39418.fb2 Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 53

Powt?rka z morderstwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 53

– No właśnie. Powiedz jej to, przecież cię nie zeżre. Donat spojrzał na nią rzewnie.

– Ona nie lubi Mariety. Ona by chciała taką synową jak ty, żeby była wykształcona i żeby mnie podciągała. A Maneta jest tylko pielęgniarką w szpitalu…

Staś jest bwana kubwa, a Mea ma tylko te paciorki, przeleciało Ilonce przez głowę. – A ty co?

– Co ja co?

– Gdzie pracujesz? – uściśliła niecierpliwie. – Czekaj, wiem, u mechanika. Samochodowego?

– No. Ja mam technikum samochodowe. – I dobrze ci idzie?

– Gdzie, w technikum?

– Nie, w warsztacie.

– Dobrze. Właściciel mówi, że mam talent do samochodów. Jakbyś chciała, to bym ci wyregulował hamulce w tym dżipku…

– A nie, dziękuję. Już się na to umówiłam. A słuchaj, ty znasz angielski?

Spojrzenie Donata mówiło wszystko.

– Nie znasz. Ale mógłbyś się nauczyć… Albo niemieckiego.

– To ja już wolę angielski. Marieta jest niezła. A co ty się tak tych języków czepiłaś?

– Aaa, kiedyś ci wytłumaczę. Daj mi komórkę do Mariety, dobrze?

– Po co?

– Ona ci wyjaśni. Dawaj, bo policja jedzie i zaraz przez ciebie zapłacę!

Donat podał jej numer i w tym samym momencie wóz patrolowy zatrzymał się obok.

– Pani redaktor, tu nie można stać, za chwilę ktoś panią walnie w tego wypasionego Zygfryda, czy jak tam pani go nazywa. A może wreszcie panią skasuję?

– No co pan, panie Włodeczku! Mnie pan będzie kasował? Już się miksuję, już. Musiałam porozmawiać z tym tu człowiekiem. Chodzi o jego szczęście. Rozumie pan? Szczęście mężczyzny! Magazynek będziemy robili na dniach, panie Włodku! Zadzwonię! A ty, Donat, leć do domu, tylko mi szybko powiedz, gdzie to byliśmy? Jakby mnie znowu twoja mama napadła!

– Dwa dni w Brzózkach, na ośrodku!

– Dobra, spadamy. Do widzenia, panie Włodeczku, miło było pana spotkać!

– Panią Ilonkę też! – zawołał sierżant Włodzimierz Szajner za znikającym Zygfrydem. Jego kolega za kierownicą uśmiechnął się szeroko.

– To jest dziewczyna – powiedział z uznaniem. – Tajfun, nie dziewczyna! A z panem jak będzie? Płaci pan tylko za siebie, czy również za panią redaktor?

– Żartuje władza! – spłoszył się Donat.

– Pewnie, że żartujemy. Ale pan to ma szczęście; dwa dni z taką gwiazdeczką!

– Ja mam inną gwiazdeczkę – mruknął młody Karachulski i odszedł swoją drogą, a policjanci, zauważywszy pomarańczową fiestę, wjeżdżającą na skrzyżowanie przy czerwonym świetle, zaktywizowali się natychmiast i ruszyli ścigać pirata.

Spotkanie z doktorem Wrońskim miało się odbyć na neutralnym gruncie, ponieważ komisarz chciał zachować w tajemnicy przed szefami i kolegami (aspirant się nie liczył, zresztą też miał przyjść) swoje nieoficjalne kontakty z pracownicą, bądź co bądź, instytucji, w której wydarzyły się dwa morderstwa. Ilonka zaproponowała Willę West – End z powodu zdecydowanie wygodnych foteli znajdujących się tam w barze. Kiedy stanęła w drzwiach, jak zwykle w towarzystwie swojego małego kosmity, komisarz już tam był. Tonął w przepastnym meblu, a na jej widok ewidentnie się rozjaśnił.

Ilonce też zrobiło się ciepło na sercu, zwłaszcza gdy wzięła pod uwagę różnicę między nim a młodym Karachulskim, z którym rozstała się przed chwilą.

– Cześć – powiedziała swobodnie. – Siedź, nie wstawaj, dopiero co się widzieliśmy, nie będziemy się przecież znowu witać. Masz jakieś nowości? Czy nie możesz mi powiedzieć?

– Nie mogę ci powiedzieć. – Komisarz jednak wstał. Gibnął się w jej stronę i usiadł z powrotem. – Ale nie mam. Może coś będzie jutro, mój kolega ma dotrzeć do konta pana Procha – Proszkowskiego…

– Proch – Proszkowskiego. Nie pamiętasz, jak nas mamusia poprawiała? I co, jeśli mu ubyło tyle, co Bulwie przybyło, to wchodzi na twoją listę?

– On tam jest, na tej mojej liście. Aczkolwiek jego pozycja trochę się chwieje, bo nie mam porządnych dowodów. Konto też będzie tylko poszlaką tak naprawdę.

– To co musisz mieć, żeby się przekonać?

– Dowód, kwiatku. Albo przyznanie się klienta.

– Chciałbyś, żeby ci się przyznał?…

– Ilonka! Ani się waż!

– Co się waż, co się waż… myślisz, że ja chcę iść i go przekonać, żeby ci zrobił tę przyjemność i powiedział: to ja udusiłem żonę i utłukłem Bulwiecia?…

– Ilonko, do ciebie wszystko jest podobne!

– Aha, i jeszcze wypchnąłem tatusia przez okno.

– Ilonko moja kochana, proszę, nie rób niczego nieprzemyślanego.

– Ale ty do mnie ładnie mówisz, hohoho.

Bo się o ciebie boję. To znaczy takie teksty mnie denerwują.

– Czemu się o mnie boisz?

– To się nazywa wymuszanie zeznań. Bo cię lubię.

– Od kiedy?

– Od jakiegoś czasu. Jak mnie będziesz tak maglować, to cię znielubię.

– To mogę dać ci spokój. Przynajmniej na razie. Cześć, Grzesiu, cześć, Michale. Czy my aby jesteśmy na ty, Michał, czy mi się tylko zdawało?

– Arcydzieło manipulacji – docenił aspirant Brzeczny. – Moje uznanie. Będzie mi bardzo miło mówić ci po imieniu, Ilonko.

Obaj panowie, przywitawszy się, wpadli po uszy w monstrualną kanapę. Popatrzyli po sobie, spojrzeli na Ilonkę i komisarza.

Pierwsza parsknęła śmiechem Ilonka.