39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

– Wybacz, mamo, ale nic z tego. – Eulalia starała się okazać stanowczość od progu. – Trochę niespodzianie to wszystko wypadło, a ja mam swoje zobowiązania zawodowe. Teraz jadę do pracy, od jutra montuję duży film i muszę się do tego przygotować. Postaram się być u was najpóźniej o siódmej…

– Toż to wieczór! – oburzyła się Balbina.

– Mnie to również nie na rękę! Mamo, nie utrudniaj. Masz prawie cały dzień na pakowanie, zagoń ojca do pomocy. Słuchaj, a może by jednak Marysia przeniosła się do mnie dopiero za jakieś trzy, cztery dni? Ja teraz będę do nocy zajęta…

– A to ja z przyjemnością pochodzę z tobą do telewizji, ciociu. – Zza drzwi wychynęła wystrzępiona główka. Najmodniejsza fryzura. Helenka chyba oszalała. Dziecko ma dopiero dziesięć lat!

– Umrzesz z nudów, mała. Daj ciotce buziaka.

Marysia obdarzyła ją chłodnym uściskiem. Pachniała oszałamiająco. Eulalia pociągnęła nosem.

– Czymżeś tak się oblała, Marysiu? To jakiś bardzo dorosły zapach.

– Ja bym tak nie dzieliła zapachów, ciociu. To Kenzo. Jungle. Ale Jungle z tygrysem, nie ze słoniem. Ze słoniem jest za słodki. A ty jakich używasz?

– Hermes – powiedziała krótko Eulalia, która wprawdzie ostatnio używała wody toaletowej Feel good nieznanej firmy, w cenie złotych, i była z niej bardzo zadowolona, ale miała nadzieję, że Marysia nie rozpozna.

Nie rozpoznała.

– Dla ciebie, ciociu, odpowiedni byłby ostatni zapach Elizabeth Arden. Weź to, proszę, pod uwagę.

– Wezmę. Przy najbliższych honorariach odpuszczę sobie płacenie za światło. – Zdaje się, że Marysia z mamusią regularnie odwiedzają perfumerie i wąchają nowości, na które Eulalii nie stać. – Marysiu, wolałabym, żebyś została tu jeszcze do niedzieli.

– Ale obiecałaś Helence – uniosła się Balbina. – nie wolno ci tak zmieniać zdania! Dziecko się przygotowało…

– Nie dziecko, proszę – powiedziało z niesmakiem dziecko.

– Nic Helence nie obiecywałam – sprostowała Eulalia. – To ona mnie postawiła przed faktem dokonanym. Marysiu, zabieram cię dziś wieczorem, ale pamiętaj: u mnie w domu panują moje zasady. Teraz naprawdę muszę już iść. Do wieczora.

Odeszła i nie widziała już, jak za jej plecami dwie osoby płci żeńskiej (różnica wieku równo sześćdziesiąt lat) wymieniły spojrzenia i wzruszyły ramionami.

Miała przed sobą kilkanaście kaset, które powinna teraz pobieżnie przejrzeć, opisać i posegregować, ale nie mogła się skupić. Perspektywa przebywania pod jednym dachem z Marysią, świadomą własnej genialności, była nieco przerażająca. Eulalia doskonale rozumiała własnego brata, który prysnął jak mógł najdalej. To brzmi dość okropnie, ale nie potrafiła jakoś obudzić w sobie damskiej solidarności z bratową. Przy tym żal jej było dzieciaka, z którego niespełniona ambicjonalnie matka zrobiła tresowaną małpkę; gdyby tak Eulalia dostała Marysię w swoje ręce na rok, dwa, to może udałoby się wyprowadzić ją na ludzi. Wzdrygnęła się na samą myśl. Rok z Marysią! Odpukać.

W dodatku Helenka, jak już wróci z tego Londynu, będzie miała z pewnością mnóstwo zastrzeżeń do jej metod wychowawczych. A Eulalia zastosuje metody, bo przecież nie będzie się poddawała terrorowi szczeniaka.

– Cześć, szefowa. – Drzwi do przeglądarki, gdzie siedziała nad kupą kaset, uchyliły się nieznacznie. – Mogę?

Pawełek, jej ulubiony operator, którym dzieliła się z Wiką. Aktualnie przez nią osierocony – poszła na urlop macierzyński, urodziwszy Maćka (który, jak przystało na dziecię telewizyjne, zaczął pchać się na świat w czasie programu na żywo autorstwa mamusi).

– Czego to jest tak dużo i dlaczego nie ze mną to zrobiłaś?

– Karkonosze. Chciałam z tobą, ale byłeś zajęty. Jak tam Wika?

– Kwitnie. We wrześniu wychodzi za mąż za tego swojego rybaka. Zaproszenie dla całej firmy już wisi na tablicy ogłoszeń. Bo że, jak późno, muszę lecieć. Wpadnę do ciebie na montaż, bo jestem ciekaw tych zdjęć. I nie martw się.

– Skąd wiesz, że się martwię?

– Widzę.

I zniknął.

Sprężyła się w sobie. Zaczęła przeglądać taśmy jedna po drugiej. Osiemnaście. Nieźle. Tylko masochiści kręcą tyle materiału, żeby się potem zakopać na montażu.

W sumie była jednak zadowolona – zdjęcia okazały się piękne, zgodnie z przewidywaniem zresztą. Od jutra montaż, trzy dni po dziesięć godzin. Ciekawostka, co zrobi w tym czasie z Marysią. Jeszcze dobrze, że montuje tutaj, nie w wytwórni u Aleksandra. Poganiacz niewolników bardzo był niezadowolony z takiego obrotu rzeczy, bo mu to podniosło koszty – niestety, jedna z jego własnych, bezlitośnie eksploatowanych maszyn właśnie padła i umarła. Aleksander miał nadzieję, że to dopiero śmierć kliniczna i że da się biedaczkę zreanimować, ale reanimacja miała potrwać, a termin gonił.

W telewizji może da się Marysię gdzieś upchnąć, przynajmniej na jakiś czas.

Kiedy już zrobiła wszystko, co sobie na dziś zaplanowała, łącznie z przyklejeniem numerków na grzbietach kaset, z ciężkim sercem udała się do mieszkania brata.

Jagiellońska to taka dziwna ulica; niby w samym sercu miasta, a jednocześnie okropnie slumsowata. Niegdyś mieszkała tu miejska elita, teraz – w oficynach zwłaszcza – głównie tak zwany element kryminogenny. Rodzice Eulalii i Atanazego zamieszkali tu przed laty jeszcze jako pionierzy miasta, w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze, od frontu oczywiście. Mieszkanie miało cztery pokoje, służbówkę, wielką kuchnię i łazienkę jak dla gwiazdy filmowej (z miejscem na ustawienie trzech kamer i baterii świateł). Klemens skończył po wojnie pospieszne studia inżynierskie, bez magisterium, i pracował w stoczni, Balbina była przedszkolanką. Kiedy przechodzili na emeryturę, mieszkanie było rozpaczliwie nienowoczesne. Jedyna innowacja, jaką ojciec wprowadził, to były kaloryfery zamiast pieców. Eulalia nawet ich trochę żałowała, bo bardzo lubiła palić w tych piecach i gapić się w ogień. Matka miała jej to za złe, twierdząc, że kiedy tylko ogień się rozpali i złapie cug, drzwiczki należy zamknąć, a nie siedzieć przed nimi i myśleć o niebieskich migdałach. Cóż, kiedy Eulalia bardzo lubiła myśleć o niebieskich migdałach, a przyjaźnie buzujący ogień sprzyjał marzeniom pełnym ciepła i światła…

Niektóre nawet się spełniały. A niektóre z tych spełnionych okazały się nietrafione. Na przykład marzenie o Arturku.

Marzyła o nim w liceum. Taki był przystojny i taki męski. Niestety, nie zwracał na nią w ogóle uwagi, ponieważ nie lubił dziewczyn mało atrakcyjnych. Tak zwana uroda duszy nie robiła na nim żadnego wrażenia. Ciężko zakochana Eulalia omal nie zdecydowała się iść za nim na Akademię Rolniczą, ale Bóg strzegł… Opamiętała się w ostatniej chwili, kiedy stanęła jej przed oczami wizja egzaminu z biologii. Ze złamanym sercem wyjechała do Poznania i skończyła bibliotekoznawstwo. Kiedy wróciła, spotkała Arturka w okolicznościach towarzyskich i znowu zakochała się po uszy, tym razem z wzajemnością. Nie wiedziała, że Arturek gwałtownie potrzebował pocieszenia po nieudanym dwuletnim związku z pewną Miss Juvenaliów… która z kolei żywiła słabość do atrakcyjnych mężczyzn.

A Eulalia wyglądała wtedy wyjątkowo dobrze. Skończyła studia z wyróżnieniem, a że zawsze lubiła być prymuską, wróciła do Szczecina z pieśnią na ustach.

No i z tą pieśnią właśnie odnalazł ją Arturek w czasie pewnego sylwestra w gronie licealnych przyjaciół.

Po pięciu latach małżeństwa (które zaczęło się rozlatywać w jakiś miesiąc po ślubie) byliby się już rozwiedli, ale wskutek nadużycia przez oboje alkoholu na zjeździe klasowym na świat przyszły Bliźniaki. Jakub, a pół godziny później Sława. Eulalia nie mogła się zdecydować na wybranie imion, więc położna przyniosła jej po prostu kalendarz. Był czerwca. Imieniny Sławy i Jakuba. Arturek zaakceptował.

Wyglądało na to, że Bliźniaki uratują małżeństwo. I do pewnego stopnia tak było. Uratowały je na całe trzy lata. Potem objawiła się Norwegia i Norweżka.

Eulalia oderwała się od wspomnień i zadzwoniła.

Mieszkanie jej dzieciństwa wyglądało bardzo dobrze, odkąd zajęła się nim ambitna małżonka Atanazego. A zwłaszcza odkąd Atanazy, nie mogąc z nią wytrzymać, rzucił się w wir dobrze płatnej pracy twórczej, w której odniósł sukces jako utalentowany grafik. Większą część tłustych honorariów wpychał w Helenkę, a ona wpychała je w mieszkanie. Oraz w życie wytworne.

Na spotkanie zmęczonej Eulalii wyszło wytworne dziecię w fiołkowej szacie do ziemi.

– Jesteś, ciociu. To dobrze, tylko dlaczego tak późno? Już prawie dziewiąta.

– Pracowałam. Dajcie mi jakiej herbaty, bo nie dojadę do domu. Balbina wychynęła z kuchni.

– Herbatę o tej porze? Nie zaśniesz potem. Dam ci ziółek.

– Właśnie chodzi o to, żebym jeszcze jakiś czas nie zasnęła. Muszę dowieźć Marysię do Podjuch całą i zdrową. Mamo, padam z nóg. Na kawę już nie mogę patrzeć. Zrobisz mi herbaty?

– Ty się przepracowujesz, moja droga. Nie wiem, czy to w twoim wieku…

– W jakim wieku? Mam trzydzieści lat.

– Kochanie, z tym nie można żartować.

– Mamo! Wiem, ile mam lat, ale muszę się jakoś utrzymać, nie uważasz?

– Nie kosztem zdrowia.

– Na zdrowie najbardziej szkodzi mi brak forsy. Marysia spakowana?