39514.fb2 Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 64

Romans na recept? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 64

– A bo przeżuwałam. – Zaśmiała się beztrosko. – Siedzę właśnie na Skalnym Stole i mam przed oczami wszechświat. Bardzo mi się podoba.

– Skalny Stół czy wszechświat? – zainteresował się Stryjek.

– Jedno i drugie. Słuchaj, Stryjciu, ja chyba nie wrócę przez Budniki, tylko przez Sowią Dolinę. Nie chce mi się wracać na Okraj i jeszcze raz przechodzić przez cały ten grzbiet. Skrócę sobie drogę.

– Bardzo rozsądnie – pochwalił Stryjek. – Warszawiaki już jadą. A ty nie siedź tam za długo, pamiętaj, że dzień się kończy wcześniej niż latem…

– Pamiętam. Zaraz będę schodzić. Mam jeszcze sporo czasu. Dopiero pierwsza.

– Jakby co, to dzwoń – przykazał jeszcze Stryjek i się wyłączył.

Uśmiechnęła się do tej jego troskliwości i raz jeszcze rozejrzała się wokół, aby nacieszyć się przestrzeniami wokół siebie. Wciąż było pięknie, ciepło i oszałamiająco kolorowo. Brakowało tylko śpiewu ptaków, ta cisza stawała się denerwująca. Nawet wiatru nie było.

O tej porze roku ptaki raczej nie śpiewają.

Tak czy inaczej, trzeba się ruszyć. Przez Sowią Dolinę wcale nie będzie szła tak szybko, tam jest stromo i niewygodnie, oczywiście nie dla młodych i sprawnych nóg, ale dla niej na pewno.

– Do widzenia, górki – powiedziała na glos i pozbierała do torby rozrzucone na kamieniu rzeczy: aparat fotograficzny, apaszkę, nadgryzioną czekoladę i paczkę chusteczek.

Jeszcze raz popatrzyła w dolinę i znowu na otaczające ją szczyty – tyle tego i wszystko dla niej! A za chwilę będzie już zupełnie inaczej. Boże, jak pięknie. Mogłaby tu zostać na zawsze, jako kamień na przykład.

Jako kamień, a juści. I pozwalać się deptać tym wszystkim turystom.

Roześmiała się do tej myśli. Grunt to przytomność umysłu. I nie należy sobie pozwalać na zbytnie sentymentalizowanie.

Oczywiście, jako kobieta ma naturalną skłonność do ulegania sentymentom; najlepszy dowód to wczorajsze łez potoki wieczorową porą… Łaska boska, że potrafi również zdobyć się na myślenie racjonalne.

Och, gdyby nie racjonalne myślenie, dawno zapłakałaby się na śmierć z powodu rozstania z Bliźniakami. Ale przecież tak naprawdę to one już jakiś czas temu zaczęły się oddalać. W wieku lat szesnastu były już prawie dorosłe. Wciąż łączyło je z matką bardzo wiele, ale już miały swoje życie, do którego ona nie miała wstępu. Nie pchała się tam zresztą specjalnie. Ona też zachowała dla siebie skrawek własnego życia, do którego nie zapraszała gości. Niektóre przyjaciółki uważały ją z tego powodu za złą matkę, twierdząc, że dzieciom należy poświęcić się bez reszty. Proszę bardzo, kto miał rację? Gdyby nie zostawiła sobie tej reszty, to jak by teraz wyglądała? Starzejąca się samotna kobieta bez celu w życiu? Z klimakteryczną huśtawką nastrojów?

Boże, to przez te widoki tak się znowu zamyśliła! Najbliższym celem w jej życiu jest teraz zejście z gór, bo to słońce jakoś podejrzanie szybko wędruje po niebie.

Zsunęła się ze swojego głazu na inny, mniejszy, z tego zaś zeskoczyła na kolejny, bardziej płaski. Po czym wydała niezupełnie cenzuralny okrzyk i zjechała z kamienia, który okazał się niestabilny i przechylił się pod jej ciężarem. Przy okazji trzepnęła torbą o jakiś odłamek skalny. Próba utrzymania równowagi nie powiodła się, w dodatku poczuła nagle ostry ból w nodze.

– Świetnie – powiedziała głośno. – Świetnie. Ciotka skręciła nóżkę!

Spróbowała stanąć na obu nogach, ale okazało się to niewykonalne. Prawa noga bolała jak cholera. Nie wiedzieć czemu, Eulalia poczuła się nagle rozśmieszona. Stoi oto na jednej nodze na szczycie góry, dookoła krajobraz piękny jak marzenie, pogoda piękna jak drugie marzenie, żywej duszy w promieniu paru kilometrów – no, po prostu cudownie się urządziła!

– Nie śmiej się, głupia – powiedziała do siebie. – Jesteś w szoku. Dzwoń po pomoc. Stryjku, zostaw to obieranie kartofli, wsiadaj do landa i przyjeżdżaj!

Sięgnęła po torbę. Wyjęła telefon i dopiero dostała ataku śmiechu.

– To na pewno szok – oświadczyła głośno obojętnym kamieniom, które ją otaczały. – Przytomna osoba w mojej sytuacji nieśmiałaby się śmiać. Bo wiecie, moje drogie… a może moi drodzy… drodzy głazi? Nieważne. W każdym razie komoreczka ma wolne. Komoreczka też skręciła nóżkę. Może nie lubi, jak się nią tłucze o kamienie. Chyba będę wrzeszczeć sześć razy na minutę. Hop, hop, na pomoc! Na pomoc!

Jak było do przewidzenia, w odpowiedzi usłyszała wyłącznie echo. Pokręciła głową i starając się nie urazić bolącej nogi, usiadła w miarę wygodnie na najbliższej skałce, następnie zaś spróbowała przeanalizować swoje położenie.

Tak naprawdę nie było wcale najgorsze. Stryjek wie, gdzie poszła, jeżeli nie wróci do nocy, zapewne zorganizuje wyprawę ratunkową.

Tylko że do tej nocy ona uświerknie z zimna. Słońce wprawdzie robi, co może, ale to nie lato… Ciepło jej było, kiedy szła, kiedy się ruszała, a teraz, kiedy posiedziała trochę, poczuła chłód… Poza tym zrywa się wiaterek.

Wyciągnęła z torby kurtkę przeciwdeszczową i włożyła na siebie. Pozapinała wszystkie zamki i guziki i zrobiło jej się cieplej. Nic więcej nie da się zrobić. Pozostaje cierpliwe czekanie z nadzieją na to, że panowie ratownicy nie zaczną działalności od sprawdzania Sowiej Doliny. Bo Sowia jest spora i mogą tam ugrzęznąć na dłużej, a ona tu dostanie tymczasem zapalenia płuc. Co przy jej astmie jest wysoce niepożądane…

Panie Boże – zwróciła się w myślach do Siły Najwyższej – nie psuj tego dnia, bardzo Cię proszę. Tak pięknie było i taka byłam szczęśliwa, mogłoby tak zostać. Bo prawdę mówiąc, trochę się jednak boję. Ja wiem, oczywiście, że ten strach jest irracjonalny, ale jest. No jest i ja nic na to nie poradzę.

– Hop, hop, na pomoc! – zawołała znowu i znowu odpowiedziała jej tylko parodia własnego głosu, echo odbite od skał i lasów. Poczekała dziesięć sekund i krzyknęła jeszcze raz. Po kolejnych dziesięciu sekundach powtórzyła. I tak, rzeczywiście, sześć razy w ciągu minuty. Zrobiła minutę przerwy i ponownie wykonała serię rozpaczliwych okrzyków.

Ochrypła od tego wołania, poza tym odniosła wrażenie, że sprawa jest całkowicie beznadziejna. Karkonosze wydawały się absolutnie puste. Jedynymi żywymi organizmami były jakieś dziwne drobne owadziki, do których Eulalia odnosiła się z najwyższą niechęcią.

Poczuła nadchodzącą duszność. To stres. Stres ze strachu. Stres dusi. Inhałator!

Co to, to nie. Użyła lekarstwa, wchodząc na Skalny Stół z przełęczy, teraz nie będzie się wygłupiać, tak często naprawdę nie wolno. Ćwiczenie oddechowe. Oddychanie przeponą. Musi minąć samo!

Rozsiadła się w miarę wygodnie, oparła plecami o kamień i zaczęła regularnie oddychać, starając się odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. Nieprzyjemne same nie chciały jej opuścić, spróbowała więc znanego jej z dawnych lat ćwiczenia medytacyjnego i odsunęła od siebie wszystkie myśli – i te złe, i te dobre. Po prostu wszystkie. Wsłuchała się w ciszę górskiego popołudnia, zapomniała o sobie i o świecie.

Skutek był taki, że zasnęła.

Przyśnił się jej gbur.

Przyjechał na Skalny Stół automobilem, a teraz klęczał przed nią i powtarzał: „Lalu, kochana, Lalu, kochana”…

Bardzo ładny sen. Nie należy się budzić. Poza tym jako śpiącą królewnę powinien ją potraktować pocałunkiem, samo gadanie tu nie wystarczy.

– Lalu, kochana, obudź się, nie śpij, Lalu, otwórz oczy, proszę.

Lalu, Lalu. Otwórz oczy.

Otworzyła oczy i zobaczyła gbura. Nie klęczał, pochylał się nad nią i wyglądał na mocno zaniepokojonego. Nieco jeszcze oszołomiona tym nagłym przejściem od snu do rzeczywistości, zapytała schrypniętym głosem:

– To my jesteśmy na ty?

Zadała to pytanie, zorientowała się, że zabrzmiało głupio, i uznała, że musi się już na dobre obudzić, a wtedy nastąpiło coś, co zaskoczyło ją w najwyższym stopniu. Gbur roześmiał się jakby z ulgą, ukląkł obok niej i wziął ją w ramiona.

– Auu!

– Och, przepraszam… Uraziłem cię, widzę, coś się stało z twoją nogą… Pokaż.

Władczym gestem ujął wykręconą stopę.

– Tylko jej nie ruszaj – wrzasnęła Eulalia. – Boli mnie!

– Nie ruszam – uspokoił ją. – Tylko sobie popatrzę. Mam nadzieję, że nic poważnego, tyle że nie pójdziesz sama do domu. Ach, czekaj, muszę zawiadomić Stryjka, że cię znalazłem i że się trochę spóźnimy na Garnek.

Eulalia wreszcie otworzyła oczy na dobre i zorientowała się, że jest prawie ciemno.

– Już mnie zaczęliście szukać? Która godzina?

– Siódma. Stryjek jeszcze nie zaczął, ale zaniepokoiło nas, że nie można się z tobą skontaktować. Tu wprawdzie z połączeniami bywa różnie, ale coś nam mówiło, że to nie tylko sprawa połączeń.

Stryjkowa podsunęła nam myśl, że może dostałaś ataku duszności i sam ci nie przeszedł, że może przedawkowałaś to swoje lekarstwo i dostałaś zapaści, no więc rozumiesz, że Stryjek o mało nie oszalał z nerwów. Powiedziałem mu, że szybko przelecę po twoich śladach, zastanawialiśmy się, czy iść ci na spotkanie Sowią Doliną, od dołu… ale w końcu pojechałem na Okraj, spotkałem starego znajomego z Horskiej Służby, no i on przywiózł mnie na przełęcz.