39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

– Czy to dziecko mówi prawdę?

– Oczywiście. – Eulalia gwałtownie zdusiła w sobie chęć natychmiastowego zabicia dziecka. – Potrzebuję pieniędzy na życie. Rachunki muszę popłacić. Atanazy dzwonił rano, chciałam cię zawołać, ale właśnie wyszłaś.

– No, to ja już za nic nie odpowiadam – nadęła się Balbina i odeszła godnie, a za nią podreptała zawiedziona Marysia, która miała nadzieję na większą awanturę.

Rozbawiona Eulalia poszła do samochodu. Już wyjeżdżała z bramy, kiedy usłyszała dobiegający z okna głos matki:

– Atanazy po co dzwonił? Ty już sama nic nie powiesz, trzeba z ciebie wołami wyciągać!

– Od września wprowadza się do nas Helenka! – odkrzyknęła.

– Jezus Maria! Gdzie się wprowadza? Tutaj? Dlaczego? Co będzie ze szkołą Marysi?

– Helenka ma przerabiać mieszkanie, żeby było jak na Lazurowym Wybrzeżu. Jadę już, resztę ci opowiem, jak wrócę.

– Ja się nie zgadzam… – zaczęła Balbina, ale w tym momencie jej wyrodna córka znikła z pola widzenia.

Wyrodna córka jechała tymczasem w stronę najbliższego bankomatu i rozmyślała. Od jakiegoś czasu miała tylko jedno życzenie: zostawić swój ukochany dom tak jak jest, pełen ludzi, i wyjechać jak najdalej. To znaczy najchętniej do Karpacza, gdzie w Bacówce panuje spokój i cisza, a jeśli nawet nie ma ciszy, to ją to mało obchodzi. Cisza zresztą zapanowuje na sto procent po osiemnastej, czyli po zakończeniu dyżurów przez panów ratowników. Można wtedy siedzieć na ławeczce i rozkoszować się przedwieczornym spokojem.

Bacówka miała jeszcze jedną nieprzecenialną zaletę: pozwalała oderwać się od codziennej troski o pieniądze.

Pracując ostatnio głównie w telewizji, Eulalia nigdy nie wiedziała tak naprawdę, jak będą wyglądały jej zarobki za dwa miesiące. Teraz jest w zasadzie nieźle: ma swój cykl o zwierzakach, przygotowuje wspólnie z Rochem cykl o morzu. No ale zwierzaki prawdopodobnie skończą żywot od nowego roku, a morze planowane jest tylko na dziesięć odcinków, zresztą w programie lokalnym, więc mało płatnym.

Coś tam ktoś tam mówił o jakimś tam konkursie grantowym na program o oszczędzaniu. Wprawdzie sama nie potrafiła nigdy oszczędzić ani złotówki, ale w końcu nie o to chodzi. Można robić programy o balecie, nie będąc tancerzem. Jest w mieście uniwersytet, ma różne ambitne wydziały ekonomiczne, trzeba się będzie po prostu rozejrzeć za konsultantami.

Nie spostrzegłszy się nawet, zaczęła planować nowy program. Najchętniej nazwałaby go „Oszczędzajcie do przodu”. Ona sama przez całe życie stosowała wyłącznie oszczędzanie do tyłu, czyli kupowała różne rzeczy na raty albo zaciągała pożyczki. Miała, oczywiście, ponurą świadomość, że przepłaca, ale miała równie ponurą świadomość, że nie uda jej się uskładać potrzebnych sum, no a raty spłacać będzie musiała. Czasami zdarzało się nawet (kiedy inflacja osiągała pewien poziom), że pieniądz tak tracił na wartości, iż prawie wychodziła na swoje. Kiedy już zdecydowała się na jakieś raty, nigdy nie liczyła, ile straci. Uważała, że nie należy się niepotrzebnie denerwować. Może więc nie była najodpowiedniejszą osobą, żeby uczyć ludzi sztuki oszczędzania, ale od czego uniwersytet? Sobie zostawi rolę przekaźnika ważkich treści.

Tak rozmyślając, nie zauważyła nawet, kiedy obleciała bankomat i sklep spożywczy, zrobiła zakupy i podjechała pod dom.

I tu okazało się, że nie może wjechać na swoją posesję, ponieważ ulica zablokowana jest przez potężny meblowóz.

Mafioso się sprowadza!

Postanowiła być sympatyczna, nie robić od razu dzikich awantur kierowcy meblowozu, tylko dać mu szansę. Zaparkowała na chodniku przed domem. Warto by zerknąć, co wnoszą ci trzej barczyści faceci… Pokaż mi, jak mieszkasz, a powiem ci, kim jesteś. No, może nie do końca; gdyby ktoś zobaczył teraz jej mieszkanie, mógłby wyciągnąć z gruntu fałszywe wnioski!

Faceci wnosili na razie same szafy na książki. Na chodniku i jezdni stały kartony pełne książek. Nieźle. A nawet przyjemnie wręcz. Tylko dlaczego nie ma właściciela tego księgozbioru? Oraz jego rodziny? Ewentualnie szefa tego ośrodka monarowskiego? Ewentualnie tej grupy wychowanków rodzinnego domu dziecka?

Dłużej już nie wypadało stać i gapić się, więc Eulalia z poczuciem niedosytu weszła do domu, aby stawić czoło problemom jego licznych (przejściowo! przejściowo!!!) lokatorów.

Meblowóz po jakimś czasie odjechał, już pusty, ale nowi mieszkańcy na razie się nie pojawili.

Konkurs grantowy, jak się okazało, rzeczywiście był, ogłoszony przez NBP, a jakże, można było starać się o granty na realizację programów telewizyjnych. Bank dawał pieniądze po to, żeby przekonywać ludzi o potrzebie oszczędzania i o tym, że stabilność pieniądza jest pożyteczna w domu i w zagrodzie. To znaczy w gospodarce narodowej i w życiu prywatnym (Eulalia dobrze wiedziała, o co chodzi w tym drugim wypadku, bo nie tak dawno miała kredyt dolarowy i przez cały rok obserwowała z drżeniem serca drżenie złotego). Tylko że, niestety, termin składania kwitów wyznaczono na dwudziestego sierpnia, czyli za dziesięć dni!

Eulalia runęła do telefonu. Musiała obdzwonić pół miasta i trzy czwarte uniwersytetu, ale w końcu polecono jej właściwe osoby. Osoby zgodziły się spotkać z nią jeszcze dzisiaj. Popędziła na spotkanie z mieszanymi uczuciami, ponieważ wyraźnie wszystkim mówiła, że potrzebuje konsultanta (nie dodawała wprawdzie: sztuk jeden, ale uważała, że to się rozumie samo przez się). Tymczasem jakiś adiunkt powiedział, że zbierze się zespół. No trudno, zobaczymy, co to za zespół, byle nie za duży.

Zespół okazał się spory. Pięć osób. Co oni zamierzają robić w pięć osób? A przede wszystkim, ile zażądają za swoje usługi?

– Nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy przez telefon – powiedziała na wszelki wypadek. – Na tym etapie nie mogę państwu zaproponować żadnych pieniędzy. Stajemy do konkursu i jeżeli uda nam się dostać te granty, to będziemy mieli pieniądze na realizację filmu czy programu, zależy, co wymyślimy. Ale chciałabym, żebyście państwo mieli świadomość, że większą część tych pieniędzy pochłoną koszty produkcji, dla nas zostanie stosunkowo niewiele.

– My rozumiemy – zapewnił ją z uśmiechem czarniawy facet, z którym rozmawiała, najwyraźniej szef zespołu. Szef nazywał się Jerzy Gołek, reszta młodych ludzi przedstawiła się niewyraźnym mruknięciem. Jak dotąd nikt jej nie powiedział, czym się zajmuje zespól na co dzień. – Proszę nam teraz powiedzieć, czego pani od nas oczekuje.

– Najogólniej mówiąc, przekonania mnie, że powinnam oszczędzać. I jeszcze powiedzenia mi, jak mam to zrobić w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy wszystko jest na styk, albo i nie na styk, tylko na debet i na raty, i na kredyt. Tu ma pan wymagania banku, czyli naszego potencjalnego grantodawcy. Pan mi powie, co należy ludziom powiedzieć. Ja z tego zrobię program, taki albo inny, wszystko zależy, od tej treści, którą dostanę od państwa. Może teleturniej, może talk show, może telenowelę. Potrafię zrobić dowolny program, tylko nie wiem w tym wypadku, o czym on miałby być.

– Sprawa jest dosyć oczywista – rzeki z łagodnym uśmiechem Jerzy Gołek. – Oszczędzanie zawsze się opłaca. Czy kogoś trzeba jeszcze do tego przekonywać?

Eulalia poczuła, że nie pójdzie jej łatwo.

Po półtorej godzinie rozmowy prowadzonej wyłącznie przez nią i tego całego Gołka, przy absolutnym milczeniu reszty zespołu, zaczęło jej się wydawać, że naukowiec wie, czego ona od nich chce. Umówiła się więc, że za dwa dni dostanie od nich wstępną koncepcję merytorycznej zawartości programu, w ciągu następnych dwóch dni ona z kolei stworzy na tej podstawie jakiś scenariusz, pośle im go maiłem, po czym za pięć dni spotkają się znowu, żeby omówić ewentualne poprawki. Ot tak, na wszelki wypadek, bo przecież ona nie zna się na ekonomii ani na finansach.

Rozmowa z młodymi ekonomistami wyczerpała Eulalię do tego stopnia, że mimo wczesnej godziny nie wróciła już do redakcji. Pojechała prosto do domu.

Przed posesją sąsiada stał zaparkowany średnio stary peugeot w przyjemnym kolorze jodłowej zieleni. Żadnego ruchu wewnątrz ani na zewnątrz nie było jednak widać.

– Cześć, rodzino – zawołała od progu, wchodząc do swojego własnego domu. – Sąsiedzi już się wprowadzili, jak widzę? Już wiemy, kto to taki?

– Nic nie wiemy – powiedziała Sławka, stojąca pod łazienką w turbanie na głowie. – Wyłaź natychmiast, Kuba! Ja już muszę opłukać włosy! Mama, powiedz mu! Bo mi wszystkie wyjdą i będę łysa!

– Farbujesz? – zainteresowała się przelotnie Eulalia. – Kuba, wychodź naprawdę, bo za chwilę będziesz miał łysą siostrę! Na jaki kolor? Dlaczego nie idziesz do łazienki na górze, Sławeczko?

– Bo tam siedzi Marysia i bierze kąpiel w pianie. Na bordo. Ale już za długo trzymam.

– To będziesz miała czarne. Nie przejmuj się, zmyją się za dwa tygodnie. Chyba że farbą robisz?

– Nie, szamponem. Kuba, ja cię zabiję!

– A dlaczego Marysia kąpie się o pierwszej w południe?

– Powiedziała, że raz chce mieć spokój, bo wieczorem wszyscy ją wyganiają. Siedzi już godzinę. Kuba!

– No przecież wychodzę. – Kuba wychynął z łazienki. – Przewietrz sobie lepiej. Otworzyłem ci okno. Cześć, mamunia. Mamy sąsiadów, widziałaś?

– Widziałam samochód, a ty widziałeś sąsiadów?

– Nie, ja też samochód. Średnia klasa średnia. Może nawet półśrednia. Żaden cymes.

– Lalu, pozwól – mama kiwała na Eulalię z jej własnego gabinetu. – Czy ci młodzi, to znaczy Paulina i Robert, długo jeszcze będą u nas mieszkać?

U nas!

– Nie wiem, na razie ciągle jeszcze nie mają gdzie się wynieść. A co, rozrabiają?

– Nie, nie żeby rozrabiali, ale wiesz, to jednak krępujące. To są obcy ludzie. W dodatku ona jest w ciąży. A jeśli ci tutaj urodzi? I zostanie?

Eulalia pożałowała, że wróciła tak wcześnie. Mogła sobie spokojnie siedzieć w redakcji i pisać hipotetyczne scenariusze o oszczędzaniu pieniędzy. Przynajmniej miałaby jakąś koncepcję. Do diabła z życiem rodzinnym.

Po dwóch dniach obiecanego maiła z założeniami do cyklu forsie jeszcze nie było.

Sąsiedzi też jakoś się nie objawiali. A peugeot stał. To znaczy stawał na noc. Rano znikał. Wieczorami w domu paliły się niektóre światła. Eulalia znała rozkład mieszkania Berybojków orientowała się, gdzie te światła są zapalane. Salon, łazienka, sypialnia na piętrze, kuchnia, gabinet Berybojka, usytuowany podobnie do jej własnego. Rzadko razem, raczej jedno po drugim. Albo rodzina jest nieduża, albo wprowadzili się na razie tylko nieliczni przedstawiciele. Może dzieci są na koloniach letnich albo na czymś takim, na co teraz dzieci jeżdżą. A może naprawdę zamieszkał tu rezydent mafii.