39514.fb2
– Może nie lubi telewizji?
– Chyba coś takiego, ale nie wiem dokładnie.
Eulalia dałaby sobie głowę uciąć, że doskonale wie, tylko mu dyskrecja nie pozwala omawiać przyjaciela z obcą babą, w dodatku dziennikarką, a z dziennikarzami nigdy nic nie wiadomo. Uszanowała Stryjkową delikatność uczuć. Przynajmniej na razie.
A jednak gbur zaczął ją denerwować. Następnego dnia wbrew sobie rozglądała się za nim od rana. W schronisku go nie widziała, wyszła więc na zewnątrz, teoretycznie sprawdzić warunki zdjęciowe – wymarzone, mówiąc nawiasem, bo nawet chmurki jak malowanie pokazały się na niebie – nie było go nigdzie. Załadowała kilka zapasowych kaset do torby, Rysio z westchnieniem ujął statyw, Marek kamerę i poszli robić te zdjęcia. Rozglądała się, kiedy szli brzegiem, kiedy Marek filmował jezioro, otoczenie – nic. Kamień w wodę. Marek sfilmował kamienie w wodzie – nic. Sportretował wycieczkę młodzieży idącą grzecznie z przewodnikiem – gbura ani śladu.
Objawił się znienacka, gdy Marek przymierzał się do kępy zapóźnionych zawilców narcyzowych {Anemone narcisifolia), które już dawno powinny przekwitnąć, ale jakimś cudem jeszcze się trzymały. Eulalia miała nadzieję, że tak będzie, bo znała tę kępkę od lat, odkąd pewnego razu, gnana nagłą i niemożliwą do zignorowania potrzebą, zboczyła ostro ze szlaku; kępa rosła sobie schowana od północnej strony (dlatego kwitła tak późno), za potężną skałą, za którą zamierzała się schować Eulalia. Zawilce, też wtedy spóźnione i bardzo dorodne, zachwyciły ją. Odtąd zawsze po kryjomu sprawdzała, czy są jeszcze w tym miejscu, narażając się w razie spotkania strażnika przyrody, że ten strażnik ją zabije. A co najmniej wlepi mandat.
No i teraz, gdy zaprowadziła kolegów w miejsce, które uważała za swoje osobiste i absolutnie tajne – okazało się, że za skałą oprócz ulubionych zawilców przebywa gbur i kontempluje otaczającą go naturę. Wyglądał niesłychanie malowniczo, zupełnie jak Wanderer na starych rycinach. Brakowało mu jedynie szpiczastego kapelusza i sękatego kostura. Wokół niego roztaczały się widoki rozległe i nadzwyczajnej wprost urody. Marek, posiadający doskonale rozwinięte poczucie piękna, podniósł kamerę na ramię i sfilmował wędrowca razem z widokami. W pierwszej chwili filmowany nic nie zauważył, dopiero gdy Marek zmienił pozycję i parę kamyczków poleciało spod jego stóp – odwrócił się gwałtownie, mruknął coś o nachalności telewizji, która jest nie do zniesienia (Eulalia nie wiedziała, telewizja czy nachalność), po czym zbiegł po głazach krokiem lekkim jak kozica i oddalił się w kierunku znakowanego szlaku. Prawdopodobnie mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Ten i pięć albo sześć następnych dni upłynęło Eulalii i jej kolegom na wytężonej pracy. Eulalia była zadowolona, pogoda bowiem utrzymywała się nadzwyczajna, Marek prawie nie marudził, a przyjaźń ze Stryjkiem i ratownikami zakwitała bujnie. Niestety, nie było jakoś okazji do wyciągnięcia ze Stryjka tajemnicy gbura. Eulalia pocieszała się wizją niedalekich już wieczorów w Bacówce – może wówczas uda się wreszcie dowiedzieć, dlaczego on tak ewidentnie nie znosi telewizji?
Swoją drogą, kiedy była okazja do skorzystania, to korzystał! Woził się z ekipą ratrakiem, potem ciągnął się na sznurku za skuterem… Latem najwidoczniej nie byli mu już do niczego przydatni.
Jak każda tajemnica, intrygował Eulalię coraz bardziej.
– Przyznaj się, on ci się podoba – powiedział domyślnie Marek, kiedy przed powrotem do pensjonatu siedzieli któregoś dnia przy kolacji, a Eulalia poruszyła dręczący ją temat. – Kręci się wokoło nas pełno przystojnych facetów, młodych, wspaniałych supermenów w czerwonych ubrankach, a ty się uczepiłaś jednego starszego pana i to tylko dlatego, że nieuprzejmy. Nie wolisz uprzejmych?
– Gdybym wolała uprzejmych – mruknęła – to bym robiła ten film z którymś z twoich gładkich kolegów, a nie z tobą.
– Ach, bo ja jestem po prostu lepszy od nich! – Marek zaśmiał się szczerze i wbił zęby w parówkę, z której trysnęła fontanna wody. – Cholera, kto robi takie parówki!
– Zalałeś pół stołu – powiedział z niezadowoleniem Rysio. – Daj serwetkę. Już niedługo nie będziesz najlepszy. Młodzi rosną.
– I ja im życzę szczęścia. To jak, Lalka, przyznajesz, że podoba ci się twój gbur?
– Nie mój, nie mój. Ja już jestem starszą panią, mój drogi, mam dorosłe dzieci i nie zajmuję się głupstwami.
– Seks to nie są głupstwa. Poza tym z tego się nie wyrasta, można się tylko zapracować na śmierć i przestaje się mieć ochotę. Ja właśnie odczuwam coś w tym rodzaju. To przez ciebie, Lalka. Każesz nam tyrać dwanaście godzin dziennie. Ja się wypisuję.
– Powiedz to Aleksandrowi. Ja bardzo chętnie będę realizować jeden film dwa miesiące, tylko on mi ciebie na dwa miesiące nie da. I tak pyskował, że za długo to kręcimy.
– To po co robisz tyle zdjęć? Musisz być w tylu miejscach na raz?
– Muszę, bo taki scenariusz mi kupili. A kupili, bo właśnie był taki rzetelny. A ty po co robisz tak porządnie?
– Bo się pod tym, cholera, podpisuję – westchnął Marek nad szczątkami parówki. Bardzo ładnie nam dzisiaj wyszły te foty w Kotłach. Zobaczysz, będziesz zadowolona.
Eulalia wiedziała, że będzie zadowolona. Miała pełne zaufanie do Marka, a to, co dzisiaj zobaczyła podczas kręcenia w Śnieżnych Kotłach, podobało jej się od początku. Zwłaszcza dwaj maleńcy wspinacze na Turni Popielą.
– Mareczku – udzielała operatorowi pospiesznie ostatnich wskazówek – pamiętaj, dużo detali, do szybkiego montażu, rozumiesz, te wszystkie klamry, karabinki, liny, butki, rączki, co oni tam jeszcze mają…
– Główki – mruknął Rysio.
– Wiesz, żebym mogła nie pokazywać od razu, gdzie jesteśmy – ciągnęła z rozpędu Eulalia.
– Wiem – odrzekł niecierpliwie Marek, którego ratownicy właśnie przypinali do jakiejś liny. – Ogólniaki zrobimy potem z tego tam urwiska – machnął ręką. – Idziemy, panowie.
Około pół godziny kręcił zamówione przez Eułalię detale, po czym zażądał od wspinaczy, aby poczekali u podnóża skały, aż ekipa dotrze na ów brzeg urwiska, który sobie wypatrzył.
– Boże, dobrze, że tu jest ta barierka – mówiła Eulalia piętnaście minut później. – Przecież tu jest przepaść!
– Właśnie niedobrze, że jest barierka. – Niezadowolony Marek manipulował joystickiem kamery. – Nie widzę tak, jak bym chciał widzieć. Rysiu, ile tam jest jeszcze miejsca? Zmieścimy się?
– Zmieścimy, tylko ja nie wiem, czy to wszystko nie poleci razem z nami. Czekaj, zobaczę.
Eulalia pożałowała, że nie ma z nimi Stryjka. Dowiózłszy ich na miejsce, oświadczył, że musi coś załatwić w Szklarskiej Porębie, upewnił się, że potrzebują co najmniej godziny na te ujęcia z urwiska, po czym odjechał, wzniecając tuman kurzu oraz budząc podziw w sercach turystek ustępujących mu z drogi. Z nim byłoby bezpieczniej. Urwisko wygląda solidnie, ale ta barierka po coś tu przecież jest…
Tymczasem jej koledzy przenieśli kamerę na drugą stronę bariery. Marek przymierzył się do ujęcia.
– Cholera, wiatr – powiedział. – Na długiej lufie strasznie się trzęsie. Ale stąd dobrze widzę…
– Czekaj. – Rysio przelazł za poręcz i kucnął przy statywie. – Potrzymam ci, spróbuj.
– Wyglądasz, jakbyś chciał zrobić kupkę do przepaści – za śmiał się Marek. – Trzymaj, dobrze będzie. Lalka, wołaj do tych górołazów, niech idą. Eulalia machnęła ręką i wspinacze poszli w górę. Marek zrobił ujęcie i zażądał dubla. Eulalia machnęła. Wspinacze zeszli w dół.
– Chyba ja was jednak lubię – powiedziała bo mi się niedobrze robi, kiedy na was patrzę, jak zwisacie nad tą przepaścią…
– To nie to, że nas lubisz – powiedział smętnie zwisający nad przepaścią Rysio – tylko nie lubisz widoku bebechów rozplaskanych na skale.
– Boże – wyrwało się jej. – Róbcie szybciej i wyłaźcie stamtąd!
– Spokojnie. – Marek spoglądał w wizjer i korygował ustawie nie kadru. – Złego diabli nie wezmą. Wołaj. To znaczy, machaj.
Tym razem był zadowolony z ujęcia i wspinacze weszli aż na szczyt turni.
– Niech poczekają – zażądał. – Mam kilka pomysłów.
– Ja bym chciała – powiedziała nieśmiało Eulalia – żebyś od jechał od najwęższego planu, jaki możesz uzyskać, aż do takiego totalu, żeby dech zaparło…
– Właśnie to robię – odrzekł operator, uruchamiając transfokator. – Widziałem po drodze jakieś kwiatki. Z nimi też ci zrobię taki numer.
– Kocham cię, Mareczku – powiedziała z uczuciem.
– A mówiłaś, że ci to już nie w głowie – zaśmiał się. – Koniec. Daj im spocznij.
Kiedy dotarli do pensjonatu, natychmiast obejrzeli te ujęcia. Rzeczywiście, zapierały dech w piersiach. Eulalia prawie pożałowała, że przesunęła montaż o dziesięć dni. Potem przypomniało jej się, co mówił Marek o zapracowywaniu się na śmierć.
To jest właśnie to, co robiła od piętnastu lat. Odkąd Arturek wybrał norweskie łososie (i nową, norweską żonę), zapracowywała się na śmierć. Jeżeli ktoś myśli, że łatwo jest wychować bliźnięta na ludzi, pracując przy tym, dbając o dom i uprawiając ogródek, to ma źle w głowie. Nawet jeżeli ma się pomoc domową i pomoc finansową od byłego męża.
Eulalia zawsze była dziennikarką uniwersalną, to znaczy umiała pracować w różnych technikach. Nie ciągnęło jej tylko do radia, ale potrafiła pisać i chałturzyła, gdzie się dało, produkując masowo felietony dla kobiet, reportaże i artykuły na dowolne tematy (wyłączając politykę, której nie znosiła, acz bywały w jej życiu momenty, kiedy polityka sama po nią sięgała). W momencie zmiany ustroju udało jej się zdobyć etat w telewizji i trzymała się go konsekwentnie – raz, ponieważ zawsze lubiła telewizję, dwa, bo uważała, że należy mieć jakieś stałe zaczepienie. No i tak pozaczepiana tu i ówdzie, harowała jak wół. Nie dawała sobie żadnego luzu, wychodząc z założenia, że to, co się robi, powinno się robić jak najlepiej. Zwłaszcza jeśli to, co się robi, podpisane jest nazwiskiem…
A propos nazwiska. Wczoraj wybrała sobie obrazek pod własną planszę. Marek nakręcił na jej prośbę statyczne ujęcie Śląskiej Drogi z ogromną Śnieżką górującą w tle i krzakiem kosówki na pierwszym planie. Na tej kosówce będzie jej nazwisko. „Scenariusz i realizacja – Eulalia Manowska”. Uśmiechnęła się na tę myśl.
Po czym wróciła do refleksji, które obudziło w niej stwierdzenie Marka, rzucone mimochodem. Bo co do tego seksu, to, niestety, miał rację. Po rozwodzie z wiarołomnym Arturkiem nie pozwoliła sobie na żaden porządny romans. Zresztą nie miała warunków. Ani czasu. Ani sił. Ani ochoty.