39514.fb2
– Nie żartuj! Przecież ten przepis zgubiłam już dawno!
– Był w „Kuchni polskiej”, założyłaś nim golonkę po bawarsku. Ale cukrem kryształem posypałam z własnej inicjatywy, bo nie było w domu maku ani sezamu. Kupię jutro i znowu upiekę, chcesz?
– A moja kawka ci smakuje, matka? Prawda, że świetna?
Eulalia zaczęła się śmiać.
– Zgadzam się na wszystko, cokolwiek by to było. Macie to u mnie. A teraz powiedzcie, co to ma być.
Bliźniaki przewróciły zgodnie oczyma.
– Matka, jaka ty jesteś inteligentna! To po nas, genetyczne.
– Zastanawiamy się, mamuniu, czyby nie można już zostawić Poli i Roberta bez naszego nadzoru. Oni się chyba przyjęli, a my byśmy chcieli wykorzystać jeszcze trochę wakacji.
Eulalia pokiwała głową. Rzeczywiście, Bliźniaki przerwały wakacje, aby zostać w domu z przyjaciółmi, straciły miesiąc z planowanych wojaży, ale teraz sytuacja się unormowała, podopieczni nie potrzebowali już opieki, bo istotnie się zadomowili i nauczyli unikać bezpośrednich starć z Balbiną.
– Jedźcie – powiedziała krótko. – Ale mam nadzieję, że jakiś tydzień bezpośrednio przed waszym wyjazdem na studia spędzimy razem. Może byśmy pojechali w góry?
– Właśnie chcieliśmy ci to zaproponować – rzekł poważnie Kuba. – Takie pożegnanie dzieciństwa, co, mama?
Eulalia westchnęła.
– Nie da się ukryć. Zaczynamy nowe życie?
– Nie smuć się, mamuniu. – Sławka też zaczynała mieć duże oczy. – Jakoś musimy sobie z tym poradzić. Poza tym nie pożegnanie dzieciństwa, tylko powitanie dorosłości. A teraz chcemy tylko na jakiś tydzień, no, góra na dziesięć dni, skoczyć nad morze, do naszej paczki klasowej. Oni się zainstalowali w Pogorzelicy, w leśnym domku u ciotki Marcina. Wiesz, którego. Tego jajogłowca, co szedł indywidualnym tokiem. Nie Marcina sportowca, tylko Marcina intelektualisty.
– Wiem, wiem. Spokojnie możecie jechać. Jak finanse?
– Mamy. Nie wydaliśmy jeszcze wszystkiego, cośmy zarobili w Lubomierzu. Popatrz, jak dobrze było posiedzieć w domu i pooszczędzać. Ale jeżeli nam coś dorzucisz, nie będziemy się opierać.
– Trochę wam dorzucę… Nie za dużo.
– Każdy grosz mile widziany.
– Tak się jeszcze zastanawiam… rozumiecie, mam przed oczami Paulinę i te jej wszystkie przeżycia sercowe… a jakbym was tak zapytała o wasze…
– Nasze co?
– Życie prywatne.
– To byśmy ci nic nie powiedzieli. Życie prywatne to życie prywatne.
– Mów za siebie, Kubeł. Nie martw się, mama, na razie nie prowadzimy jakiegoś bardzo zobowiązującego życia prywatnego. A jeśli w ogóle jakieś prowadzimy, to w ramach zdrowego rozsądku.
– To znaczy, że nie zostaniesz babcią na dniach.
– Ani nawet teściową.
– Rozumiecie, wolałabym wiedzieć zawczasu…
– Jak będzie zobowiązująco, to się dowiesz. Naprawdę. Nie martw się. To my jutro startujemy. Poradzisz sobie?
– Jeżeli Helenka nie będzie miała jakiejś erupcji pomysłowości…
– Matka, ty to lepiej odpukaj.
Zgodnie odpukali wszyscy troje pod blatem stolika.
Helenka miała jednak erupcję pomysłowości. Przekonała się o tym Eulalia, robiąc zakupy w supermarkecie na drugi dzień po wyjeździe Bliźniaków. Zakupy robiła z rozpędu, raz na tydzień, biorąc z półek wszystkie najpotrzebniejsze, największe i najcięższe rzeczy i upychając je w samochodzie. Nie chciała obarczać tym Helenki, wolała mieć pewność, że wszystko jest w domu. W zasadzie mogłaby ją obarczyć, spokojniutko; większość zakupionej przez nią żywności i tak zużywała Balbina do przyrządzania posiłków, którymi – wciąż trwając w urazie do Eulalii – karmiła tylko „swoją” część rodziny. Eulalia nie chciała jednak mnożyć zadrażnień.
Jak zwykle, przeleciała jak torpeda między regałami, w dwadzieścia minut napełniając olbrzymi wózek ze sporą górką. Były godziny szczytu i do kas stały spore kolejki. Stanęła więc w ogonku, zastanawiając się, czy powinna wziąć pięć toreb, żeby zapakować to wszystko, czy może raczej sześć?
Z kolejkowego letargu wytrąciło ją delikatne puknięcie w ramię. Odwróciła się i ujrzała hollywoodzki uśmiech Rocha.
– Mówiłem dzień dobry dwa razy – oznajmił pogodnie. – Czyżbyś wymyślała jakiś nowy scenariusz? I to są zapasy na te dwa miesiące, kiedy się zamkniesz w samotni i będziesz tworzyć?
– O, cześć, Rochu – ucieszyła się, jak zawsze, na jego widok. – To tylko na tydzień, ale dla siedmiu osób. Wzięłam też duże proszki do prania i nawóz do ogródka, dlatego mam tak dużo. Ile powinnam wziąć tych torebek, pięć czy sześć?
Roch rzucił spojrzeniem znawcy.
– Siedem. I pomogę ci to pchać. To znaczy pomożemy. Spotkałem tu mojego szefa, o, idzie.
Eulalia, zaskoczona, przypomniała sobie, że przecież szefem Rocha jest od jakiegoś czasu gbur. I właśnie w tej chwili go ujrzała. Szedł w stronę Rocha, a więc i w jej stronę, do licha… trzymając w jednej ręce duży słój kawy rozpuszczalnej, w drugiej paczkę makaronu, a na twarzy mając wyraz doprawdy nieodgadniony.
– Rochu, przecież mówiłam ci, że to mój wróg – syknęła, zanim gbur zdążył się zbliżyć. – Po jaką cholerę mi tu go prowadzisz?
– Ja go nie prowadzę, sam lezie – odparł Roch, nieco skonfundowany. – Przepraszam cię, zapomniałem, byłbym ustawił się w drugim końcu sklepu. Ale teraz już po herbacie, a mamy jeden kosz, wiesz, straszny tu dzisiaj tłok, wzięliśmy wspólny. On zapomniał o kawie i poszedł w półki… Jeszcze raz cię… No jestem, panie Januszu, zająłem kolejkę za moją znajomą… Państwo też się znają, mam wrażenie…
Gbur zgrabnie uwolnił prawicę od trzymanego w niej makaronu Malma, przekładając go do lewicy, w której miał już kawę. Eulalia uznała więc, że powinna mu podać rękę. Uścisnął ją, a ona znowu miała okazję stwierdzić, że ściska dłoń w przyjemny sposób.
– Pani kładzie te rzeczy na taśmę – zabrzmiało za nimi. To kolejka w charakterystyczny sposób okazywała zniecierpliwienie.
Rzeczywiście, przed Eulalią pokazał się kawałek wolnej taśmy.
Wytrącona z równowagi Eulalia rzuciła się wykładać towary, a Roch pospołu z gburem ruszyli jej do pomocy. Wyglądało na to, że siedem toreb będzie w sam raz.
– Czterysta osiemdziesiąt sześć, dwadzieścia cztery grosze – powiedziała zmęczona pani kasjerka.
Eulalia skrzywiła się nieco, ale przypomniała sobie, że uzupełniła też zapas kosmetyków w łazience – te wszystkie mydła, szampony, płyny do kąpieli, pianki, żele, balsamy do ciałka, kremy do rąk i nóg – strasznie drogo to wypada. Trzeba będzie przycisnąć Roberta czyściocha, żeby się jednak dokładał i do tej puli. Sądząc po aromatach, jakie zostają po jego kąpieli w łazience, używa wszystkich znajdujących się tam zasobów. Pola, odkąd przeszła jej depresja, też zaczęła kąpać się dwa razy dziennie, a żadnych swoich płynów i mydelniczek do łazienki nie wstawiła… A może trzyma to w pokoju? Bzdura. W pokoju nie ma gdzie.
Stwierdziła nagle, że kasjerka patrzy na nią z niemym, ale bardzo wyrazistym wyrzutem w oczach. Podała jej kartę Atanazego, którą swojego czasu zarekwirowała Balbinie i którą posługiwała się odtąd swobodnie, aczkolwiek nie rozrzutnie. Płacąc w sklepach, artystycznie podrabiała podpis złożony przez brata na karcie: A. Leśnick… z zawijasem. Pani przeciągnęła kartę przez urządzenie, poczekała chwilę i oddalają Eulalii.
– Brak środków.
Eulalia znieruchomiała.