39418.fb2
– W konspekcie masz. Licealiści i studenci w masie, a indywidualnie dyżurny filozof kraju…
– Wasz ukochany profesor Rudzki?
– Nasz ukochany. Pani profesor Helga Dymitrowa od studiów genderowych. Agata Pakulska, nasza znajoma polonistka, ale ona będzie razem ze swoją klasą. Psychiatra Grzegorz Wroński, człowiek mądry i aż dziw, że żadne media jeszcze go nie używały. Profesor Janusz Kot, ten pyskaty socjolog, najmłodszy profesor na naszym uniwerku. Wszyscy.
– A oni wszyscy już wiedzą?
Autorki jak na komendę spojrzały w sufit.
– Rozumiem. Dowiedzą się w najbliższym czasie. No dobrze, dziewczynki, mam nadzieję, że zrobicie przyzwoity program. Ilonka, dasz radę?
– One mówią, że dam.
– To ja was błogosławię na dalszą drogę życia.
Trzy kobiety wstały jak na komendę i skierowały się do wyjścia.
Ilonka zatrzymała się na moment.
– Czekajcie. A co powiecie na to, żeby w studiu podczas programu był mały, śmieszny piesek?
Tego dnia Ilonka, która wydawała ostatniego „Gońca”, była w domu dobrze po dwudziestej drugiej. Szła swobodnie, nie kryła się i nie usiłowała być bezszelestną chmurką. Pani Karachulska kładła się spać o dwudziestej pierwszej trzydzieści, podkreślała to wielokrotnie w rozmowach, potępiając nieuporządkowany tryb życia Ilonki. O tej porze więc można się było spodziewać, że śpi jak kłoda i śni o jakimś jedzeniu, które przygotowuje dla swojego synala – drągala i dla sąsiadki dziennikarki o nagannym sposobie prowadzenia się.
Być może Ilonka miała rację w swych obliczeniach, jednak nie uwzględniła w nich synala. Zaledwie włożyła klucz do zamka, drzwi po drugiej stronie korytarza otworzyły się bezszelestnie i stanął w nich młody Karachulski. Ilonka z trudem wstrzymała okrzyk rozpaczy.
– Cześć – szepnął Karachulski. – Poczekaj na mnie chwilkę, mam dla ciebie żarcie. Moment, dobrze?
Coś w nim było, co nie pasowało do poprzedniego Karachulskiego. Nadal był wielki i sękaty, patrzał spode łba i mamrotał pod nosem, ale poruszał się jakoś inaczej. Nie stwarzał wrażenia, że za moment wpadnie na ścianę i rozwali ją niechcący.
Zanim Ilonka zdążyła dojść, na czym polega różnica pomiędzy poprzednim a obecnym sąsiadem, ten wrócił, objuczony jak zwykle wielkim garnkiem.
– Fasolka po bretońsku – zawiadomił. – Mogę wejść na chwilkę?
– Właź – powiedziała Ilonka krótko i rzeczowo.
Była pełna złych przeczuć. Mamusia pozwoliła synkowi samemu przyjść do niej, prawdopodobnie celem nawiązania intymniej szych kontaktów, których to kontaktów nie można było przecież nawiązywać w przytomności mamusi. Cholera. Jeżeli on rzeczywiście zechce cokolwiek nawiązywać, to ona nie ma najmniejszych szans! Jest od niego dwa razy mniejsza i cztery razy słabsza. Tak na oko. Gizmo jej nie obroni! Dlaczego nie chodziła na aikido ewentualnie taekwondo?!
Karachulski ciężko usiadł przy kuchennym stole. Ilonka odetchnęła, przynajmniej chwilowo.
– Wybaczysz, że nie będę na noc jadła fasoli… Chciała dodać tu jego imię, ale nie bardzo wiedziała, czy mówić do niego „Donacie”, co brzmiało idiotycznie, czy zdrabniać – ale jak do dwumetrowego osiłka mówić „Doniu”?
– Napijesz się herbaty? Albo piwa? Mam jakieś w lodówce…
Pod wpływem piwa osiłek może poczuć się pewniej i zaatakować. Cholera, co ona robi…
– Daj tego piwka, jeśli możesz. – Karachulski kiwnął ciężko głową i oparł brodę na rękach. Wyglądał mało agresywnie.
Nalała grolscha do dwóch wysokich szklanek.
– Lubisz? To nasze zdrowie. Co ona gada? Jakie nasze?!
Osiłek nie podchwycił. Podrapał się jakby z zakłopotaniem po klacie obleczonej pomarańczowym sweterkiem i jednym haustem pochłonął pół szklanki.
– Słuchaj, Ilona. Bardzo dobrze się składa, że moja matka poszła spać…
A jednak. Zaraz się zacznie podrywka po karachulsku… Może by do kogoś zadzwonić… Sto dwanaście chyba jednak nie…
– Bo ja bym chciał, żebyśmy sobie coś wyjaśnili… Nie będzie podrywki???
– Bo ja wiem, że ty jesteś naprawdę fajna szmula i trochę mi przykro, kiedy widzę, że na mnie patrzysz jak na śmiecia. Ja wszystko rozumiem. Ja bym się też wpienił, jakby mi ktoś czatował pod drzwiami i tylko patrzył, żeby mi żarcie do gęby pchać… Przepraszam, że powiedziałem „gęba”, nie miałem na myśli twojej…
– Gęby – dopowiedziała Ilonka, z której właśnie schodziło napięcie.
– Buzi. No. Fajny ten twój potworek. To buldożek jakiś, taki mały?
– Mops.
– Komik. Mopsiu, fajny jesteś, ale nie przeszkadzaj. No i słuchaj, Ilona. Moja matka ma kompletnego fijoła na punkcie swojego kochanego syneczka. Czyli mnie.
Ilonka zamrugała ze zrozumieniem.
– No. I od czasu, kiedy ty się rozeszłaś ze swoim mężem, matce się ubzdurało, że mnie za ciebie wyda. To znaczy odwrotnie, ciebie za mnie. Ja wiem, że to nie ma sensu, gdzie mnie do takiej ważnej pani z telewizji…
– Nie jestem żadną ważną panią – oburzyła się Ilonka, która nie znosiła określenia „pani z telewizji”. – Jestem zwyczajną, ciężko pracującą dziennikarką!
– No wiem. Ty jesteś fajna, normalna kobitka. Ale mojej matce strasznie imponujesz. Kurczę, no i to właściwie jest wszystko. Ja tylko bym nie chciał, żebyś myślała, że ja na ciebie razem z matką jakieś pułapki szykuję czy coś. Matka szykuje, to prawda. Ale ja nie. Tylko widzisz, ja nie mam takiej możliwości, żeby się matce postawić. Próbowałem jej tłumaczyć, ale znasz moją matkę. Argumentów nie przyjmuje. Ja ciebie strasznie przepraszam, naprawdę.
Ilonka roześmiała się z niebotyczną ulgą.
– To chwała Bogu, Donat, bo ja już zupełnie nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić!
– Nic nie zrobisz. Matka jak się uprze, to koniec.
– Czekaj, to teraz już nic nie rozumiem. Uważasz, że mam za ciebie wyjść, bo twoja matka nie przyjmuje argumentów?
Donat Karachulski był straszliwie zakłopotany.
– Ja cię przepraszam, Ilona, ale ja tak całkiem szczerze… to bym nie chciał się z tobą żenić. Czy ty sobie wyobrażasz nas razem? Ty jesteś pani dziennikarka, a ja bym chciał, żeby moja żona mnie nie lekceważyła.
– Ja cię nie lekceważę – oburzyła się Ilonka po raz drugi, tym razem trochę fałszywie.
– Wiesz, o co mi chodzi. Ja do ciebie nie pasuję. – I co proponujesz?
– Ja myślałem, czy by mojej matki nie postawić przed faktem dokonanym…
– To znaczy co? – Ilonka znowu zrobiła się podejrzliwa.