39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

– Ależ skąd – powiedziała Eulalia.

Mężczyzna skinął głową, nie siląc się na uśmiech. Eulalia doszła do wniosku, że facet raczej ich jednak nie lubi.

Kolejny młodzieniec w czerwonej kurtce wszedł do Bacówki.

– Komu w drogę, temu trampki. Ratrak jest. Możemy jechać.

Eulalia podniosła brwi.

– Co to jest ten ratrak?

– Taka maszyna do ubijania śniegu. Zaraz pani zobaczy.

Nieznajomy spojrzał na nią z politowaniem. Pewnie uważał, że kobiety niewiedzące, co to jest ratrak, nie powinny realizować filmów o górach.

Stryjek był uprzejmiejszy.

– Nie jeździła pani nigdy na nartach? A mówiła, że zna góry.

– Wyłącznie w wersji letniej – powiedziała, wygrzebując się zza stołu. – Zima mnie brzydzi. Możemy jechać.

Nie zamierzała tłumaczyć nieznajomym facetom, zwłaszcza gburowatym, że astmatyk może się udusić od samego zimnego powietrza. No, może nie udusić, ale przydusić w stopniu dosyć nieprzyjemnym.

Ratrak okazał się stodołą na gąsienicach. Eulalia, lubiąca duże rzeczy, była zachwycona. W kabinie zmieściła się jednak tylko ona i Marek z kamerą. Reszta musiała jechać wierzchem. Śnieg zaczynał znowu sypać, więc zastanowiła się przez moment, jak im tam będzie na tym wierzchu. Trochę jej było szkoda Rysia. Gbur niech marznie, jego problem.

Ekipa serdecznie pożegnała Stryjka – do pojutrza – a kolejny sympatyczny młodzian umiejscowił się obok Eulalii i uruchomił potwora.

Eulalia sądziła, że spod Bacówki pojadą znaną jej z letnich wędrówek drogą przez las, ale rzeczywistość okazała się piękniejsza. Ratrak wykręcił zgrabnie i ruszył jak burza pod górę, nie zwracając uwagi na takie drobiazgi jak drogi czy szlaki.

Wyjechali na jakiś stok – z wrażenia przestała rozpoznawać znajome miejsca – po czym pan kierowca uznał, że najlepiej będzie strawersować zbocze. Skręcił z wdziękiem tańczącego słonia w prawo, nie tracąc w ogóle tempa. Maszyna dostosowała się do przechyłu terenu, w związku z czym Eulalia nagle stwierdziła, że leci gdzieś w dół. Kierowcę ujrzała nad głową. Marek pod spodem znowu wyrażał się nieprzyzwoicie. O tych na pace wolała nie myśleć.

Nagle ratrak wyrównał i stanął. Zapanowała niebiańska cisza. Kierowca popatrzał na swoją pasażerkę bacznym wzrokiem.

– No i jak, spodobał się pani mój pojazd?

– Rewelacja – wychrypiała z przekonaniem i wypadła z ratraka na śnieg, pośliznąwszy się na oblodzonej gąsienicy.

Gbur właśnie pomagał zsiąść skostniałemu Rysiowi. Rysio, podobnie jak reszta ekipy, nie miał porządnego ubrania, odpowiedniego do takich warunków. Teraz ponosił konsekwencje, trzęsąc się okropnie.

Okazało się, że ratrak skończył kurs koło Strzechy Akademickiej, dalej trzeba było iść na własnych nogach. Eulalia nie przejęła się tym specjalnie, ponieważ schodzenie w dół nie sprawiało jej najmniejszych trudności. Bezcennym sprzętem zajęli się dwaj ratownicy, którzy pojawili się nie wiadomo skąd.

Pokrzepiwszy się w Strzesze herbatą z cytryną, ekipa z pełną beztroską ruszyła w drogę w tych swoich nieodpowiednich butach. Gbur gdzieś zniknął, natomiast w pewnej chwili w pobliżu przemknęli na nartach dwaj ratownicy, wioząc pomiędzy sobą sprzęt filmowy, umieszczony w czymś, co wyglądało jak denko od kajaka zaopatrzone z obu stron w kije. Eulalia przypomniała sobie, że to coś nazywa się chyba akia. I w czymś takim przewozi się ratowanych ludzi?

Odprężeni już i zadowoleni z życia filmowcy prawdopodobnie pobili rekord świata w długości zejścia ze Strzechy do Samotni: pokonanie kilkuset metrów zajęło im równo półtorej godziny. Głównie dlatego, że Rysio miał półbuty na skórzanych podeszwach i co dwa metry zaczynał zjeżdżać w przepaście. Eulalia i Marek czuli się zmuszeni go asekurować, co polegało na tym, że ona wydawała okrzyki przerażenia, a on klął jak szewc. Ten typ asekuracji zapewne nosi miano werbalnej.

W miarę schodzenia coraz szerzej otwierał się wokół nich potężny kocioł Małego Stawu. Marek zaczął żałować, że oddał kamerę ratownikom.

Dopadł jej natychmiast po dotarciu do schroniska. Pogonił Rysia do statywu i zaczął maniacko filmować otoczenie. Eulalia przypomniała sobie, że jej świetny operator pierwszy raz w życiu jest w prawdziwych górach; przypuszczała, że właśnie doznawał iluminacji.

A góry robiły, co mogły, żeby mu zawrócić w głowie. Zachodzące słońce malowało przedziwne cienie na zboczach kotła Małego Stawu, Mały Staw z wdziękiem pogrążał się w mroku, gdzieniegdzie purpurowo jarzył się śnieg, na który padały ostatnie tego dnia promienie.

Marek nakręcił całą półgodzinną taśmę, po czym zwisł bezsilnie na jednym z drągów okalających staw. Reszcie nie chciało się na niego czekać, więc Rysio wziął statyw, Eulalia kamerę i poszli na kolację. Marek powisiał dziesięć minut i odpocząwszy nieco, dobił do kolegów. Posiliwszy się, padli na łóżko. Niewykluczone, że był to pierwszy w historii ludzkości wypadek, kiedy ekipa telewizyjna położyła się spać o dziewiątej wieczorem.

Następny poranek znowu był wspaniały, a słońce lśniło oślepiająco w zwałach śniegu wokół schroniska. Po śniadaniu przystąpili do zaplanowanej harówki. Harowali głównie panowie, świadomi faktu, że realizatorka ma astmę i należy ją oszczędzać. Nie była im zresztą specjalnie potrzebna, pojawili się bowiem kolejni ratownicy i prowadzali ich w różne ładne miejsca, pokazywali, jak działają pipsy, a jak pies lawinowy Burzan, oraz demonstrowali kopanie w śniegu jamy pozwalającej przeżyć w górach.

Pani realizatorka siedziała w schronisku i piła herbatę.

Mniej więcej od drugiej towarzyszył jej Stryjek, który przyjechał do Samotni skuterem śnieżnym, aby uczestniczyć w ewakuacji ekipy z kotła Małego Stawu. Ukochana przez nią od wczoraj maszyna, czyli ratrak, nie wchodziła w grę z jakichś tam przyczyn. Eulalia przypuszczała, że po prostu nie zmieściłaby się w kotle…

Wypili po dwie herbaty i po dwie kawy, a z każdą kolejną filiżanką sympatia Eulalii do Stryjka wzrastała. Zaczął jej się nawet marzyć reportaż, który mogłaby zrobić o nim, gdyby tylko Szczecin leżał bliżej Karpacza albo gdyby znalazła kupca. Taki reportaż dłubany, ze zdjęciami w zimie i w lecie, w różnych pogodach i przy różnych okazjach. Wysokobudżetowy. Telewizja regionalna takich nie zamawia.

A szkoda. Eulalia zamyśliła się z filiżanką kawy w ręce, zapatrzona na rozjaśnione kontrowym światłem nawisy śnieżne na krawędziach kotła. Marek powinien je sfilmować z tym słońcem.

Mogłaby całe życie nie robić nic innego – tylko reportaże. Właśnie przez miłość do reportażu zaprzyjaźniła się jakiś czas temu ze swoją młodszą koleżanką, największą wariatką w ośrodku, Wiką Sokołowską. Oczywiście żadna z nich nie mogła sobie pozwolić na realizowanie wyłącznie reportaży, bo z tego w regionalnej telewizji jeszcze nikt nie wyżył. Wika miewała swoje cykle, miewała i Eulalia. Obie jednakowo marzyły o długich, pracochłonnych, skomplikowanych materiałach, które kręciłoby się miesiącami, potem tygodniami montowało i poprawiało kolejnymi tygodniami, aż nabrałyby tego jedynego, ostatecznego, oczekiwanego wyrazu… Kończyło się na pospiesznych realizacjach, pobieżnie zdokumentowanych, niestarannie z braku czasu sfilmowanych i na chybcika zmontowanych. Przysparzało im to obu nieustannego dyskomfortu, a ich ból z tego powodu dzielił na zmianę przez nie wykorzystywany operator Pawełek, człowiek młody i pełen marzeń o wspaniałej przyszłości prawdziwego artysty. Eulalia chętnie zabrałaby go w góry, ale właśnie miał egzaminy w szkole filmowej. Czekanie nie wchodziło w grę, zima miała się już ku końcowi, poza tym nie bardzo wypadało stroić fochy w obcej wytwórni, której właściciel był w dodatku prawdziwym poganiaczem niewolników.

Eulalia pocieszała się, że Marek też jest świetnym operatorem i gwarantuje piękne zdjęcia. Zasadnicza różnica między nim a Pawełkiem polegała na tym, że musiała nieustannie uważać na Marka fochy, podczas gdy Pawełek starał się, żeby to ona miała na zdjęciach dobry humor.

Zdążyli ze Stryjkiem dołożyć do już wypitych po jeszcze jednej kawie i herbacie, zdążyli też przejść na ty, zanim pojawili się w schronisku Marek z Rysiem, schetani do niemożliwości, ale zadowoleni. Ostatkiem sił złożyli sprzęt w kącie i padli na ławę.

Eulalia zamówiła im herbatę z cytryną i obiad.

Zjedli. Pokrzepili się.

– No to, panowie, będziemy chyba jechać – zadysponował Stryjek. – Tylko jest jedna mała trudność. Mamy dwa skutery, a was jest troje.

– Musimy sobie poradzić – oświadczył stanowczo Rysio. – Tu w nocy mokre koty wskakują człowiekowi na głowę.

– Zostawiliście panowie otwarte okno – domyślił się Stryjek.

– Przecież nie dla kota. No dobrze, chodźmy, bo jak się rozleniwimy, trzeba nas będzie wynosić.

Troje filmowców ubrało się w swoje nieodpowiednie okrycia wierzchnie i wyszło przed schronisko. Eulalia niepostrzeżenie wyjęła z torby inhalator i na wszelki wypadek psiknęła sobie w oskrzela. Trochę się bała, że może zmarznąć na tym dziwnym pojeździe i nieco się przydusić.

Słońce z wolna zaczynało opadać nad zbocze; należało się spieszyć. Dwa skutery czekały w gotowości. Do jednego przymocowana była akia. Kilku ratowników kręciło się w pobliżu.

– Pani… to znaczy Lalka, tak? Lalka pojedzie ze mną – zadysponował Stryjek. – Wasz sprzęt damy na akię, no i chyba jeden z panów będzie musiał się poświęcić…

Eulalia nie miała wątpliwości, że Marek nie będzie się poświęcał w najmniejszym stopniu. Rysio też nie miał. Ratownicy umieścili na akii sprzęt, zostawiając nieco miejsca dla skazańca. Rysio zajął to miejsce z miną fatalisty. Marek mościł się na siedzeniu za ratownikiem prowadzącym skuter.

– Na Polanie staniemy – przypomniała Eulalia. – Potrzebuję jeszcze kilku obrazków.

– Dobrze, staniemy – zgodził się Stryjek. – Proszę, siadaj. Tu się możesz trzymać, tych poręczy. Albo, jeśli wolisz, trzymaj się mnie.

Uznała, że jednak poręcze będą stabilniejsze. Wyjęła ukradkiem inhalator i psiknęła jeszcze raz. Profilaktycznie. Może trochę za dużo w stosunku do tego, co zalecano w ulotce, ale sytuacja wydała jej się wyjątkowa.

W tym momencie zobaczyła gbura. Stał sobie spokojnie z nartami w garści i obserwował przygotowania. W tym również jej ściśle tajne inhalacje.

Stryjek też go zauważył.