39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Wyraz twarzy gbura powiedział jej, że owszem. Postanowiła jednak być pozytywną. Zanim zdążył oderwać się od tych schodów, wybrała z suszarki najładniejszy kubek i nalała do niego ciemnobursztynowej, parującej i wonnej herbaty.

– Proszę, to specjalna mieszanka, pachnąca, ale nie bardzo. Te panie, które tu były, to wasze znajome, pana i tego lekarza, prawda?

– W istocie. – One chodzą w góry na handel? Chodzą do Czech.

– Co, często łamią nogi? Ten doktor tak dobrzeje znał…

– Mieszkają w Kowarach, on też. Są prawie sąsiadami.

– Doktor też jest ratownikiem?

– Tak.

Kamienie na drodze tłuc byłoby łatwiej, niż rozmawiać z tym człowiekiem! Eulalia, odważna pod wpływem finlandii, poza tym z natury przyjaźnie nastawiona do ludzi, postanowiła przypuścić atak bezpośredni. Uśmiechnęła się do gbura najmilszym uśmiechem, jaki miała w repertuarze, i zapytała niewinnie:

– Panie Januszu, proszę, niech mi pan powie, dlaczego pan nas tak nie lubi, mam na myśli mnie i moich kolegów z ekipy? Teraz też najchętniej obchodziłby mnie pan jak śmierdzące jajko. Spotkaliśmy się w tak pięknym miejscu, wiem, że pan góry kocha, ja też je kocham. I nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, że Stryjek za prosił mnie tutaj. Tak mi się ta Bacówka podoba! Ratownicy też. Wiem od Stryjka, że był pan ratownikiem. Więc może jednak odłoży pan topór wojenny? Ja nie chcę się, broń Boże, narzucać…

– W takim razie proszę tego nie robić – powiedział z lodowatą uprzejmością.

Wypłukał szklankę po herbacie, ustawił ją na suszarce (Eulalia cały ten czas siedziała jak skamieniała). – Dziękuję za herbatę. Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziała machinalnie. Boże, co za potworny gbur!

Bacówka przestała się do niej uśmiechać. Wakacje straciły cały urok. Co ona tu robi? Dlaczego wydawało się jej, że będzie tu mile przez wszystkich widziana? Bo realizuje film o Karkonoszach? Przecież oni tu mają dziennikarzy w dowolnych ilościach, na skinienie ręki! Boże jedyny, stara a głupia! Natychmiast wyjeżdżać, natychmiast! To znaczy, może już nie dzisiaj, nie znosi jazdy nocą, jutro od rana…

Gorączkowo zaczęła sprzątać po swojej kolacji. Ręce jej się tak trzęsły, że stłukła talerzyk. Wrzuciła skorupy do wiadra ze śmieciami i rozpłakała się.

Oczywiście, chwilę potem zaczęła się dusić.

Od wielu lat zaprawiona w takich bojach, z miejsca przestała płakać. Szlochy bardzo przeszkadzają w oddychaniu. Inhalator, gdzie znowu położyła inhalator… Ach, jest na górze, w pokoju.

Pokonanie dziesięciu stromych schodków w ataku duszności nie było wcale łatwe. Na szóstym stanęła dla nabrania oddechu. W tym samym momencie drzwi pokoju gbura otworzyły się i on sam spojrzał na nią z wysokości podestu, jak jej się wydawało, krytycznie.

O nie! Nie będzie gbur oglądał jej krytycznie w stanie kompletnej rozsypki i ledwie zipiącej! Dwoma susami przeskoczyła ostatnie schodki, wyminęła wroga (nie było to łatwe w tej ciasnocie) i kompletnie wyczerpana wpadła do swojego pokoju. Na stoliku leżał cholerny inhalator. Psiknęła sobie hojnie i otworzyła okno, po czym oparła się o parapet, starając się doprowadzić oddech do normy.

Brzoza za oknem zaszumiała przyjaźnie. Kiedy Eulalia przestała wreszcie wydawać z siebie dzikie świsty, usłyszała również głęboki szum lasu. A może był tam i szum potoku płynącego nieco poniżej Bacówki?

Wszystkie te dźwięki brzmiały czysto i harmonijnie w krystalicznym nocnym powietrzu.

„Nie poddawaj się nastrojom. To tylko klimakterium”.

Przyjmijmy, że Marek miał rację.

Trzeba będzie naprawdę pomyśleć o hormonalnej terapii zastępczej. Może i o psychiatrze, akurat depresji jej teraz brakuje! Musi się po prostu sprężyć po raz kolejny, jak sprężała się setki razy w życiu. A jeżeli można sobie jakoś pomóc chemicznie, to tym lepiej.

Zajęta sobą, nie spostrzegła, że gbur znieruchomiał na górnym podeście schodków i zamiast zejść na dół, stanął tak, żeby przez kawałek firanki, niedokładnie zasłaniającej szybkę w drzwiach, móc obserwować, co się z nią dzieje.

Gdyby to zresztą zauważyła, doszłaby do wniosku, że powodują nim uczucia samarytańskie. Wie przecież, że ona ma astmę, więc jest gotów w razie czego nieść pomoc. Nawet wrogowi.

Kiedy ostatecznie wyregulował się jej oddech, poczuła ogromne zmęczenie. To zjawisko też znała dobrze, tak na ogół kończyły się ataki duszności.

Nie mając siły na wieczorną toaletę, padła na tapczan, owinąwszy się tylko miękkim kocem. Kołysana odgłosami lipcowej nocy, zasnęła natychmiast.

Gbur oderwał się od drzwi i cicho wycofał do swojego pokoju.

Obudziły ją męskie głosy, dobiegające z dołu.

Czuła się byle jak i bolała ją głowa. Coś było nie w porządku.

Ach, prawda. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór. Wczoraj zdecydowała, że dziś wyjedzie.

To tylko klimakterium. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Na razie natychmiast trzeba się wykąpać!

Wstała z tapczana i spojrzała w lusterko. Niedobrze. To też klimakterium? A nie, to niechlujstwo. Przygniotła się jej zmarszczka na lewym policzku. Kiedyś te zmarszczki szybciej się wygładzały, ale nie będzie przecież czekać!

Wydobyła z torby ręcznik i zeszła na dół. Przy stole siedział Stryjek w towarzystwie przystojnego młodziana o imponującej czuprynie. Pili kawę, której zapach mile połaskotał jej nos.

– Dzień dobry panom – powiedziała, starając się schować twarz w cieniu schodków.

– Jest nasz gość – skonstatował Stryjek mało odkrywczo. – Jak się spało? Mamy kawę, napijesz się?

Młodzian mruknął tylko pod nosem „dzień dobry”. Poznała go. Jeździł na nartach jak szatan i wspinał się na tę skałkę na tle Śnieżki, której nie było widać. To on ma taki piękny, radiowy głos. Ale prywatnie prawie go nie używa.

– Dziękuję, Stryjku, najpierw muszę się wykąpać, wczoraj padłam jak kawka, bo się trochę przydusiłam wieczorem… Spałam chyba z dziesięć godzin.

– Jezus Maria! Dusiłaś się? Nie powinienem cię samej zostawiać!

– Spokojnie można mnie zostawiać – zaprotestowała. Poza tym jest tu od wczoraj ten wasz kolega, pan Wiązowski, nie byłam sama.

– Janusz już poszedł. Prosił, żeby cię pożegnać.

– Uprzejmie z jego strony – powiedziała Eulalia z przekąsem.

– Zaprzyjaźniliście się? – Pozytywnie nastawiony Stryjek przekąsu nie wyczuł.

– Chyba nie do końca. Łazienka wolna?

– Wolna, wolna.

Pod ciepłym prysznicem Eulalia podjęła decyzję.

Zwalczamy klimakterium. Precz z depresją! Nie będzie gburek pluł nam w twarz. Skoro się wyniósł z Bacówki, to ona już nie musi. Nikogo poza nim tu nie brzydzi, a Stryjek wręcz tryska przyjaznymi uczuciami. Pokój jest słodki. Brzoza – jak stara przyjaciółka. Dzisiaj da sobie luz, odpocznie po męczącym tygodniu i po wczorajszym podłym wieczorze, pośpi, zrelaksuje się. A jutro pójdzie w góry. Na przykład do Białego Jaru albo do Strzechy. A pojutrze, powiedzmy, do Łomniczki.

Będzie pięknie!

Śniadanie w towarzystwie Stryjka (młodzian mruknął coś i wyszedł) utwierdziło Eulalię w słuszności podjętej decyzji. Stryjek pochwalił pomysł poświęcenia całego dnia na relaks, a nawet wyniósł dla niej poduszeczkę na taras, gdzie stała ławeczka, zwrócona przodem do słońca. Wzruszona jego troską Eulalia zaszczyciła swoją osobą ławeczkę, założyła okulary przeciwsłoneczne i oddała się mało fatygującemu zajęciu, polegającemu na obserwacji ludzi stojących w kilometrowej kolejce do wyciągu. Stryjek dołączył do niej z dwiema filiżankami świeżej kawy.

Po kwadransie Eulalia pokochała ławeczkę prawdziwą miłością. Show, który rozgrywał się przed jej oczami, był lepszy niż reżyserowane programy telewizyjne. Zawsze lubiła obserwować ludzi, tu zaś mogła to robić z wyżyn czterech schodków, które oddzielały przyziemny świat zwykłych turystów od nieporównanie wyżej stojącego świata ludzi gór. Siedząc swobodnie na ławce i przyjmując Stryjkowe świadczenia, udowadniała swoją przynależność do tego lepszego świata. Nie mogła się powstrzymać od zerkania na duże, wyrzeźbione w drewnie godło GOPR – u, z krzyżem i gałązką kosówki. Odkąd pamiętała, żywiła dla tego znaku nabożną cześć – zapewne pod wpływem książek Wawrzyńca Żuławskiego i może jeszcze paru innych pisarzy.