39537.fb2 S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

– Z Natalią? – podpowiedziała, uśmiechając się.

– Chyba tak. Tak, z Natalią.

– Jestem jej matką. Nie może pan. Ale niech pan wejdzie. Natalia jest u sie­bie w pokoju.

Zignorowałem tę dziwną odpowiedź i wszedłem, chowając bukiecik kon­walii za plecami. Matka Natalii wprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym wisiało mnóstwo obrazów na ścianach. Przy biurku na wprost okna odwrócona plecami do drzwi siedziała ona. Natalia.

Nie zareagowała, gdy weszliśmy. Matka kobieta podeszła szybkim krokiem do niej i stanęła przed biurkiem, jak gdyby nie chciała jej przestraszyć. Wskaza­ła palcem na mnie. Natalia odwróciła się i spojrzała. Sytuacja była niepokojąco dziwna. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Natalia siedziała, wpatrując się we mnie. Nic nie mówiła. Matka nie wychodziła z pokoju.

– To dla ciebie. Lubisz konwalie? – zapytałem, wyciągając rękę z bukietem zza pleców i podając jej.

Natalia wstała. Podeszła do mnie. Wzięła konwalie i przycisnęła je do ust. W tym momencie jej matka podeszła do nas i powiedziała:

– Natalia bardzo lubi konwalie, ale nie może tego sama panu powiedzieć. Jest głuchoniema.

Natalia wpatrywała się we mnie z konwaliami przy ustach. Z pewnością wie­działa, co w tej chwili powiedziała jej matka. Przez chwilę analizowałem to.

Wiesz, co pomyślałem? Wiesz, co pomyślałem w tym niezwykłym mo­mencie?

Pomyślałem: No i co? No i co z tego, że jest głuchoniema? l powiedziałem:

– Czy pani mimo to mogłaby na chwilę wyjść z tego pokoju i zostawić nas samych? Proszę.

Kobieta wyszła bez słowa. Pierwszy raz byliśmy sami. Tak naprawdę nie do­tarło do mnie, że ona mnie nie może usłyszeć.

– Mam na imię Jakub. Nie mogę przestać o tobie myśleć, odkąd oblałaś mnie tą zupą. Czy mógłbym czasami się z tobą spotykać? Mogę?

To jest tak cholernie smutne, że szczerze mówiąc, płaczę, gdy Ci o tym pi­szę. To pewnie przez to wino i B.B. Kinga, którego słucham. «Three o'clock blues». To na pewno przez to. Chyba nie ma nic smutniejszego u B.B. Kinga niż ten blues. Ale ja przecież chcę być teraz smutny. Blues komponuje się ze smut­ku. To powie Ci każdy Murzyn w Nowym Orleanie.

Natalia stała nieruchomo, wpatrując się we mnie. Nie pomagała mi. Ona ni­gdy mi nie pomagała w rozmowie. We wszystkim innym tak. Tylko w tym nie. Miałem czuć od pierwszej chwili i zawsze potem, że jest kaleką.

Podszedłem do jej biurka, znalazłem kartkę papieru i zacząłem pisać.

– Po co Ci to? – odpisała, patrząc mi wnikliwie w oczy. – Dlaczego chcesz się ze mną spotykać? Będziesz tutaj przychodził i będziemy sobie pisać? Zaprosisz mnie do kina i nie będę mogła Ci nawet opowiedzieć, czy film mi się podobał? Zaprosisz mnie do swoich przyjaciół i nie powiem ani słowa? Po co Ci to?

Płakała. W tym momencie do pokoju weszła jej matka.

– Wie pan co? Niech pan już sobie pójdzie. Natalia musi teraz wyjść. Dzię­kujemy za konwalie.

Natalia stała odwrócona plecami do drzwi, gdy wychodziłem.

Dwa dni później w stołówce politechniki Natalia siedziała na moim miejscu naprzeciwko okienka, w którym wydają zupy. Była sama. Usiadłem obok. Pod­sunęła mi kartkę. Przeczytałem:

«Mam na imię Natalia. Nie mogę przestać o Tobie myśleć, odkąd oblałam Cię tą zupą. Czy mogłabym się z Tobą czasami spotykać?».

Ja chyba byłem w niej zakochany już w tym momencie. Miesiąc później na­prawdę ją kochałem. Była najdroższa, najpiękniejsza, najwrażliwsza. Jedyna. Zgadywała moje myśli. Wiedziała, kiedy mi zimno, kiedy zbyt gorąco. Czytała książki, które mi się podobały. Kupowała wszystko w zieleni. Gdy dowiedziała się, że lubię zieleń, wszystko było zielone. Sukienki, spódnice, jej paznokcie, jej makijaż, l papier, którym owijała prezenty dla mnie. Kupiła gramofon i płyty, abym mógł z nią słuchać muzyki.

Wyobrażasz to sobie? Kupowała mi płyty, których nigdy nie mogła wysłu­chać, i prosiła mnie, abym jej opowiadał muzykę. Miało być tak samo, jak 2 każdą słyszącą kobietą.

Stała pod uniwersytetem lub politechniką, aby pierwsza wiedzieć, jak zdałem egzaminy. Zawsze też pierwsza wiedziała. Była tak cholernie dumna ze mnie. Pisała mi o tym.

Moja matka już jej nie poznała. Za wcześnie umarła. Mój ojciec po miesią­cu nie umiał nazywać jej inaczej niż «nasza Natalka».

Wszystko z nią było proste i naturalne. Któregoś dnia zaprosiła mnie na ko­lację. Kupiła rosyjski szampan. Jej matki nie było tej nocy w domu. Włączyła płytę. Wyszła na chwilę do łazienki i wróciła w przezroczystej bluzeczce. Nie miała stanika. Podeszła do mnie i na stole obok kieliszka z szampanem położy­ła kartkę z tekstem:

«Jakubku, doprowadzasz mnie do śmiechu, doprowadzasz mnie do łez. Zastanawiałam się dzisiaj cały wieczór, że prawdę mówiąc najbardziej ostatnio chcę, abyś doprowadził mnie do orgazmu».

Majtek też nie miała. Była szalona. Dotyk działał na nią zupełnie inaczej. Swoje obie dłonie dawała mi do całowania i ssania. W tym czasie wszystko ro­biła ustami.

Potrafiła milimetr po milimetrze dotykać ustami lub delikatnie opuszkami palców mojej skóry. Potrafiła ssać palce moich stóp jeden po drugim. Dopro­wadzała mnie tym do szaleństwa. Chociaż to absurdalne – przecież nie słysza­ła – prosiła mnie zawsze, abym szeptał, nie mówił, ale właśnie szeptał, co czu­ję, gdy jest mi szczególnie dobrze. W zasadzie szeptałem cały czas.

Dla niej nauczyłem się stenografować. To było proste. Byłem najlepszy w grupie. Przydało mi się to w trakcie wykładów. Jedynie koledzy z roku nie by­li zadowoleni. Odkąd stenografowałem, nie można było używać moich notatek.

Potem na specjalnym kursie uczyłem się języka migowego. Cały długi rok. Pamiętam, gdy któregoś wieczoru przyszedłem do niej do domu i gdy po kola­cji zostaliśmy sami w jej pokoju. Stanąłem przed nią. Wskazującymi palcami obu dłoni dwa razy pod obojczyk. Potem dwa razy tymi samymi palcami w kie­runku rozmówcy. Płakała. Uklękła przede mną i płakała. Klęczała. Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste. «Kocham Cię». Dwa razy pod obojczyk...

Nawet różniliśmy się pięknie. Nie zgadzała się z moim kultem wiedzy. Uwa­żała, że można być mądrym bez przeczytania jednej książki. Jednocześnie, często w tajemnicy przede mną, czytała te same książki co ja, aby mieć swoje zdanie i móc ze mną dyskutować. Nie widziała rzekomo nic fascynującego w matematyce, ale prowokowała mnie, abym przekonywał ją, że nie ma racji. Głównie dlatego, że odkryła, jak bardzo lubię ją przekonywać i jej imponować. W jej pamiętniku, który potem trafił w moje ręce, każda zapisana przeze mnie kartka, notatka, skrawek papieru z matematycznymi wzorami lub twierdzenia­mi, które jej objaśniałem, były wklejone z pietyzmem pod datami, gdy to się zdarzyło. Na niektórych kartkach na tle całek, równań i wykresów były odci­śnięte jej usta.

Gdy ją poznałem, mieszkała tylko z matką. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy ona miała 9 lat. On, astronom z wykształcenia, z zawodu partyjny urzędnik w miejskim komitecie, gdzie przeniósł się, gdy nie udało mu się skończyć dok­toratu w wymaganym przepisami czasie. Ona, konserwator zabytków na tyle wybitna, że pomimo «prowincjonalności» Wrocławia to ją właśnie ministerstwo kultury uczyniło swoim ekspertem i konsultantem.

Akurat zaczęli budować dom. Ich bogactwo i sukcesy nie wywoływały tej normalnej polskiej szczerej zawiści. Im wolno było mieć trochę więcej. Za tę głuchoniemą córkę.

Byli spokojnym, harmonijnymi małżeństwem. Aż do dnia, kiedy on przy­szedł do domu pijany, zamknął się w pokoju z matką Natalii i powiedział jej, że tak naprawdę to on chciałby mieć ten dom nie z nią, ale z Pawłem, kolegą z pracy, którego kocha i to przy nim chce zasypiać i budzić się rano. Natalia pa­miętała tylko tyle, że jej matka wybiegła z pokoju, wymiotując po drodze. Tego samego wieczoru ojciec Natalii wyprowadził się z mieszkania.

Wyobrażasz sobie, jak on musiał kochać tego Pawła, żeby przyjść i powie­dzieć to własnej żonie? W tamtych czasach? W takim kraju jak Polska? On, par­tyjny działacz? Partyjni działacze muszą być z definicji heteroseksualni. Chociaż tego nie ma w «Kapitale», ale to jest oczywiste. Klasowo oczywiste. Sekretarz partii nie może być pedałem. Może być pedofilem, ale nie pedałem. Pedałami są jedynie księża i imperialiści.

Mogła go wykończyć. Jego samego wyskrobać jak żyletką z historii, a co gorsza jego numer telefonu usunąć z notesów wszystkich ważnych tego mia­sta. Wystarczył jeden telefon do Komitetu. Nigdy tego nie zrobiła. Mimo niena­wiści, poniżenia, bólu porzucenia i z pewnością żądzy zemsty.

Wiesz co? Do dzisiaj podziwiam go za to. Niezależnie jak bardzo cierpiała z tego powodu Natalia, podziwiam go za tę wierność sobie.

Matka Natalii nigdy nie powiedziała jej tak naprawdę, co się stało, dlaczego nie mieszkają z ojcem. Dowiedziała się prawdy od niego. Powiedział jej to któ­rejś Wigilii. Było już ciemno, gdy wyszła wynieść śmieci. Zobaczyła go, pijane­go, trzęsącego się z zimna, na ławce przy śmietniku. Siedział z butelką wódki i wpatrywał się w okna ich mieszkania.

Matka wychowywała ją bez niczyjej pomocy. Nigdy nie powiedziała jej nic złego o ojcu. Nigdy też nie zrobiła nic, aby utrudniać Natalii spotkania z ojcem. Nigdy jednak także nie zgodziła się, aby przyszedł do ich domu.

Po klęsce jej małżeństwa Natalia stała się dla niej jedynym i ostatecz­nym celem życia. Gdyby była pewna, że oddychając odbiera tlen Natalii, nauczyłaby się nie oddychać, l wszystkich innych namawiałaby, aby też nie oddychali. Trudno było kochać Natalię przy takiej matce. Akceptowała moje istnienie tak jak akceptuje się gips na złamanej nodze. Musi być, minie, znowu będzie jak kiedyś, bez gipsu. Trzeba przeczekać i postarać się na krótko o kule.

Nie mijałem. Odbierałem jej Natkę, Natunię, Natalkę, Nataleńkę... Kawałek po kawałku. Tak jej się wydawało. To nie była prawda. Kiedyś wyjechała na dwa tygodnie konserwować zabytki Tallina. Natalia, mając mnie cały czas w pobliżu, popłakiwała z tęsknoty za nią.

Od pierwszego dnia Natalia opisywała mi swój świat. Dosłownie, ponieważ pisała lub stenografowała. Pisała wszędzie. Na kartkach papieru, które zawsze miała przy sobie, kredą na podłogach i ścianach, szminką na lustrach lub kafel­kach łazienek albo patykiem na mokrym piasku plaży. Jej torebka i kieszenie wypełnione były wszystkim, czego można by użyć do pisania. Nie znam rzeczy, której nie potrafiła opisać.

Widziała znacznie więcej. Dotyk umiała opisać barwami, ich odcieniami lub natężeniem. Głucha wobec realnego świata, wyobrażała sobie, jak mogą wyra­żać się dźwięk spadającej kropli z cieknącego kranu w kuchni, śmiechu lub płaczu dziecka, westchnienia, gdy mnie całowała. Swoim opisem kreowała zu­pełnie inny świat. Piękniejszy. Po pewnym czasie i ja zacząłem wyobrażać so­bie dźwięki. Głównie na podstawie jej opisów i głównie po to, aby «słyszeć» po­dobnie jak ona. Uważałem – po pewnym czasie stało się to moją obsesją – że gdy tak się już stanie, to fakt, że ona nie słyszy, okaże się tylko mato znaczącą niedogodnością.

Prosiłem ją do znudzenia o opowieści o jej wyobrażeniach dźwięków. Po kilku miesiącach, któregoś wieczoru jednego z tych dni, w którym ktoś z tak zwanych słyszących znowu jej boleśnie dokuczył, a ja po raz kolejny nie zwra­cając uwagi na jej nastrój, poprosiłem o opisywanie dźwięków, odmówiła roz­drażniona, stenografując nerwowo mazakiem na lustrze w łazience:

«Po co ci te cholerne opisy chorej wyobraźni jakieś kalekiej, głuchoniemej histeryczki na rencie, którą może poniżyć byle śmieć tylko dlatego, że mu się wydaje, że jest tak nieporównywalnie lepszy ode mnie, bo słyszy?».

W trakcie jej nerwowego pisania na lustrze litery stawały się coraz bardziej nieczytelne, tak jak coraz bardziej podniesiony staje się głos kogoś, kto wy­krzykuje swoją złość i frustrację. Pamiętam, że podszedłem do niej i przytuliłem ją. Potem zmyłem gąbką jej napis na lustrze i tym samym mazakiem napisa­łem, po co mi są te opisy i jak bardzo mi na nich zależy. Płakała jak dziecko, tu­ląc się do mnie.

Wiesz, że głuchoniemi płaczą identycznie jak słyszący i mówiący? Wydają dokładnie te same dźwięki. Płacz przez cierpienie lub radość musiał być pierw­szą umiejętnością ludzi. Zanim jeszcze nauczyli się mówić.