39438.fb2
Holly z podwiniętymi rękawami szorowała w zlewie garnki, kiedy usłyszała znajomy głos.
– Witaj, kochanie.
Podniosła wzrok. Stał w otwartych drzwiach na taras.
– Witaj – odparła z uśmiechem.
– Tęsknisz?
– Jasne.
– Znalazłaś sobie nowego męża?
– Oczywiście. Śpi na górze – parsknęła i wytarła ręce.
Gerry też się roześmiał.
– Udusić go za to, że śpi w naszym łóżku?
– Daj mu jeszcze godzinkę. Musi się wyspać.
Ma zadowoloną minę, pomyślała, i jest tak samo piękny, jakim go zapamiętała. Patrzył na nią wielkimi piwnymi oczami.
– Wejdziesz? – spytała.
– Nie, zajrzałem tylko sprawdzić, co u ciebie. Wszystko w porządku?
Oparł się o framugę drzwi, ręce trzymał w kieszeniach.
– Tak sobie – powiedziała. – Mogłoby być lepiej.
– Podobno zostałaś gwiazdą telewizyjną – rzekł z uśmiechem.
– Z oporami – wyznała szczerze. – Gerry, tęsknię za tobą.
– Nie jestem daleko – zapewnił ją cicho.
– I znów mnie opuszczasz?
– Na jakiś czas.
Uśmiechnęła się.
– Do zobaczenia wkrótce.
Wstała z uśmiechem na twarzy. Czuła się, jakby przespała kilka dni.
– Dzień dobry, Gerry – zaszczebiotała wesoło. Zadzwonił telefon przy łóżku.
– Słucham.
– Holly, zajrzyj do weekendowych gazet. – Głos Sharon był pełen trwogi.
Holly włożyła prędko dres i pojechała do najbliższego kiosku. Zaczęła przeglądać gazety. Kioskarz za ladą głośno zakasłał. Podniosła wzrok.
– To nie biblioteka, proszę pani. Musi je pani kupić – warknął.
– Wiem – odparła rozdrażniona. No ale skąd ma wiedzieć, którą gazetę kupić, jeśli nie wie, w której jest to, czego szuka? Zebrała wszystkie i cisnęła je na ladę.
Sprzedawca zaczął wczytywać jeden po drugim kody kreskowe.
Skusiły ją słodycze ułożone na ladzie. Wyjęła dwa duże batony z piramidki. Cały stos posypał się na podłogę. Uklękła z twarzą czerwoną jak burak, żeby je pozbierać. W sklepie zapadła cisza, tylko kilka osób z kolejki zaczęło pochrząkiwać. Przypomniała sobie, że musi kupić mleko. Podeszła do lodówki po karton.
Wróciła do kolejki i położyła mleko na ladzie. Kioskarz przestał wczytywać ceny.
– Mark! – krzyknął.
Spomiędzy regałów wyszedł powoli pryszczaty młodzieniec z czytnikiem w ręce.
– Tak? – rzucił naburmuszony.
– Otwórz drugą kasę, synu.
Chłopak spojrzał na Holly spode łba. Zrobiła minę. Niechętnie usiadł przy drugiej kasie, kolejka przeszła do niego. Holly tymczasem wyjęła kilka paczek chrupków spod lady i dołożyła do zakupów.
– Coś jeszcze? – zapytał sprzedawca z przekąsem.
– Nie, dziękuję. To wszystko.
Zapłaciła i otworzyła portmonetkę, żeby wsypać do niej resztę.
– Następny.
Sprzedawca skinął na następną osobę w kolejce.
– Przepraszam – spytała Holly – czy mogłabym prosić o torbę?
– Dwadzieścia centów.
Wyjęła znów portmonetkę, położyła monetę na ladzie i zaczęła pakować zakupy.
– Następny – powtórzył sprzedawca. Holly zaczęła pospiesznie wrzucać produkty do torby.
– Poczekam, aż ta pani zapakuje – zaproponował uprzejmie klient. Uśmiechnęła się do niego, doceniając dobre maniery, i już miała wychodzić, kiedy Mark, chłopak zza lady, zaskoczył ją, wykrzykując:
– O, ja panią znam! Pani była w telewizji!
Holly obróciła się na pięcie. Rączka torby pękła pod ciężarem pliku gazet. Zakupy rozsypały się po podłodze.
Życzliwy klient ukląkł, żeby jej pomóc, podczas gdy reszta osób w sklepie przyglądała się z rozbawieniem.
– To pani, prawda? – dopytywał ze śmiechem chłopak. – Holly posłała mu słaby uśmiech znad podłogi. – Wiedziałem! – Klasnął w ręce. – Fajna z pani kobitka!
Spąsowiała.
– Mogłabym prosić jeszcze jedną torbę…
– Tak, należy się…
– Proszę.
Życzliwy klient położył dwadzieścia centów na ladzie. Kioskarz zrobił zdumioną minę i wrócił do obsługiwania ludzi z kolejki.
– Mam na imię Rob – przedstawił się mężczyzna, pomagając Holly wkładać batony do torby. I wyciągnął rękę.
– A ja Holly – rzekła, nieco speszona jego bezceremonialnością, i odwzajemniła uścisk. – I jestem czekoladoholiczką. Roześmiał się.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała z wdzięcznością, podnosząc się z podłogi.
– Nie ma za co.
Przytrzymał jej drzwi. Był przystojny, zapewne kilka lat starszy od niej i miał dziwne szarozielone oczy.
Odchrząknął.
Zarumieniła się, bo raptem zdała sobie sprawę, że gapi się na niego jak idiotka. Podeszła do samochodu, położyła wypchaną torbę na tylnym siedzeniu. Rob ruszył za nią. Serce zabiło jej nieco szybciej.
– Chciałbym jeszcze spytać, czy dałaby się pani zaprosić na drinka. – Spojrzał na zegarek i roześmiał się. – No nie, na picie chyba za wcześnie. Więc może na kawę?
Był pewny siebie. Stał oparty niedbale o samochód, ręce trzymał w kieszeniach dżinsów, zachowywał się, jakby zaproszenie nieznajomej na kawę było najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. Czyżby to jakaś nowa moda?
– Hm… – Holly grała na zwłokę. Chyba tak uprzejmy mężczyzna nie wyrządzi jej krzywdy? Poza tym jest cholernie przystojny. A na domiar wszystkiego, sprawia wrażenie miłego, porządnego człowieka.
Już miała się zgodzić, kiedy spojrzał na jej rękę i uśmiech spełzł mu z ust.
– Bardzo przepraszam, nie zorientowałem się… zresztą i tak już muszę pędzić.
Pożegnał ją uśmiechem i odjechał.
Zmieszana Holly odprowadziła go wzrokiem. Czyżby coś palnęła? Spuściła wzrok i zobaczyła na palcu błyszczącą obrączkę. Westchnęła głośno i przetarła ze znużeniem twarz.
Wcale nie miała ochoty wracać do domu. Znudziło jej się gapić cały dzień we własne cztery ściany. W barku na przeciwko wystawiano stoliki na chodnik. Z głodu burczało jej w brzuchu. Wyjęła gazety z samochodu i ruszyła w stronę kawiarenki.
Zażywna kobieta przecierała stoliki.
– Siada pani tutaj?
– Tak. Proszę irlandzkie śniadanie.
– Już się robi.
I podreptała do środka.
Holly zaczęła przeglądać brukowce. Jej wzrok padł na krótką notatkę w dziale recenzji.
Dziewczęta w wielkim mieście – przebój sezonu Dobra wiadomość dla wszystkich, którzy w środę przegapili przezabawny film „Dziewczęta w wielkim mieście”. Niedługo wróci na mały ekran. Dokument telewizyjny, w reżyserii Irlandczyka Declana Kennedy’ego, przedstawia wieczorny wypad na miasto pięciu młodych mieszkanek Dublina. Uchyla rąbka tajemnicy życia sław w modnym klubie „Boudoir” i zapewnia pół godziny niepohamowanego śmiechu. Badania wykazały, że w Wielkiej Brytanii obejrzały go 4 miliony osób. Kanał 4 powtórzy go w niedzielę o 23.00. Tego filmu nie wolno przegapić!
Holly starała się zachować zimną krew. Declan z pewnością się ucieszy, ale ona była zdruzgotana. Już pierwsza emisja filmu dużo ją kosztowała.
Przejrzała resztę gazet i zrozumiała, o czym mówiła Sharon. Wszystkie bulwarowce zamieściły notatki na temat filmu, a w jednym zamieszczono nawet zdjęcie Denise, Sharon i Holly sprzed kilku lat. Nie miała pojęcia, skąd redakcja je zdobyła. Nie przypadły jej do gustu takie określenia jak „szalone dziewczyny”, „pijane pannice” i „trochę przesadziły”. Ciekawe, co autorzy mieli na myśli.
W końcu podano śniadanie. Holly przeraziła się – parówki, jajka na boczku, bułeczki, fasolka, smażone ziemniaki z cebulą, pomidory i grzanka. Zawstydzona, rozejrzała się w obawie, że ktoś ją weźmie za obżartucha. Wcześniej apetyt jej nie służył, a teraz nagle poczuła, że ma ochotę porządnie się najeść.
Została w bistro znacznie dłużej, niż zamierzała. Dochodziła już druga, kiedy przyjechała do Portmarnock. Zadzwoniła do drzwi mieszkania rodziców cztery razy, ale nikt nie otwierał. Zajrzała przez okno salonu i nagle usłyszała wściekły wrzask.
– Ciara, otwórz, do cholery, drzwi! Przecież mówię, że jestem zajęta!
– Ja też!
Holly zadzwoniła ponownie, czym dolała oliwy do ognia.
– Declan!
Krzyk siostry naprawdę mroził krew w żyłach.
– Sama otwórz, leniwa krowo!
Holly wyjęła komórkę i zadzwoniła do Declana.
– Halo?
– Declan, otwieraj, bo wyłamię drzwi – zagroziła.
– Oj, przepraszam. Myślałem, że Ciara ci otworzyła – skłamał. Stanął w drzwiach w samych bokserkach. Holly szybko wparowała do środka.
– Rodzice wyszli – poinformował ją od niechcenia. Holly poszła na górę i zapukała do drzwi Ciary.
– Nie waż się wchodzić! – wrzasnęła Ciara. Holly i tak otworzyła.
– Mówiłam, żebyś nie wchodził! – zawyła Ciara. Siedziała na podłodze, z albumem fotograficznym rozłożonym na kolanach, a łzy ciekły jej po twarzy.
– Co się stało? – spytała Holly. Nie pamiętała, kiedy ostatnio siostra przy niej płakała.
– Nic – ucięła Ciara, zamknęła album i wsunęła go pod łóżko. Otarła twarz.
Holly podeszła do siostry, usiadła obok na podłodze. Nie wiedziała, jak się zachować.
– Jeżeli coś cię gryzie, chyba wiesz, że możesz ze mną pogadać? Ciara pokiwała głową i znów wybuchła płaczem. Holly objęła ją i pogłaskała po jedwabistych, różowych włosach.
– Powiesz mi, o co chodzi? – ponowiła pytanie.
Ciara wymamrotała coś i wyciągnęła album. Otworzyła go drżącymi rękami, przerzuciła kilka stron.
– O niego – odparła markotnie i pokazała swoje zdjęcie z chłopakiem, którego Holly nie znała. Nawet siostrę poznała z trudem. Zdjęcie zrobiono na statku na tle gmachu opery w Sydney. Rozradowana Ciara siedziała na kolanie jakiegoś mężczyzny, obejmując go za szyję. Wtedy jeszcze miała blond włosy i miłą zrelaksowaną minę.
– To twój chłopak? – dopytywała się ostrożnie Holly.
– Były.
Ciara pociągnęła nosem, jedna łza upadła na zdjęcie.
– Dlatego wróciłaś?
Ciara westchnęła.
– Pokłóciliśmy się.
– Ale czy… On cię nie skrzywdził ani nic takiego?
– Nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Pokłóciliśmy się naprawdę o błahostkę. Zagroziłam, że wyjadę, na co on powiedział, że się cieszy. – Ponownie zaczęła pochlipywać. Holly przytuliła ją i czekała. – Nie przyszedł nawet na lotnisko, żeby mnie pożegnać.
Holly głaskała siostrę po plecach.
– I dotąd nie zadzwonił?
– Nie. A jestem tu już dwa miesiące – łkała.
– Może to po prostu niewłaściwy chłopak dla ciebie.
– Ale ja go kocham! A to była tylko kretyńska sprzeczka. Zrobiłam rezerwację na samolot, bo się wściekłam. Nie sądziłam, że Mathew naprawdę mnie puści…
Zapatrzyła się w zdjęcie.
Okna w pokoju były szeroko otwarte. Z dali dobiegał znajomy plusk fal. W dzieciństwie siostry dzieliły ten pokój. Szum morza uspokajał i wyciszał.
Ciara przestała szlochać.
– Przepraszam, Hol. Wiem, że to drobiazg w porównaniu z twoim nieszczęściem. Głupio mi, że płaczę z takiego powodu.
– Strata ukochanej osoby jest zawsze bolesna, niezależnie od tego, czy jest spowodowana śmiercią…
Holly urwała w pół zdania.
– Podziwiam twoją siłę. Ja wypłakuję oczy za głupim chłopakiem, z którym spotykałam się tylko kilka miesięcy.
– Moją siłę? – Holly roześmiała się. – Przesadzasz.
– Wszyscy twierdzą, że jesteś dzielna. Na twoim miejscu dawno leżałabym gdzieś w rowie.
– Nie bądź moim złym duchem – poprosiła Holly z uśmiechem.
– Ale jakoś sobie radzisz, prawda? – upewniła się z troską w głosie Ciara.
Holly pokręciła obrączką, którą miała na palcu. Zastanowiła się nad pytaniem siostry.
– Raz lepiej, raz gorzej… Bywam samotna, zmęczona, smutna, szczęśliwa, nieszczęśliwa, miewam sto nastrojów na godzinę. Czasami sobie radzę.
– Oj, jesteś dzielna – zapewniła ją Ciara. – I panujesz nad sytuacją.
– Nie, to ty zawsze byłaś dzielna. A ja po prostu żyję z dnia na dzień. Siostra spochmurniała.
– Teraz na pewno nie jestem dzielna.
– A właśnie że jesteś. Ciągle podejmujesz jakieś wyzwania, skaczesz ze spadochronem, zjeżdżasz na desce po skałach…
– To tylko brawura. Każdy może skoczyć na linie z mostu. Ty byś też skoczyła, gdybyś musiała.
– Tak, a gdyby twój mąż umarł, też byś sobie poradziła. Nie trzeba wielkiej siły. Człowiek po prostu nie ma wyboru.
Spoglądały na siebie, świadome wzajemnych zmagań z losem. Ciara odezwała się pierwsza.
– Chyba jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż nam się wydawało.
– Uśmiechnęła się do starszej siostry, która mocno ją przytuliła. – Kto by pomyślał?
Dochodziła ósma, kiedy Holly w końcu wróciła do domu. Było jeszcze widno. Przegadała z Ciarą kilka godzin o jej przygodach w Australii. W tym czasie siostra co najmniej dwadzieścia razy zmieniła zdanie, czy powinna zadzwonić do swojego chłopaka. Tuż przed wyjściem Holly zaklinała się, że nigdy więcej się do niego nie odezwie. Teraz zapewne właśnie do niego dzwoniła.
Idąc w stronę ganku, Holly spojrzała z niedowierzaniem na ogród. Czyżby wyobraźnia płatała jej figle? Wydał jej się dziwnie zadbany.
Zawsze ogrodem zajmował się Gerry. Nie był zapalonym ogrodnikiem, ale Holly wręcz nie znosiła takich prac, więc ktoś musiał odwalić brudną robotę. Kawałek trawy obrośniętej krzewami i kwiatami teraz wyglądał jak zachwaszczone pole. Wraz ze śmiercią Gerry’ego umarł też ich ogród.
Nagle przypomniała sobie o storczyku od Richarda. Wbiegła do domu i podlała spragnioną roślinkę. Potem włożyła kurczaka do mikrofalówki i zaczęła wspominać miniony dzień. Uznała, że był całkiem udany, mimo przykrego incydentu z facetem w kiosku.
Spojrzała na obrączkę. Kiedy mężczyzna czmychnął spod sklepu, poczuła się fatalnie. Zmierzył ją wzrokiem, jakby miała na twarzy wypisane, że jest poszukiwaczką romansów. Wstydziła się, że w ogóle rozważała propozycję pójścia z nim na kawę.
Gerry umarł, kiedy oboje bardzo się kochali, i nie umiała tak po prostu odkochać się tylko dlatego, że go zabrakło. Wciąż czuła się mężatką, a spotkanie z innym mężczyzną uznałaby za zdradę. I choć Gerry nie żył już od pięciu miesięcy, sercem i duszą wciąż należała do niego.
Mikrofalówka zapiszczała, kolacja była gotowa. Holly wyjęła danie i od razu wyrzuciła je do śmieci. Straciła apetyt.
Wieczorem zadzwoniła do niej rozgorączkowana Denise.
– Nastaw prędko Dublin FM! – Holly podbiegła do radia, włączyła.
– Tu rozgłośnia Dublin FM. Mówi Tom O’Connor. Jeżeli ktoś dopiero teraz zaczął nas słuchać, powtarzam, że rozmawiamy o ochroniarzach. Ponieważ wejście do klubu „Boudoir” wymagało nie lada zabiegów ze strony bohaterek „Dziewcząt w wielkim mieście”, chcielibyśmy poznać państwa zdanie na temat bramkarzy w lokalach. Czy macie o nich pochlebne zdanie? Czy są zbyt brutalni? Nasz numer to… Holly znów podniosła słuchawkę.
– No i co? – spytała koleżanka.
– Denise, aleśmy narozrabiały!
– Wiem – roześmiała się. – Widziałaś dzisiaj gazety?
– Owszem. Trochę to wszystko głupie.
Słuchały dalej audycji. Jakiś słuchacz pomstował na ochroniarzy, a Tom próbował studzić jego emocje.
– Słuchasz go? – zapytała Denise. – Prawda, że mój ukochany brzmi zmysłowo?
– Chyba tak. Rozumiem, że nadal jesteście razem?
– Jasne – odparła Denise urażonym tonem. – Niby dlaczego mielibyśmy nie być?
– No wiesz. Spotykacie się już jakiś czas. A ty zawsze twierdziłaś, że nie wytrzymujesz z facetem dłużej niż tydzień!
– Ale Tom jest inny – zapewniła koleżankę Denise. – Znalazłam w nim bratnią duszę. Poza tym dba o mnie, zaskakuje mnie małymi podarunkami i bez przerwy rozśmiesza. Nigdy się przy nim nie nudzę, jak to było przy innych facetach. No i jest taki przystojny.
Holly stłumiła ziewnięcie. Denise zawsze tak mówiła po pierwszej randce, po czym w krótkim czasie zmieniała zdanie. Może zresztą tym razem było to prawdą. Wytrzymali ze sobą już kilka tygodni.
– Cieszę się twoim szczęściem – powiedziała z głębi serca.
Nazajutrz Holly zwlokła się z łóżka i wybrała na spacer. Powinna zacząć się gimnastykować, a też pomyśleć o nowej pracy. Gdziekolwiek się znalazła, usiłowała sobie wyobrazić, że tam pracuje. Wykluczyła sklepy z ubraniami, restauracje, hotele, bary, z całą pewnością urzędy, czyli praktycznie wszystko.
Usiadła na ławce w parku naprzeciwko placu zabaw i słuchała gwaru rozkrzyczanych, szczęśliwych dzieci. Przypomniała jej się bolesna uwaga Richarda, że nigdy nie będzie musiała użerać się z dziećmi. Jakże by teraz marzyła, żeby jakiś mały Gerry biegał po placyku. Kilka miesięcy przed diagnozą Gerry’ego zaczęli rozmawiać o dziecku. Później, gdy już wiedzieli, okłamywali się godzinami, wymyślając imiona i wyobrażając sobie siebie w roli rodziców.
O wilku mowa, pomyślała na widok Richarda, który opuszczał placyk z Emily i Timmym. Miał taką młodzieńczą twarz, kiedy ganiał dzieci po parku. One też najwyraźniej dobrze się bawiły – a w ich przypadku był to nadzwyczaj rzadki widok. Zbierała siły na rozmowę z bratem. Spodziewała się najgorszego.
– Halo, Holly! – przywitał ją Richard, idąc ku niej przez trawnik.
– Cześć – odparła Holly. Uścisnęła dzieciaki, które podbiegły, żeby się przywitać z ciocią. Miła odmiana. – Co cię tu sprowadza? – zapytała Richarda. – Chciało ci się jechać taki szmat drogi?
– Przywiozłem dzieci do dziadków – wyjaśnił i zmierzwił włosy Timmy’emu.
– I byliśmy w McDonaldzie – pochwalił się Timmy z przejęciem.
– Pycha! – zawołała Holly. – Prawda, że macie najlepszego tatę pod słońcem?
Richard uśmiechał się z zadowoleniem.
– Takie niezdrowe jedzenie? – spytała ze zdziwieniem brata.
– Oj tam – powiedział i machnął ręką. – Wszystko można, byle z umiarem, prawda Emily? – Usiadł obok Holly. Pięcioletnia dziewczynka ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Jeden obiad w McDonaldzie ich nie zabije – przyznała mu rację Holly.
Timmy złapał się za szyję, udając, że się dusi. Twarz mu spurpurowiała, zaczął się krztusić, upadł na trawę i zastygł w bezruchu. Richard i Holly roześmiali się.
– I widzisz, Holly? – zażartował Richard. – Chyba się myliliśmy. Jednak McDonald zabił Timmy’ego.
Holly spojrzała na brata zdumiona, że zwraca się do syna zdrobniale. Richard wstał i zarzucił sobie chłopca na ramię.
– To może go teraz pochowajmy.
Timmy, przewieszony przez ramię ojca, zaczął chichotać.
– O, jednak żyje! – zawołał Richard ze śmiechem.
– Wcale nie – odparł rozbawiony Timmy.
– Musimy pędzić – powiedział Richard. – Pa, Holly.
– Pa, Holly – zawołały wesoło dzieci. Richard odszedł z Timmym na ramieniu, a Emily podskakiwała radośnie i tańczyła koło taty, łapiąc go za rękę.