39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

– Powiedziałaś im, co o tym sądzisz?

– Jeszcze nie, przed chwilą mi to przysłali maiłem.

Telefon na biurku zadzwonił dwa razy. Miasto.

– Odbierz. Ja wychodzę. Nie będę słuchać, co im powiesz…

Był to w istocie Jerzy Gołek. Bardzo zadowolony z siebie.

– Dostała pani nasz materiał?

– Dostałam. Pan to nazywa materiałem?

– Tak się umawialiśmy…

– Nie. Nie tak się umawialiśmy. Państwo mieliście przysłać materiały do scenariusza, a nie samodzielnie napisane scenki. Materiały. Ekonomiczne. Scenariusz miałam napisać ja. Na podstawie waszych materiałów.

– Chyba się nie zrozumieliśmy. Ale nie szkodzi. Za dziesięć minut będzie u pani nasz konsultant – zaszemrał wdzięcznie ekonomista. – Jest pani teraz w redakcji, prawda?

– Jestem – warknęła i odłożyła słuchawkę.

Była wściekła. Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w d… Jak oni są wychowani, ci młodzi wspaniali w czerwonych szelkach? A może w białych skarpetkach, szelki to na giełdzie. Poza tym na diabła tu jeszcze jakiś konsultant? O czym będzie chciał z nią mówić???

Zrobiła sobie kawę i usiadła w fotelu, czekając na konsultanta.

Przybył, w istocie, po dziesięciu minutach, w towarzystwie jednej ze znanych już Eulalii asystentek. Jego samego jeszcze nie widziała. Też około trzydziestki, czarny, przylizany, grzeczny. Włoski na żel. Z lekkim rozwiewem z przodu, żeby nie ostentacyjnie. Markowe dżinsy, markowa koszula, markowe buty. Teczuszka. Diorem leci. Albo może Armanim. Uśmiech na obliczu.

Oni są zawsze grzeczni – pomyślała – tylko ż tej grzeczności nic nie wynika. Jest jakaś taka… kompletnie nieprawdziwa. Forma bez treści. W dodatku nie słuchają, co się do nich mówi. Uważają, że ludzie starsi od nich są z definicji głupsi. Boże, Boże…

Podała rękę najpierw dziewczynie (miękka łapka, fuj), potem facetowi (też miękkawa). Przedstawiła się. Dziewczyna coś miauknęła pod nosem, konsultant przedstawił się wyraźnie – nazywał się Adam Gołek. Pewnie brat, tamten Gołek też czarny, ale ten zdecydowanie przystojniejszy. Może przyrodni.

– Od razu zaznaczę, że nie jestem z tego zespołu, ja im tylko pomagam, to świetni ludzie, wszystko potrafią znaleźć, wszystkie dane…

Jeżeli w Internecie – pomyślała – to ja też potrafię. I taniej nam to wyjdzie. Wolę sobie samej zapłacić niż trzem panienkom z uniwersytetu…

– A co do mnie, to ja się zajmuję zawodowo kreowaniem potrzeb, więc, jak sądzę, będę mógł pani pomóc. O ile rozumiem, pani zadaniem jest propagowanie oszczędzania, a więc rozbudzenie w ludziach potrzeby tegoż. Ale chciałbym wiedzieć, dlaczego pani była niezadowolona z materiału, który otrzymała od zespołu? Czy mogę wiedzieć, na czym polega problem?

Gadał jak najęty i wciąż patrzył jej w oczy, uśmiechając się uprzejmie.

Postanowiła być równie uprzejma.

– Problem polega na tym – powiedziała jedwabnym głosem – że ja nie potrzebuję od państwa gotowych scenek. Zamierzam stanąć do konkursu na scenariusz programu telewizyjnego propagującego oszczędzanie. Ja umiem napisać ten scenariusz, natomiast nie wiem, co powinien on zawierać. Jakie treści ekonomiczne. Więc potrzebuję konsultanta ekonomisty, finansisty…

– Jak mówiłem, trzeba rozbudzić w ludziach potrzebę oszczędzania – wszedł jej w słowo przyrodni Gołek, nie słuchając w ogóle, co ona do niego mówi. – W poprzednich latach w Polsce strasznie się rozbuchała konsumpcja…

Przez chwilę trwał jeszcze ich pojedynek na słowa, bo ona usiłowała mu powiedzieć do końca, na czym polegają jej potrzeby, a on dalej roztaczał przed nią oceany wiedzy z zakresu rozbudzania potrzeb. W końcu huknęła zniecierpliwiona:

– Może dałby mi pan dokończyć? Mamusia mnie uczyła, że w rozmowie mówi się po kolei!

– Ach, rzeczywiście. – Adam Gołek uśmiechnął się i zamilkł, patrząc na nią ciekawie.

Ale teraz Eulalia była już zeźlona i nie chciało jej się dbać o konwenanse.

– Powiem krótko. Od pisania scenariuszy ekspertem jestem ja. Od forsy i jej zastosowania – wy. Nie wiem, dlaczego grupa doktorów nauk ekonomicznych pomyślała, że chcę od nich jakichś cholernych scenek! Potrzebuję treści, którą wypełnię mój scenariusz. Treści, powtarzam panu, z zakresu finansów! To, coście mi tu przysłali, to jest parodia. Takie scenki wymyślam w pięć sekund i natychmiast odrzucam jako kompletnie nieprzydatne. Podpisały się pod tym cztery osoby! Cztery osoby wymyślały takie coś? Chryste! Za co wy bierzecie pieniądze na tym uniwersytecie? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a to są scenki na poziomie szkoły podstawowej z wieku dziewiętnastego! Ta cała historia z małżeństwem… Albo ten talk show! Co to znaczy – faceci rozmawiają o stabilności pieniądza? Ja muszę wiedzieć, co jest tematem ich rozmowy! Co oni mają do powiedzenia o tej stabilności? To ja muszę to przełożyć na język zrozumiały dla telewidza. To ja wymyślę scenki, które będą miały sens i będą możliwe do zrealizowania za te pieniądze, które możemy dostać! I proszę sobie nie wyobrażać, że to będą jakieś wielkie pieniądze. Ja uprzedzałam: większość pożre produkcja. Właśnie dlatego szukałam jednego konsultanta, jednego mądrego finansisty, a nie całego zespołu…

Byłaby powiedziała „cwaniaków”, ale udało jej się powstrzymać w porę. Konsultant od kreowania potrzeb wciąż miał na twarzy uprzejmy uśmiech. Cyborg. Gdyby jej ktoś powiedział tyle nieprzyjemnych (i prawdziwych) rzeczy, to albo by wyszła, albo się pokajała. A ten nic.

– No cóż – powiedział z uśmiechem Hugh Granta. – Myślę, że wiem, czego pani potrzebuje.

– Ach, to cudownie – prychnęła Eulalia sarkastycznie. – Tylko musi pan pamiętać, że ja to muszę dostać najpóźniej jutro. Inaczej nie zdążymy wyprodukować wszystkich wymaganych kwitów.

– Wiem, wiem. Nieraz dostawaliśmy granty i orientujemy się, jakiej to biurokracji wymaga.

Eulalia zmilczała i nie wypowiedziała słów, które cisnęły się jej na usta. Ona sama nie dałaby im złamanego szeląga. Po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku, że i bez tak zwanych konsultacji (przynajmniej z tym zespołem) poradziłaby sobie, a już na pewno na etapie założeń i scenariusza. Do momentu samej realizacji kogoś mądrego by sobie znalazła. Ale bank prawdopodobnie przychylnym okiem spojrzy na konsultantów uniwersyteckich wymienionych we wniosku o dotację. Przecież nie będą sprawdzać ilorazu ich inteligencji. Trudno. Lepiej będzie ich mieć.

– Przepraszam, pan coś mówił, a ja się zamyśliłam.

– Pytałem, czy chce pani jakiś historyczny rys oszczędzania.

W materiale, który od nich dostała, było, owszem, coś w rodzaju takiego rysu. Pies zakopuje kość. Prehistoria: neandertalczyk odkłada część upolowanego mamuta. Dziewiętnasty wiek: chowanie pieniędzy w materacu.

– Nie, dziękuję – rzekła pospiesznie. – Skoncentrujmy się na teraźniejszości, bez odwoływania się do odległych doświadczeń.

– A doświadczenia minionego pokolenia? – Sądząc po jego wieku, miał chyba na myśli JEJ pokolenie. Minione! Młody osioł! – Bo, jak pani zapewne przyzna, w poprzednim okresie konsumpcja była zbyt wielka. Osobiście uważam, że pokolenie naszych rodziców powinno było się poświęcić dla dobra swoich dzieci.

Nie wierzyła własnym uszom.

– Poświęcić? To znaczy co?

– Nie konsumować – wyjaśnił uprzejmie. – Oszczędzać. Odkładać. Pani nie zgadza się ze mną?

– Oczywiście, że nie. Po pierwsze uważam samo pojęcie poświęcania się za obrzydliwe…

– Obrzydliwe?

– Tak, obrzydliwe. Czynienie dobra, owszem. W porządku. Ale nie poświęcenia czyjegoś dobra dla dobra kogoś innego. Chyba że dobro tego kogoś jest dla nas droższe niż nasze własne, ale wtedy to już nie będzie poświęcenie. Wtedy nasz czyn przyniesie nam radość, cokolwiek by to było. A pan chce mi powiedzieć, że skoro należę do pokolenia pańskich rodziców, to też powinnam brać udział w tym zbiorowym poświęceniu? I po cóż to?

– Dla dobra własnych dzieci – oświadczył z wbudowanym wdziękiem cyborg.

– Moje dzieci nie czułyby się dobrze ze świadomością, że ich matka zrezygnowała z przyjemności życiowych po to, żeby one miały więcej do zeżarcia. Zapewniam pana. Poza tym uważam, że każdy ma prawo przeżyć swoje własne życie. Ma je tylko jedno.

Wyraz twarzy młodego tygrysa finansów świadczył, że on nie podziela jej poglądów. Czym prędzej zatem dała mu do zrozumienia, że teraz powinien natychmiast udać się do zespołu i wygenerować w jego łonie naukowe uzasadnienie potrzeby oszczędzania. Skoro taki z niego kreator potrzeb, to niech wmówi ludziom, że potrzebują oszczędzać. Ciekawe tylko, z czego.

– Pani redaktor… – Zaśmiał się perliście, gdy wypsnęła się jej ta wątpliwość. – Zawsze można oszczędzić. Zawsze. Weźmy na przykład naszych stoczniowców. Załóżmy, że taki stoczniowiec pracuje za tysiąc pięćset złotych. Nie wiem, za ile on naprawdę pracuje, ale załóżmy, że właśnie za tyle. I teraz coś się złego dzieje, nasz stoczniowiec traci pracę. Na przeżycie, dopóki nie będzie miał nowej, będzie miał tyle, ile zaoszczędzi. A potem dostanie zasiłek sześćset złotych. I też za niego przeżyje. Co to oznacza? Że mógł cały czas żyć za sześćset i oszczędzać dziewięćset miesięcznie.

Eulalii nie chciało się już dyskutować. Miała tylko nadzieję, że facecik kiedyś straci pracę i będzie musiał żyć za sześćset złotych miesięcznie. Życzyła mu tego szczerze. Bez względu na to, czy ma żonę i drobne dzieci, czy nie. Mogła baba patrzeć, za kogo wychodzi, a już dzieci trzeba mieć z kimś rozsądnym.

Współpraca z naukowcami (nie uważała ich bowiem za uczonych, ale właśnie za typowych naukowców) wyczerpywała ją niezmiernie. Czuła klekotanie serca i uderzenia gorąca. Co za kretyn. Bezwzględny kretyn! Bezwzględny nie w sensie stopnia kretyństwa, tylko w tym znaczeniu, że bez uczuć. A może on jest monetarysta. Albo liberał.