39514.fb2
– To wiesz co, mamo, ty mi zrób herbatę i kanapkę, a ja z tatą powynoszę bety do samochodu.
– Skoro nalegasz.
– Nalegam, kurczę! Tato, chodź mi pomóc. Marysiu, gdzie masz te swoje rzeczy?
Na widok potwornej sterty bambetli Eulalia aż jęknęła.
– Dziecko kochane, czy ty się do mnie wprowadzasz na całe życie?
– Nie sądzę – odparło dziecko kochane. – Ale nie wiem, na jak długo mama pojechała do taty, a muszę mieć pewne minimum komfortu u ciebie, prawda?
Eulalia zgrzytnęła i złapała pierwszą z brzegu torbę. Zapchała sobie cały bagażnik i tylne siedzenie. Zabrania komputera z pełnym oprzyrządowaniem odmówiła stanowczo.
– Ale ja nie mogę jechać bez komputera – pisnęła Marysia. – Mam tam wszystkie swoje wiersze! I grafikę! I muzykę! I Internet!
– Wpadniemy tu za parę dni, nie jutro i nie pojutrze, przegramy twoje wiersze na dyskietkę i będziesz się posługiwała moim komputerem. Internet też mam. Grafice damy wolne, kupię ci farby i karton. Albo kredki świecowe.
– Nie masz, ciociu, Corela?
– Nie mam. Chodź, błagam cię.
W kamienicy na Jagiellońskiej, poczuła coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Traktowała bratanicę dość paskudnie, a przecież to tylko dziecko. Z wpojonym przez matkę (Hiacyntę B.) żelaznym przekonaniem o swojej wyższości nad resztą świata – ale dziecko. Dziesięciolatek. Zapewne dość samotny. Matka za jej pośrednictwem realizowała własne wygórowane ambicje, ojciec (przy pełnej aprobacie starszej siostry, niestety) zwiał, gdzie pieprz rośnie. Czy ona w ogóle ma jakieś dzieciństwo, ta mała?
Bez przesady. Pewnie ma. Teraz pobędą z sobą dłużej (Eulalia wzdrygnęła się lekko), to się poznają.
Poznawanie zaczęło się natychmiast po przyjeździe do domu.
Na fali współczucia Eulalia odpuściła Marysi noszenie sakwojaży. Wpuściła ją do domu i zaproponowała serdecznie:
– Rozgość się, kochanie, ja wszystko przyniosę. Będziesz spała na piętrze, u Sławki. Trafisz, to ten pokój po prawej stronie od schodów, z tapetą w aniołki. Pozapalaj wszędzie światła, będzie nam przyjemniej. Możesz nastawić wodę w czajniku w kuchni, tylko nie lej z kranu. Obok czajnika masz dzbanek z filtrowaną.
Kiedy już uporała się z wnoszeniem Marysinego dobytku, zastała bratanicę siedzącą nieruchomo na kanapie.
– Zmęczona jesteś – skonstatowała ciepło.
– To nie to, żebym była zmęczona… – Marysia ze smutkiem skłoniła główkę na ramię i wyglądała teraz jak prawdziwa sierotka. – Ale nie wiem, jak ja tu będę mogła żyć… Eulalia przejęła się. Biedna mała. Pewnie zatęskniła za rodzicami, za matką. Zaraz się rozpłacze. Siadła przy niej i objęła ją ramieniem.
– Nie smuć się, maleńka. Jakoś sobie poradzimy. Mama nie długo wróci, nie będzie źle.
Marysia podniosła na nią załzawione oczka.
– Ale tu jest… brudno.
Eulalia wstrząsnęło to oświadczenie. Obrzuciła niespokojnym spojrzeniem swój paradny pokój i spostrzegła na ekranie telewizora krechę narysowaną w warstwie kurzu przez mały paluszek bratanicy. Podobne krechy widniały na meblach.
– Marysiu, nie przesadzaj. Nie było mnie w domu prawie dwa tygodnie, wszystko musiało się zakurzyć; przyjechałam wczoraj wieczorem i nie zdążyłam porządnie posprzątać. Teraz będę miała trzy dni montażu, a w niedzielę obie się za to zabierzemy. Pomożesz mi.
– Ja?
Eulalię zaczęły opuszczać ludzkie uczucia.
– Ty, kochanie. Jestem pewna, że świetnie to potrafisz.
– A przez trzy dni będę mieszkać w kurzu? W kurzu są roztocza!
Eulalia straciła cierpliwość.
– Moje roztocza są oswojone. Jak się z nimi zaprzyjaźnisz, będą ci przynosić śniadanie do łóżka. Zresztą, jeżeli koniecznie chcesz, możesz odkurzyć u Sławki. Jeżeli chcesz, możesz odkurzyć cały dom. A teraz idę spać. Ty również. Pozwolę ci się umyć pierwszej. Jest już naprawdę późno.
Marysia nadęła się i odmaszerowała do łazienki. Umyła się dość szybko, ale Eulalia miała wrażenie, że pobeczała się trochę w kąpieli. Postanowiła iść do niej i utulić ją na dobranoc. Bardzo prędko jednak zrozumiała, że Marysia w nosie ma jej dobranocki. Uznała więc, że nic na siłę. Wychodząc z pokoju, słyszała jeszcze wymamrotany pod kołdrą niepochlebny komentarz na temat tapety w aniołki.
Poranek – uczciwie mówiąc, niezbyt wczesny – zwiastował kolejny dzień próby.
– Jajecznica? Wolałabym jajko w szklance. I tosty, i dżem pomarańczowy.
– bakłażany w szampanie – mruknęła Eulalia pod nosem, a głośno powiedziała: – Umiesz robić jajka w szklance? Bo ja nigdy nie robiłam i moje jajka mogą być niejadalne. A może sama sobie usmażysz jajecznicę?
– Ciociu, żartujesz?
– Nie żartuję. Tostów też nie ma. A dżem jest tylko malinowy. Z moich malin zeszłorocznych, bardzo smaczny. Patrz, zupełnie zapomniałam o malinach. Trzeba będzie je zebrać, a na razie możesz jeść prosto z krzaka.
– Niemyte? – W głosie Marysi zabrzmiała prawdziwa zgroza.
– Takie są najlepsze. Przy myciu bardzo nasiąkają wodą. Na krzaku są czyste, nie martw się.
– Ten chleb jest wczorajszy – zawiadomiło dziecko, patrząc na Eulalię żałośnie i zapominając o niemytych malinach.
– Tu niedaleko jest kiosk z pieczywem, od jutra możesz biegać co rano po świeży chleb i bułeczki.
Marysia osunęła się na oparcie krzesła.
– Nie wiedziałam, że mam tu być pomocą domową – wyszeptała ze łzami w oczach.
Eulalia poczuła przypływ solidarności z bratem.
– Marysiu, za trzy dni porozmawiamy poważnie o twojej przyszłości w moim domu, w charakterze pomocy domowej albo nie. Teraz zabieraj się do śniadania, bo nic innego w domu nie mam i będziesz głodna. Za pół godziny jedziemy do pracy.
Marysia chlipnęła żałośnie, ale przysunęła sobie miseczkę z jajecznicą. Zanim nałożyła jej na swój talerzyk, dyskretnie przeciągnęła po nim paluszkiem, to samo zrobiła z widelcem.
Eulalia pochyliła się nad nią i konfidencjonalnie szepnęła:
– Jedz na zdrowie, tylko uważaj na robaczki w szczypiorku. Smacznego. Ja idę się malować.
Nie bacząc, jakie wrażenie wywarła jej informacja na bratanicy, poszła robić makijaż. Kiedy po kwadransie weszła do kuchni, Marysi nie było, jajecznicy również. Marysia zapewne poszła się ubierać, a niewykluczone, że jajecznica znalazła się w kuble na śmieci, ale tego Eulalia na wszelki wypadek nie sprawdzała. Wrzuciła talerzyki do zlewu, po namyśle postanowiła je umyć przed wyjściem. Lejąc wodę, zawołała głośno:
– Marysiu, gotowa jesteś? Zaraz wychodzimy!