39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Jakie prawdopodobnie? Przecież czuła ten zapach, kiedy komisarz niósł ją bohatersko na pierwsze przedwojenne piętro… po wysokich przedwojennych schodach!

Gdyby przestał się tak najeżać, mógłby okazać się mężczyzną wręcz przytulnym…

No po prostu wszystko jest bez sensu.

– Ilonka, chcesz z nami robić program?

– Z wami obiema? Jakiś tokszoł – gigant?

Lalka rozsiadła się wygodnie w szerokim fotelu kawiarni West – End, dokąd obie z Wiką wywlokły młodszą koleżankę, i upiła z zadowoleniem tyk espresso z maciupeńkiej filiżanki.

– Lepsza ta kawa niż w naszym bufecie, zdecydowanie. Z nami, oczywiście, że z nami! Wróciłyśmy do naszego starego pomysłu sprzed wakacji, pamiętasz, miałyśmy właśnie zacząć ten cykl z publicznością, kiedy nam anonimowy dobroczyńca udusił szefową. Złoczyńca, chciałam powiedzieć. Rozmowy z tyłu głowy. No, rozumiesz, chodzą ci po głowie różne rzeczy, którymi nie masz czasu się zajmować, na przykład sens życia w ogóle albo czy można być szczęśliwym, albo po co nam wojna, albo dlaczego ludzie nienawidzą się nawzajem, albo czy wyjazd za granicę w poszukiwaniu szmalu da nam to, czego oczekujemy, albo jaki sens mają ojczyzny w Europie bez granic…

– Albo czy da się zamknąć gębę redaktorce, która wpadła w trans – dorzuciła Wika. – Rozumiesz, o co chodzi. I jeszcze byśmy to wszystko rozgrzebywały z punktu widzenia osób w różnym wieku.

– Jednym słowem „Warto rozmawiać”? – spytała nieco złośliwie Ilonka.

– Przestań! – Wika i Lalka zgodnie podniosły oczy ku niebu.

– Generalnie rozumiem – powiedziała Ilonka ostrożnie. – Uczniowie, studenci i stare pierniki. A pierniki nie będą uczniów traktowały per nogam?

– Nie. Na tym będzie polegał urok programu. Wszyscy równi.

Zrobiłyśmy wstępny wykaz uczestników. – Lalka wyciągnęła z ogromnej i wypchanej do granic możliwości torby jakieś papiery. – Jest z kim pogadać w naszym mieście. Szkoda, że te dzieciaki Agaty zdały maturę, bardzo to była fajna klasa. Ale Agatka dostała nową i też jest to klasa mądrali, może nawet lepiej, że młodsi, będzie większa różnica między uczniami a studentami. Co do studentów to mamy trochę, moje dzieci dostarczyły nam swoich kolegów. Tych, którzy zostali w Szczecinie, oczywiście. No i była klasa Agatki też da się użyć, przynajmniej częściowo. A dorosłych będziemy łapać pojedynczo, w zależności od tematu. Marek Rudzki występuje zawsze, jako dyżurny filozof kraju. Miał tu zresztą przyjść i nie rozumiem, dlaczego jeszcze go nie ma…

– Ależ jestem. – Marek objawił się w drzwiach, uśmiechając się promiennie. – Witam panie. Przepraszam, jechałem te trzy kroki z rektoratu samochodem, a gdybym szedł piechotą, to bym się nie spóźnił. Zrobił się korek na Wielkopolskiej, bo coś tam na siebie powpadało nawzajem, a ja byłem nieomal w epicentrum tej katastrofki. Nic się nikomu nie stało, o ile wiem, ale wyjechać się stamtąd nie dało. Co knujecie?

Wika z Lalką powtórzyły mu w skrócie to, co już wiedziała Ilonka. Filozof słuchał uważnie i kiwał głową aprobatywnie.

– Ile to ma mieć?

– Czterdzieści minut na żywca.

– I trzy prowadzące? – skrzywiła się Ilonka.

– Nie trzy – Wika uśmiechnęła się tajemniczo. – Jedna. Ty. No i Marek, oczywiście. Mareczku, masz coś przeciwko?

Mareczek uśmiechnął się szeroko.

– Będzie mi bardzo miło. Wiecie przecież, dziewczyny, że ja lubię telewizję…

– Ale dlaczego ja? Ja nawet nie robię publicystyki.

– Najwyższy czas zacząć. Jak długo jeszcze będziesz tłukła newsy? Tora wydorośleć. Zresztą możesz sobie wcale z informacji nie odchodzić, a to będzie dla ciebie nowe doświadczenie.

– Ale ja podobno jestem stuknięta…

– Każdy jest. Mówimy ci przecież, pora wydorośleć. Głupia nie jesteś, temperament będziesz miarkować, masz już pewne doświadczenie w prowadzeniu, ten swój magazyn robisz całkiem przyzwoicie. My stawiamy na ciebie. Rozumiesz? Chcemy mieć swoje odkrycie. Naszym zdaniem masz zadatki na bardzo dobrą prezenterkę.

– O matko – westchnęła Ilonka wzruszona. – Dziękuję wam. A nie brałyście pod uwagę Karoli Pućko?

– A wiesz, jakoś nie. – Lalka wydęła wargi. – Biedna Karolka. Po śmierci szefowej jakoś nikt nie chce z nią pracować. A sama nie ma pomysłów. Czemu ona się dotąd nie zwolniła to ja nie wiem.

– Ja wiem – oświadczyła Ilonka. – Karola ma z czego żyć, bo jej chłop jest bogaty jak nabab. A ona lubi być panią z telewizji. I wystarcza jej, że czasem poprowadzi „Gońca”, zresztą w jej wypadku to nie jest prowadzenie, tylko czytanie z promptera.

– A co by było – zapytał ciekawie Marek – gdyby w trakcie emisji „Gońca” na placu Żołnierza wylądowało UFO?

– To by wydawca wskoczył do studia i sam o tym powiedział. Z Karolą nie sprawdza się nic poza ścisłym standardem. A pamiętacie balony?

Trzy złośliwe dziennikarki popatrzyły po sobie i wybuchnęły radosnym śmiechem. Marek podniósł brwi wysoko do góry.

– Balony?

– Ja ci opowiem, ja! – Ilonka aż się wyrywała. – Ja byłam wtedy w studiu!

– Balony mieliście w studiu? – zdziwił się niewinnie filozof.

– Nie! Słuchaj! To śliczne jest, chociaż biedna Karolka była całkowicie niewinna w tym wypadku. To było niedługo po tym, jak pani Proszkowska, świętej pamięci nieboszczka, do nas przyszła i jakoś tak od razu postawiła na Karolkę. Rozumiesz, Karolka jest z gatunku przyjaciół dyrektorów. Szybciutko się dogadały i szefowa zmusiła Filipa, żeby wziął Karolę na prowadzącą. On się rękami i nogami opierał, bo program informacyjny powinien prowadzić ktoś inteligentny… – Przerwała nagle, jakby ugryzła się w język. – Ja przepraszam, panie profesorze, my chyba nie byliśmy na ty…

– Będzie mi bardzo miło, Ilonko.

– No to mnie też. To słuchaj dalej. Szefowa postanowiła raz w miesiącu w czasie „Gońca” siadać przy telefonie i osobiście przyjmować do wiadomości, co ludzie mówią. Potem miała się pokazywać i odpowiadać na postulaty. To był, oczywiście, pic, ona po prostu strasznie lubiła się pokazywać w okienku. Parcie na szkło. Niektórzy tak mają.

– Ja też? Skoro przyznaję się do tego, że lubię telewizję…

– Nie, to co innego. Ona udawała, że dla idei, ale nie przepuszczała żadnej okazji, żeby zabrylować. O ile wiem, ty nie brylujesz, tylko pojawiasz się zawsze w jakiejś sprawie. No i słuchaj. Karolka wtedy prowadziła, już wszyscy wiedzieliśmy, że jej każde „dzień dobry” trzeba pisać. Filip wtedy wydawał, a ja byłam asystentem. Tką. Był tam taki jeden materiał o baloniarzach, jacyś rekordziści, budowali własne balony, dziwne bardzo. Karola miała przed nosem białą… to znaczy zapowiedź i miała powiedzieć, że takich balonów jeszcze państwo nie widzieli. Przeczytała to bardzo radośnie i w tym momencie naszemu koledze realizatorowi, nie znasz, nie Maćkowi, omsknęła się ręka na guzikach i zamiast wpuścić ten materiał z balonami, wpuścił panią dyrektor przy telefonie… Oczywiści, zaraz nacisnął właściwy guzik, ale ten ryk, któryśmy z siebie wydali, poszedł na mikrofony w studiu… Rozumiesz, że pani dyrektor w sekundę znienawidziła nas wszystkich…

– Z wyjątkiem Karoli – uzupełniła Wika. – Karola się potem kajała strasznie, w ogóle tylko dlatego przeżyła do końca anteny, że niczego nie zauważyła, słyszała, że się śmieją, ale nie wiedziała czemu.

– No to ładnie. – Marek też śmiał się serdecznie. – Chyba się nie dziwicie, że was szefowa znielubiła…

– Przecież nikt nie chciał! Ten realizator przy konsolecie o mało nie umarł z wrażenia! Mówię ci, to był palec boży. Dobrze, słuchajcie, zgadzam się, będę robiła z wami ten program. Może mnie też się przydarzy coś podobnego, to będę miała do opowiadania wnukom!

– Natychmiast spluń trzy razy przez lewe ramię! – Lalka już stukała od spodu w blat stolika. – O takich rzeczach fajnie się wnukom opowiada, ale w momencie, kiedy się dzieją… dziękuję uprzejmie!

– A co ty gadasz! – Ilonce wciąż jeszcze błyszczały oczy. – Przecież myśmy wtedy o mało nie umarli ze śmiechu! Tylko Paproszkowska była wściekła… i Karola, kiedy już zrozumiała, co się stało.

– Ależ jesteście jędze – powiedział Marek. – Nie wiem, czy powinienem ryzykować współpracę z wami… trzy takie kobiety na mnie jednego…

– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz! A poza tym pamiętaj: jest ryzyko, jest zabawa!

Agata Pakulska siedziała na fotelu owinięta miękkim kocem. Delikatne pochrapywanie męża owiniętego identycznym kocem, dobiegające ze stojącej obok kanapy, wprowadzało ją w nastrój pogody i bezpieczeństwa. Uwielbiała czytać przy takim akompaniamencie. Koce były niezbędne z uwagi na przeciągi spowodowane manią wietrzenia, której to manii zgodnie ulegali małżonkowie.

Kamil Pakulski spał snem sprawiedliwego po dniu spędzonym na lotnisku w Goleniowie bez jednego lotu. Nikt jakoś nie potrzebował dzisiaj Lotniczego Pogotowia Ratunkowego ani jego pilotów. Takie bezczynne dni bardziej męczyły Kamila niż latanie przez dwanaście godzin bez przerwy.

Agata czytała najnowszy „Dialog”, w którym opublikowano świeżuteńko ukończony dramat Sebastiana Procha – Proszkowskiego pod wiele mówiącym tytułem „Kanaliza”. Jak głosił artykuł wstępny, miejsce na dzieło trzymano do ostatniej chwili; redakcja była umówiona z autorem, a on cyzelował i cyzelował. Aż wycyzelował i oto go macie. Dramat natychmiast stał się bardzo poważnym kandydatem do tegorocznej nagrody „Nike”.

W kontaktach z literaturą współczesną Agacie zdarzało się wiele razy kląć swój los ambitnej polonistki w renomowanej szkole. Poprzednie dzieła Procha – nawet jego poprzedni dramat, który o mało nie dostał „Nike” – budziły w niej uczucia mocno mieszane. Teraz miała nadzieję, że będzie jej się czytało łatwiej, ponieważ do pewnego stopnia poznała autora osobiście.