39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

– Niemożliwe. Proszę sprawdzić jeszcze raz.

Muszą być pieniądze! Ostatnio, kiedy sprawdzała stan konta, było tam jeszcze z osiem tysięcy! Może coś z kartą cholerną, szlagżeż by to trafił najjaśniejszy, gbur patrzy! A na jej własnym koncie dwieście złotych, a gotówki przy sobie dwadzieścia osiem… Rany boskie, a gbur patrzy…

– Brak środków, proszę pani. Ma pani gotówkę? Albo inną kartę?

No ma, ma jedno i drugie, ale za mało, za mało! A gbur patrzy. Cholera jasna, psiakrew, co ona teraz zrobi…

– Rochu, pomocy! Do jutra! Nie wiem, co z tą kartą, forsy tam jest pełno…

Roch już wertował swój portfel.

– Lalu, przepraszam cię najmocniej, ale nie mam tyle przy sobie. A karta mi straciła ważność, jutro odbieram nową…

Eulalia spociła się i czuła, jak rumieniec wstydu oblewa jej twarz aż po koniuszki uszu.

– No to jak będzie? Płaci pani?

Kolejka też dała głos.

– Do sklepu jak się idzie, to się sprawdza, czy się ma za co zakupy zrobić! Czas pani nam zabiera! Zanim teraz kasjerka to wszystko wykasuje…

Eulalia już otwierała usta, żeby przeprosić kasjerkę i wszystkich, kiedy jak przez mgłę usłyszała za plecami głos należący bez wątpienia do gbura:

– Spokojnie, pani Eulalio. Proszę pozwolić, ja zapłacę, a pani mi odda przy okazji.

Gbur obojętnym ruchem podał kasjerce własną kartę. Kasjerka capnęła ją natychmiast i błyskawicznie wykonała swoje tajemnicze operacje. Gbur podpisał rachunek.

Uff. Po wszystkim. Niech to diabli wezmą, właściwie facet podjął decyzję za nią, a ona nawet nie zdążyła myśli pozbierać! Ratownik cholerny! Właściwie to nawet ładnie z jego strony… Gdzie tam ładnie, trafiła mu się okazja do pokazania swojej wyższości… Co on sobie o niej myśli! Prawdopodobnie, że jest kretynką… Teraz będzie tryumfował obrzydliwie…

Eulalia, targana mieszanymi uczuciami, zajęła się upychaniem góry towarów do siedmiu toreb.

Tymczasem Roch i gbur płacili za swoje zakupy, a pani kasjerka wreszcie spojrzała na Rocha i – podobnie jak większość kobiet – doznała olśnienia. Natychmiast przestała się spieszyć i nawet zmalały jej worki pod oczami. Patrząc z zachwytem na to nadprzyrodzone męskie zjawisko, uśmiechające się do niej filmowo (Roch przeważnie uśmiechał się do ludzi, jako człowiek z natury życzliwy), upuściła skaner, który wleciał jej gdzieś pod nogi, w związku z czym musiała go szukać. Kolejka, złożona głównie z zestresowanych mężczyzn oraz kobiet w wieku postprodukcyjnym, znowu zrobiła awanturę, tym razem kasjerce. Dało to wszystko Eulalii czas potrzebny do ochłonięcia.

Ze sklepu wyszli razem. Gbur nic nie mówił, Eulalia też (ochłonięcie nie było widać pełne), Roch czuł się więc zmuszony uzupełniać braki w konwersacji i gadał za troje. Wyglądało na to, że ani Eulalia, ani gbur nie słuchają go z przesadną uwagą.

Kiedy doszli do samochodu Eulalii, Roch, prowadzący dotąd jej wyładowany siedmioma torbami wózek, zaczął je upychać w bagażniku, ona zaś przypomniała sobie, że jeszcze nie podziękowała swojemu wybawcy. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty mu dziękować. Prawdopodobnie on się teraz cieszy. Pod tą spokojną powłoką, tą skorupą, cały aż wibruje z uciechy. Tak się pięknie podłożyła! Tak się wygłupiła! A on – pieprzony ratownik z odruchami! – pospieszył z pomocą!

– Dziękuję panu bardzo – powiedziała, rozeźlona własnymi myślami. – Postaram się dzisiaj jeszcze oddać panu te pieniądze.

– Nie musi się pani spieszyć – powiedział uprzejmie. I po co komu taka fałszywa uprzejmość?

– Będę się lepiej czuła – wyjaśniła krótko. Chyba zrozumiał, bo skłonił się tylko bez słowa i poszedł do swojego zielonego peugeota.

– Zapomniał mi powiedzieć do widzenia – poskarżył się Roch, wydobywając głowę z bagażnika. – Masz wszystko ładnie poukładane. Dalej uważasz mojego szefa za swojego wroga?

– Timeo Danaos et donaferentes, mój drogi Rosiu!

– Dziecko, ja kończyłem politechnikę, zlituj się nade mną i nie mów do mnie po francusku…

– Boję się Danaów, nawet kiedy przynoszą dary. Przenośnię rozumiesz czy też ci wytłumaczyć?

– Ale to nie dar, to pożyczka – zauważył przytomnie. – Wiesz, on mi się na razie dosyć podoba, ten mój pryncypał Ma naprawdę lepiej poukładane w głowie niż poprzedni pańcio. Zawodowo na pewno jest lepszy. Jako człowieka jeszcze nie zdążyłem go rozgryźć, ale mam nadzieję, że go krzywdzisz.

– Ja go krzywdzę? Czym?

– Podejrzeniami o złe intencje. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Niejeden wygląda na poczciwca, a w środku siedzi swołocz. No to pa, moja droga, trzymaj się ciepło, spotkamy się pewno na weselu Wiktorii. Jesteś zaproszona?

– Jestem, ale nie wiem, czy nie wyjadę w górki w tym czasie. Jakby co, to wypijcie i za moje zdrowie jako osiemdziesiąty ósmy toast.

– Wypijemy, spokojnie. Ale chciałbym zobaczyć, jak łapiesz bukiet panny młodej o północy.

– Pokręciło ci się. To dla panienek, a nie rozwódek. I nie w tym wieku.

– Wiek nie ma znaczenia. Trzymaj się ciepło. Do zobaczyska.

Odszedł do swojego samochodu, a większość bab obecnych na parkingu odwracała się, wiodąc za nim spojrzeniami pełnymi zachwytu.

Eulalia uśmiechnęła się jeszcze do jego pleców, bo doprawdy bardzo go polubiła ostatnio (to ogromnie miły człowiek – jak mu się udało nie zidiocieć z taką powierzchownością?), po czym sposępniała, zastanawiając się, w jaki sposób zapytać Helenkę, czy nie dobrała się przypadkiem do konta swojego męża. Podejrzewała bowiem, że pieniądze z karty zniknęły właśnie w ten sposób.

Ostatecznie doszła do wniosku, że zrobi to całkiem po prostu.

Kiedy przyjechała do domu i z pomocą Roberta wyładowała z bagażnika zakupy (załatwiając przy okazji sprawę refundacji łazienkowych zasobów, do zużywania których Robert przyznał się w popłochu), była już najzupełniej gotowa do boju.

Helenki na dole nie zastała. Balbina tylko kręciła się po kuchni, przygotowując wytworny podwieczorek, złożony z herbaty (w najlepszej zastawie Eulalii) oraz reszty drobnych ciasteczek z makiem, upieczonych przez Sławkę przed wyjazdem.

– Gdzie mi stawiasz te zakupy – prychnęła niezadowolona, kiedy siedem wielkich toreb stanęło na podłodze. – Ty chyba nigdy nie miałaś u siebie porządku?

– Zaraz to pochowam. Gdzie Helena?

– U siebie w pokoju. Nie przeszkadzaj jej, ona się relaksuje! Za parę minut zejdzie na podwieczorek, to będzie! Zaraz będę herbatę parzyła!

– Widzę – mruknęła Eulalia i sięgnęła po ciasteczko, co wywołało u jej matki odruch lwicy, zasłaniającej swoje młode przed napaścią. – Nie jestem zaproszona na ten podwieczorek?

– Wydaje mi się, że dostatecznie wyraźnie wyjaśniłyśmy sobie te rzeczy, kiedy odmówiłaś pomocy Helence – sarknęła Balbina.

Eulalia postanowiła panować nad sobą.

– Ale wtedy chodziło o obiady, a nie o podwieczorki. – Zaśmiała się z niejakim przymusem. – Poza tym te ciasteczka upiekła Sławka…

Balbina spojrzała na nią z wrzodem w oku i z trzaskiem wstawiła paterę z ciasteczkami do kredensu.

– Nie spodziewałam się, że odmówisz mi paru ciastek – rzuciła z goryczą.

Eulalia wystawiła paterę z powrotem.

– Ależ nie odmawiam. Tylko że sama też bym kilka zjadła…

– Ty nie powinnaś w ogóle myśleć o ciastkach. Helenka mówi, że masz co najmniej piętnaście kilo nadwagi!