39514.fb2
No i tego właśnie brakowało.
Teraz już zupełnie nie będzie mogła facetowi spojrzeć w twarz.
A swoją drogą, coś trzeba zrobić z tymi nerwami.
Gbura na szczęście nie było w polu widzenia, kiedy następnego dnia wybierała się do pracy. Nie wiedziałaby, gdzie oczy podziać.
Zanim poszła do montażowni, w której czekał na nią Mateusz, zadzwoniła do jednego ze swoich starych przyjaciół.
– Z panem doktorem Wrońskim poproszę. Mówi Eulalia Manowska.
– A, pani redaktor! Jakiś program z panem doktorem?
– Niezupełnie. Można mu teraz przeszkodzić?
Można było. Poczekała jeszcze chwilkę przy aparacie.
– Lala, jak to miło, że sobie przypomniałaś! Moja sekretarka mówi, że tym razem nie chcesz mnie używać na antenie. Czym mogę ci służyć? Mów szybko, bo zostawiłem pobudzonego pacjenta tylko z jedna praktykantką…
– Grzesiu kochany, spotkaj się ze mną. Kawę ci postawię.
Grzegorz Wroński, psychiatra i człowiek inteligentny, nie pytał, czy to pilne. Skoro do niego zadzwoniła, widać było pilne.
– Mogę o siedemnastej trzydzieści, chcesz? U mnie, u ciebie, w neutralnym miejscu?
– A wpadłbyś do mnie do redakcji?
– Wpadnę. Gdybym się trochę spóźniał, zaczekasz?
– Oczywiście. Dziękuję, Grzesiu.
– Trzymaj się.
Od samego dźwięku jego spokojnego głosu zrobiło jej się nieco lepiej.
Zmontowała szybko materiał, cały czas pamiętając o poniedziałkowym nagraniu studia i środowej emisji. Oraz o swoim spotkaniu o siedemnastej trzydzieści.
Był prawie punktualny. To znaczy spóźnił się zaledwie trzynaście minut.
Uściskali się serdecznie. Swojego czasu Grzegorz pomagał jej wyjść z załamania nerwowego po rozwodzie z Arturem. Usiłowała go wtedy uwieść, ale wyperswadował jej ten zamiar, tłumacząc, że nie wypada mu sypiać z pacjentkami. Kiedy wydobrzała, przestała na niego lecieć. Zostali jednak dobrymi przyjaciółmi; kilka razy Eulalia zapraszała go do studia, kiedy potrzebny jej był do programu rozsądny psychiatra, kilka razy dzwoniła do niego z różnymi swoimi sprawami, a on nigdy nie zawiódł.
– Co się dzieje, Lala? – zapytał, patrząc na nią przenikliwymi oczkami o barwie wypłowiałego nieba. Był rudy, chudy i dosyć brzydki. Uwielbiała go z powodu jego niezachwianego spokoju, wszechstronnej wiedzy, błyskotliwej inteligencji i poczucia humoru. – Daj tej kawy, jestem zmęczony jak koń pociągowy. I powiedz, co cię załamało ostatecznie.
– Bratowa – odpowiedziała krótko, przyrządzając kawę. – Grzesiu, czy ty też z wiekiem coraz gorzej reagujesz na głupotę ludzką?
– Ja? Ja nie. – Zaśmiał się pogodnie. – Ja studiuję głupotę ludzką całe życie. Niewykluczone, że napiszę na ten temat rozprawę. Ale rozumiem cię, moja droga. Opowiedz mi wszystko.
Opowiedziała. Mówiła bez przerwy pięćdziesiąt sześć minut. O nieuchronnie nadchodzącym rozstaniu z Bliźniakami, które były do tej pory sensem jej życia. O tym, że się starzeje i boi samotności. Ze brzydnie. Zmarszczki jej się robią. Dyrekcja nie przyjmuje od niej propozycji programów, które sama chciałaby poprowadzić. Tyje. Praca ją denerwuje, a dotąd na ogół dawała jej satysfakcję. Do szału doprowadza ją rodzina. Codziennie rano ma ochotę płakać na swój widok. Jest bez przerwy zmęczona. Przekwita. Zapomina. Nie chce jej się! Nikt jej nie kocha!
W końcu się rozpłakała. Grzegorz nie próbował jej pocieszać ani uspokajać, przeciwnie, cierpliwie czekał, aż się wypłacze, co jakiś czas podając jej świeże chusteczki do nosa. Trwało to dosyć długo, ale wyglądało na to, że mu to nie przeszkadza.
Kiedy skończyła z tym wreszcie, poszła do toalety doprowadzić się do porządku, a on zrobił jej świeżą kawę.
– Kochany jesteś, Grzesiu – powiedziała, pochlipując ostatkiem łez. – Już mi lepiej. Ale jak wrócę do tego cholernego domu, to znowu mogę pęknąć.
– Spokojnie. Chcesz, żebym z tobą rozmawiał jak lekarz czy jak przyjaciel?
– Jak przyjaciel… z dyplomem lekarza…
– Dobrze. No więc jako lekarz mógłbym ci dać trochę różnych piguł, żebyś miała na dobry sen i na depresję, ale jako przyjaciel powiem ci: po co masz się truć tymi świństwami. Uważam, że możesz sama sobie poradzić.
– Tylko mi nie mów o asertywności!
– O, widzę, że sama wyczuwasz, w czym rzecz. No to naprawdę nie jest z tobą tak źle. Nie możesz wyrzucić tej całej czeredy z domu na zbity pysk? Nie mam tu na myśli twoich dzieci… Ani tych młodych, oni nie są szkodliwi. Właściwie to najbardziej mam na myśli twoją bratową… i rodziców, bardzo cię przepraszam, Lalu…
– Nie mogę. Obiecałam bratu, że przechowam ich przez czas remontu tamtego mieszkania.
– W takim razie może ty sama wyjedź? Weź sobie urlop, lato jest, nie zauważyłaś? Masz jakieś takie miejsce na ziemi, gdzie jest ci dobrze?
– We własnym domu zawsze mi było nieźle. Ostatnio dobrze mi było w Bacówce.
– To jedź do tej Bacówki. Potrzebujesz tego, naprawdę.
– Teraz nie mogę, mam rozgrzebane różne programy, muszę je pokończyć, poza tym nie chciałabym zostawiać dzieci samych z rodzinką, a przecież są jeszcze Paulina i Robert, oni są akurat dosyć sympatyczni, ale moja matka ich nie lubi…
– Myślisz, że jak wyjedziesz, to oni się pozabijają? Nie przejmowałbym się tym. Nie pozabijają się. A powiedz, jak już będziesz mogła wyjechać, to stać by cię było na jakieś takie wczasy na farmie piękności albo odchudzające, albo zdrowotne, albo najlepiej sanatorium?
– Nie mów do mnie na ten temat.
– Dobrze. A powiedz mi jeszcze, jak twoje hormony? Sama doszłaś do wniosku, że przekwitasz, czy lekarz ci to powiedział?
– Grzesiu, bądź poważny! Ja mam czterdzieści osiem lat!
– Ja też. A nawet czterdzieści dziewięć. I jeszcze nie przekwitam. Ani nie zamierzam na razie. Hormony zastępcze bierzesz?
– Nie biorę, nie mogę. Są przeciwwskazania.
– Dobrze. A jak twoja astma?
– W zasadzie opanowana. Lato jest, latem rzadko mi dokucza.
– Dobrze.
– Co ty tak tylko dobrze i dobrze – zirytowała się Eulalia. – A ja sama z sobą nie mogę wytrzymać!
– Mówię dobrze, bo jest dobrze. Tak naprawdę jesteś zmęczona. I boisz się zostać sama, bez twoich Bliźniaków. A ja ci powiem, że to też dobrze, że one wyjadą. Czy ty się o nie boisz? Że zejdą na złą drogę albo coś takiego?