39514.fb2
– Nie, ona gania po galeriach z ciuchami i różnymi innymi takimi. Dużo jej czasu to zajmuje, bo nie ma dobrej orientacji w terenie i błądzi. Londyn jest duży. Ale generalnie jest zadowolona. Widziała Fergie.
– O Boże!
– No właśnie. Opowiedz o tym występie Marysi.
Eulalia opowiedziała.
– A teraz, wyobraź sobie, mama poleciała do teatru i zażądała, żeby Marysię zaangażowali. Jako cholerną Pippi. Ja nie wytrzymam…
Atanazy zaczął się śmiać.
– Ty się nie śmiej! Mnie w tym teatrze znają! A matka się na mnie powołuje! Może byś lepiej odesłał Helcię do domu, niech sama robi za menago twojej córeczki!
W Londynie na chwilę zapadła cisza. Widać Atanazy myślał intensywnie.
– Wiesz, że to znakomity pomysł? Lala! Może ona weźmie to poważnie! I da mi wreszcie spokój!
– Atuś, czy ty nie masz wrażenia, że oboje jesteśmy troszkę nie w porządku?
– Wobec Helenki?
– Nie, wobec Marysi…
Atanazy spoważniał.
– Lala, ja już mam siwe włosy od poczucia winy! To przecież moje dziecko, czy ty myślisz, że ja jej nie kocham? Ale Helenka ma zbyt silną osobowość jak dla mnie. Ja jestem człowiek łagodny, mało ambitny, spokojny i nienawidzę konfliktów. Jedyna moja obrona to ta odrobina talentu i forsa, którą mogę zarobić i dać Helence. To na pewno źle o mnie świadczy, ale ja nie mam odwagi powiedzieć jej, że się wygłupia i robi z Marysi egzemplarz nie z tej ziemi…
Eulalii przypomniał się ulubiony serial o Hiacyncie Bukiet, która też miała silną osobowość i wszyscy jej się bali śmiertelnie. No tak, Helenka to Hiacynta Bukiet w czystej postaci. To już wiemy.
– Atek, musimy coś wymyślić, inaczej twoja córka a moja chrześniaczka wyrośnie na nie wiadomo co. Może byś tam zarobił jakieś straszne pieniądze i posłał ją do szkoły z internatem? Angielskiej. To by zaspokoiło Helenki ambicję, a dziecko może by jeszcze wyszło na ludzi.
– Uważasz, że inaczej nie wyjdzie?
– Ma niewielkie szansę.
– A ty słyszałaś o jakichś angielskich szkołach dla dziewczynek? Bo ja tylko o Eton, a to raczej dla paniczów…
– Rozejrzyj się, mówię! Zorientuj. Sprawdź ceny i swoje możliwości finansowe. Przecież dobrze zarabiasz.
– Lala, ona ma dopiero dziesięć lat.
– To zreformuj Helenkę.
– Zaraz będę miał szansę, bo właśnie wraca, widzę ją przez okno. Życz mi powodzenia. Cholera. Trochę miałem nadzieję, że Marysia znormalnieje przy tobie, ale skoro ściągnęłaś mamę… Swoją drogą to niesamowite, co ta moja Helenka robi z ludźmi! Dobra, kończymy, bo jak mnie Helenka zobaczy przy telefonie, wyciągnie ze mnie wszystko, a ja nie wiem jeszcze, czy chcę jej po wiedzieć o tej Pippi. Całuję cię, siostro, yes, yes, thank you, see you later!
Eulalia z kolejnym westchnieniem odłożyła słuchawkę. Zamknęła wszystkie programy w komputerze, przy którym cyzelowała komentarz do filmu, po czym zapakowała do torby kupione rano gazety i udała się do domu.
W domu Marysia z wymalowanymi na buzi piegami i włosami zaplecionymi w dwa idiotyczne warkoczyki chodziła po pokojach, mamrocząc pod nosem jakieś teksty.
Eulalia z błyskiem w oku wciągnęła matkę do kuchni i zapytała, co to ma oznaczać. Mama była, ogólnie biorąc, oburzona. Jakaś facetka nie dopuściła jej do dyrektora teatru ani do reżysera, który prawie zaproponował Marysi rolę Pippi! Jak to – nie zaproponował? No, może nie wprost, ale skoro zapisał sobie telefon, to znaczy, że chce ją zaangażować, docenił z miejsca jej swobodę bycia, odwagę, urok osobisty! Zadzwoniłby? A jeżeli zgubił numer telefonu? Na pewno zapisał go sobie na jakiejś karteczce, jak to zwykle przy takich okazjach! Zgubił! Zgubił, bo już by dzwonił! A Marysia? Cóż, Marysia, mądre dziecko, nie chce tracić czasu i ćwiczy! Eulalia nie powinna wydziwiać, niech się raczej zastanowi, jak dotrzeć do tego reżysera, baba w teatrze robiła wrażenie, jakby ją znała, trzeba to natychmiast wykorzystać!
Eulalia chwilowo zrezygnowała z dyskusji, odgrzała sobie rosół (zdecydowany pożytek ze sprowadzenia mamy) i zjadła go, zastanawiając się, gdzie też podziewa się ojciec rodu.
Znalazła go jakiś czas później zaszytego w kąt jej własnego gabinetu i zaczytanego w „Targowisku próżności” Thackeraya.
– Nie wiedziałem, że to masz, kochanie – powiedział, unosząc głowę znad postrzępionych kartek. – Zawsze wolałem Thackeraya od Dickensa.
– Kupiłam kiedyś w antykwariacie, śliczne wydanie, prawda? Nie mogłam się oprzeć tym rycinom. Jadłeś już kolację?
– Jadłem. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że okupuję twój pokój. Ale to tylko pod twoją nieobecność, Lalu. Tu jest przyjemnie… te wszystkie książki… i jakoś tak spokojnie.
– To dlatego, że ten pokój jest trochę odcięty od reszty mieszkania. Arturek go sobie szykował na świątynię dumania. Na szczęście wyprowadził się w porę. Jakby co, to masz tu jeszcze całą maszynerię do grania, możesz sobie posłuchać do lektury. Chyba umiesz obsłużyć standardowy kompakt?
– Och, tak, oczywiście, ale nie w tym rzecz. Widzisz, w tym kąciku, nawet jeśli Balbinka zajrzy do pokoju, to jest szansa, że mnie nie zobaczy. Drzwi jej zasłaniają. A jeśli zacznę puszczać muzykę…
– Rozumiem, będzie cię łatwiej nakryć. Biedny tato. Nie przejmuj się. Masz tu bardzo dobre słuchawki, Bliźniaki mi kupiły na imieniny. – Sięgnęła do szafki i wydobyła rzeczony sprzęt, lśniący chromem i zaopatrzony w długi kabel. – Tu jest pilot, pełny komfort. Jakby cię mama dopadła, możesz się wykręcać, że nie słyszałeś. One są dobrze wytłumione, nic nie przepuszczają z zewnątrz. Ale teraz może byśmy poszli jednak do nich? W telewizji będzie „Wielka włóczęga”, uwielbiam to, a mama nie lubi Louisa de Funesa. No chodź, obejrzymy to sobie razem. Chodź, proszę, bo nie będę miała z kim się śmiać!
– To ten film, gdzie on grał dyrygenta? – Klemens Leśnicki zamknął „Targowisko próżności”. – Jeżeli tak, to ja też to uwielbiam. Chodź, córko.
Następnego dnia Eulalia wymknęła się do pracy na dziesiątą rano, usiłując nie słuchać Balbiny, przekonującej ją energicznie do swoich racji i nawołującej do natychmiastowego nawiązania kontaktu z reżyserem, który może się, nie daj Bóg, rozmyślić i zaangażować jakąś obcą dziewczynkę, a to by było nie do zniesienia i jaka strata dla widzów…
W zasadzie nie musiała wychodzić tak wcześnie, bo nagranie lektora (z tym niesłychanie wypieszczonym przez nią komentarzem) zaplanowane miała dopiero na trzecią po południu. Nie była jednak w humorze do wysłuchiwania tyrad własnej matki. Poza tym, choć nękały ją wyrzuty sumienia, nie mogła znieść widoku Marysi, od świtu ucharakteryzowanej na Pippi i odgrywającej w różnych punktach mieszkania sceny z książki.
Przedpołudnie okazało się nad wyraz owocne, ponieważ najzupełniej przypadkowo zetknęła się nos w nos z dyrektorem programowym, który właśnie gorączkowo poszukiwał kogoś, komu mógłby z pełnym zaufaniem powierzyć realizację dziesięcioodcinkowego cyklu programów edukacyjnych dotyczących polskiego wybrzeża Bałtyku. Dałby je do zrobienia Wice Sokołowskiej, która siedziała w temacie, ale Wika poszła na urlop macierzyński, z którego nie wróci wcześniej niż za pól roku. Do współpracy trzeba przyjąć Rocha Solskiego, specjalistę od ochrony wybrzeża z Urzędu Morskiego, stałego kooperanta Wiki, człowieka nadzwyczajnej urody i dużej inteligencji, Roch bowiem dysponuje potrzebną wiedzą. Zresztą dyrektor właśnie Rocha zaprosił, będzie o dwunastej, niech Eulalia z nim porozmawia! Roch da materiały do scenariusza, zresztą może nawet ten scenariusz osobiście napisać, ale realizacji musi się podjąć fachowiec od telewizji, a nie od wybrzeża.
Eulalia podjęła się realizacji bez najmniejszego wstrętu, a nawet z przyjemnością. Co do Rocha, proszę bardzo, lubi go, może z nim pracować. Chętnie się spotka. Ależ tak, można sprawę uważać za załatwioną. A swoją drogą, skąd taki pośpiech? Przecież było wiadomo, że Wika urodzi.
Okazało się, że pieniądze na cykl pochodzą z jakiegoś funduszu ochrony środowiska, ten fundusz miał je dać, potem się wycofał, przepraszając, a teraz znowu daje, więc trzeba je natychmiast brać i wykorzystywać!
Lekko rozśmieszona, ale w sumie zadowolona Eulalia przejęła od dyrektora stos papierów dotyczących cyklu i poszła do kiosku po kawę, żeby godnie przyjąć Rocha.
Zjawił się punktualnie o dwunastej, przy czym, poinformowany przez sekretarkę, kto jest realizatorem, przyszedł prosto do redakcji, omijając gabinet dyrektora programowego. Bardzo szybko ustalili, że materiały on chętnie da, na zdjęcia pojedzie i poprowadzi program, ale całą resztą musi zająć się ona. Scenariusz, nadzór nad zdjęciami, montaż, komentarz i tak dalej. Jego i tak pewnie niedługo wywalą z pracy w Urzędzie Morskim za miganie się, bo już od kilku miesięcy sam ciągnie cykl, który robił wspólnie z Wiką.
– Ale tam, rozumiesz, moja droga, wszystko mamy już opanowane, bo teraz będzie chyba sześćdziesiąty odcinek, właściwie to już się samo kula. Zresztą Wika nas konsultuje telefonicznie, czasem wpada na zdjęcia. A tu trzeba wszystko rozpracować od nowa. Nie dam rady.
– Nie szkodzi. Poradzimy sobie. Pilotowy odcinek musi być w połowie września, trzeba będzie przysiąść fałdów. Ja teraz kończę film o górach, moje zwierzaki mają przerwę wakacyjną…
– Jakie zwierzaki? – zaciekawił się Roch. – Twoje zwierzaki w lecie nie wymagają karmienia?
– Robię cykl o zwierzakach. Masz może psa albo kota, albo kameleona, albo patyczaki, albo dowolną gadzinę?
– Mam psa. Bardzo nierasowy, ale bardzo przystojny.
– Chcesz, to go pokażemy w programie. Z twoim dzieckiem na przykład.
– Moje dziecko ma dziewięć lat…