39438.fb2 PS Kocham Ci? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

PS Kocham Ci? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

ROZDZIAŁ ÓSMY

Niech żyją wakacje! – śpiewały dziewczęta całą drogę w samochodzie na lotnisko. John zaoferował, że je podrzuci, ale prędko tego pożałował. Zachowywały się, jak gdyby pierwszy raz wyjeżdżały za granicę. Holly miała wrażenie, że jedzie na szkolną wycieczkę. Spakowała mnóstwo słodyczy i czasopism, po drodze, razem z przyjaciółkami, śpiewała nieprzyzwoite piosenki.

Wylatywały o dziewiątej wieczorem, a do hotelu miały dotrzeć dopiero nad ranem.

Na lotnisku John wyjął im bagaże, uściskały go i same zawiozły je do hali odlotów, gdzie stanęły w długiej kolejce. Po półgodzinnej odprawie ruszyły do właściwej bramki.

Cztery godziny później samolot wylądował na lotnisku Lanzarote. Prawie godzinę czekały na bagaż, który odebrały, gdy już większość pasażerów rozeszła się do autokarów. W końcu spotkały się ze swoją pilotką z agencji turystycznej.

– Panie Kennedy, McCarthy i Hennessey? – spytała z wyraźnym londyńskim akcentem młoda kobieta w czerwonym mundurku.

Pokiwały głowami.

– Witam. Mam na imię Victoria. Zaprowadzę panie do autokaru. Opuściły budynek lotniska.

Była druga nad ranem, ale i tak przywitała je ciepła bryza. Holly uśmiechnęła się do dziewcząt, które tak jak ona poczuły przyjemny powiew. Nareszcie wakacje!

Trzy kwadranse jechały do Costa Palma Palace. Do hotelu prowadził długi podjazd wysadzany strzelistymi palmami. Przed głównym wejściem pyszniła się oświetlona niebieskimi światłami wielka fontanna. Dostały apartament, w którym znajdowała się sypialnia z dwoma łóżkami, niewielka kuchnia, salon z rozkładaną kanapą, łazienka i balkon. Holly wyszła na balkon i spojrzała na morze. Było zbyt ciemno, by cokolwiek dostrzec, ale słyszała szum fal uderzających o piasek. Zamknęła oczy, słuchała.

– Papierosa! Muszę zapalić. – Podeszła do niej Denise, rozerwała paczkę i zaciągnęła się głęboko. – O, nareszcie! Chciałam już kogoś zamordować.

Holly roześmiała się. Cieszyła się na wspólny urlop z koleżankami.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebym spała na kanapie? W salonie mogłabym palić.

– Ale musisz wietrzyć, Denise! – zawołała ze środka Sharon. – Nie chcę, żeby budził mnie smród papierosów.

– Dzięki – odparła uszczęśliwiona Denise. Sharon obudziła Holly o dziewiątej.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na plaży – poinformowała. Zaspana Holly odburknęła coś na odczepnego. O dziesiątej Denise wyrwała ją z łóżka. Za przykładem Sharon, postanowiły pójść na plażę.

Piasek był tak gorący, że nie potrafiły ustać, parzył w stopy. Wypatrzyły Sharon, która pod parasolem czytała książkę.

– Cudownie, prawda?

Denise rozejrzała się. Sharon podniosła na nie wzrok.

– Raj na ziemi.

A może Gerry też przybył do tego raju… – Holly zapatrzyła się w dal. Nie, ani śladu. Wokół same pary – jedne nacierały się nawzajem smarowidłami do opalania, inne chodziły za ręce po plaży. Nie miała jednak czasu na ponure rozważania, bo Denise zrzuciła sukienkę i skakała po gorącym piasku w skąpych lamparcich stringach.

– Nasmaruje mnie któraś?

Sharon odłożyła książkę.

– Jasne.

Denise usiadła na leżaku Sharon.

– Jak nie zdejmiesz tego sarongu, opalisz się w łaty. Sharon spojrzała po sobie.

– Nigdy się nie opalam. Mam piękną irlandzką karnację, Denise. Nie wiedziałaś, że błękit jest teraz modniejszy niż brąz?

Holly i Denise roześmiały się. Sharon od lat próbowała się opalać, ale zawsze kończyło się na oparzeniach. W końcu dała za wygraną i pogodziła się z błękitnawym odcieniem swojej skóry.

– Zresztą ostatnio wyglądam jak klucha. Nie chciałabym wystraszyć ludzi.

Holly z irytacją zmierzyła Sharon wzrokiem. Może przyjaciółka trochę przybrała na wadze, ale gdzież jej było do otyłości.

Do wieczora wylegiwały się na plaży, od czasu do czasu chłodząc się w wodzie. Obiad zjadły w nadmorskim barze. Holly poczuła, jak powoli opada z niej napięcie.

Wieczorem poszły na miłą kolację do jednej z wielu restauracji przy tętniącej życiem ulicy niedaleko hotelu.

– Nie mogę wprost uwierzyć, że jest dopiero dziesiąta, a my już wracamy do hotelu – powiedziała Denise, patrząc tęsknie na gwarne bary dookoła.

Ludzie wylewali się z barów na ulice, w każdym lokalu dudniła muzyka. Holly czuła, jak ziemia pulsuje jej pod nogami. Błyskały neony, opalona młodzież bawiła się w większych grupach przy stolikach wystawionych na zewnątrz.

Szacując przeciętny wiek gości, Holly poczuła się dziwnie.

– Jak chcesz, możemy iść do baru – powiedziała niepewnie. Denise przeczesała wzrokiem bary, żeby wybrać któryś.

– I jak tam, ślicznotko – zagadnął ją bardzo przystojny mężczyzna i błysnął olśniewającym uśmiechem. – Wejdziesz ze mną?

Denise patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem, zatopiona w myślach. Sharon i Holly posłały sobie porozumiewawcze uśmiechy, pewne, że koleżanka nie pójdzie jednak wcześnie spać.

W końcu ocknęła się.

– Nie, dziękuję. Mam chłopaka, którego kocham! – wyjaśniła. – Idziemy, dziewczyny – wezwała Holly i Sharon, po czym zawróciła w kierunku hotelu.

Koleżanki stały jak zaczarowane, rozdziawiły usta ze zdumienia. A potem musiały nieźle wyciągać nogi, żeby ją dogonić.

– Co się tak gapicie? – spytała z uśmiechem.

– Na ciebie – odpada Sharon, nadal w szoku. – Kim jesteś i co zrobiłaś z naszą pożeraczką męskich serc?

– Oj dobra. – Denise podniosła ręce, jakby się poddawała. – Samotność jest rzeczywiście mocno przereklamowana.

Holly opuściła oczy i kopnęła kamyk na ścieżce. Z całą pewnością nie jest to stan pożądany.

– Moje gratulacje – Sharon wesoło poparła Denise. Objęła ją wpół i przytuliła.

Kiedy muzyka cichła, wszystkie zamilkły. Z oddali dobiegały tylko dudniące basy.

– Poczułam się tam staro – odezwała się nagle Sharon.

– Ja też! – Denise zrobiła zdziwioną minę. – Odkąd to wszyscy ludzie stali się tacy młodzi?

Sharon roześmiała się.

– Denise, to my się starzejemy.

– Niezupełnie. Mogłybyśmy bawić się do rana. Tyle że… padam z nóg. Mamy za sobą męczący dzień. Ech, gadam jak staruszka – trajkotała niestrudzenie Denise.

Sharon z troską spojrzała na Holly.

– Nic ci nie jest? W ogóle się nie odzywasz.

– Myślę – odparła cicho Holly.

– O czym? – zapytała serdecznie Sharon.

Holly spojrzała na koleżanki.

– O Gerrym.

– Chodźmy na plażę – zaproponowała Denise. Zrzuciły buty i zanurzyły nogi w chłodnym piasku.

Na bezchmurnym niebie migotały miliony gwiazd, jak gdyby ktoś posypał brokatem ogromną czarną sieć. Nad horyzontem wisiał bezczynnie księżyc w pełni. Usiadły, zasłuchane w cichy plusk wody. Holly wciągnęła świeże powietrze.

– Po to cię tu zaprosił – powiedziała Sharon, patrząc na przyjaciółkę. Holly zamknęła oczy i uśmiechnęła się.

– Niewiele o nim mówisz – dodała Denise.

Holly otworzyła oczy.

– Rzeczywiście.

Denise rysowała kółka na piasku.

– Dlaczego?

Holly zastanowiła się.

– Nie wiem, czy mówiąc o nim, powinnam być smutna, czy szczęśliwa. Kiedy jestem radosna, niektórzy oceniają mnie surowo, bo uważają, że powinnam wypłakiwać oczy. Kiedy rozpaczam, wiele osób czuje się nieswojo. – Zapatrzyła się na migoczące morze. – Nie mogę żartować na jego temat jak dawniej, bo wydaje mi się to niestosowne. Nie mogę zdradzać, co mi powiedział w zaufaniu, bo to jego tajemnice.

Dziewczęta usiadły po turecku na ciepłym piasku.

– A ja przez cały czas rozmawiam z Johnem o Gerrym. – Sharon patrzyła roziskrzonymi oczami na Holly. – Przypominamy sobie, jak nas rozśmieszał, jak często bawił. Wspominamy nawet kłótnie. Wszystko, co w nim uwielbialiśmy i co nas drażniło. – Holly uniosła brwi. Sharon dokończyła. – Bo i tak się zdarzało. Nie zawsze był miły. Pamiętamy go w różnych sytuacjach.

Zapadło długie milczenie.

Pierwsza odezwała się Denise.

– Szkoda, że Tom nie poznał Gerry’ego. – Holly spojrzała na nią ze zdziwieniem. Po jej policzku spłynęła łza. – Gerry był również moim przyjacielem – powiedziała Denise. – Opowiadam o nim Tomowi, wie, że przyjaźniłam się z jednym z najmilszych ludzi na świecie. Trudno mi uwierzyć, że ktoś, w kim się zakochałam, nie zna bliskiego mi człowieka, kogoś, z kim przyjaźniłam się dziesięć lat.

Holly objęła koleżankę.

– W takim razie musimy Tomowi o nim opowiedzieć, prawda, Denise?

Nazajutrz nawet nie widziały swojej pilotki, bo nigdzie się nie wybierały. Cały dzień leżały na plaży.

– Holly, a rodzice Gerry’ego kontaktują się z tobą? – zapytała Sharon, kiedy wypłynęły pontonami na wodę.

– Tak. Co kilka tygodni piszą do mnie kartę.

– Nadal są w rejsie? Tęsknisz za nimi?

– Prawdę powiedziawszy, chyba nic ich już ze mną nie łączy. Syn odszedł, wnuków nie mają.

– Nie chrzań. Jesteś ich synową.

– Bo ja wiem… – powiedziała z westchnieniem.

– Są trochę staroświeccy, prawda?

– Nawet bardzo. Nie mogli ścierpieć myśli, że „żyjemy z Gerrym w grzechu”, jak to ujmowali. Nie mogli doczekać się ślubu. A potem nie pojmowali, dlaczego nie zmieniam nazwiska.

– Aha, pamiętam – przytaknęła Sharon.

– Cześć, dziewczyny.

Denise wypłynęła im na spotkanie.

– Cześć. Gdzie byłaś? – spytała Holly.

– Rozmawiałam z jednym facetem z Miami. Sympatyczny gość.

– Z Miami? Daniel był tam na urlopie – powiedziała Holly.

– Miły ten Daniel, prawda?

– Fakt – potwierdziła Holly. – Dobrze nam się rozmawia.

– Tom mówił, że Daniel ostatnio sporo przeszedł – zagaiła Denise i przewróciła się na wznak.

Sharon nastawiła ucha.

– To znaczy?

– Był zaręczony z jakąś dziewczyną, ale okazało się, że panienka go zdradza. Dlatego przeniósł się do Dublina i kupił ten pub. Wszystko, żeby od niej uciec.

– Wiem. Coś okropnego, prawda? – przyznała smutno Holly. – A gdzie przedtem mieszkał? – zaciekawiła się Sharon.

– W Galway. Tam również prowadził pub – wyjaśniła Holly.

– Wcale nie ma tamtejszego akcentu – wyraziła zdziwienie Sharon.

– Bo wyrósł w Dublinie, a potem wstąpił do wojska. Później zamieszkał w Galway, gdzie jego rodzina ma pub. Tam poznał Laurę, spędzili razem siedem lat i już byli zaręczeni, ale zaczęła go zdradzać, więc z nią zerwał. Wrócił do Dublina i kupił pub „U Hogana”.

Holly przerwała.

Denise zaczęła się z nią droczyć.

– Niewiele o nim wiesz, co?

– Gdybyście wtedy w pubie zwracali na mnie choć nieco uwagi, może bym tyle nie wiedziała – wyjaśniła wesoło Holly.

Denise westchnęła głośno.

– Naprawdę tęsknię za Tomem – powiedziała ze smutkiem.

– Wyznałaś to temu facetowi z Miami? – spytała Sharon.

– Nie, bo tylko z nim rozmawiałam. – Denise obruszyła się. – Szczerze mówiąc, nikt inny mnie nie interesuje. Dziwne, ale w ogóle nie dostrzegam mężczyzn.

Sharon uśmiechnęła się do koleżanki.

– To się chyba nazywa miłość, Denise.

Chwilę leżały w milczeniu, zatopione w myślach, kołysane przez kojące fale.

– Cholera! – zaklęła nagle Denise. – Spójrzcie, jak daleko wypłynęłyśmy!

Holly usiadła. Znajdowały się tak daleko brzegu, że plażowicze wyglądali jak mrówki.

– O Boże! – zawołała wystraszona Sharon.

– Płyńmy do brzegu! – zakomenderowała Denise i wszystkie zaczęły wiosłować rękami. Po kilku minutach niestrudzonych prób dały za wygraną. Ku własnemu przerażeniu znalazły się jeszcze dalej. Ich wysiłki spełzły na niczym, bo fala odpływu była za szybka i zbyt silna.

– Ratunku! – krzyknęła z całych sił Denise i zaczęła gorączkowo wymachiwać rękami.

– Stąd chyba nikt nas nie usłyszy – zauważyła Holly.

– Co za idiotki z nas! – biadoliła Sharon.

– Daj spokój – warknęła na nią Denise. – Zacznijmy wołać razem. Usiadły na swoich pontonach.

No to raz, dwa, trzy… Ratunku! – Wymachiwały przy tym szaleńczo rękami.

W końcu jednak przestały krzyczeć i patrzyły tylko w milczeniu na kropeczki na plaży. Holly łykała łzy.

– Powinnyśmy oszczędzać siły – doradziła.

Skuliły się na pontonach i zaczęły płakać. Nic więcej nie możemy zrobić, pomyślała Holly, i przeraziła się jeszcze bardziej. Ochłodziło się. Morze pociemniało i wydało jej się przerażające. Jak mogły się wpakować w taką kabałę!

Mimo strachu i zdenerwowania, Holly, ku własnemu zdziwieniu, czulą się przede wszystkim upokorzona.

– Jedno jest w tym wszystkim dobre – odezwała się.

– Mianowicie? – zainteresowała się Sharon, ocierając łzy.

– Zawsze marzyłyśmy o podróży do Afryki – przypomniała ze śmiechem. – Wygląda na to, że już jesteśmy w pół drogi.

Spojrzały przed siebie w stronę wymarzonego celu.

– I wybrałyśmy najtańszy środek transportu – popada ją Sharon. Denise patrzyła na koleżanki, jak gdyby zwariowały. One zaś, widząc półnagą koleżankę leżącą w lamparcich stringach pośrodku oceanu, zanosiły się śmiechem.

– Co jest? – spytała, wytrzeszczając oczy.

– Nieźle się wpakowałyśmy – powiedziała rozbawiona Sharon.

– Fakt, że przegięłyśmy – przyznała Holly.

Leżały tak jeszcze kilka minut, zaśmiewając się i plącząc, gdy wtem Denise, usłyszawszy warkot motorówki, znów zaczęła gorączkowo machać. Holly i Sharon zawyły jeszcze głośniej ze śmiechu na widok biustu Denise podskakującego przy energicznych ruchach ramion.

– Prawie jak babski wieczór w mieście – dowcipkowała Sharon, patrząc, jak muskularny ratownik wciąga Denise na pokład.

– Chyba są w szoku – stwierdził jeden z ratowników, wciągając histerycznie śmiejące się dziewczyny do motorówki.

– Błagam, ratujcie pontony! – wykrztusiła Holly, łapiąc oddech.

– Ponton za burtą! – krzyknęła Sharon.

Ratownicy rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, otulili dziewczyny ciepłymi kocami i prędko zawrócili do brzegu.

Na plaży zebrał się tłum gapiów. Dziewczęta patrzyły na siebie i śmiały się jeszcze głośniej. Kiedy wysiadały z motorówki, tłum klaskał.

– Teraz klaszczą, a gdzie byli, kiedy ich potrzebowałyśmy? – zrzędziła Sharon.

– Zdrajcy – powiedziała Holly. I znów wszystkie zaniosły się śmiechem. Szybko zabrano je stamtąd do lekarza.

Dopiero wieczorem uświadomiły sobie, jak poważne zagrażało im niebezpieczeństwo. To nieco zwarzyło im humory. Kolację zjadły w ponurym milczeniu, dumając nad własnym szczęściem i wyrzucając sobie lekkomyślność.

Holly czuła, że zachowała się jak idiotka. Najpierw się zlękła, że mogłaby zginąć, a chwilę później zelektryzowała ją myśl, że gdyby umarła, połączyłaby się z Gerrym. Nagle się przeraziła, że tak niefrasobliwie traktuje własne życie. Postanowiła to zmienić.

Następnego ranka Holly obudziła Sharon, która wymiotowała w toalecie. Zajrzała do niej i delikatnie przytrzymała jej głowę.

– Już dobrze? – spytała, kiedy wszystko się uspokoiło.

– Tak. Przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Śniło mi się, że płynę łodzią, a potem pontonem. Chyba dopadła mnie choroba morska.

– Ja miałam podobne sny. Najadłyśmy się strachu, co?

Sharon uśmiechnęła się słabo.

– Nigdy więcej nie wypłynę na morze pontonem.

W drzwiach łazienki stanęła Denise, ubrana w bikini. Postanowiła razem z Sharon pójść na basen, a Holly wybrała się na plażę sama, z małą torbą plażową, do której schowała jakże ważny list od Gerry’ego.

O dziwo poprzedniego dnia zasnęła przed północą. Chciała zerwać się wcześnie, nie budząc dziewczyn, wyjść na balkon i tam przeczytać kolejny list. Nie miała pojęcia, kiedy zasnęła mimo wszystkich emocji.

Na plaży znalazła ustronne miejsce, z dala od krzyku bawiących się dzieci i dudniących stereo. Rozłożyła się w cichym zakątku na ręczniku. Fale przybijały i odpływały. Mimo wczesnej pory słońce paliło już dosyć mocno.

Wyciągnęła list z torby, pogłaskała napis: „sierpień”, ostrożnie rozerwała kopertę.

Cześć Holly,

Mam nadzieję, że wypoczywasz na fantastycznym urlopie. I że ślicznie wyglądasz w tym bikini! Mam też nadzieję, że wybrałem odpowiednie miejsce. Omal nie pojechaliśmy tam na miodowy miesiąc, pamiętasz? Cieszę się, że w końcu zobaczyłaś ten kawałek świata. Podobno, jeśli stanie się na samym końcu plaży przy skałach i spojrzy w lewo, można dostrzec latarnię morską. Słyszałem, że podpływają do niej delfiny. Wiem, że uwielbiasz delfiny. Pozdrów je ode mnie. PS Kocham Cię, Holly…

Drżącymi rękami wsunęła kartkę do koperty i schowała do torby. Miała wrażenie, że Gerry jej towarzyszy. Wstała, zwinęła ręcznik. Puściła się biegiem plażą, która kończyła się raptownie urwiskiem. Włożyła adidasy i zaczęła się wspinać po skałach.

Dokładnie tam, gdzie pisał Gerry, na skale, wznosiła się olśniewająco biała latarnia morska niczym pochodnia strzelająca w niebo. Holly szła ostrożnie, aż dotarła do małej zatoczki. Wokół nie było żywej duszy.

Wtem usłyszała jakieś dziwne odgłosy. To piszczały delfiny baraszkujące przy brzegu, z dala od plażowiczów. Usiadła na piasku, żeby posłuchać ich pogwarek.

Gerry usiadł obok.

Może nawet wziął ją za rękę.

Do Dublina wracała chętnie, odprężona i pięknie opalona. Zgodnie z zaleceniem lekarza. Mimo wszystko jęknęła, kiedy samolot wylądował w ulewnym deszczu.

– Pewnie pod twoją nieobecność miejscowy krasnoludek opuścił się w pracy – stwierdziła Denise, kiedy John zajechał pod dom Holly.

Holly uściskała i wycałowała koleżanki, po czym weszła do cichego, pustego wnętrza. Uderzyła ją w nos silna woń stęchlizny. Natychmiast otworzyła drzwi na taras.

Kiedy jednak przekręciła klucz w drzwiach, stanęła jak wryta. Ogród za domem wyglądał jak cacko. Ktoś skosił trawę. Powyrywał chwasty. Wyczyścił meble ogrodowe. Odmalował murki. Poza tym posadził kwiaty, a pod wielkim dębem postawił drewnianą ławkę. Rozejrzała się, wstrząśnięta. Kto to wszystko, do licha, robi?