39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

Uczestnicy bankietu niespodziewanie urodzinowego patrzyli z zapartym tchem, jak piękna Helena oddala się, swobodnie wchodzi przez furtkę do ogrodu gbura, krokiem gazeli wbiega na ganek, dzwoni do uchylonych drzwi i po chwili znika za nimi.

– No to mamy jakieś dwadzieścia minut na spokojne zjedzenie kolacji – wypuściła powietrze Eulalia. – Potem ona przyjdzie i będzie nam opowiadać, do czego zamierza użyć naszego sąsiada.

– Ja się jej trochę boję – przyznała się Paulina, biorąc z miski kawałek papryki. – Robi, daj mi, proszę, tamto przypieczone udko.

– Ja się jej nie boję, tylko ona mnie do szału doprowadza – objawiła swoje uczucia Eulalia. – Niestety, jest żoną mojego brata, a ja mam wyrzuty sumienia, bo go namówiłam, żeby dał nogę za granicę, on to zrobił z rozkoszą, a teraz nie wraca i to dziecko tak rośnie, pozbawione jedynego rozsądnego członka rodziny. Chociaż… ojciec też jest rozsądny, tylko spacyfikowany.

– Pan Klemens jest świetny – powiedział niespodziewanie Robert. – Czasami grywamy sobie w szachy i rozmawiamy…

– W szachy? – Eulalia była zdumiona, bo nigdy nie widziała ich razem. – Rozmawiacie? W tym domu? I ja o tym nic nie wiem?

Robert zaśmiał się, pochylony nad grillem.

– Bo my to robimy wczesnymi rankami, kiedy wy jeszcze śpicie. Czy mogę pani służyć łakociem? Bardzo ładnie się przyrumienił ten kawałek.

Eulalia chętnie przyjęła kolejne skrzydełko i przez chwilę wszyscy troje zajmowali się głównie jedzeniem. Niestety, beztroska atmosfera przyjęcia została skażona świadomością, że w każdej chwili Helena może wrócić od sąsiada i zechcieć bawić ich wytworną konwersacją.

Ale po dobrej godzinie, kiedy już wszystko zjedli i wypili dwie butelki merlota (oczywiście to ostatnie głównie Eulalia i Robert, przy minimalnym udziale Pauliny), Helenki jeszcze nie było. Nie chciało im się dłużej siedzieć, bo wieczór stawał się chłodny, posprzątali więc po sobie i poszli do domu. Młodzi, pozmywawszy, uciekli na górę, a Eulalia skryła się w zaciszu swojego gabinetu, gdzie zastała ojca, zagłębionego w jakimś kryminale, ze słuchawkami na uszach. Korzystając z tego, że Balbina zajęta była pomaganiem Marysi w lekcjach (co polegało na tym, że obie oglądały Big Brothera w telewizji), Eulalia namówiła ojca do napoczęcia oraz wykończenia pozostałej butelki wina. W rezultacie, kiedy Helenka wróciła i koniecznie chciała im opowiadać, do czego zobowiązała sąsiada, oboje byli okropnie rozchichotani i nie nadawali się do wytwornej konwersacji.

Dopiero późnym wieczorem kładącej się spać Eulalii przemknęło przez głowę pytanie: do czego Helenie gbur?

– Słuchaj, Ewa – powiedziała Eulalia następnego dnia do koleżanki redaktorki. – Ty się poruszasz w eleganckich sferach, nie znasz czasem niejakiego Szermickiego, architekta?

– O tyle o ile – odrzekła Ewa, nalewając kawę do dwóch filiżanek. – Słodzisz?

– Odrobinę. A jak duże jest to o tyle?

– Nie za wielkie. Zależy, do czego ci potrzebne. Chcesz kogoś wepchnąć na architekturę? To chyba już za późno jak na ten rok. Poza tym na to nie mam siły sprawczej.

– Nie, chcę tylko wiedzieć to i owo o facecie. Głównie od strony rodzinnej. Żona, dzieci, stosunki z tą żoną, ewentualnie jakieś panienki na boku…

– Panienek na boku to on ma jak sera. Bardzo się z nimi kryje, bo żona zazdrosna, a jemu na niej zależy. A z panienkami to sama wiesz, jak jest. On wykłada na tej politechnice, przystojny jest szaleńczo, studentki się za nim zabijają, a on nie gardzi. Teraz ma łatwo, bo z tymi okowami moralności już nie jest tak, jak w czasach naszej młodości.

– Masz na myśli nasze lata studenckie? Bo co do młodości, to wiesz, jak mówi jeden mój znajomy, nie liczy się tego w latach, tylko w spontanicznie przeżytych chwilach.

– To bez sensu.

– Ale ładnie brzmi. I co dalej z Szermickim?

– Jest taka fama, że u niego trudno dostać zaliczenie, jeżeli się czegoś nie da. Albo lapóweczki, albo dupeczki. Jest też druga fama, że to nieprawda, bo jak ktoś jest rzeczywiście zdolny, to nie ma z nim najmniejszych problemów. Ja myślę, że nie ma dymu bez ognia. Z drugiej strony to może być tak, że rasowy dziwkarz po prostu nie przepuści żadnej okazji. A skoro okazje same się pchają.

– Nie żartuj. Myślisz, że to tak samo idzie, bez jego udziału?

– Nie wiem. Nie sądzę. Będzie miał kłopot, jak trafi wreszcie na cielęcinę, która się w nim zakocha. Albo, nie daj Boże, zrobi jej dziecko, a ona się uprze, żeby je mieć.

– A on nie może się zakochać na boku?

– Wykluczone – powiedziała stanowczo Ewa, potrząsając czupryną. – On się nie zakocha, bo on w ogóle nie posiada uczuć wyższych. To złotówa i karierowicz, tyle że zdolny do architektury i na dodatek dobry grafik. Do żony jest przywiązany na bazie wspólnych interesów, to znaczy wspólnego konta w banku. A jest ono, zapewniam cię, bardzo porządne. Żona ma hurtownię napojów rozrywkowych oraz na dodatek firmę konsultingową, bo też jest łebska dziewczynka. Podobno razem snują jakieś dalekosiężne plany finansowe na przyszłość, ale jakie to są plany, to ci nikt zdrowy na umyśle nie powie, a zwłaszcza żadne z nich.

– Dzieci mają, mówiłaś?

– Mają, dwójkę, chłopca i dziewczynkę. Jeżeli kogoś Szermicki naprawdę lubi, to te dzieci. Natomiast ta jego cała żona, bardzo piękna zresztą kobieta, zazdrosna jest o niego jak diabli. Może go kocha prawdziwą miłością, a może tylko nie lubi, jak jej się własność tarza w rozpuście z byle kim. Pani Szermicka ma o sobie bardzo duże mniemanie, ją trochę akurat poznałam, bo raz przypadkiem byłyśmy razem na farmie piękności. Mówię ci, zimny marmur, a pod spodem wulkan. Na jego miejscu nie narażałabym się takiej żonie.

– A co, może zabić?

– Zabić niekoniecznie, ale na pewno rzucić w diabły. I co z dalekosiężnymi planami? Pamiętaj, co ci mówiłam, Szermicki to złotówa…

Uzbrojona w wiedzę oraz determinację Eulalia siedziała teraz w charakteryzatorni, a Terenia pewnymi ruchami przerabiała ją na starą jędzę. Chichotały przy tym obie z zadowolenia, bowiem to, co ukazywało się w lustrze, niewiele miało wspólnego z dotychczasowym obliczem Eulalii. Z lustra spoglądała na nie starsza kobieta o wykrzywionych złośliwie wąskich wargach, małych i podkrążonych oczkach i pomarszczonej twarzy.

– Nie lubię tej pani – powiedziała Terenia, kręcąc głową. – Straszna z niej megiera, to widać na pierwszy rzut oka. Pokaż no paluszki, dopasujemy je do koloru szminki.

Pociągnęła ciemnopurpurowym lakierem paznokcie Eulalii.

– Masz za młode ręce. Pewnie nie pomyślałaś o rękawiczkach? Nie przejmuj się, koleżanka pomyślała. Taka stara dziwaczka jak ty może nosić mitenki, pazurki ci będzie widać. Ostrożnie, ten lakier powinien być już suchy, jak nałożysz, damy drugą warstwę.

Pierścieni rodowych nie masz?

– Jak to nie mam, pożyczyłam sygnet z teatru. Troszkę za duży, będę go nosiła na środkowym palcu. Na rękawiczce?

– A dlaczego nie. Wiesz przynajmniej, co to za herb?

– Pojęcia nie mam. Jakby facet się czepiał, powiem, że po dziadkach, ale mam nadzieję, że będzie miał ważniejsze tematy do przemyślenia niż mój herb rodowy. Pomożesz mi się ubrać? To ze względu na świeży lakier, nie chciałabym go zdrapać.

– Oczywiście. Pokaż, co tam masz. Dobre będzie. To z teatru?

– Z teatru. A bluzka i broszka są mojej matki, gwizdnęłam jej z szafy, bo nie chciałam się godzinami tłumaczyć, po co mi to. Ładna kamea, prawda? Podobno mój pradziadek kupił ją mojej prababci za to, że urodziła mu bliźniaki, w tym mojego dziadka. Popatrz, ja też urodziłam bliźniaki, a mój mąż mi nic nie kupił.

– A to łajdaczynka – powiedziała pogodnie Terenia, zajęta zapinaniem drobnych guziczków kremowej bluzki. – Daj ten prezent od pradziadka, przypnę ci. Tak wysoko, będzie wyglądało na to, że skrywasz zwiędłą szyjkę.

– Niedługo naprawdę będę musiała skrywać zwiędłą szyjkę – westchnęła Eulalia, przeglądając się w lustrze.

– Nie przesadzaj. Poza tym wszyscy musimy się kiedyś zestarzeć, świat byłby obrzydliwy, gdyby żyli na nim tylko piękni, młodzi, agresywni. Poza tym stara będziesz, jak ci się zestarzeje dusza, a to chyba jeszcze nieprędko.

– No, nie wiem. – Eulalia westchnęła po raz drugi. – Ostatnio jakoś mi gorzej.

– Zakochaj się – poradziła Terenia. – To bardzo dobry sposób na odmłodzenie duszy.

– To samo mówił mi mój psychiatra. Dogadałaś się z nim?

– Popatrz, jaki mądry człowiek. Masz już jakiś obiekt na uwadze?

– Najtrudniej właśnie z tym obiektem. Wszyscy sensowni faceci woleliby panienkę młodszą ode mnie o połowę.

– Podobno nie wszyscy. No i pięknie. Teraz włosy. Masz jakąś perukę?

– Mam. Dwie. Ta z lokami jest chyba zbyt ostentacyjna. Lepsza będzie ta prosta.

Z pomocą Tereni Eulalia umocowała na głowie siwą perukę uczesaną a la Maria Dąbrowska, a na niej stylowy kapelutek Halucyny, granatowy toczek z fioletowym piórkiem.