39514.fb2
Znowu mimo woli spojrzała na ganek sąsiada. Czasami może mogłaby się zabrać z Januszem, wprawdzie on zaczyna pracę jakoś obrzydliwie wcześnie… Może raczej powroty z miasta wchodzą w grę. Bo przecież ona nie wytrzyma w domu nawet tygodnia, nie mówiąc o sześciu. Nie zostawi odłogiem roboty. Musi pomóc Rochowi uporać się z cyklem, jeszcze trzy odcinki zostały do zrobienia, nie przerwą przecież cyklu, to by było bez sensu. Zwierzaków też się nie przerwie. Felietony musi napisać. To już w domu.
Do domu! Zmarzła na tym ganku.
Jej spojrzenie znowu powędrowało na były ganek Berybojków.
W kieszeni polaru zadzwonił jej telefon.
– Lala? Sławka wyjechała? Jak samopoczucie?
Jaki on ma miękki głos!
– Wyjechała. Wykorzystali moją nogę, Sławka i Kuba, rozumiesz, co mówię, prawda? Skróty myślowe. Zabrali mój samochód. Kuba ją odwozi.
– Bardzo się czujesz samotna?
– Jeszcze mam sześć osób w domu. Nie, wiem, o co ci chodzi. Natomiast nie wiem, czy czuję się samotna. Jakoś mi tak dziwnie.
– Na żołądku?
Rozśmieszył ją.
– Czemu akurat na żołądku, a nie na sercu?
– Bo zabrałbym cię na jakiś obiad. Zrozumiałem, że Kuba pojechał do Poznania, więc i tak nie masz szans go niańczyć. Wróci pewnie wieczorem?
– Późnym. Obliczaliśmy na północ. Pomoże Sławie się zagospodarować.
– Właśnie. Masz wolne. A jak twoja noga?
– Da się wytrzymać. Na tym gipsie można chodzić. Na krótkie dystanse, oczywiście. A gdzie mnie chcesz zabrać na obiad?
W słuchawce zapadło chwilowe milczenie. Może ktoś mu przeszkodził, ostatecznie jest w pracy.
– Halo, jesteś?
– Jestem. Zastanawiałem się. Bo są dwie możliwości. Albo cię zaproszę do restauracji, przy czym wybór pozostawiam tobie, bo jeszcze nie znam wszystkich szczecińskich miejsc z dobrym jedzeniem… albo ugotujemy sobie pierogi z mrożonki, u mnie w domu.
Teraz ona zamilkła.
– Jesteś? – zapytał niepewnym głosem.
– Chyba wolę pierogi.
Teraz on zamilkł.
Zachowujemy się jak para szesnastolatków – pomyślała. W tym wieku! A może TO nie ma wieku?
Odblokował się.
– Wrócę do domu o czwartej. O której przyjdziesz?
– A o której chcesz?
– O czwartej…
– Dobrze. Przyjdę, jak zobaczę twój samochód. Możesz zatrąbić, jak będziesz wjeżdżał do garażu.
– Zatrąbię. Dzielnica stanie na nogi. Do widzenia… kochanie.
– Cześć.
Kochanie. On już kilka razy powiedział, że ją kocha, a ona… Jakoś nie mogło jej to przejść przez usta. Może na razie jeszcze go nie kocha, tylko… tylko co?
W zamyśleniu (ale przyjemnym) weszła do domu. Pod nieobecność Helenki było w nim względnie cicho. Młodzi siedzieli na swojej górce jak myszy pod miotłą, ojciec czytał „Politykę”, a matka krzątała się po kuchni, przygotowując obiad. Dla czworga.
Eulalia wzięła z szafki filiżankę i nasypała sobie do niej kawy, potem zalała ją wodą z dzbanka z filtrem. Zimną. Popatrzała na swoje dzieło ze zdziwieniem, wylała je do zlewu i włączyła elektryczny czajnik. Matka cały czas obserwowała ją spod oka.
– No, takie rzeczy to nawet ojcu się nie zdarzają – zauważyła złośliwie. – A on ma już pełną sklerozę. Co się z tobą dzieje, Lalu? Czy to przez ten wyjazd dzieci? A cóż dopiero będzie, jak oboje wyjadą na dobre? Czy ty nie jesteś przewrażliwiona? W twoim wieku powinnaś zachować więcej dystansu.
– Chrzanię dystans – powiedziała pogodnie Eulalia i zrobiła sobie drugą filiżankę, tym razem gorącej, kawy. – I co to znaczy: w twoim wieku? Ty jesteś ode mnie starsza.
– Ja myślę – sarknęła Balbina. – Jestem twoją matką. Ale nie leję zimnej wody do kawy. Oraz nie używam takich dziwnych, brukowych wyrażeń. No nic, rozumiem, że dzisiaj masz ciężki dzień. Możesz zjeść z nami obiad, jeśli chcesz.
– Dziękuję bardzo, mamo. Miło, że chcesz mi pomóc. Ale ja dzisiaj nie jem w domu.
– Coś takiego! Z twoją nogą? A gdzie to jesz, jeśli wolno wiedzieć, jeśli nie w domu?
– Noga nie ma nic do rzeczy. – Eulalia nie traciła pogody. – Nie używam jej przy jedzeniu.
Balbina obraziła się i trzasnęła ulubionym garnkiem Eulalii.
– Nie bij mojego rondla – poprosiła Eulalia i wyszła z kuchni.
W gabinecie dopadła ją trema. Natychmiast stanęło jej przed oczyma tysiąc sytuacji z nią samą i Januszem w rolach głównych – i każda kończyła się, niestety, jej klęską. Przy czym najmniejszą porażką była niemożność osiągnięcia przez nią satysfakcji erotycznej. Inne były dużo gorsze. Okazywało się na przykład, że Janusz miał zgoła inne i o wiele lepsze od rzeczywistości wyobrażenie o jej ciele, kiedy więc wreszcie dochodziło co do czego, odwracał się od niej z niesmakiem i nie mógł nawet zacząć… a ona ubierała się i uciekała w popłochu. Albo w kluczowym momencie odnajdywał na jej twarzy te nieszczęsne zmarszczki wokół ust i – ditto. Albo okazywała się kompletną kretynką w dziedzinie ulubionych przez niego wyrafinowanych technik miłosnych z wykorzystaniem podstaw akrobacji (jest tak tragicznie niewysportowana!!!) – skutek ten sam. Albo wszystko było w porządku, tylko on nie mógł osiągnąć szczytu – nagle i niespodziewanie wiądł, a ona nie wiedziała, co go w niej tak strasznie rozczarowało! Albo… O nie!
Ręce zaczęły jej się trząść i rozlała kawę na spodek.
Dlaczego nie ma w domu żadnych piguł na uspokojenie!
Ten cholerny telefon! Kto jej głowę zawraca w takiej chwili?
– Dzień dobry, moja droga Lalu. To ja, Grzegorz. Miałaś do mnie dzwonić, ale nie dzwonisz, więc ja to robię niniejszym. Co u ciebie?
– Grzesiu kochany!
Głos jej się załamał. Grzegorz lekko się zaniepokoił.