39418.fb2
– Ona nie lubi Mariety. Ona by chciała taką synową jak ty, żeby była wykształcona i żeby mnie podciągała. A Maneta jest tylko pielęgniarką w szpitalu…
Staś jest bwana kubwa, a Mea ma tylko te paciorki, przeleciało Ilonce przez głowę. – A ty co?
– Co ja co?
– Gdzie pracujesz? – uściśliła niecierpliwie. – Czekaj, wiem, u mechanika. Samochodowego?
– No. Ja mam technikum samochodowe. – I dobrze ci idzie?
– Gdzie, w technikum?
– Nie, w warsztacie.
– Dobrze. Właściciel mówi, że mam talent do samochodów. Jakbyś chciała, to bym ci wyregulował hamulce w tym dżipku…
– A nie, dziękuję. Już się na to umówiłam. A słuchaj, ty znasz angielski?
Spojrzenie Donata mówiło wszystko.
– Nie znasz. Ale mógłbyś się nauczyć… Albo niemieckiego.
– To ja już wolę angielski. Marieta jest niezła. A co ty się tak tych języków czepiłaś?
– Aaa, kiedyś ci wytłumaczę. Daj mi komórkę do Mariety, dobrze?
– Po co?
– Ona ci wyjaśni. Dawaj, bo policja jedzie i zaraz przez ciebie zapłacę!
Donat podał jej numer i w tym samym momencie wóz patrolowy zatrzymał się obok.
– Pani redaktor, tu nie można stać, za chwilę ktoś panią walnie w tego wypasionego Zygfryda, czy jak tam pani go nazywa. A może wreszcie panią skasuję?
– No co pan, panie Włodeczku! Mnie pan będzie kasował? Już się miksuję, już. Musiałam porozmawiać z tym tu człowiekiem. Chodzi o jego szczęście. Rozumie pan? Szczęście mężczyzny! Magazynek będziemy robili na dniach, panie Włodku! Zadzwonię! A ty, Donat, leć do domu, tylko mi szybko powiedz, gdzie to byliśmy? Jakby mnie znowu twoja mama napadła!
– Dwa dni w Brzózkach, na ośrodku!
– Dobra, spadamy. Do widzenia, panie Włodeczku, miło było pana spotkać!
– Panią Ilonkę też! – zawołał sierżant Włodzimierz Szajner za znikającym Zygfrydem. Jego kolega za kierownicą uśmiechnął się szeroko.
– To jest dziewczyna – powiedział z uznaniem. – Tajfun, nie dziewczyna! A z panem jak będzie? Płaci pan tylko za siebie, czy również za panią redaktor?
– Żartuje władza! – spłoszył się Donat.
– Pewnie, że żartujemy. Ale pan to ma szczęście; dwa dni z taką gwiazdeczką!
– Ja mam inną gwiazdeczkę – mruknął młody Karachulski i odszedł swoją drogą, a policjanci, zauważywszy pomarańczową fiestę, wjeżdżającą na skrzyżowanie przy czerwonym świetle, zaktywizowali się natychmiast i ruszyli ścigać pirata.
Spotkanie z doktorem Wrońskim miało się odbyć na neutralnym gruncie, ponieważ komisarz chciał zachować w tajemnicy przed szefami i kolegami (aspirant się nie liczył, zresztą też miał przyjść) swoje nieoficjalne kontakty z pracownicą, bądź co bądź, instytucji, w której wydarzyły się dwa morderstwa. Ilonka zaproponowała Willę West – End z powodu zdecydowanie wygodnych foteli znajdujących się tam w barze. Kiedy stanęła w drzwiach, jak zwykle w towarzystwie swojego małego kosmity, komisarz już tam był. Tonął w przepastnym meblu, a na jej widok ewidentnie się rozjaśnił.
Ilonce też zrobiło się ciepło na sercu, zwłaszcza gdy wzięła pod uwagę różnicę między nim a młodym Karachulskim, z którym rozstała się przed chwilą.
– Cześć – powiedziała swobodnie. – Siedź, nie wstawaj, dopiero co się widzieliśmy, nie będziemy się przecież znowu witać. Masz jakieś nowości? Czy nie możesz mi powiedzieć?
– Nie mogę ci powiedzieć. – Komisarz jednak wstał. Gibnął się w jej stronę i usiadł z powrotem. – Ale nie mam. Może coś będzie jutro, mój kolega ma dotrzeć do konta pana Procha – Proszkowskiego…
– Proch – Proszkowskiego. Nie pamiętasz, jak nas mamusia poprawiała? I co, jeśli mu ubyło tyle, co Bulwie przybyło, to wchodzi na twoją listę?
– On tam jest, na tej mojej liście. Aczkolwiek jego pozycja trochę się chwieje, bo nie mam porządnych dowodów. Konto też będzie tylko poszlaką tak naprawdę.
– To co musisz mieć, żeby się przekonać?
– Dowód, kwiatku. Albo przyznanie się klienta.
– Chciałbyś, żeby ci się przyznał?…
– Ilonka! Ani się waż!
– Co się waż, co się waż… myślisz, że ja chcę iść i go przekonać, żeby ci zrobił tę przyjemność i powiedział: to ja udusiłem żonę i utłukłem Bulwiecia?…
– Ilonko, do ciebie wszystko jest podobne!
– Aha, i jeszcze wypchnąłem tatusia przez okno.
– Ilonko moja kochana, proszę, nie rób niczego nieprzemyślanego.
– Ale ty do mnie ładnie mówisz, hohoho.
Bo się o ciebie boję. To znaczy takie teksty mnie denerwują.
– Czemu się o mnie boisz?
– To się nazywa wymuszanie zeznań. Bo cię lubię.
– Od kiedy?
– Od jakiegoś czasu. Jak mnie będziesz tak maglować, to cię znielubię.
– To mogę dać ci spokój. Przynajmniej na razie. Cześć, Grzesiu, cześć, Michale. Czy my aby jesteśmy na ty, Michał, czy mi się tylko zdawało?
– Arcydzieło manipulacji – docenił aspirant Brzeczny. – Moje uznanie. Będzie mi bardzo miło mówić ci po imieniu, Ilonko.
Obaj panowie, przywitawszy się, wpadli po uszy w monstrualną kanapę. Popatrzyli po sobie, spojrzeli na Ilonkę i komisarza.
Pierwsza parsknęła śmiechem Ilonka.