39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Eulalia zaczęła mieć złe przeczucia.

Pojawiła się przed nią duża stacja benzynowa. Wjechała na parking, weszła do baru i zamówiła sobie kawę. Dopiero wtedy wyciągnęła komórkę.

– Helenko, co się stało?

– Muszę cię o coś prosić, Eulalio. – Bratowa przenigdy nie zhańbiłaby się użyciem rodzinnego zdrobnienia, które uważała za okropnie infantylne (poniekąd słusznie, ale niech się wstydzi, kto o tym źle myśli…). – Uważam, że mogę cię o to prosić w imię uczuć rodzinnych. Chodzi o twoją chrześniaczkę.

Złe przeczucia Eulalii wzmogły się.

– Bo widzisz – ciągnęła Helenka – nie jest możliwe, żebym ją zostawiała tylko pod opieką dziadków. Bardzo szanuję twoich rodziców, ale oni nie będą w stanie zapewnić jej odpowiedniego poziomu… Wiesz, nie mam na myśli gotowania ani dopilnowania, twoja mama gotuje wspaniale, chodzi mi o zupełnie inne wartości…

Chodzi ci o ich poziom umysłowy, ty niewdzięczna małpo – pomyślała Eulalia z niesmakiem. Ale po co, do diabła, Marysi jej opieka?

– Bo rozumiesz sama – ciągnęła niewdzięczna małpa – Marysia nie powinna się obracać w kręgu ludzi bez wyższego wykształcenia… Dopóki ja jestem w domu, mogę czuwać nad Marysią, pilnować jej lektur, towarzystwa, podsuwać jej umiejętnie odpowiednie wzorce…

– Helka, o czym ty mówisz?

– Nie mów do mnie Helka, bardzo cię proszę, Eulalio. Jadę do Londynu. Nie wiem, na jak długo. Musisz zaopiekować się Marysią.

– Zwariowałaś! Po co jedziesz do Londynu? Atek cię zaprosił? Bez Marysi?

– Atanazy jeszcze nie wie, że do niego jadę. Przykro mi to mówić, ale twój brat zapomina o podstawowych obowiązkach, jakie ma wobec rodziny…

– Nie przysyła ci forsy?

– No, jeżeli uważasz forsę za rzecz najważniejszą… Owszem, przysyła, gdyby nie przysyłał, to bym nie miała za co tam jechać. A propos, czy ty masz jego londyński adres?

– Chryste! Jedziesz tam i nie znasz jego adresu?

– To znaczy, nie masz. Nie szkodzi. Mam jego telefon, jak już będę w Londynie, to go znajdę. Ale rozumiesz, że Marysi w tej sytuacji zabierać nie mogę, Zresztą nie ma dla niej miejsca w samochodzie znajomych, z którymi jadę. Poza tym nie wiem, czy wrócę do września, a Marysia musi przecież iść do szkoły.

– To ty na jak długo tam jedziesz?

– Mówiłam przecież: nie wiem. – Ton Helenki stawał się protekcjonalny. Przecież mówiła.

– Słuchaj, a co ty tam w ogóle masz do roboty? Bo jeżeli robisz sobie takie wakacje, to ja się nie zgadzam, musisz zabrać Marysię!

– Nie mówiłam ci? Zamierzam skłonić twojego brata, żeby wreszcie zrobił coś dla własnego dziecka. Marysia zaczęła pisać wiersze po angielsku. To dziecko jest niezwykłe! Atanazy musi jej znaleźć angielskiego wydawcę…

Hiacynta Bukiet. Trzeba ją powstrzymać! Atek oszaleje.

– Jesteś tam jeszcze, Eulalio? Słuchaj, są już po mnie, musimy kończyć. Najlepiej nie jedź w ogóle do siebie, od razu przyjeżdżaj na Jagiellońską. To dla ciebie korzystne, będziesz miała bliżej do pracy. Swoje rzeczy możesz sprowadzić kiedy indziej. Jutro, pojutrze. Pozdrawiam!

– HELENA!

Pik, pik, pik. Wyłączyła się.

Czy ona sobie wyobraża, że Eulalia przeniesie się do ich mieszkania??? Najwyraźniej tak. Bezczelna baba.

Eulalia przez chwilę zastanawiała się, czy istnieje jakakolwiek możliwość wywinięcia się od opieki nad Marysią. Chyba jednak nie. Nie może przecież zostawić jej na głowie swoim rodzicom. Atkowi też jest coś winna. Zresztą sama go wypychała z Polski… Boże, trzeba natychmiast dzwonić do Atka! I do rodziców, uprzedzić, że dzisiaj Marysi nie weźmie.

– Atuś, tu siostrzyczka…

– A czemu masz taki grobowy głos, siostrzyczko? – zapytał figlarnie Atanazy, niczym nowe wcielenie Czerwonego Kapturka. W tle dźwiękowym Eulalia usłyszała jakieś wesołe okrzyki.

– Zaraz też będziesz miał taki – powiedziała kwaśno. – Żona do ciebie jedzie.

– Nie wygłupiaj się. Jak twoje wakacje? Może byś wpadła do Londynu?

– Atanazy, ty chyba nie rozumiesz, co ja mówię. Helenka się do ciebie wybiera! Właśnie wystartowała spod domu.

W Londynie przycichło.

– Lala, nie mówisz tego poważnie?

– Mówię, ośle, mówię! Niech to do ciebie dotrze. Jutro w południe pewnie dojadą.

– Marysia też?!

– Nie, Helenka z jakimiś znajomymi. Twoja córka zaczęła pisać wiersze po angielsku. Genialne, oczywiście. Twoja żona chce, żebyś znalazł dla nich wydawcę.

W słuchawce zabulgotało coś po angielsku z dużą pasją.

– Co ty mówisz? Nie rozumiem. To do mnie?

– Nie, to ogólnie. Staram się nie rzucać maciami w rozmowie ze starszą siostrą. Zostawiła Marysię rodzicom?

– Gorzej, zostawiła ją mnie. To znaczy mam ją wziąć pod skrzydła, bo nasi rodzice reprezentują zbyt niski poziom umysłowy. Ja na razie minęłam Zieloną Górę, bo akurat wracam z Karpacza. Jutro, na miejscu, wejrzę w sytuację. Może namówię mamę, żeby się jednak Marysią zajęła. Przecież ja muszę chodzić do pracy! Ty się na razie martw o siebie. Ja ci radzę, zadzwoń do Heli i podaj jej precyzyjnie swój adres i powiedz, jak ma dojechać. Inaczej cała Polonia londyńska albo i Scotland Yard będą wiedzieli, że masz genialne dziecko.

– Dobrze. Lala, dziękuję, zawsze byłaś dobrą dziewczyną.

– Vice versa. To znaczy – chłopcem…

Kawa wystygła. Eulalia zamówiła świeżą i zadzwoniła do rodziców, którzy mieszkali z Atkiem i jego paniami. Zawiadomiła ich stanowczym tonem, że nie ma mowy, aby wprowadzała się do nich, nie zostawi ogródka na pastwę losu, poza tym komputer i w ogóle wszystko niezbędne ma we własnym domu. Jutro może wpaść po Marysię. A najlepiej byłoby, gdyby mama zechciała jednak się zaopiekować słomianą sierotką.

– O nie, moje drogie dziecko – powiedziała matka Eulalii z dużą godnością. – Ja wiem, dlaczego Helenka prosiła ciebie o tę przysługę. Ja bardzo kocham Marysię, ale doskonale wiem, co Helenka myśli o mnie. Ona myśli, że ja jestem prymitywna umysłowo. Nie ma do mnie zaufania. Ja nie zaryzykuję jej niezadowolenia. Ona mi żyć nie da, jeśli nie będzie tak, jak ona chce. Ciebie prosiła, tobie ufa. Ja umywam ręce. No więc nie kombinuj już, córko, tylko przyjeżdżaj.

Eulalia zgrzytnęła zębami.

– Jutro. I mowy nie ma, żebym mieszkała u was. Jutro wpadnę. Dziś nie.

Mama wyraziła oburzenie, ale Eulalia pozostała nieugięta. Jutro! Dziś jedzie do siebie, musi się oprać i wykąpać po podróży. Po czterystu kilometrach ciurkiem nie będzie miała siły na rozmowy o geniuszu Marysi i o tym, co z nim trzeba zrobić.

Pozostałą część drogi do Szczecina przebyła z szybkością zbliżoną do szybkości światła. Powiedzieć, że była wściekła – to byłby daleko idący eufemizm.

Następnego ranka zrobiła pranie, wywiesiła je na sznurkach w ogródku i z ciężkim sercem wsiadła do samochodu, aby udać się na Jagiellońską. Niedługo dane jej było cieszyć się swobodą…

– Co tak późno? – przywitała ją Balbina Leśnicka. – Musisz mi pomóc pakować rzeczy Marysi, skoro nie chcesz tu zamieszkać na tych parę tygodni.