39418.fb2
– Wiem, pani Ilonko, hamulce trzeba odpowietrzyć, zauważyłem od razu. Ja tego w zasadzie nie mam w profilu, ale dla pani zrobi się wszystko. A co drugie?
– Nie trafił pan. To znaczy hamulce trzeba odpowietrzyć, ale ja się już na to umówiłam w serwisie u chryslera, a do pana mam coś o wiele ważniejszego.
– Może wejdziemy do domu? Zrobię herbaty albo kawki dla pani? Ja mam dobrą kawę, Boguś był niedawno, nawiózł mi, bo on wie, że ja lubię. Wejdzie pani?
– Z przyjemnością. Zimno się zrobiło. Pan przodem. Mieszkanie pana Teodora miało bezpośrednie wejście od warsztatu i okazało się miłe oraz przytulne. Gospodarz, z trudem powstrzymując kolejne inwokacje, poczęstował Ilonkę rzeczywiście pyszną kawą i jakimiś angielskimi herbatnikami, usiadł naprzeciwko niej i wpatrzył się w nią oczami wiernego spaniela.
– Naprawdę mogę coś zrobić dla pani?
– Naprawdę, panie Todziu. Może się pan zorientować, czy w tym warsztacie, w którym pracuje pan Boguś, znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego Polaka? Albo może w jakimś innym. Dobry jest chłopak, ma skończoną samochodówkę, pracuje w zawodzie, tylko straszna z niego pierdoła. Podejrzewam, że to wpływ mamusi i chciałabym go wyrwać z jej szponów. Ma dwadzieścia dziewięć lat i niestety, nie zna języka.
– Że języka nie zna, to nie problem, tam teraz pełno naszych, to by się szybko nauczył. Tylko jeżeli on jest taki synek mamusi, to czy będzie chciał?
– Narzeczona go namówi. Pielęgniarka. Ona ma w Manchesterze koleżankę i ta koleżanka dawno ją tam ciągnie. To co, zorientuje się pan?
– Pani Ilonko, ja się nie muszę orientować, bo ja wiem, że oni potrzebują ludzi. Rozwijają się i starają teraz o autoryzację vauxhalla. Poszli w nowoczesność. Boguś chce mnie tam ściągnąć i chyba do niego pojadę, bo on już do Polski nie wróci. Pani znajomy na pewno by się mógł załapać. Jak pani chce, to dam pani dla niego telefon do Bogusia, Boguś mu wszystko powie, co i jak.
– Dawaj pan. Na wszelki wypadek przekażę go narzeczonej, a nie temu misiowi.
Ilonka starannie zapisała kilka numerów, które podał jej pan Teodor, cały zachwycony, że oto może zrobić coś dla swojego bożyszcza.
– Ale mówiła pani, że dwie sprawy. To jaka jest ta druga?
– Druga jest o wiele trudniejsza. Panie Teodorze, pamięta pan… oczywiście, że pan pamięta tamtą sprawę z Bogusiem… Ja pana wtedy nie wypytywałam o szczegóły ani o to, czy w pana warsztacie coś się z tymi kradzionymi samochodami robiło…
– Pani Ilonko, najświętsze słowo, u mnie nic!
– Nie mówmy o tym, co było. Niech pan mnie posłucha i nic nie mówi. Na razie. No więc kilka miesięcy temu, w maju, zginął samochód. To była czerwona – xsara, tu ma pan moją wizytówkę, na niej napisałam numer rejestracyjny. Nie wiem, jak pan to zrobi, ale zakładam, że może pan mieć jakieś kontakty, nie interesuje mnie jakie. Chcę natomiast wiedzieć, co się z tą xsarą stało, a przede wszystkim, skąd ją zabrano. Gdzie stała, na jakim parkingu czy na jakiej ulicy, rozumie pan. Czy była otwarta, czy trzeba było łamać zamek. I czy jest gdzieś do obejrzenia, czy odjechała w siną dal. Podejrzewam, że odjechała, ale sprawdźmy to. Panie Todziu, niech mi pan teraz nic nie odpowiada. Niech pan nie mówi, że pan nie ma żadnych kontaktów. Ja sobie idę, a pan do mnie zadzwoni, jak pan coś znajdzie. To cześć.
Zostawiła oniemiałego lakiernika na jego krzesełku i wyszła.
– Tomek, Tomek, halo! Coś przerywa, chyba mi pada bateria. Nie chciałbyś się ze mną spotkać?
Komisarz chciał. Umówili się w sklepie kolonialnym w centrum handlowym, bo Ilonka musiała zrobić zakupy, a lubiła tamtejsze kawy.
– Za dużo tego piję – wyznała, kiedy przyszedł i zastał ją nad filiżanką. – Może się uzależniłam? Jak myślisz?
Komisarz myślał właśnie, że sam się od niej uzależnił. Od Ilonki, nie od kawy. Bąknął coś i poszedł złożyć zamówienie – dla siebie zamówił zwyczajną, a dla niej jeszcze jedną o aromacie orzechowym.
– Sprawdziliście konto Procha?
Komisarz miał nadzieję, że ten blask w oczach Ilonki dotyczy, być może, jego… najwyraźniej jednak dotyczył Procha i tego całego beznadziejnego dochodzenia.
Kiwnął głową.
– Jest tak jak przypuszczaliśmy. Ubyło mu jakiś czas temu dziesięć tysięcy, a miał przedtem dwanaście, więc tak wygląda, że nie miał Bulwieciowi już specjalnie z czego płacić. Na razie jeszcze nie zrobiliśmy z tego użytku, bo łatwo mógłby się wykręcić, ostatecznie każdemu wolno wyczyścić sobie konto i wyrzucić szmal za okno. Prawdopodobnie opowiedziałby nam wiarygodną historyjkę, w końcu facet jest specjalistą od wymyślania historyjek. Wiesz, że dostał „Nike”?
– Nie gadaj! Za „Kanalizę”?
– Tak. Słyszałem w radiu, kiedy wychodziłem z firmy.
– Matko jedyna, świat się wali! To on teraz jest bwana kubwa!
– No jest. A ty masz takie oczy, jakbyś też mi coś chciała powiedzieć.
Ilonka zawahała się. Kiedy dzwoniła do komisarza, rzeczywiście chciała mu opowiedzieć o panu Teodorze. Uznała jednak, że zrobi to, kiedy już się dowie czegoś konkretnego.
– Nie, Tomek, jeszcze nie. Zapuściłam wędkę, ale ryba się jeszcze nie złapała. Jak się złapie, to pierwszy się dowiesz. Kurczę, tak sobie chciałam pogadać. A czekaj, jeszcze mieliście sprawdzić te fitnessy i co?
– Miał swoją ulubioną siłownię w Rzeszowie. W Szczecinie może gdzieś chodził incydentalnie, ale nigdzie się nie załapał na stałe. To o czym pogadamy?
– Opowiesz mi, jak zostałeś policjantem?
– A może lepiej poszlibyśmy do kina?…
– Szkoda by mi było zostawić Gizma na tak długo w samochodzie. I tak już tam siedzi od godziny, bo robiłam zakupy… Wiesz co, zaproszę cię na kolację, chcesz? Kupiłam żarcie na jakieś dwa tygodnie, coś sobie podgrzejemy. I opowiesz mi, jak zostałeś policjantem.
Kolacja u Ilonki była czymś, o czym komisarz myślał intensywnie od jakiegoś czasu. Najlepiej, gdyby to była kolacja ze śniadaniem, tak jak to niegdyś bywało z Agunią. Oraz z innymi paniami. Ilonka była jednak inna od innych pań i w związku z tym śniadanie pozostawało problematyczne. Mogło się okazać, że on nie potrafi jej tego zaproponować.
Podjechali pod wieżowiec na osiedlu, komisarz pomógł Ilonce zabrać się z czterema wielkimi torbami (plus mops) i udali się windą na dziesiąte piętro.
Pani Donata Karachulska stała w drzwiach swojego mieszkania i patrzyła na nich spojrzeniem o ciężarze właściwym znacznie przewyższającym ciężar właściwy ołowiu.
– Dzień dobry, sąsiadko – rzuciła Ilonka beztrosko i doczekawszy się jedynie prychnięcia zamiast odpowiedzi, otworzyła własne drzwi. – Wchodź, Tomek, proszę.
Kilkanaście minut później, kiedy już pokazała gościowi przyjemnie urządzone wnętrze, widok z okna na stocznię, obie suwnice bramowe, a w szczególności tę większą – zabrała się do kucharzenia i dokonała zabawnego odkrycia: podczas gdy gotowanie dla siebie samej nudziło ją strasznie, w związku z czym na ogół kontentowała się mrożonkami lub dostawami od mamy Karachulskiej, teraz, kiedy miała przygotować kolację dla gościa, podchodziła do tego wyzwania z prawdziwym entuzjazmem.
Zapewne atawizm – oceniła zjawisko i wzięła się do owijania parówek lekko odmrożonym ciastem francuskim.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek, komisarz poszedł otworzyć i wpuścił do mieszkania nadętą sąsiadkę z wielkim garem w objęciach.
– Zraziki zawijane z grzybkami – zawiadomiła niezbyt przyjaznym tonem. – Ja czegoś nie rozumiem, pani Ilonko. Ja czegoś nie rozumiem. Nie rozumiem i nie pochwalam – zaczęła się rozpędzać. – Ja nie wiem, gdzie w tej chwili jest Donio, bo musiał dzisiaj dłużej zostać w warstacie, ale to chyba nie jest w porządku, żeby pani Ilonka w nieobecności Donia przyjmowała sobie mężczyzn.
Komisarzowi przeleciało przez umysł, że przecież on jest pojedynczy, a zaraz potem zadał sobie pytanie: kto to, do ciężkiej cholery, jest Donio?!
– Ja tam się w wasze stosunki nie wtrącam – komisarz nie zrozumiał, czy damie chodziło o stosunki między nim a Ilonka czy między tajemniczym Doniem a Ilonka, tym czasem pani Karachulska kontynuowała przemówienie: Ja tam nic nie wiem, Mnie się wydawało, że jesteście z Doniem po słowie i dlatego nie podoba mi się to, co widzę. Ale nie będę się wtrącać, to nie jest w moim zwyczaju, nie tak mnie mamusia moja wychowała. Te zraziki zostawiam, bo jak Donio wróci, to może jednak pani Ilonka się opamięta i z Doniem kolację będzie jadła, a nie z każdym pierwszym lepszym.
Zanim komisarz zdążył zaprotestować przeciwko nazywaniu go każdym pierwszym lepszym, dama trzasnęła garem o stół aż zachlupało w środku i rozszedł się apetyczny zapach sosu grzybowego, po czym odwróciła się majestatycznie i wyszła, trzaskając również drzwiami.
– Och…
Ilonka z wrażenia padła na kuchenny taboret. Oczy miała wielkie jak spodki i chyba nie bardzo wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
Komisarzowi zrobiło się trochę zimno i jakby przestało go ciągnąć do kolacji z Ilonką.
– Przepraszam cię, Tomek. To moja sąsiadka…