39514.fb2
Powinna teraz iść do ogrodu, popatrzeć na kwiaty i ochłonąć nieco, ale nie zrobiła tego. Poszła na piętro.
W pokoju Sławki na tapczanie leżała sobie Helenka z maseczką na twarzy i płatkami kosmetycznymi na oczach. Marysi w pobliżu nie było. Pewnie znowu gra w jakieś krwawe gry, udając, że tworzy nowe postmodernistyczne, cholera jasna, wiersze.
– To ty, Marysiu? – odezwał się przytłumiony głos spod warstwy biało – zielonej maseczki. – Prosiłam, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Przerywacie mi relaks.
– To nie Marysia, to ja. Mam do ciebie sprawę.
– A ta sprawa nie może zaczekać jeszcze paru minut? – Helenka była niezadowolona, ale wytworna. O ile może być wytworna zmora z czymś takim zamiast twarzy. Jej ton wyrażał wszystko.
– Pewnie może – odpowiedziała Eulalia już prawie w furii, wciąż jednak panująca nad sobą. – Aleja nie mam ochoty czekać. Wracam właśnie ze sklepu, gdzie zrobiłam z siebie głupka, usiłując zapłacić kartą Atanazego, do czego mnie upoważnił. Wyczyściłaś konto?
Spod maseczki wydobyło się coś jakby cichy i ostrożny śmiech.
– Dlaczego się śmiejesz?
– Wyobraziłam sobie… cha, cha, cha… wyobraziłam…
– Helena, ty sobie lepiej nic nie wyobrażaj! Dlaczego wzięłaś pieniądze i nie powiedziałaś ani słowa?
– No cóż, droga Eulalio. To przecież były moje pieniądze… Atanazego, oczywiście, też, ale konto jest nasze wspólne. Biedny Atanazy, zapomniał, że mam upoważnienie…
– Ja rozumiem, że masz upoważnienie – ryknęła Eulalia – ale dlaczego to zrobiłaś?
– Mama mi powiedziała, że podstępnie zabrałaś jej kartę.
– Atanazy pozwolił mi z niej korzystać, a mama nie chciała mi jej dać. – Eulalia wzruszyła ramionami, niepomna, iż dama na szezlongu nie widzi tego gestu poprzez płatki na oczach. – A ja akurat potrzebowałam dofinansowania. Bo, widzisz, utrzymanie takiej dużej rodziny kosztuje więcej niż utrzymanie mnie i Bliźniaków.
– Mama dała ci pieniądze z emerytury ojca.
– Nie denerwuj mnie, Helena! Mama dała mi dwie stówy, to za mało. – Eulalia zauważyła z niezadowoleniem, że to ona zaczęła się tłumaczyć. – Słuchaj, mnie się nie chce o tym rozmawiać. Jeżeli zamierzacie mnie zaszczycać dłuższy czas swoją poczwórną obecnością, a na to mi wygląda, to przyjmij do wiadomości, że zakupy, jakie zrobiłam dzisiaj, były ostatnie do wspólnego użytku. Rachunki za gaz, światło i telefon regulujecie w wysokości jednej trzeciej.
Dlaczego, dlaczego, do jasnej cholery, nie popłaciła ostatnich rachunków tą przeklętą kartą! Miałaby dziś ze swoich honorariów nieco więcej niż dwie stówy na koncie! Jeżeli Aleksander nie zapłaci za Karkonosze, nie będzie miała z czego oddać gburowi.
– A jak policzyłaś tę jedną trzecią, ciekawa jestem, czy uwzględniłaś młodych ludzi… tych przyjaciół twoich dzieci?
– Owszem, uwzględniłam. W momencie kiedy rodzice i Marysia wprowadzili się do mnie, rachunki wzrosły mi o połowę. Potem doszli młodzi, przyjechały Bliźniaki, przyjechałaś ty… Przypuszczam, że rachunki za wrzesień będą jeszcze wyższe. Zauważ, że ostatnio zapłaciłam ze swoich pieniędzy. Nie chciałabyś mi przypadkiem tego zrefundować?
– Boże święty, która godzina? – Zmora w maseczce zerwała się nagle na równe nogi i zdarła sobie płatek kosmetyczny z jednego oka. – Eulalio! Nie dosyć, że przerwałaś mi relaks, to przez ciebie przeoczyłam dwadzieścia minut! Dlaczego ten budzik nie zadzwonił?
Eulalia mogłaby wyjaśnić, że osobiście go wyłączyła, żeby jego wściekły warkot nie przeszkadzał im w omawianiu ważnych spraw, ale nie było już komu. Piękna Helena zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki.
Eulalia, zła na siebie, że dała się ponieść złości (Bliźniaki nazwałyby to wściekiem spiralnym), zeszła do kuchni, nie bacząc na sarkanie Balbiny, zaparzyła sobie indywidualnie herbatę w dużym kubku, zgarnęła na talerzyk sporo ciasteczek i udała się do swojego pokoju. Rzeczywiście, siedziała tam Marysia i z wypiekami na buzi toczyła krwawe boje z obrzydliwymi kosmitami.
Bezwzględna ciotka zdjęła jej z głowy słuchawki.
– Koniec bitwy na dzisiaj, Marysiu. Babcia zaprasza na podwieczorek.
– Nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę na podwieczorek – zaprotestowało dziecko.
– Ja cię też nie pytam. Ja cię tylko uprzejmie proszę o opuszczenie mojego pokoju. Teraz ja będę się relaksować.
Nadęta Marysia odmaszerowała, a Eulalia z westchnieniem wyłączyła komputer i siadła w ulubionym (ostatnio również przez ojca, który teraz znalazł sobie dodatkowy azyl na leżaku pod orzechem) obszernym fotelu i oddała się ponurym rozmyślaniom.
Niepotrzebnie była niemiła dla Marysi. Mała nic złego nie robiła tym razem. To się nazywa wyładowywanie agresji na słabszych. Coś okropnego.
Niepotrzebnie poleciała do Heleny, nie ochłonąwszy uprzednio i nie obmyśliwszy planu rozgrywki z ukochaną bratową. Tfu, z żoną ukochanego brata.
Niepotrzebnie znowu ścięła się z matką. O ciastka! Ale te ciastka upiekła dla niej Sławka, specjalnie dla niej, zaznaczała to kilka razy. To nie znaczy, że miała zamiar sama je zeżreć w jakimś kącie, ale chciała przynajmniej mieć do nich prawo.
Boże, przecież ona już w piętkę goni!
To przez gbura. On ją zdenerwował w sklepie, przyszła do domu taka zdenerwowana i narobiła głupot.
Może by zadzwonić do Grzesia?
Nie ma mowy, nie będzie dzwoniła do Grzesia z byle głupstwem. Sama musi sobie poradzić. Może by tak Aleksander coś kapnął. Jeśli dostanie trochę forsy, będzie mogła oddać dług i choć trochę poprawi sobie samopoczucie. Wydzwoniła domowy numer poganiacza niewolników.
– Ach, pani Lala, jakże się cieszę, że panią słyszę! Co nowego u pani?
– Nic szczególnego, panie Aleksandrze. Dzwonię, żeby zapytać, czy skasował pan już tego swojego klienta od Karkonoszy. Bo pieniądze mi są potrzebne…
– Już prawie tak, już prawie tak, pani Lalu. Bo widzi pani, kopiarnia mi w firmie nawaliła i nie mogę gościowi zrobić tych wszystkich kopii na VHS – ach, dyski już zrobiliśmy, a kaset nie, więc nie wypada mi człowieka poganiać… sama pani rozumie…
– Panie Olku, ja wszystko rozumiem, tylko że potrzebuję forsy. A ja swoją robotę wykonałam już dawno i, zdaje się, klient był zadowolony…
– Był zachwycony, pani Lalu, zachwycony, zamówił dodatkowe kopie na dyskach… ja wiem, oczywiście, że pani swoją pracę wykonała, ale ja teraz nie mam na honoraria, dopiero jak skasuję tego gościa, wie pani, jaka jest sytuacja, u mnie też cienko, ewentualnie jakaś drobna zaliczka, może pięćset złotych chwilowo panią uratuje?
– Przyjadę do pana jeszcze dzisiaj po te pięćset złotych. – Normalnie starałaby się nie pokazywać, jak bardzo potrzebuje pieniędzy, ale gbur za płotem naglił. To znaczy, mówiąc uczciwie, gbur wręcz proponował, że poczeka, ale ona sama czuła naglącą potrzebę pozbycia się tego długu wdzięczności. Nie chciała mieć żadnych długów wdzięczności wobec gbura i już!
Zostawiła niedopitą kawę i nietknięte ciasteczka, wzięła kluczyki do auta i wyszła z gabinetu. W salonie, doskonale widocznym z przedpokoju, siedziały przy herbatce Balbina z Helenką i Marysią. Wszystkie trzy tokowały zawzięcie. Ojca z nimi nie było, pewnie znowu schronił się w cień orzecha z książką w ręce.
Rzeczywiście, schronił się. Ale nie czytał. Rozmawiał przez płot z gburem, cały zadowolony. Gbur też wyglądał milutko. Boże, dogadali się. Ciekawe, na jaki temat.
Porzuciła myśl o miłej pogawędce z tatusiem i skierowała się prosto do samochodu.
Aleksander bez protestów wypłacił jej pięćset złotych. Miał poza tym dobrą wiadomość, że, mianowicie, podczas tej godziny, która minęła od ich rozmowy telefonicznej, kopiarnia wreszcie ruszyła i niebawem będzie można wydusić z kontrahenta pieniądze, wtedy Eulalia dostanie w całości swoje honorarium. Jakie to będzie niebawem, Aleksander nie chciał powiedzieć, żeby nie zapeszyć.
Zapeszyć! Terminologia typowo biznesowa!
Wróciła do Podjuch, wciąż nie mogąc pozbyć się nerwowej drżączki. Miała nadzieję, że ojciec wciąż jeszcze będzie konwersował z gburem – to ułatwiłoby jej oddanie pieniędzy, nie musiałaby specjalnie chodzić do sąsiada.
Owszem, konwersował. Tyle że już nie przez płot, lecz za płotem. Siedzieli sobie obaj jak starzy przyjaciele w ogródku gbura, w wiklinowych fotelach, przy wiklinowym stoliczku i – na Boga! – popijali jakiś koniaczek!
Tego już było za wiele. Rezygnując z natychmiastowego oddania długu, popędziła do domu. Stwierdziwszy, że jedynym niezaludnionym pomieszczeniem jest łazienka, zajęła ją natychmiast i zabarykadowała się w niej na całe dwie godziny, oddając się przyjemności wonnej kąpieli – oczywiście w londyńskich solach bratowej.
Następnego dnia obudziła się z uczuciem, że miała o czymś pamiętać. Prawie śpiąc jeszcze, sięgnęła do kalendarza.