39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

– Fajnie, że jesteś, Donat.

Ilonka wpuściła swego rzekomego wielbiciela do mieszkania. Tym razem miał dla niej spory kawałek pieczeni schabowej ze śliwkami.

– Jak tam Marieta?

Młody Karachulski uśmiechnął się szeroko i błogo.

– Marieta w porzo, dziękuję. Zaraz będę do niej leciał, a gdyby cię moja matka dopadła jutro na korytarzu, to możesz jej powiedzieć…

Tu speszył się i – coś podobnego – zaczerwienił. Upodobniło to jego twarz do buraka ćwikłowego. Może miał zbyt wysokie ciśnienie.

Ilonka zaczęła się domyślać, co powinna powiedzieć mamie Karachulskiej. Nie była jednak całkiem pewna, czy jej to odpowiada.

Donat miał jednak taki wyraz twarzy, że zmiękła. Oto człowiek prawdziwie zakochany, trzeba mu pomóc. Paniczowi Montecchi i pannie Capuletti nikt rozsądny nie pomógł (mnich skleroza się nie liczy) i skutek był wiadomy.

– Wybierasz się na całą noc?

Burak stał się jeszcze dorodniejszym burakiem. Młody Karachulski nie wiedział, gdzie oczy podziać.

– Ja bym chciał… Ale chyba nie mam prawa cię prosić, żebyś udawała przed moją matką, że byłem całą noc u ciebie…

– Wiesz co, mnie to w zasadzie rybka, ale skąd mam mieć pewność, że twoja mama tej wiadomości nie rozpowszechni na całą kamienicę? Albo i na całą ulicę?

– Ja jej powiem, że jeśli puści parę z ust, to ty się wycofasz… rozumiesz? Ilona, ja z Marietą już prawie jesteśmy po słowie. Ty nie masz pojęcia, jaki ja ci będę wdzięczny!

– Doniu, ale jeśli twoja mama piśnie coś na zewnątrz…

– Nie piśnie, moja w tym głowa. Ilona, ty się zgadzasz?

– Zgadzam się.

– O kurna… jesteś kochana dziewczyna, naprawdę. Ty mi na pewno nie masz za złe, że nie chciałem z tobą?

– Nie mam ci za złe. Na pewno. Możesz być spokojny. Leć sobie teraz do tej swojej Mariety, ona na ciebie na pewno czeka.

Nie mogłem wcześniej do niej iść, bo ciebie nie było – powiedział jakby z wyrzutem. – O kurna – dodał jeszcze na przydechu i na paluszkach wycofał się na klatkę schodową, uważając, żeby jakimś niebacznym hałasem nie zwrócić uwagi mamy, która miała oczy dookoła głowy i cała była jednym uchem.

Ilonka spojrzała na zegarek. Za osiem jedenasta. Nie jest to najlepsza pora na telefonowanie, ale może SMS…

Napisała: „Śpisz?” i wysłała to lakoniczne zapytanie na numer telefonu komisarza Ogińskiego.

Piętnaście sekund później oddzwonił.

– Co się stało, Ilonko?

Z dużą przyjemnością usłyszała leciutką nutkę zaniepokojenia w jego głosie.

– Nic. To znaczy nic, o czym byś już nie wiedział. Słuchaj, Tomek, rozumiem, że ja jestem tym razem poza podejrzeniem?

– Pamiętam, oczywiście, zwłaszcza że to ja jestem twoim alibi…

– Bo wiesz co… chciałabym wyjechać na kilka dni i mam nadzieję, że policja nie będzie miała nic przeciwko temu…

– Myślę, że nie. Nie, oczywiście, że nie. Jakieś zdjęcia?

– Nie. Chcę jechać do Rzeszowa. Jak się domyślasz, na ploty w sprawie naszej nieodżałowanej byłej szefowej. Wy możecie sobie prowadzić śledztwo własnymi metodami, a my z Lalką i Wiką chcemy do prawdy dojść psychologicznie. Umówiłam się z Alusią Mierzyńską na te ploty. Ona z Proszycą pracowała kilka lat. Może jeszcze z kimś pogadamy. Zobaczę.

– Nosi cię? Nie możesz usiedzieć na miejscu?

– Zgadłeś. Nie mogę. A powiedz, komisarzu, tobie by się takie plotki nie przydały?

– Zapraszasz mnie na pokład swojego fioletowego pojazdu?

– Zapraszam. Tylko tobie pewnie nie wolno robić takich rzeczy…

– Jakich rzeczy?

– Wałęsać się nie wiadomo gdzie ze świadkiem zbrodni i jeszcze może zdradzać temu świadkowi tajemnice służbowe…

Żadnych tajemnic nie będę ci zdradzał. A tak w ogóle, to muszę ci się przyznać, że też wpadłem na taki pomysł, to znaczy żeby się wybrać do Rzeszowa i chciałem cię namówić, żebyś pojechała i mnie zabrała, tylko miałem zamiar zadzwonić do ciebie rano.

– Nie gadaj!

– Słowo policjanta. Do tej pory wzorowego. Rozmawiałem już z Michałem Brzecznym, moim kolegą…

– Wiem.

– I umówiliśmy się, że on teraz z ekipą popracuje, a ja pojadę do Rzeszowa. Też mam tam do pogadania.

– No to rewelacja po prostu. A kiedy chciałeś jechać? Bo skoro już się dogadaliśmy, to może ruszymy jutro? Po co czekać? Tylko muszę cię uprzedzić, że jeśli mamy przejechać te osiemset kilometrów w jeden dzień, to możemy nieco skrzywdzić przepisy drogowe.

– Będziemy uciekać przed drogówką. O której chciałabyś jechać?

– O ósmej. Ja wiem, że to dla ciebie na pewno żadne rano, ale ja się muszę wyspać jako kierowca. Potrzebuję siedmiu godzin snu. Wiesz, w razie konieczności mogę jechać niewyspana, ale chyba takiej konieczności akurat nie ma?

– Nie ma. To przyjść do ciebie o tej ósmej?

– Nie, ja podjadę do ciebie, już przecież wiem, gdzie mieszkasz. Chyba że chcesz uprawiać spacery o świtaniu.

– Nie zależy mi. Ja też się wyśpię. Możesz potrzebować zmiennika.

– Zobaczymy – powiedziała wymijająco Ilonka, która jeszcze nikogo nie puściła za kierownicę fioletowego Zygfryda. – To dobranoc, panie komisarzu.

– Dobranoc, pani redaktor.

Ilonka odłożyła telefon z dużym zadowoleniem.

– Ale numer – rzuciła w stronę swoich kapci, gdzie przebywał częściowo już uśpiony gremlin. – On też na to wpadł! Chodź, mopsiu, idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.