39438.fb2
Sharon i Holly spotkały się z Denise podczas przerwy obiadowej w kawiarni „U Bewleya” na Grafton Street. Często się tam umawiały i oglądały świat toczący się w dole. Sharon zawsze twierdziła, że to najlepsza witryna, bo daje widok z lotu ptaka na wszystkie jej ulubione sklepy.
– Nie wierzę, że Gerry to wszystko zorganizował! – wykrzyknęła Denise, kiedy ją wtajemniczyły. Odrzuciła długie kasztanowe włosy na ramiona. W błękitnych oczach błysnął entuzjazm.
– Zapowiada się fajna zabawa, co? – zawołała podniecona Sharon.
– O Boże. – Holly ogarnęło przerażenie na samą myśl o występie. – Mam gulę w gardle, ale muszę chyba spełnić wolę Gerry’ego.
– To się nazywa siła charakteru – pochwaliła Denise. – Co nam zaśpiewasz, Hol?
– Nie mam pojęcia. Dlatego zwołałam naradę.
– Dobra, czego aktualnie słuchasz? – spytała Denise.
– Ostatnio Westlife.
Spojrzała z nadzieją na koleżanki.
– W takim razie zaśpiewaj coś z ich repertuaru – zachęciła ją Sharon. – Przynajmniej tekst nie będzie ci obcy.
Sharon i Denise zaczęły chichotać jak nastolatki.
– Możesz sobie fałszować do woli… – wykrztusiła Sharon między kolejnymi atakami śmiechu.
– Przecież będziesz znała tekst! – dokończyła Denise.
Z początku Holly się naburmuszyła, ale na widok koleżanek trzymających się za brzuchy w histerycznym ataku śmiechu nie wytrzymała. Miały rację: słoń jej nadepnął na ucho i w ogóle nie umiała śpiewać. Nie ma mowy, żeby dobrała sobie piosenkę, która jej dobrze pójdzie. Denise spojrzała na zegarek i jęknęła, że musi wracać do pracy.
Po wyjściu od „Bewleya” skierowały się do sklepu z ubraniami, który prowadziła Denise. Po Grafton Street jak zwykle przewalały się tłumy. Na każdym rogu jakiś uliczny artysta usiłował przyciągnąć uwagę przechodniów. Kiedy mijały jednego z grajków, Denise i Sharon zaczęły tańczyć jakiś irlandzki taniec. Skrzypek puścił do nich oko, a one rzuciły mu do tweedowej czapki garść drobniaków.
– Żegnam, moje panie. Wy się możecie obijać, a ja muszę wracać do pracy – powiedziała Denise, otwierając na oścież drzwi swego sklepu. Na jej widok rozpierzchły się młode ekspedientki plotkujące przy ladzie. Natychmiast zaczęły poprawiać ubrania na wieszakach. Holly i Sharon zagryzały wargi, żeby się nie roześmiać. Pożegnały się i rozeszły do swoich samochodów.
Dopiero o czwartej Holly ruszyła do domu. Podstępna Sharon namówiła ją na zakupy. Skończyło się tym, że wywaliła forsę na kupno idiotycznej bluzki, na którą – uznała – jest za stara. Naprawdę musi teraz zacisnąć pasa. Oszczędności stopniały, a myśl o szukaniu pracy napawała ją przygnębieniem. Zadzwoniła do mamy i spytała, czy mogłaby do niej zaraz wpaść.
– Oczywiście, że możesz, kochanie. – Elizabeth ściszyła głos. – Tylko wiedz, że jest u mnie Richard.
Co go naszło z tym odwiedzaniem rodziny?
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wrócić do siebie, ale w końcu stwierdziła, że Richard to przecież jej brat. Nawet jeśli ją denerwuje, nie może go unikać.
W domu panował harmider jak za dawnych lat. Kiedy weszła, mama położyła na stole jeszcze jedno nakrycie.
– Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci zbytniego kłopotu.
– Ależ to żaden kłopot. Po prostu biedny Declan będzie musiał dzisiaj pogłodować – zażartowała, drocząc się z synem, który właśnie siadał do obiadu. Declan się skrzywił.
– A czemuż to, mistrzuniu, nie jesteś na zajęciach? – spytała Holly.
– Miałem zajęcia cały ranek – odparł Declan. – A o ósmej wieczorem jeszcze wracam do szkoły.
– Tak późno? – zdziwił się ojciec, polewając sosem mięso na talerzu.
– Bo dopiero o tej porze udało mi się zarezerwować montażownię.
– Macie tylko jedną montażownię, Declan? – wtrącił się do rozmowy Richard.
– Aha.
Wdzięcznym rozmówcą to on nie był.
– Nie mają pieniędzy na drugą?
– Nie, bo to mała uczelnia, Richard.
– Większe uczelnie są chyba lepiej wyposażone. I w ogóle we wszystkim lepsze.
Declan odciął się, na co zresztą wszyscy czekali.
– Nie powiedziałbym. Mamy najlepszy sprzęt. I wykładowcy pracują w branży. Nauka nie ogranicza się do teorii.
Brawo, Declan, poparła go w duchu Holly.
– O czym jest ten twój film, synu? – spytał Frank.
– Nie chcę się jeszcze zagłębiać w szczegóły, ale z grubsza opowiada o nocnym życiu Dublina.
– I my w nim będziemy? – spytała podniecona Ciara.
– Może pokażę tył twojej głowy – zażartował.
– Nie mogę się doczekać – powiedziała Holly, żeby dodać mu otuchy.
– Dziękuję. – Declan odłożył widelec i roześmiał się. – Czy dobrze słyszałem, że zgłosiłaś się do konkursu karaoke?
– Co?
Ciarze omal oczy nie wyszły z orbit.
Holly udawała, że nie wie, o czym brat mówi.
– Już się nie kryguj. Wiem o tym od Danny’ego. – Declan zwrócił się do pozostałych członków rodziny. – Danny jest właścicielem knajpy, w której ostatnio grałem, i powiedział mi, że Holly zapisała się do konkursu karaoke w klubie na piętrze.
Rozległy się jęki zachwytu i zdumienia. Ale Holly się nie poddawała.
– Daniel wpuszcza cię w maliny. Przecież wszyscy wiedzą, że nie umiem śpiewać!
I roześmiała się szeroko, jak gdyby sam ten pomysł wydał jej się zupełnie niedorzeczny.
– Nie kłam – mitygował ją Declan. – Przecież widziałem twoje nazwisko na liście!
Nie pozostawało jej nic innego, tylko się przyznać.
– Historia jest dość skomplikowana. Gerry zapisał mnie tam wiele miesięcy temu, bo chciał, żebym się przełamała. Teraz uważam, że powinnam to zrobić dla niego.
Wszyscy patrzyli na nią w osłupieniu.
– Według mnie to wspaniały pomysł – orzekł ojciec.
– Też tak uważam – zawtórowała mama. – Przyjdziemy wszyscy, żeby cię wesprzeć.
– Nie, mamo. Naprawdę nie trzeba. To nic wielkiego.
– Nie zamierzam siedzieć w domu, kiedy moja siostra będzie się produkowała w konkursie wokalnym – oznajmiła Ciara.
– Jasne! – zawołał Richard. – Wszyscy pójdziemy. Nigdy nie byłem na imprezie karaoke. Zapowiada się niezła zabawa. Kiedy to ma być?
Wyjął kalendarz.
– W sobotę – powiedziała z rezygnacją w głosie Holly. Richard zaczął zapisywać.
– Nieprawda – zaoponował Declan. – W najbliższy wtorek, oszustko!
– Cholera! – zaklął Richard ku zdumieniu reszty rodziny. – Czy ktoś ma korektor?
Holly co chwila biegała do toalety. Przez całą noc właściwie nie zmrużyła oka. Wyglądała fatalnie i tak się też czuła. Miała ciemne wory pod oczami i pogryzione wargi. Wreszcie nadszedł wielki dzień. A dla niej dzień najgorszego koszmaru – występ przed publicznością.
Rodzina i przyjaciele, serdeczni jak zwykle, zasypali ją kartami ze słowami otuchy. Sharon i John przysłali jej nawet bukiet kwiatów, który postawiła w przewiewnym miejscu, na stoliku obok wolno dogorywającego storczyka.
Włożyła strój, który Gerry kazał jej kupić w kwietniu. Rozpuściła włosy, żeby jak najbardziej zakrywały twarz, pociągnęła rzęsy wodoodporną mascarą, przewidując, że wieczór zakończy się płaczem.
John i Sharon przyjechali po nią taksówką. Przez całą drogę nie zamieniła z nimi ani słowa. W duchu przeklinała wszystkich za to, że zmusili ją do udziału w konkursie. Była pewna, że wystawia się na pośmiewisko. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Bez przerwy nerwowo otwierała i zamykała torebkę.
– Odpręż się – uspokajała ją Sharon. – Wszystko będzie dobrze.
– Odchrzań się – warknęła.
W końcu dotarli do „Hogana”. Z przerażeniem stwierdziła, że klub jest wypchany po brzegi. Rodzina, zgodnie z jej prośbą, zajęła stolik przy toalecie.
Richard usadowił się na stołku, ale odstawał od reszty gości, bo wystroił się w garnitur.
– Tato, przypomnij mi szybko zasady konkursu. Co Holly będzie musiała zrobić?
Frank wdał się w wyjaśnienia, a Holly zaczęła denerwować się jeszcze bardziej.
– To fantastyczne! – emocjonował się Richard, rozglądając wokół. Chyba po raz pierwszy w życiu znajdował się w klubie nocnym.
Widok estrady przeraził Holly do reszty. Nie spodziewała się, że będzie taka duża.
Jack i Abbey siedzieli objęci i oboje uśmiechali się do Holly, chcąc ją jakoś wesprzeć na duchu. Ona jednak spoglądała na nich ponuro.
– Cześć, Holly – przywitał się Daniel. W ręku trzymał duży notatnik. – Pierwsza śpiewa Margaret, drugi Keith, potem ty.
– Czyli jestem trzecia.
– Tak, a po tobie…
– Reszta mnie nie obchodzi! – przerwała mu niegrzecznie Holly. Marzyła o tym, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę w takim momencie, ale powiedz, która z twoich koleżanek to Sharon?
– Siedzi tam. – Holly wskazała przyjaciółkę. – Zaraz, a dlaczego pytasz?
– Chciałem ją poznać, bo rozmawiałem z nią przez telefon. Kiedy podszedł do Sharon, Holly zeskoczyła ze stołka.
– Cześć, Sharon. Jestem Daniel. Rozmawialiśmy przez telefon.
– Przez telefon? Nie dosłyszałam imienia.
– Daniel. – Holly gwałtownie gestykulowała za plecami Daniela. Mężczyzna odchrząknął nerwowo. – To nie ty dzwoniłaś do klubu?
– Nie, mój drogi. Musiałeś mnie z kimś pomylić – powiedziała Sharon. Daniel miał speszoną minę. Holly kiwała gorączkowo głową.
– Aaa… – Sharon udawała, że się zastanawia. – Czekaj, przepraszam! Coś mnie dzisiaj przymuliło. Pewnie za dużo wypiłam – dodała ze śmiechem i podniosła kieliszek.
Daniel odetchnął z ulgą.
– W takim razie miło mi cię poznać osobiście – rzekł i odszedł.
– Co to za historia? – Sharon natarła na Holly, kiedy Daniel był już na tyle daleko, że nie mógł ich słyszeć.
– Później ci wyjaśnię – powiedziała Holly, bo gospodarz wieczoru karaoke wchodził już na scenę.
– Witam państwa bardzo serdecznie – przywitał się rutynowo. – Czeka nas wieczór pełen atrakcji. Jako pierwsza wystąpi przed państwem Margaret z Tallaght. Zaśpiewa „My Heart Will Go On”, standard Celine Dion z filmu „Titanic”. Wielkie brawa dla Margaret!
Tłum oszalał. Holly załomotało serce.
Kiedy Margaret zaczęła śpiewać, na sali zapanowała absolutna cisza. Holly przyglądała się zasłuchanym ludziom. Wszyscy, nawet jej rodzina, wpatrywali się w Margaret z zachwytem. Zdrajcy! Wykonawczyni przymrużyła oczy i śpiewała z wielkim uczuciem. Zdawało się, że przeżywa każde słowo.
– Rzuciła nas na kolana, co? – podsumował prowadzący. Znów rozległy się głośne brawa. – Za chwilę na scenie pojawi się Keith, laureat konkursu z ubiegłego roku. Zaśpiewa „Amerykę” Neila Diamonda. Proszę go przyjąć brawami!
Holly nie chciała więcej słuchać. Wybiegła do toalety.
W toalecie chodziła tam i z powrotem, próbując się uspokoić. Nogi miała jak z waty, żołądek podszedł jej do gardła. Przejrzała się w lustrze. Zaczerpnęła kilka głębokich oddechów. Tłum na sali klaskał. Holly zamarła w bezruchu. Kolej na nią.
– Zgodzicie się państwo ze mną, że Keith dał iście mistrzowski popis? Znów burza oklasków.
– Ale to nie koniec. To tylko rozgrzewka. Teraz wystąpi przed państwem debiutantka, Holly…
Wpadła do kabiny i zamknęła się od środka. Nie wyjdzie stąd za żadne skarby.
Czy Holly Kennedy jest na sali? – zagrzmiał konferansjer. Brawa ucichły, widzowie rozglądali się wokół w poszukiwaniu kolejnej zawodniczki.
Niech sobie czekają, pomyślała. Zamknęła oczy i zaczęła modlić się w duchu, żeby ten koszmar jak najszybciej minął.
Publiczność ucichła. Czyżby na scenie była już następna osoba? Napięcie w ramionach ustąpiło. Strach minął, ale Holly postanowiła jeszcze trochę zaczekać w toalecie.
Wtem rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi.
– Holly? – Weszła Sharon. – Wiem, że tam jesteś, więc posłuchaj.
Holly przełknęła spływające po twarzy łzy.
– Wiem, że to dla ciebie ciężkie przeżycie, ale musisz zwalczyć zdenerwowanie i tremę.
Sharon urwała.
Prowadzący znów podszedł do mikrofonu.
– Proszę państwa, okazuje się, że nasza zawodniczka właśnie wyszła do toalety.
Na sali gruchnął śmiech.
– Sharon! – Głos Holly drżał ze strachu.
– Holly, nie musisz tego robić. Nikt cię nie zmusza…
– Proszę państwa, przypomnijmy Holly, że pora wychodzić na scenę! – krzyknął konferansjer. Publiczność zaczęła skandować jej imię.
– … Ale jeśli teraz się poddasz, nigdy sobie tego nie wybaczysz. Gerry z pewnością miał powód, by cię o to prosić.
– Holly! Holly! Holly!
– Och, Sharon – szepnęła z trwogą w głosie Holly. Nagle poczuła, jakby waliły się na nią ściany kabiny. Krople potu wystąpiły jej na czoło. Wybiegła za drzwi. Oczy miała zaczerwienione, spuchnięte, mascara czarnymi strużkami ściekała jej po policzkach.
– Nie mogę tego zrobić! – rzekła.
– Wiem, niech ich cholera weźmie! Nigdy więcej nie zobaczysz ich spragnionych uciechy i sensacji twarzy. Czy kogoś to obchodzi, co sobie pomyślą? Mnie nie obchodzi. A ciebie?
Holly zastanowiła się chwilę.
– Mnie też nie – szepnęła.
– Co? Bo nie dosłyszałam. Obchodzi cię, co sobie pomyślą?
– Nie – powiedziała odrobinę głośniej.
– Głośniej!
Sharon potrząsnęła ją za ramiona.
– Nie! – zawołała Holly.
– Głośniej!
– Nieeeeeeeeeee! Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą! – ryknęła. Obie zaniosły się śmiechem.
– No, to zaserwuj im kolejny wygłup z kolekcji Holly, żebyśmy za kilka miesięcy miały się z czego śmiać – zaordynowała Sharon.
Holly zmyła z policzków rozmazany tusz do rzęs, zebrała się w sobie i pomaszerowała w stronę drzwi. Otworzyła je i z podniesionym czołem wkroczyła na salę, do rozentuzjazmowanych fanów, skandujących jej imię. Wykonała teatralny ukłon, po czym, zachęcana oklaskami, wyszła na estradę.
Wszystkie oczy skupiły się na niej. Stanęła z założonymi rękami i potoczyła błędnym spojrzeniem po widowni. Kiedy zagrała muzyka, wszyscy przy jej stoliku podnieśli kciuki na znak zachęty. Miły gest, ale niewiele pomógł. Ściskając mocno mikrofon, zaśpiewała drżącym i niepewnym głosem:
– „Co powie świat, jeśli zdarzy mi się fałsz? Czy wszyscy wstaną i pójdą sobie stąd?”
Denise i Sharon ryknęły śmiechem. Piosenka dobrana była perfekcyjnie. Zaklaskały, żeby choć trochę podnieść nieszczęsną przyjaciółkę na duchu.
Holly śpiewała okropnie, krzywiąc się, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Niewiele brakowałoby zaczęli ją wygwizdywać, ale w tym momencie rodzina i przyjaciele chórem włączyli się do refrenu.
– „Dam sobie radę z pomocą przyjaciół, tak, dam radę z niewielką pomocą przyjaciół”.
Na widowni rozległy się śmiechy, atmosfera nieco się rozluźniła. Holly przygotowała głos na wyższy ton i zapiała ze wszystkich sił:
– „Czy ktoś jest ci potrzebny?”.
Kilka osób podchwyciło refren.
– „Potrzebny, bo chcę kogoś kochać”.
– „Czy ktoś jest ci potrzebny?” – powtórzyła i skierowała mikrofon w stronę sali, a widownia zgodnie zaśpiewała znany motyw.
Trema trochę odpuściła i Holly dzielnie dobrnęła do końca piosenki. Ludzie z tyłu wrócili do rozmów; barmani rozlewali trunki. Kiedy wreszcie skończyła, uprzejmi goście przy stolikach z przodu oraz jej stolik rodzinny skwitowali występ brawami. W różnych miejscach sali wybuchały salwy śmiechu.
Prowadzący wziął od Holly mikrofon i powiedział:
– Proszę o brawa dla niesłychanie dzielnej Holly Kennedy!
Rodzina i przyjaciele oklaskiwali ją. Denise i Sharon miały policzki mokre od łez.
– Nie masz pojęcia, jaka jestem z ciebie dumna – pochwaliła Sharon, zarzucając jednocześnie przyjaciółce ręce na szyję. – Zafundowałaś nam niezłą zabawę!
– Dzięki za pomoc.
Holly uściskała przyjaciółkę. Abbey klaskała.
– Groza, po prostu groza! – krzyczał Jack.
Mama się uśmiechała, a tata nie mógł spojrzeć córce w oczy, z trudem powstrzymując chichot.
Z drugiego końca sali machał do niej Declan, wskazując kciukiem porażkę. Holly skuliła się przy stoliku, popijała wodę i wysłuchiwała gratulacji za to, że się przełamała i przezwyciężyła strach. Rozpierała ją duma.
Podszedł John i oparł się o ścianę przy jej stoliku.
– Gdzieś musi tu być Gerry – powiedział i spojrzał na nią szklistymi oczami.
Biedny John. On także tęsknił za Gerrym, był to w końcu jego najlepszy przyjaciel. Uśmiechnęła się do niego ze współczuciem. John miał rację. Ona też czuła obecność Gerry’ego. Zupełnie jakby objął ją mocno, przytulił i obdarzył jednym ze swych czułych pocałunków, za którymi tak tęskniła.
Godzinę później, po zakończeniu występów, prowadzący wyszedł, żeby przedstawić wyniki głosowania. Zamiast fanfar rozległ się podniosły kawałek na werblach. Na deski wkroczył Daniel w swej czarnej skórzanej kurtce. Przywitały go gwizdy i piski dziewcząt. Richard z przejęciem ściskał kciuki za Holly.
– Do finału przechodzi dwoje uczestników. – Urwał dla wzmocnienia efektu. – Keith i Samantha!
Holly zerwała się z miejsca i zatańczyła radośnie, ściskając Denise i Sharon. Richard był kompletnie zdezorientowany, a reszta rodziny gratulowała Holly zwycięskiej porażki.
Holly, teraz już odprężona, w zadumie sączyła drinka. Sharon i John wdali się w zagorzałą dyskusję. Abbey i Jack zachowywali się jak para zakochanych nastolatków. Ciara tuliła się do Daniela, a Denise… No, właśnie, gdzie jest Denise?
Holly rozejrzała się po klubie i wypatrzyła koleżankę na scenie. Stała przed gospodarzem wieczoru w prowokacyjnej pozie. Rodzice Holly już wyszli, pozostał jej więc tylko Richard. Siedział wyraźnie zagubiony, co kilka sekund przechylając szklankę. Holly usiadła naprzeciwko.
– Dobrze się bawisz?
– Dziękuję, Holly. Naprawdę sprawiłaś mi ogromną frajdę.
– Zdziwiłam się, że w ogóle przyszedłeś. Wydawało mi się, że omijasz takie miejsca.
– Oj, bo trzeba wiecznie tyrać na rodzinę.
– A gdzie jest Meredith?
– Z Emily i Timothym – powiedział, jakby to tłumaczyło wszystko.
– Jutro pracujesz?
– Tak – odparł zwięźle i szybko dopił swojego drinka. – Muszę już iść. Świetnie się spisałaś, Holly.
Rozejrzał się niepewnie, zastanawiając się widocznie, czy się żegnać i zakłócać swej rodzinie dobrą zabawę, po czym, bez słowa, przebijając się przez tłum, ruszył w kierunku wyjścia.
Znów została sama.
Najchętniej chwyciłaby torebkę i uciekła do domu, ale wiedziała, że musi trochę odczekać. Jeszcze nieraz znajdzie się sama w towarzystwie par, trzeba się przyzwyczajać. Muszę uzbroić się w cierpliwość, powiedziała sobie w duchu.
Uśmiechnęła się na widok siostry kokietującej Daniela. Ciara była absolutnie beztroska, zdawało się, że niczym się nie przejmuje. W żadnej pracy nie zagrzała miejsca ani nie utrzymała dłużej żadnego chłopaka. Często błądziła gdzieś myślami, zatopiona w marzeniach o podróży do kolejnego dalekiego kraju. Holly spojrzała na Jacka, który na krok nie odstępował Abbey. Zawsze opanowany, jak przystało na nauczyciela, szanowanego przez wszystkich uczniów. Westchnęła i wróciła do swojego trunku.
Daniel poszukał jej wzrokiem.
– Napijesz się jeszcze czegoś?
– Nie, dzięki. Niedługo i tak wracam do domu.
– Zostań, Hol – poprosiła Ciara. – Jeszcze wcześnie. Daj jej wódki z colą – zwróciła się do Daniela. – I mnie też.
– Ciara! – zawołała Holly, speszona bezceremonialnością siostry.
– W porządku. Przecież sam zaproponowałem coś do picia. – Daniel ruszył do baru.
– Ciara, co ty wyprawiasz? Tak nie wypada! – zbeształa siostrę.
– Dlaczego? Przecież on nie płaci. Jest właścicielem czy nie? – powiedziała na swoją obronę. – Gdzie jest Richard?
– Pojechał do domu.
– No wiesz! A miał mnie odwieźć!
Ciara zaczęła gorączkowo szukać swojej torebki, zwalając przy tym na podłogę wiszące na oparciach krzeseł ubrania.
– Już go nie złapiesz. Wyszedł dawno temu.
– Ale zaparkował daleko stąd, a musi przejechać koło wyjścia, by wydostać się na ulicę. – Znalazła torebkę i wybiegła z okrzykiem: – Trzymaj się, Holly. Wypadłaś fantastycznie!
Wrócił Daniel, postawił na stole tacę z trunkami i usiadł naprzeciwko niej.
– Gdzie jest Ciara? – spytał.
– Prosiła, żeby cię przeprosić, ale pobiegła na parking, by dogonić brata, który miał ją podrzucić do domu. – Holly roześmiała się. – Pewno uważasz nas za najbardziej gruboskórną rodzinę pod słońcem. Ciara może wydawać się prostacka, ale ma dobre serce i tak naprawdę jest delikatna i wrażliwa.
– Daj spokój, naprawdę wszystko w porządku. Po prostu jeden drink więcej dla ciebie. – Spojrzał w głąb sali. – Twoja koleżanka chyba dobrze się bawi.
Holly obejrzała się i zobaczyła Denise wtuloną w swego partnera. Widocznie jej prowokacyjne pozy odniosły pożądany skutek.
– O nie, tylko nie on! Ten straszny typ dosłownie wywlókł mnie z toalety – jęknęła Holly.
– To mój kolega, Tom O’Connor z rozgłośni Dublin FM. Karaoke poszło dziś w radiu na żywo – dodał poważnie.
– Co?
Daniel pokazał zęby w uśmiechu.
– Oj, żartuję. Chciałem tylko zobaczyć twoją minę.
– Nie wystawiaj mnie na takie próby – poprosiła Holly, chwytając się za serce. – Myślałam, że oszaleję ze strachu, występując przed tutejszą publicznością, a co dopiero przed całym miastem.
– Nie obraź się, ale skoro tak nienawidzisz tego rodzaju zabaw, to dlaczego się zdecydowałaś? – spytał Daniel.
– Och, mój dowcipny mąż uznał, że fajnie będzie zgłosić głuchą jak pień żonę do konkursu wokalnego.
Daniel roześmiał się.
– Aż tak źle ci nie poszło! A twój mąż jest tutaj? – zapytał, rozglądając się po sali.
– Z pewnością gdzieś się tu kręci – powiedziała z uśmiechem.