, generalnie audycja wymaga odświeżenia. Pani Kopeć nie daje gwarancji, że zrobi to dobrze.

– Pan by dawał?

– To jest dla mnie oczywiste, panie komisarzu. Ale to już chyba dyskusja akademicka.

Ma pan rację. Obaj wiemy, że Magazyn Motoryzacyjny miał się panu dostać jako nagroda pocieszenia, bo pewnie daje możliwość naciągnięcia jakiegoś klienta na łapówę. Zadałem pytanie: dlaczego szefowa chciała pana wymiksować z marketingu? – Komisarz spostrzegł, że mimo woli zaczął używać języka zasłyszanego w telewizji. Wymiksować, też coś. – Tylko niech mi pan nie opowiada pierdół o tym, że przejście do newsów to dla pana marzenie życia. Straciłby pan finansowo, jak rozumiem, dość znacznie.

– Bo ja wiem, czy znacznie…

– Panie Bucek… Buczek. Niech mi pan bajek nie opowiada, moi koledzy od przestępstw gospodarczych docierają właśnie do waszych kontrahentów i całkiem niezła średnia z tego wychodzi. Pani Kasia nam sporo powiedziała.

Buczek spojrzał na niego z wyrzutem.

– Zrobiliście biednej dziewczynie pranie mózgu…

– Naczytał się pan kryminałów. Ulżyło jej’ kiedy powiedziała. A poza tym pracujemy na waszej dokumentacji. Jako duży chłopiec powinien pan był poinstruować swoje koleżanki od tego podwójnego marketingu, że prowadzenie rejestru chachmęctw w komputerze, choćby to był prywatny laptop, dość łatwo daje się wykryć. Sami się nie spodziewaliśmy takiego prezentu od nieboszczki. Wszystko od samego początku. Jeszcze od Rzeszowa. No dobrze, bo my tu idziemy w dygresje, a ja wciąż nie wiem, dlaczego został pan na lodzie?…

Żożo nadął się i wypuścił powietrze.

– Jeszcze nie zostałem. Miałem zostać…

I opowiedział rzewną historię o tym, jak to podły Otmuchowski, facet absolutnie niemoralny, bo przecież ma żonę, ma żonę!!! Jak to onże Otmuchowski zarzucił swoją sieć pajęczą na Ewelinę, a ona, taka subtelna (Żożowi jakiś nie przyszło do głowy, że również mężatka), poleciała na niego, zawrócił jej w głowie, omamił, chociaż tak naprawdę to nie wiadomo czym, konus jeden…

Komisarz Ogiński wyszedł z ponurego gmachu aresztu zbrzydzony i rozczarowany. Żożo pękł i zapewne ulżył sobie, ale tak naprawdę jego nowe zeznania nic do śledztwa nie wniosły. To, czy Bucek widział Ewelinę natychmiast po jej śmierci, czy też nie, nie miało żadnego znaczenia. Charakter pana Buczka zaprezentował się pełniej w całej swojej krasie i tyle.

Ciekawe, czy rzeczywiście sprawdził oznaki życia denatki. Komisarz byłby skłonny przypuszczać, że raczej nie. Zobaczył, co było do zobaczenia, wystraszył się jak nigdy w życiu, zatrzasnął pudło i zwiał do swojego marketingu, gdzie była tylko oddana Kasia. Pewnie jej powiedział, że źle się czuje.

Nic to wszystko nie daje! Nic!

Prawdopodobnie adwokat zalecił Buckowi takie postępowanie, żeby stworzyć pozory współpracy i uzyskać zmniejszenie wyroku.

Zabił ją Żożo czy nie?

Zapewne według kryteriów stosowanych przez panią Pfaffenhoffen jest kryptoidiotą, więc należałoby przyjąć, że mógł zabić. Czy jednak wystarczyłoby mu odwagi?

Może w afekcie. Spotkał się z dyrektorką, trochę się po – ściskali, potem on napomknął w rozmowie o swoim powrocie do działu marketingu, ona mu odmówiła, on ją tym szaliczkiem… potem zobaczył, co zrobił, dostał histerii, rozejrzał się, gdzie by ją schować przynajmniej na jakiś czas, dostrzegł pudło i powyrzucał z niego lampy za horyzont… a chwytał je przez miękki materiał wiszących tam kotar, o czym świadczyły mikroślady. Umieścił nieboszczkę w pudle, zatrzasnął wieko i uciekł gdzie pieprz rośnie.

Może adwokat mu powiedział, że na pudle mogły pozostać ślady jego buta. Swoją drogą koledzy nic o nich nie mówili, może nie rozpoznali?

Nieprzyjemny facet – to na razie wszystko, co komisarz wiedział o Bucku na pewno.

Ponieważ pora zrobiła się popołudniowa, a z aspirantem umówiony był dopiero na jutro, udał się do domu, włączył telewizor i obejrzał Magazyn Motoryzacyjny.

Program spodobał mu się zdecydowanie.

Tomasz Ogiński usiłował zachować absolutną obojętność, patrząc na autorkę, która sama prowadziła magazyn, ale nie do końca mu się to udało. Ilonka na ekranie była dokładnie tym, czym w rzeczywistości: niedużym, bystrym i urodziwym pistolecikiem.

– Eee… witam was. Cieszę się, że jesteście.

– My się też cieszymy, że jesteśmy – wyrwała się Ewa Pfaffenhoffen. – Parę lat nas tu nie było.