39514.fb2
– A może byś się, mama, udała na wstępne rozpoznanie? – zaproponował któregoś dnia Kuba. – Wiesz, na zasadzie: jestem sąsiadką, przyszłam spytać, czy czegoś nie trzeba, a w ogóle nazywam się Manowska Eulalia, a państwo tu mieszkają prywatnie czy służbowo?
– A jak służbowo, to z mafii rosyjskiej czy ukraińskiej? – uzupełniła Sławka.
– Sami sobie idźcie na rozpoznanie. Możecie nawet zabrać koszyczek śliwek, na znak, że przybywacie z misją dobrej woli!
– Przecież u nas nie ma śliwek w ogrodzie – zdziwiła się wyniośle Balbina. Eulalię zawsze denerwowało, nie wiadomo czemu, kiedy Balbina mówiła „u nas”. Właściwie nie żałowała własnej matce, ale jednak…
– A czy ja im bronię kupić? Tak czy inaczej wygłupiać się nie będę.
– Dlaczego, mamunia? – zapytał rzeczowo Kuba.
Eulalia zamierzała odpowiedzieć coś oczywistego, ale nagle stwierdziła, że nie ma oczywistej odpowiedzi na to pytanie. No bo naprawdę: dlaczego?
– No, dlaczego? – podchwyciła pytanie Sława.
– Może nie wypada – zasugerowała nieśmiało Paulina.
– Pani wszystko wypada – powiedział z mocą Robert, od jakiegoś czasu uwielbiający Eulalię.
– Nazrywać ci jabłek? – Kuba zerwał się z miejsca.
– Kubuś, opamiętaj się. Jabłka jeszcze nie są do jedzenia. Poza tym dzisiaj już nie mogę pójść, jest wpół do jedenastej, oni mogą być w piżamach…
– No dobrze – zachichotał Kuba. – Pójdziesz jutro. Trzymamy cię za słowo.
Następnego dnia Eulalia miała spotkać się ze swoimi ekonomistami, ale do tej pory nie dostała od nich materiału wyjściowego do scenariusza, nie było więc po co się spotykać. Zdumiał ją więc telefon Jerzego Gołka.
– Czy coś się stało, pani redaktor? Byliśmy umówieni, zespół czeka… czy pani jeszcze do nas dojedzie?
Eulalia zakipiała wewnętrznie.
– Pan żartuje? Byliśmy umówieni również na to, że dostanę od państwa maiłem materiały do scenariusza! Czekałam na nie zgodnie z umową trzy dni temu, a dzisiaj mieliśmy omówić to, co na ich podstawie byłabym napisała… gdybym je miała!
– Ach tak – powiedział Jerzy Gołek. – W takim razie przyślemy pani materiały.
– Kiedy przyślecie? Jak pan myśli, kiedy ja napiszę scenariusz na ich podstawie? Tego się nie robi w jedno popołudnie!
– Za godzinę… w końcu pracowaliśmy nad tym. Jeżeli dostarczymy materiał za godzinę, zdąży pani?
– Spróbuję. W takim razie będziemy w kontakcie telefonicznym. Czekam na materiały.
Wyłączyła się i zajęła rozwiązywaniem starej jolki w „Wyborczej”. Pół godziny później telefon znowu zadzwonił.
– Chciałbym prosić o jedną informację – powiedział bardzo uprzejmie Jerzy Gołek. – Jaki procent z tego grantu przeznacza pani dla naszego zespołu?
– Nie mam pojęcia na tym etapie. Dopiero jak napiszę scenariusz i producentka policzy, ile pieniędzy zeżre produkcja.
– Bo wie pani – kontynuował pogodnie pan doktor – nie mogę przecież zespołowi powiedzieć, że dostaną dziesięć procent…
Pewnie, że nie możesz – pomyślała Eulalia – bo wcale tyle nie dostaniesz.
– Musi pan poczekać na wyliczenia. Na razie czekam na materiał wyjściowy od państwa.
Poczta nadeszła po półtorej godziny. Eulalia siadła przy komputerze i niecierpliwie kliknęła myszką. Dobrze, to jest to. Otworzyła dokument.
Dłuższy czas patrzyła i czytała, nie wierząc własnym oczom. Wydrukowała sobie i jeszcze raz przeczytała. Niecałe półtorej stroniczki.
– Cześć, Lala. – Do redakcji weszła jej producentka. – Nie masz ty u siebie kwitów na pierwszy odcinek tego twojego programu z Rochem?
– Nie mam – powiedziała machinalnie. – Słuchaj, nie wychodź. Chodź, zobacz, co dostałam.
– Co to jest?
– Przeczytaj sobie. Uniwersytet przysłał materiały do scenariusza o oszczędzaniu.
– Pokaż. Scenka pierwsza. Młodzi ludzie przy kołysce niemowlęcia. Postanawiają założyć dziecku konto i oszczędzać po pięćdziesiąt złotych miesięcznie. Scenka druga. Wyobrażenie matki – dziecko idzie do pierwszej komunii i dostaje komputer, kończy osiemnaście lat i dostaje mieszkanie. Scenka trzecia – wracamy do czasu rzeczywistego. Mąż traci pracę. Nie mieliby za co żyć, ale przecież oszczędzali dla dziecka. Wyjmują pieniądze z konta. To pozwoli im przeczekać zły okres. Lala, co to za brednie? Komputer? Mieszkanie? Po pięć dych miesięcznie?
– Czytaj dalej.
– Scenka… Aha… Mąż odzyskał pracę. Idą z wózkiem przez park, marząc o szczęśliwej przyszłości dla swojego dziecka. Ty im kazałaś wymyślać scenki?
– Przeciwnie. Mówiłam, że to ja napiszę scenariusz. Może oni nie wiedzą, co to jest scenariusz, ale mogli zapytać. Czytaj dalej, tam jest jeszcze lepsze…
– Aha, rozumiem. To było o oszczędzaniu indywidualnym. Zachęta do. Bajka z morałem. A teraz będzie o czym?
– O znaczeniu oszczędności dla gospodarki narodowej – powiedziała Eulalia ponuro.
– Boże! Zebranie. Panowie w eleganckich garniturach. Dlaczego tylko panowie, ciekawa jestem? Ach! Sekretarka podaje kawę. Cholerni seksiści. Omawiają bardzo fachowym językiem znaczenie oszczędności dla gospodarki. Ja się zabiję!
– Nie zabijaj się, czytaj.
– Scenka druga. Jeden z uczestników zebrania wraca do domu, zdejmuje garnitur i przebiera się w domowy strój. Żona pyta go, co było na zebraniu. On jej tłumaczy, ale już językiem przystępnym dla ogółu widzów. No tak, wszystko rozumiem. Dlatego tam na tym zebraniu nie było ani jednej baby, bo baby nie zrozumieją, jak się do nich mówi fachowym językiem. Trzeba przetłumaczyć. Kto ci przysłał ten bełkot?
– Mówię ci przecież. Uniwersytet.
– Nie żartuj. O, faktycznie. Czterech konsultantów się pod tym podpisało!
– Właśnie. Poczytaj sobie jeszcze o znaczeniu stabilności pieniądza dla gospodarki…
– Co będzie, znowu scenki? Ach, nie, tym razem talk schow. Jak Boga kocham, przez „ce – ha”! Nie mogę tego czytać, słabo mi się robi.
– Mnie też się zrobiło słabo.
– Napisali ci, co ma być w tym schowku?
– Napisali. Że mam zaprosić znawców i niech oni dyskutują o znaczeniu stabilności pieniądza dla gospodarki.