39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

– Bardzo optymistyczna piosenka dla starszych państwa – zauważył komisarz, maszerując przez kilometrowy korytarz. Ilonka, dzielnie usiłująca dotrzymać mu kroku, kiwnęła głową.

– Ty, oczywiście, czytałeś „Kanalizę” naszego wieszcza narodowego, prawda?

– Czytałem. Wiem, o co ci chodzi. Podstępna z ciebie dziewczynka.

– Musiałam na poczekaniu coś wymyślić, bo tak mi jakoś wyglądało, że synuś mamunię dawno olał i ona tu sobie żyje dzięki złudzeniom. No to wymyśliłam Sprzątaczkę i okazało się, że mam rację.

Ano, masz. Też się zastanawiałem, jak to jest naprawdę, bo to, że Paproch nie zawiadomił matki o śmierci swojej żony, mogło być spowodowane na przykład troską o jej samopoczucie albo coś w tym rodzaju. Teoretycznie jest to możliwe.

– Teoretycznie tak. W praktyce, jak się okazuje, nie. Tomek, a zauważyłeś, że powiedziałeś „Paproch”?…

Komisarz zatrzymał się w pół kroku i roześmiał.

– Fatalne skutki przebywania w niepoważnym środowisku. Będę musiał bardziej na siebie uważać.

– Eee tam. Mnie się to podoba. Nie musisz być tak śmiertelnie sztywny…

Ugryzła się w język, ale komisarz znowu się zaśmiał.

– Czasami muszę. Przeważnie muszę. Chyba nawet mi to w nawyk weszło.

– Trzeba by cię wziąć na odwyk…

– Mam wrażenie, że już mnie wzięłaś. Jak mnie wyrzucą z policji z powodu nieustannego chichotania, to przejdę na twoje utrzymanie.

– Sprzedasz swoje Krelle…

– Prędzej bym z głodu umarł. Ty byś sprzedała Zygfryda?

– Zwariowałeś.

Roześmieli się oboje i podjęli wędrówkę przez długi i pusty korytarz. Pensjonariusze najwyraźniej, o ile nie ćwiczyli w świetlicy rzewnych pieśni, preferowali przebywanie we własnych pokojach.

Dwa blezery czuwały jak poprzednio przy drzwiach.

– My się już pożegnamy – powiedziała uprzejmie Ilonka, której było strasznie żal obu starszych panów. Powinni teraz siedzieć w rodzinnych domach i opowiadać wnukom bajki, a nie wysiadywać na twardych krzesłach w przedsionku państwowej placówki opiekuńczej. – Dziękujemy za podprowadzenie. A proszę nam jeszcze powiedzieć, kto to był Euzebiusz Karolkow?

– Euzebiusz Karolkow – poprawił Buraczkowy Blezer. – Karolkow. Przez ó z kreską.

– To był wybitny pedagog – dodał Szary Blezer i dorzucił zgryźliwym tonem: – Znany w całym powiecie. Dziadek dyrektora tego cholernego domu starców. Poeta. Jakbyście chcieli się przespacerować po naszym parku, to jego pomnik znajdziecie pod kasztanami.

– Tablicę pamiątkową – sprostował Buraczkowy. – Cholernie drogą. Z naszych emerytur. Nieważne. Udało wam się załatwić wszystko, coście chcieli załatwić? Kogo tu zamierzacie wsadzić, mamusię czy tatusia?

– Chcieliśmy tylko spotkać panią Proszkowską – powiedział łagodnie komisarz. Spotkaliśmy. Dziękujemy panom za pomoc i do widzenia.

– Żegnamy, żegnamy – zaskrzeczały blezery.

Ilonka poczuła sporą ulgę, kiedy drzwi domu leciwego pedagoga zamknęły się za nią i komisarzem, który przytrzymał je, by nie zatrzasnęły się z hukiem.

Na przednim siedzeniu fioletowego jeepa stał gremlin, opierając się nosem o szybę.

– Trzeba mu dać szansę – westchnęła Ilonka, która chciała jak najszybciej odjechać z tego miejsca. Otworzyła drzwi. – Wyskakuj, mały, i obsikaj im ten park.

Gizmo wyturlał się z samochodu i zarył nosem w żółknące na ziemi liście. Bardzo mu się spodobały i postanowił lepiej się z nimi zapoznać. Ilonka i komisarz podążyli za nim.

– I co powiesz o mamusi? Koszmarna, nie?

– Koszmarna. Ale trochę nam powiedziała. Dla mnie ważne jest to judo. A ty chciałaś mieć jakąś traumę, po co ci ona?

– Grzegorz Wroński prosił, żeby się zorientować, czy on czegoś takiego nie przeżył. Pewnie chce się upewnić w kwestii tego zaburzenia osobowości. Mówiłam ci, borderline. No więc mamy dwie traumy duże, a potem jeszcze trochę mniejszych, bo najpierw to odejście ojca, potem matka go oddała na sześć tygodni obcym ludziom, co dla takiego szkraba musiało być straszne, a potem, nie wiem, czy zauważyłeś, ona mu poprawiała co roku i co roku wysyłała go na takie obozy. Tylko że petem lepiej je znosił. Ciekawe, czy ta trauma mu się wtedy utrwalała czy wręcz przeciwnie?

– W każdym razie mamuśka skutecznie odwiązała go od siebie. Myślisz, że to dlatego ona teraz siedzi w domu starców?

– Jest to możliwe. Chyba. Przynajmniej częściowo. Trzeba Grzesia spytać. Czekaj, od razu do niego zadzwonię…

Niestety, komórka doktora Wrońskiego poprosiła jego przyjemnym głosem, aby rozmówca zechciał się nagrać albo zadzwonić kiedy indziej. Ilonka postanowiła zadzwonić kiedy indziej.

Gizmo tymczasem dotarł do sporego głazu spoczywającego pod wielkim drzewem kasztanowca, podniósł zadnią łapkę i spełnił swoją powinność.

Do głazu, po jego bardziej płaskiej stronie, przymocowana była tablica w kształcie otwartej księgi założonej gęsim piórem. Na karcie księgi wyryto napis: „Szkoło, moja szkoło, tyś domem moim i życiem – Euzebiusz Karolków (1876 – 1954), poeta i pedagog, wybitny syn ziemi rzeszowskiej”.

Komisarz postukał w tablicę i posłuchał, jak dźwięczy.

– Brąz – orzekł fachowo. – Faktycznie, sporo musiała kosztować. Myślisz, że to naprawdę z emerytur tych staruszków?

– Pewnie. Skoro to dziadek dyrektora… Chociaż, jeśli wybitny syn, to może samorząd coś niecoś dołożył. Boże mój, czuję, że nie zdecyduję się na posiadanie dzieci…

Komisarz uniósł brwi pytająco. Ilonka westchnęła.

– Na wypadek, gdyby chciały mnie zadołować w takim miejscu. Ty się tego nie boisz?

– Nie pomyślałem o tym. U mnie w rodzinie jakoś nie ma tej tradycji, żeby do domu opieki… Moi rodzice mieszkają w jednym domu z siostrą, jej mężem i dziećmi, zresztą na razie są jak najbardziej samodzielni. A ja, jeśli będę miał dzieci, to je tak wychowam, żeby nie miały w ogóle odruchu pozbycia się starego tatusia w ten sposób.

– Moi rodzice też sobie radzą. Oboje wciąż jeszcze pracują. I ja też nie wyobrażam ich sobie w żadnym sierocińcu dla staruszków. Ale kto wie, jakie będą następne pokolenia?

– Takie, jakie sobie wychowamy, moja droga Ilonko. Chodźmy stąd, tu nie jest miło. A mogłoby być, ten park jest wspaniały.

– Masz rację – zgodziła się smętnie, szurając nogami w liściach, co niesłychanie cieszyło gremlina, usiłującego wskoczyć na jej prawą stopę obutą w różowy adidas. – Słuchaj, czy my mamy jeszcze coś do załatwienia w Rzeszowie?

– Chyba nie. Nie wiem, kto by nam mógł jeszcze uzupełnić wiedzę… To znaczy, mamy pewne braki, ale załatwią nam je koledzy z Rzeszowa. Trzeba się więcej dowiedzieć o umiejętnościach bojowych Procha… sprawdzić wszystkie kluby karate, judo, aikido, fitness, siłownie i tak dalej, i tutaj, i u nas w Szczecinie.

– A nie sprawdziłbyś, czy to samobójstwo jego ojca to naprawdę było samobójstwo?

– Ależ ty go nie lubisz. Myślałem o tym. W aktach jest samobójstwo… Czekaj, Ilonko, spróbujmy od razu.

Komisarz wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer.

– Halo, Krzysztof? Tomasz Ogiński ze Szczecina. Słuchaj, ty pracowałeś w Rzeszowie swojego czasu, masz tam jakichś znajomych? Muszę pogrzebać w starych sprawach, ale nie w aktach, bo to nic nie da, tylko w ludziach… O co mi chodzi? O samobójstwo niejakiego Proszkowskiego, imienia nie znam, osiem do dziesięciu lat temu… Osiem? Nie gadaj, pamiętasz to?… A możesz mi przysłać jego wizytówkę?… Bardzo dziękuję, też mam nadzieję, że mi pomogłeś, a w każdym razie miło było pogadać. Wszystko dobrze u ciebie?… U mnie też bez zmian. Ucałuj swoją śliczną Paulinkę. Cześć.