39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

– Powiem ci szczerze, tylko proszę, moja matka nie ma prawa się dowiedzieć, bo mi życie zatruje. Obiecujesz?

– Jasne.

Ja mam jedną dziewczynę…

– O kurczę, to fajnie! Gratuluję!

– Ty mi jeszcze nie gratuluj. Ona nie ma jeszcze pewności, czy ja jestem… ten właściwy. Ja bym się z nią mógł ożenić w każdej chwili, bo wiesz, Ilona, ona jest jak dla mnie stworzona… rany, ja rymuję. To twoje inteligenckie mieszkanie tak na mnie działa…

– Jakie inteligenckie mieszkanie? – Ilonka była naprawdę zdziwiona.

– Noo, tyle masz książek… Przeczytałaś wszystkie? Ilonka spojrzała na swoje regały. Jak dla niej nie były specjalnie imponujące.

– W zasadzie tak, przynajmniej po łebkach – poczuła potrzebę jakiegoś usprawiedliwienia się. – Ale wiesz, ja mam taki zawód.

– Ja rozumiem. – Donat wykazał tolerancję. – No to słuchaj, z tą moją dziewczyną… Jak tylko ona się na mnie zdecyduje, to ja ją przyprowadzam do domu i moja matka nie ma nic do powiedzenia. A tak na razie to ja jej w ogóle nie mówiłem, matce znaczy, o Mariecie. Ona ma na imię Maneta – dodał i rozmarzył się.

– Co ty, taki duży chłop i matki się boisz? – Ilonka zadała to pytanie, ale sama czuła, że jest ono retoryczne.

Donat Karachulski spojrzał na nią z wyrzutem w poczciwych oczkach, podobnie jak oczy jego mamuni przypominających owoce tarniny.

– Ilona, coś ty. Nie znasz mojej matki?

– No, znam. I co, masz jakieś propozycje?

Donat poskrobał się po byczym karku obleczonym we wściekłe oranże.

– Ja chciałem cię prosić o pomoc.

– Taak?

– Czy ty byś się zgodziła, żebym ja mówił matce, że idę do ciebie albo że idziemy gdzieś razem, a tak naprawdę ja bym chodził do Mariety? Bo jak przychodzę z roboty, wiesz, że ja pracuję u mechanika, do osiemnastej, to przychodzę koło siódmej wieczorem… no to matka już mi nigdzie nie pozwala pójść, bo czekamy na ciebie z tym żarciem…

A nie możesz zaraz po pracy iść do swojej Mariety?

– Ilona, tobie dobrze mówić, ty jesteś samodzielna, rodziców masz gdzieś daleko, a mnie matka straszy, że jak nie wrócę zaraz po robocie, to ona może wylewu dostać z nerwów. No to przychodzę i kicha. Już nigdzie nie mogę wyjść.

Ilonka była pełna podziwu. Pani Karachulska terroryzowała całkowicie dorosłego i wielkiego jak szafa syna, a on bał się pisnąć.

– A jeśli powiesz mamie, że idziesz do mnie, to ona nie będzie chciała pójść z tobą? Przecież zawsze razem do mnie przychodzicie.

– Widzisz, to jest tak, że matka zawsze chciała, żebym ja sam do ciebie chodził, ale ja nie chciałem. No wiesz… ani nie miałem śmiałości, ani mnie do ciebie nie ciągnęło, ja cię przepraszam, Ilona…

– Nic nie szkodzi. Mnie też do ciebie nie ciągnie.

– No to fajnie, żeśmy sobie wszystko wyjaśnili. Teraz możemy się nawet przyjaźnić, nie?

Ilonka wyciągnęła do młodego Karachulskiego rękę, którą ten uścisnął swoją wielką łapą, a po namyśle jeszcze nią trochę popotrząsał.

– To ja już pójdę – powiedział z widocznym zadowoleniem. – A ty się nic nie martw. Ja matce powiem, że ty jej się krępujesz i że chcesz się ze mną spotykać, ale sam na sam. Bez osób towarzyszących. I niech matka myśli, że my mamy życie prywatne. To idę. A ty śpij dobrze. Jutro wpadnę po garnek i przyniosę ci, co tam matka nowego upichci.

Spojrzał sobie pod nogi.

– O kurczę. Twój mops załatwił mi sznurówki.

– Z nami trzema chce się spotkać? W sprawie programu? Przecież to nie ona go będzie prowadzić, tylko nasza mała gwiazdka… kieszonkowa.

Z nami wszystkimi i jeszcze pytała, czy nie znamy jakiegoś inteligentnego psychologa. Lalka ma takiego jednego, więc prosiłyśmy, żeby przyszedł, i on przyjdzie. Nie wiem po co. Agata była tajemnicza. I jakby się czegoś wahała.

– Grzegorz jest psychiatrą, nie psychologiem. Ale jest niesłychanie mądry. I sympatyczny. Cieszę się, że go poznacie.

– No to może wpadnijcie wszyscy do mnie, co? Poproszę Tosię, żeby coś upiekła. Tosia się skarży, że odkąd młody poszedł do przedszkola, to ona nie ma co robić.

– Posłałaś Maciusia na survival?

– Do takiego prywatnego przedszkola na cztery godziny dziennie. Niech się dziecko socjalizuje.

Ogród otaczający Pałacyk zamieszkiwany od kilku lat przez rodzinę Wojtyńskich tonął w październikowych liściach i wyglądał dość bajkowo. Lalka oglądała go codziennie jako prawie sąsiadka Wiktorii, ale Ilonka, Grzegorz Wroński i Agata Pakulska, zanim weszli do środka, wykonali większą ilość okrzyków zdumienia i zachwytu. Kolejne okrzyki dostały się małemu Maćkowi, który był obecny, a istotnie, wyrósł ostatnio. Wreszcie wszyscy usiedli, a mały Maciuś otrzymał polecenie natychmiastowego oddalenia się w kierunku dowolnym.

– Zajaz pójdę – powiedział grzecznie. – Mamusia, a mogę wsystkim powiedzieć zagadkę?

– A to jest zagadka z przedszkola, Maciusiu?

– Z psedskola.

– To ja bym się trochę bała – zachichotała znająca życie Ilonka i została zakrzyczana przez resztę towarzystwa.

– Mów, Maciusiu, mów. Nie słuchaj tej ciotki. Ona nie umie zgadywać i dlatego tak mówi…

– To ja powiem, tylko słuchajcie uważnie. Jakie jest najsybse zwiezę na świecie?

Ilonka, która poczuła się trochę oszkalowana, odpowiedziała pierwsza:

– Gepard, Maciusiu?

– Gepajd – potwierdziło dziecko z zadowoleniem. – To ciocia umie zgadywać zagadki! A najsybsy ptak?

Zebrani spojrzeli po sobie. Ilonka rozłożyła ręce. Maciuś pokazał białe ząbki w szerokim uśmiechu.

– Ptak gepajda.

Niepedagogiczny ryk śmiechu trochę go zdziwił. Jego własna matka chwyciła go w objęcia i wycałowała, po czym zawołała Tosię szalejącą w kuchni i przekazała jej najzupełniej usatysfakcjonowanego potomka. Pomachał im ładnie rączką i poszedł budować wieżowiec telewizji z klocków lego w asyście dwóch małych piesków, bardzo zadowolonych z powtórnego spotkania.

– Nie wiem, czy zwróciłyście uwagę, drogie panie – zauważył Grzegorz Wroński – ale Maciek myślał, że po prostu zadaje nam zagadkę. Nie łapał, o co chodzi.

– No i łaska boska – powiedziała stanowczo Wika. – Ma jeszcze czas na łapanie świńskich dowcipów. Panie Grzegorzu, on ma trzy lata!

– To najwyższy czas – zachichotała ponownie Ilonka i ponownie została zakrzyczana. – Coś ty, Wika, teraz tak właśnie jest. Jeszcze trochę pochodzi do tego przedszkola i nie poznasz własnego synka.