39537.fb2 S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

Jeśli naprawdę Bóg stworzył ludzi, to przy nim spędził trochę wię­cej czasu.

Nagle poczuła, że go uwielbia bardziej niż kiedykolwiek.

Zadzwoniła jeszcze raz.

– Jakubku, czy nie mogłeś zniszczyć tego maiła bez niszczenia ca­łego serwera? Teraz nie będę cię miała cały poniedziałek, a tak się cie­szyłam i czekałam. Czy ten twój kolega może im teraz pomóc szybko to naprawić w tym Poznaniu?

Odłożyła słuchawkę i nagle wiedziała dokładnie, co zrobi.

Wzięła dyskietkę z ICQ, zamówiła taksówkę, powiedziała sekretar­ce, że się źle czuje i musi iść do lekarza oraz że jeśli nie wróci przed siedemnastą, to żeby wyłączyła jej komputer.

Taksówkarzowi kazała się zawieźć do tego nowo otwartego hotelu, o którym wszyscy ostatnio opowiadali. W recepcji zapytała, gdzie jest opisywana we wszystkich warszawskich gazetach Internet Cafe. Ka­wiarnia okazała się kilkoma komputerami w rogu klubu nocnego na pierwszej kondygnacji podziemia hotelu.

Gdy tam weszła, dochodziła dziesiąta rano.

Był to ekskluzywny klub nocny z barem, małym parkietem do tańca i stolikami otoczonymi wysokimi, ciężkimi krzesłami wykładanymi zielonym pluszem. Światła były przyciemnione, klub zupełnie pusty; tylko za barem stał młody barman z przekrwawionymi od kaca oczami, wycierający kieliszki. Był mniej więcej w jej wieku. Typ latynoskiego kochanka, z przylizanymi do tyłu czarnymi błyszczącymi włosami. Był ubrany w czarny, bardzo obcisły podkoszulek z napisem «możesz mnie mieć» w języku angielskim i wyglądał, jakby zatrzasnęło się nad nim solarium na co najmniej cztery godziny. Było widać po jego reakcji, że nie spodziewał się nikogo w poniedziałek o tej porze i że mu wyraźnie przeszkodziła «wylizywać rany» po wczorajszej nocy. Gdy podeszła do baru, zmierzył ją od stóp do głów, zatrzymując jedynie, przez ułamek sekundy, spojrzenie na jej ustach.

Zapytała o Internet.

Zaprowadził ją bez słowa do komputerów, ustawionych na małych ciężkich stolikach z drewna, z takimi samymi ogromnymi zielonymi krzesłami. Przy niektórych stały jeszcze pełne popielniczki, niektóre miały klawiaturę poplamioną czerwonym winem i nagle z pewnym rozbawieniem zauważyła też na jednym z monitorów wyraźny ślad krwi­stoczerwonych ust.

Genialne! Czy ona też czasami nie chciała czegoś takiego zrobić?

Na przykład wtedy, gdy Jakub nagle w trakcie jednej z opowieści na temat Internetu ni stąd, ni zowąd, zupełnie bez kontekstu, napisał: «Pragnę Cię tak bardzo teraz...». Zrobiło się wtedy tak czule. Ale tylko na chwilę. Zaraz potem poczuła, chociaż wtedy długo nie chciała przy­znać się do tego nawet przed samą sobą, że tak naprawdę chciałaby, aby właśnie wtedy dotknął ustami jej piersi.

Barman zauważył jej nagłe zamyślenie, chrząknął głośno i włączył kom­puter stojący dokładnie naprzeciwko baru. Gdy zaczął tłumaczyć jej, jak po­sługiwać się myszą, zmierzyła go tylko wzrokiem i powiedziała, że ma się nie trudzić, że doskonale da sobie radę bez jego kursu dla początkujących.

Wrócił za bar obrażony, patrząc na nią podejrzliwie.

– Macie ICQ na tych komputerach? – zapytała.

Po jego wzroku poznała, że nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi. Zaczął kręcić, opowiadając, że czekają właśnie na nową wersję, a ona zastanawiała się, dlaczego mężczyznom tak trudno przychodzi przy­znać się, że jest coś, czego nie wiedzą, gdy wie o tym kobieta.

Postanowiła nie pytać go, czy może zainstalować ICQ sama.

Wsunęła dyskietkę, którą przyniosła ze sobą, i zaczęła instalować.

Przez cały czas patrzył na nią podejrzliwie spoza baru.

I wtedy przyszła jej do głowy niesamowita myśl.

Tak, to jest ta niezwykła konstelacja!

Ten klub, to, co stało się z tym serwerem w Poznaniu, jej nastrój i dzisiejszy stan wyobraźni.

Podeszła do baru i powiedziała:

– Czy mógłby mi pan przynieść do stolika przy komputerze litrową butelkę gazowanej wody mineralnej, cztery plasterki cytryny, dwie słomki do picia, cappuccino z podwójną porcją amaretto w środku oraz butelkę czerwonego wytrawnego wina i dwa kieliszki?

Widziała to jego zdziwienie, ale skinął tylko głową i zapytał:

– Przepraszam, do której płaci pani za komputer?

– Do wpół do piątej. I proszę mi zamówić taksówkę na szesnastą czterdzieści pięć.

Wróciła do komputera i bezpośrednio na jego pager wysłała e-mail:

Jakubku, przyjdź na ICQ najprędzej jak możesz. Powiem Ci o sobie wszyst­ko, co będziesz chciał.

Ta niezwykłość tego, że to w ogóle technicznie jest możliwe, już jej nawet nie dziwiła. Ale wdzięczność za tę mądrość ludzi nie przemijała w niej. Dzięki tej mądrości miała przecież jego.

Za chwilę komputer dał jej znać, że on już jest.

Kochanie, skąd się wzięłaś??? Nie mów mi, że Poznań już się «podniósł»?

Uśmiechnęła się, zadowolona.

Nie podniósł się. To ja się podniosłam. Za bardzo tęskniłam za Tobą i za bardzo się cieszyłam na ten poniedziałek, żeby dać to sobie odebrać jakiemuś padniętemu serwerowi w Poznaniu. Jestem w Internet Cafe w klubie nocnym w nowym hotelu w Warszawie i będę tu z tobą do 16.30. Siedzę w pobliżu ba­ru, za którym stoi oszołomiony ze zdziwienia barman, piję wodę mineralną z cy­tryną i zamówiłam butelkę czerwonego wina, którą zaraz otworzę. Oprócz bar­mana, który się zupełnie nie liczy, jesteśmy sami, tylko ty i ja.

I nie czekając na jego reakcję, napisała to nieprawdopodobne zdanie:

Jakubku, ja ci podrzucę za chwilę wszystkie dane o sobie, a Ty mnie proszę uwiedź.

UWIEDZIESZ MNIE DZISIAJ W TYM KLUBIE????????????

Zrób to, proszę. Jeszcze nigdy nie byliśmy razem w klubie nocnym, sami i z alkoholem w mojej krwi. l możemy długo nie być po raz drugi. Otwórz butel­kę czerwonego wina, które na pewno masz, zamknij na klucz drzwi biura i przy­pomnij sobie, że jest poniedziałek rano. Przecież poniedziałek rano to nasz naj­lepszy czas. Czekamy na niego zawsze bardzo długo i stęsknieni.

Przerwała pisanie i krzyknęła do barmana:

– Czy mógłby pan włączyć w końcu jakąś muzykę?! Najlepiej B.B. Kinga... proszę – dodała.

On już pewnie się niczemu nie dziwi, tenbarman – pomyślała.

Za chwilę dookoła niej w całym tym mrocznym i nagle tak przytul­nym klubie był blues.

Jakubku, więc żeby Ci było łatwiej i żebyś miał te same szansę, co wszy­scy, to Ci podam wszystkie najważniejsze dane o sobie. Mam dzisiaj ciemno­zielony koronkowy stanik rozpinany z przodu, czarną obcisłą bluzkę z trzema guziczkami ściąganą przez głowę, jestem wyjątkowo piękna, bo okres mi się skończył dwa dni temu, mam ciemnoczerwoną pomadkę na ustach i gdy dotykam warg palcami, to już mnie mrowi. Poza tym w powietrzu jest blues Twoje­go ulubionego B.B. Kinga i ja mam takie niesamowite myśli na myśli, że nawet moja własna podświadomość się rumieni. Masz przecież wszystko, czego po­trzebujesz. Klawiaturę, Internet i te swoje pragnienia, l moje pragnienia też masz. ZACZYNAJ wreszcie!

W klubie rozbrzmiewał jej ulubiony kawałek, «Dangerous mood», śpiewany przez Kinga z Joe Cockerem, a ona rozpięła wszystkie gu­ziczki bluzki, nalała wina do pełna, usiadła wygodniej na pluszowym krześle, położyła dłonie na klawiaturze i spojrzała w monitor. On już pisał jej te wszystkie czułości, na które tak czekała, a ona zastanawiała się, jak to się stało, że akurat dzisiaj włożyła właśnie tę bieliznę. Podno­sząc kieliszek z winem, przez sekundę spojrzała poza monitor. Barman stał nieruchomo, wpatrując się w nią z otwartymi ustami i wydawało się jej, że nie oddycha, aby nie zakłócać tego, co się tutaj właśnie za­czynało dziać.

@6

ON: Cieszył się, że udało mu się zarezerwować pokój właśnie w tym hotelu. To był jego hotel w Nowym Orleanie.

Wczoraj, kiedy wysiadł z taksówki, która przywiozła go tutaj z lot­niska, i po tylu latach stanął ponownie ze swoją walizką przed dobrze mu znanymi śnieżnobiałymi rozsuwanymi drzwiami z błyszczącymi mosiężnymi klamkami, serce zabiło mu szybciej. Ten hotel w pewnym sensie symbolizował wszystko, co tak bardzo zmieniło jego życie i jego samego.

To tutaj kilkanaście lat temu, robiąc doktorat na uniwersytecie Tulane, urywał się, najczęściej dopiero w nocy, od swoich komputerów, książek, naukowych czasopism i tych drążących myśli, pomysłów, pla­nów, które nieustannie kłębiły się w jego głowie. Wraz z innymi, tak jak on bezgranicznie nawiedzonymi młodymi naukowcami z jego gru­py, przywoływali w nocy taksówki i jechali do tego hotelu, aby przy marmurowych białych stolikach stojących na patio napić się piwa lub wina i słuchając porywającego murzyńskiego bluesa, dyskutować w podnieceniu na temat wszystkiego, co dotyczy sekwencjonowania genów lub fantazjować na temat tego, co zrobią, gdy przełożą te geny na odpowiadające im białka, a te z kolei na ludzkie emocje, zachowania lub myśli. Nazywali to fantazyjnie, odpowiednio do miejsca i sytuacji, «DNA breaks», co jedni z nich tłumaczyli jako «nocne przerwy alkoho­lowe w Dauphine», a inni «przerywaniem DNA».

Byli wtedy rozkrzyczaną, hałaśliwą grupą młodych ludzi przekona­nych o swojej nieomylności, o niezwykłości i wyjątkowości tego, co robią, i absolutnie pewnych, że to oni właśnie wyznaczają nowe hory­zonty w nauce. Jednakże najlepiej pamięta z tamtych dni w Nowym Or­leanie entuzjazm graniczący z drapieżnością. Gdyby mógł cofnąć czas i być tutaj znowu, to wiedząc to, co wie teraz, najpilniej uczyłby się na pamięć, jak wiersza, właśnie tego entuzjazmu. Byli wtedy jak młode lwy. Przekonani, że świat będzie ich, byli wtedy tak blisko gwiazd na tym kawałku nocnego nieba nad tarasem hotelu Dauphine New Orleans. Więc wczoraj, gdy stanął znowu przed tym hotelem, mimo że by­ło wczesne popołudnie i jasno świeciło słońce, nagle poczuł, że znowu jest bliżej tych gwiazd. To nic, że teraz nie świeciły już tak jasno jak przed laty.

Gwiazdy się przecież wypalają.