39418.fb2
– Nie chcę nic kombinować przed spotkaniem z panią Bulwieciową – powiedział Ilonce, kiedy znaleźli się już na Gumieńcach i szukali właściwej ulicy. – Ale trudno mi uwierzyć, żeby to zabójstwo było niezwiązane z tamtym. Tylko co ma wspólnego leniwy maszynista z niekonwencjonalną dyrektorką?
Obojga nikt nie lubił – powiedziała bezlitośnie Ilonka. – To ten numer?
– Tak. Dlaczego stajesz na zakazie?
– Bo pada, a stąd mamy blisko. A ten zakaz jest bez sensu. Pewnie ktoś tu mieszka ważny, innego powodu nie ma. A poza tym jestem z policjantem. Masz znajomości w drogówce? A zresztą ja mam… Gizmo, siedź, pańcia zaraz wróci.
Komisarz zmilczał dyplomatycznie i nacisnął dzwonek domofonu przy fikuśnej furtce. Wewnątrz domu nikt nie zareagował. Komisarz podzwonił jeszcze trochę z identycznym skutkiem.
– A to arogancka baba – oburzyła się Ilonka. – Patrz, jest w domu, tam ją widać, na piętrze. Dzwoń!
Komisarz z błyskiem w oku oparł się o taster i tak pozostał. Okno na piętrze otworzyło się i wyjrzała z niego dzidzia w rudych lokach.
– Przestań dzwonić! – wrzasnęła. – Jak zapomniałeś kluczy, to wracaj do telewizji!
Zanim komisarz zdążył zareagować, okno zatrzasnęło się i dzidzia znikła.
Komisarz, prawdopodobnie pod wpływem obecności Ilonki wyjątkowo jak na siebie łagodny, nie powiedział tego, co mu się cisnęło na usta, tylko znowu uwiesił się na dzwonku.
Zadziałało.
– Do ciężkiej cholery! – ryknęło okno. – Bo zawołam policję!
– Policja, proszę otworzyć!
– Jaka policja?! Co to za bzdury?
– Proszę mnie wpuścić albo wyjść do furtki.
– Ani mi się śni! Jeśli mój mąż coś zrobił, to nie jest moja sprawa. Do widzenia.
Ilonka wzięła sprawę w swoje ręce.
– Pani Wando, to ja, Ilonka z telewizji!
Okno, które już się zatrzaskiwało, otworzyło się ponownie.
– Ilonka Karambol? A co pani tu robi?
– Moknę na deszczu w towarzystwie policji! Niech nas pani wpuści, mamy ważną sprawę do pani, nie do Romka!
Domofon zabrzęczał, a na parterze domku zapaliło się światło.
Dzidzia w całej okazałości była doprawdy imponująca. Komisarzowi przypominała jakąś westernową królową półświatka w pełni rozkwitu.
– Przepraszam, pani Ilonko. Myślałam, że to mój przyszedł bez kluczy. Ja już nie mam do niego zdrowia. Pan naprawdę jest z policji? Coś się stało?
– A moglibyśmy wejść? Bo pada.
– No tak, jasne. Proszę.
Dzidzia wpuściła ich do obszernego living roomu, urządzonego w guście kryształowo – różowym. Miała na sobie szlafroczek cały w pienistych falbankach, oczywiście różowy, pąsowe pantofelki i chyba nic więcej. Wąską rączką wskazała gigantyczny komplet wypoczynkowy.
– To co się stało, pani Ilonko? Co on narozrabiał, ten mój?
– Romek nie żyje, pani Wando. Dzidzia spojrzała na Ilonkę jak na głupią.
– Jak to, nie żyje?
Komisarz zorientował się, że nie ma się co obawiać o konstrukcję psychiczną pani Bulwieciowej.
– Pani mąż został zamordowany. Przykro mi.
Tym razem na niego dzidzia spojrzała jak na głupiego.
– Pan sobie ze mnie żartuje?
Komisarzowi ręce opadły. Baba była trudna do zniesienia.
– Nie, to nie jest dobry temat do żartów.
– Kto go zabił? – spytała rzeczowo, bez śladu jakiegokolwiek żalu w głosie i reakcjach.
– Nie wiemy. Chciałbym z panią teraz porozmawiać. Czy możemy?
– A musimy?
Komisarz zgrzytnął zębami.
– Raczej tak.
– No to rozmawiajmy – zrezygnowała pani Bulwieciowa. – Cholera – dodała. – Ardian! Chodź do nas!
– Adrian?
Ilonka wiedziała, że mali Bulwiecie mają na imię Robert i Norbert. Wanda Bulwieć machnęła ręką.
– Ardian to mój przyjaciel. To już nie ma znaczenia, skoro Roman naprawdę nie żyje… Naprawdę?
– Naprawdę.
Rzeczony Adrian okazał się bykowatym czterdziestolatkiem, trochę w typie Żoża. Zbiegł ze schodów i stanął za swoją donną.
– Bulwieć nie żyje – poinformowała go rzeczowo. – Pan jest z policji, a pani z telewizji. Nie mogę uwierzyć.
– Niech pani lepiej uwierzy – poradziła Ilonka. – Gdzie są dzieci?