39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

Jerzy Bulwieć był ogólnie znanym odwiecznym przewodniczącym sejmiku wojewódzkiego. Prawdopodobnie żaden dyrektor nie chciałby mu zrobić takiej przykrości, żeby wywalić z pracy jego synka tylko z powodu nieróbstwa. Komisarz nie pochwalał tego, ale rozumiał. Było mu to zresztą obojętne.

– Nie chcę nic kombinować przed spotkaniem z panią Bulwieciową – powiedział Ilonce, kiedy znaleźli się już na Gumieńcach i szukali właściwej ulicy. – Ale trudno mi uwierzyć, żeby to zabójstwo było niezwiązane z tamtym. Tylko co ma wspólnego leniwy maszynista z niekonwencjonalną dyrektorką?

Obojga nikt nie lubił – powiedziała bezlitośnie Ilonka. – To ten numer?

– Tak. Dlaczego stajesz na zakazie?

– Bo pada, a stąd mamy blisko. A ten zakaz jest bez sensu. Pewnie ktoś tu mieszka ważny, innego powodu nie ma. A poza tym jestem z policjantem. Masz znajomości w drogówce? A zresztą ja mam… Gizmo, siedź, pańcia zaraz wróci.

Komisarz zmilczał dyplomatycznie i nacisnął dzwonek domofonu przy fikuśnej furtce. Wewnątrz domu nikt nie zareagował. Komisarz podzwonił jeszcze trochę z identycznym skutkiem.

– A to arogancka baba – oburzyła się Ilonka. – Patrz, jest w domu, tam ją widać, na piętrze. Dzwoń!

Komisarz z błyskiem w oku oparł się o taster i tak pozostał. Okno na piętrze otworzyło się i wyjrzała z niego dzidzia w rudych lokach.

– Przestań dzwonić! – wrzasnęła. – Jak zapomniałeś kluczy, to wracaj do telewizji!

Zanim komisarz zdążył zareagować, okno zatrzasnęło się i dzidzia znikła.

Komisarz, prawdopodobnie pod wpływem obecności Ilonki wyjątkowo jak na siebie łagodny, nie powiedział tego, co mu się cisnęło na usta, tylko znowu uwiesił się na dzwonku.

Zadziałało.

– Do ciężkiej cholery! – ryknęło okno. – Bo zawołam policję!

– Policja, proszę otworzyć!

– Jaka policja?! Co to za bzdury?

– Proszę mnie wpuścić albo wyjść do furtki.

– Ani mi się śni! Jeśli mój mąż coś zrobił, to nie jest moja sprawa. Do widzenia.

Ilonka wzięła sprawę w swoje ręce.

– Pani Wando, to ja, Ilonka z telewizji!

Okno, które już się zatrzaskiwało, otworzyło się ponownie.

– Ilonka Karambol? A co pani tu robi?

– Moknę na deszczu w towarzystwie policji! Niech nas pani wpuści, mamy ważną sprawę do pani, nie do Romka!

Domofon zabrzęczał, a na parterze domku zapaliło się światło.

Dzidzia w całej okazałości była doprawdy imponująca. Komisarzowi przypominała jakąś westernową królową półświatka w pełni rozkwitu.

– Przepraszam, pani Ilonko. Myślałam, że to mój przyszedł bez kluczy. Ja już nie mam do niego zdrowia. Pan naprawdę jest z policji? Coś się stało?

– A moglibyśmy wejść? Bo pada.

– No tak, jasne. Proszę.

Dzidzia wpuściła ich do obszernego living roomu, urządzonego w guście kryształowo – różowym. Miała na sobie szlafroczek cały w pienistych falbankach, oczywiście różowy, pąsowe pantofelki i chyba nic więcej. Wąską rączką wskazała gigantyczny komplet wypoczynkowy.

– To co się stało, pani Ilonko? Co on narozrabiał, ten mój?

– Romek nie żyje, pani Wando. Dzidzia spojrzała na Ilonkę jak na głupią.

– Jak to, nie żyje?

Komisarz zorientował się, że nie ma się co obawiać o konstrukcję psychiczną pani Bulwieciowej.

– Pani mąż został zamordowany. Przykro mi.

Tym razem na niego dzidzia spojrzała jak na głupiego.

– Pan sobie ze mnie żartuje?

Komisarzowi ręce opadły. Baba była trudna do zniesienia.

– Nie, to nie jest dobry temat do żartów.

– Kto go zabił? – spytała rzeczowo, bez śladu jakiegokolwiek żalu w głosie i reakcjach.

– Nie wiemy. Chciałbym z panią teraz porozmawiać. Czy możemy?

– A musimy?

Komisarz zgrzytnął zębami.

– Raczej tak.

– No to rozmawiajmy – zrezygnowała pani Bulwieciowa. – Cholera – dodała. – Ardian! Chodź do nas!

– Adrian?

Ilonka wiedziała, że mali Bulwiecie mają na imię Robert i Norbert. Wanda Bulwieć machnęła ręką.

– Ardian to mój przyjaciel. To już nie ma znaczenia, skoro Roman naprawdę nie żyje… Naprawdę?

– Naprawdę.

Rzeczony Adrian okazał się bykowatym czterdziestolatkiem, trochę w typie Żoża. Zbiegł ze schodów i stanął za swoją donną.

– Bulwieć nie żyje – poinformowała go rzeczowo. – Pan jest z policji, a pani z telewizji. Nie mogę uwierzyć.

– Niech pani lepiej uwierzy – poradziła Ilonka. – Gdzie są dzieci?