39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

A teraz niewątpliwie jest już na to za stara. Nie pora na romanse, kiedy ma się czterdzieści osiem lat. Nie pora na życie osobiste.

Dzieci powyjeżdżają, a ona zostanie i będzie się starzała w samotności!

Łzy popłynęły jej po policzkach.

– Lalka, Lalka, otwórz! Łomot do drzwi. Wytarła oczy bawełnianą firaneczką (smutek dopadł ją stojącą przy oknie) i poszła otworzyć. Operator.

– Lala, co się dzieje? Pukam i pukam. Chodź do nas, mamy flaszkę. Jutro ostatni dzień zdjęciowy.” Trzeba to uczcić. Czemu jesteś smutna? Nie przejmuj się, to tylko klimakterium. Chodź. No już.

– Ja ci dam klimakterium – mruknęła, ale poszła.

Po dwóch godzinach udała się na spoczynek, znacznie pocieszona.

Następnego dnia przeniosła się do Bacówki, a wieczorem pożegnała czule kolegów, odjeżdżających do domu.

– Uważajcie na siebie, kotki moje – powiedziała ciepło. – Będziecie się zmieniać czy Rysio cały czas jedzie?

– Jeżeli uda mu się mnie dobudzić, to zmienimy się koło Zielonej Góry – odpowiedział Marek i ucałował jej dłoń. – W co wątpię. Trzymaj się, Lalka, i nie poddawaj nastrojom. A jak wrócisz, idź do ginekologa, niech ci zaordynuje hormony na przekwitanie. Taki plasterek na tyłek. Mówię ci, pomaga. Moja żona jest nie ta sama kobieta, a już myślałem, że się z nią rozwiodę. Albo ją zabiję.

– A jeśli ci ginekolog nie pomoże, idź do psychiatry – dorzucił Rysio, całując ją w policzek. – Muszę tam wysłać moją starą. Stworzycie we dwie grupę kobiet wykończonych przez telewizję.

– Ile lat ma twoja żona?

– Dwadzieścia sześć. Ale już ma objawy. Baw się ładnie i nie rozpij wszystkich ratowników. Pa, pa.

Wsiedli do samochodu i odjechali.

Zaczynał się jej wyżebrany urlop. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miała go spędzić sama. Zazwyczaj czekała z urlopem na powrót Bliźniaków z Norwegii, a potem jechali razem w jakieś góry. Pod ich nieobecność pracowała intensywniej niż zwykle.

Szkoda, że nie ma Stryjka. Pojechał do domu, bo umówił się z żoną, ale obiecał, że od jutra będzie nocował w Bacówce, to nie będzie się czuła samotna.

Tak naprawdę wcale nie czuła się samotna. Wczorajszy smętny nastrój szczęśliwie nie wracał. Zapobiegawczo sięgnęła do lodówki i nalała sobie trochę finlandii do szklaneczki, po czym dolała do pełna coli. Kupiła tę wódkę na wszelki wypadek, ot, w razie towarzyskiej okoliczności, ale skoro okoliczności nie było, a ona miała ochotę…

Ktoś zastukał do drzwi Bacówki.

Przez moment zastanowiła się, czy nie powinna się aby przestraszyć, po czym poszła otworzyć.

Za drzwiami stał gbur. Z plecakiem.

– Dobry wieczór – powiedział niepewnie. – Widziałem, że się świeci… Jest Stryjek?

– Nie ma Stryjka. Wejdzie pan?

– Nie chciałbym sprawiać kłopotu…

– Żaden kłopot. Podobno pan tutejszy.

– Do pewnego stopnia. – Uśmiechnął się z przymusem. – Sama pani została?

– Sama. Już prywatnie, koledzy wrócili, a ja mam trochę wakacji.

– Rozumiem. Myślałem, że może tu zanocuję, jeśli nie będę pani przeszkadzał. Nie spodziewałem się pani tutaj zastać.

– No to niech pan nocuje – powiedziała, już trochę zeźlona. – Nie zjem pana. Rozumiem, że zna pan tu wszystkie kąty… Niech że pan wejdzie.

Wszedł i rzucił plecak na tapczan w dyżurce.

– Tu się prześpię. Domyślam się, że pani mieszka na górze, w dwójce.

– W dwójce. A ten pokój naprzeciwko jest cały wolny, tam chyba byłoby panu wygodniej?

– Może ma pani rację. Zaniosę plecak.

Wyminął Eulalię, wciąż stojącą ze szklaneczką w ręce. Po chwili usłyszała łomot butów nad sobą. Ależ ta Bacówka jest akustyczna! Minęła jeszcze chwila i hałasy ucichły. Była pewna, że teraz gbur zejdzie do niej. Nie zszedł.

Z pilotem od telewizora w ręce usiadła w fotelu. Pora na „Panoramę”. Chociaż może by tak nie oglądać żadnych wiadomości przez tych parę dni? Jednak włączyła telewizor.

Jakoś nie mogła się skoncentrować na tym, co mówiła pani Czubówna. Może z powodu gbura nad sobą. A może ze zmęczenia. A może przez to szumiące obok radio. Postawiła szklaneczkę na ażurowym schodku (fotel ustawiony był pod schodami wiodącymi do dwóch pokoi, obydwa wydały jej się zachwycające, a zwłaszcza ten, w którym miała zamieszkać, z widokiem na Karkonosze i ogromną brzozę, wchodzącą prawie przez okno do wewnątrz). Ogarnął ją niezwykły spokój. Co za czarodziejskie miejsce! Ułożyła głowę na oparciu fotela i prawie zasnęła, nie bacząc na wojny, zamieszki, zamachy, wybuchy, demonstracje, malwersacje, jednym słowem, na najświeższe wiadomości z kraju i ze świata.

Obudziło ją pukanie. Za oknem było już prawie zupełnie ciemno.

Czemu gbur nie otwiera?

Może też przysnął.

Wstała z fotela i podeszła do drzwi.

Jakieś dwie kobiety. Z tobołkami.

– Słucham?

– Jest ktoś w domu?

– Jest. Ja jestem.

Baba popatrzyła na nią z niesmakiem.

– Ja się pytam, czy jest mąż? Albo ktoś?

Eulalia zrozumiała. Chodzi o mężczyznę. Mąż albo ktoś. Ona nie.

Zza pleców usłyszała nagle głos gbura:

– Słucham panią?

Ach, wiec jednak wstał i przyszedł zobaczyć, czy może ktoś na nią nie napada. Bardzo to ładnie z jego strony. Baba z tobołkiem wyraźnie się ucieszyła.

– No, pytam ja panią, czy jest mąż, a pani nic, a mąż jest. Samochód pan ma?