39537.fb2 S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Wychodząc z tego biura, czuła, że fala gorąca, która ogarnęła całe jej ciało, wcale nie jest skutkiem wyjątkowego upału tego lata. Było jej tak gorąco, bo zdała sobie sprawę, że decyzją sprzed chwili zmieniła radykalnie, na razie tylko wobec siebie, status znajomości z Jakubem, Wirtualność, bezpieczne oddalenie, niefrasobliwą kokieterię, te niespo­dziewane, ale w gruncie rzeczy niezobowiązujące wyznania oraz in­tymności wtrącane w teksty wystukiwane na klawiaturze ich kompute­rów mogą niebawem stać się wspomnieniem niebanalnego flirtu z początku autentycznego związku.

Niebezpiecznego związku.

I chociaż zabrzmiało to patetycznie i groźnie, jak tytuł jakiegoś tele­wizyjnego reportażu, wiedziała, że to właściwa nazwa. Ten związek niebezpiecznie dryfował w jednym kierunku. Mimo to, chwilę później, czekając obok biura na taksówkę, szepnęła rozpromieniona do siebie:

– A co tam...

Postanowiła koniecznie zapytać Alicję i Asie, czy ich dotychczaso­we decyzje typu «A co tam...» były zawsze właściwymi decyzjami. Jej były. Jak dotąd wszystkie. Bez wyjątku.

Siedziała w taksówce i myśli kłębiły się w jej głowie. Co powinna przeczytać o Paryżu przed wyjazdem? Pewnie i tak nic nie przeczyta. Ale Asia jak zwykle będzie wiedziała wszystko. Co powinna zabrać z sobą? Czy zdąży pójść do kosmetyczki i fryzjera? Czy powinna kupić nową bieliznę? A propos bielizny... Kiedy ostatnio woskowała nogi? Jak będzie pachniał na jego skórze ten zapach, który tak wiele razy wą­chała w perfumerii? A propos jego skóry. Ile można by schudnąć przez tych kilka dni do jego przylotu, gdyby się jadło wyłącznie szparagi? Ostatnio czytała, że nie dość, że nią mają żadnych kalorii, to jeszcze do tego genialnie odwadniają. Z drugiej strony lepiej nie przesadzać z tymi szparagami. I tak przy wszelkich dietach najbardziej zmniejszają się jej piersi. Wiedziała na pewno, że nie chciałaby mieć mniejszych piersi w Paryżu, niż ma teraz. Wręcz przeciwnie. Chciałaby, aby jej piersi w Paryżu były tak duże jak nigdy dotąd.

Przez chwilę zastanawiała się także, jak o tej podróży powie mężo­wi. Tymczasem jednak jechała taksówką z powrotem do swojego biura, aby przede wszystkim powiedzieć o tym jemu, Jakubowi.

Dochodzi siedemnasta w Warszawie – myślała. – W Nowym Orleanie jest około siódmej rano. On wchodzi na Internet po śniadaniu. Jeśli ten taksówkarz przedrze się z Krakowskiego Przedmieścia pod moją firmę w pół godziny, to powinnam zdążyć nim Jakub przeczyta e-mail z informacją o moim przyjeździe, zanim opuści hotel, aby poje­chać do centrum kongresowego. Będzie miał cały dzień, aby o tym pomyśleć.

Uśmiechnęła się. Ale to znowu ja – pomyślała. – Ja go sobie znala­złam, ja wciągnęłam go w moje życie, ja teraz jadę do niego.

Jednak nie czuła się ani trochę niezręcznie. Jakub w tym wszystkim, co pisał do niej lub robił dla niej, choć potrafił bardzo często przekra­czać – trzeba przyznać, że z niespotykaną gracją – granice intymności, zawsze udowadniał, czasami nawet z przesadą, jak bardzo ją szanuje. Dlatego fakt, że to ona jedzie do niego, a nie on do niej, w żaden sposób nie mógłby być przez niego niewłaściwie zinterpretowany. Poza tym nie spotkali się dotychczas tylko dlatego, że to on nie chciał kompliko­wać jej życia.

Poza tym – myślała – ten cały plan z Paryżem, przypadkowość jego tam pobytu, przypadkowość tej jej spontanicznej, «z biegu» organizacji, wszystko to powodowało, że spotkanie – jeśli dojdzie do skutku – bę­dzie po prostu rezultatem niebywałej konstelacji wydarzeń, których dy­namice oni się tylko poddają.

Wyjęła lusterko i poprawiając makijaż, zastanawiała się nad tym, W momencie gdy przyszła jej do głowy ta «konstelacja wydarzeń», mu­siała, po prostu musiała zaśmiać się głośno do odbicia swojej twarzy.

Od kiedy to potrafię wymyślać takie bzdury, używając tak bardzo naukowego języka? – pomyślała.

Taksówkarz akurat zatrzymał samochód przed wejściem do budyn­ku jej firmy i najwidoczniej źle interpretując ten śmiech, postanowił spróbować szczęścia. Odwracając twarz do niej, zapytał:

– Maleńka, chciałabyś, abym cię zawiózł na koniec świata? Wyłą­czyłbym licznik. Chciałabyś?

Patrzył na nią, uśmiechając się obleśnie i odgarniając resztki tłu­stych włosów z czoła. Zdążyła zauważyć, gdy mrużył oczy w uśmie­chu, że ma dwie duże kropki wytatuowane na środku powiek. Postano­wiła nie komentować pytania, zanim wysiądzie z taksówki. Nic nie mówiąc, odliczyła sumę wskazywaną przez taksometr. Podała pienią­dze i stojąc już bezpiecznie na ulicy, powiedziała:

– Nie. Nie chciałabym. Dla mnie koniec świata jest trochę dalej niż pana domek na działce w kierunku na Płock, Pułtusk albo Skierniewice.

Zatrzasnęła drzwi i szybko odeszła, aby nie słyszeć jego komentarzy.

W takich sytuacjach jak ta zastanawiała się, jak to możliwe, by Ja­kub i na przykład taki taksówkarz należeli do tego samego gatunku.

Który jest mutantem: Jakub czy ten taksówkarz? Postanowiła zapy­tać kiedyś o to Jakuba. Jest w końcu znanym genetykiem. Powinien to wiedzieć.

Wbiegła do biura. Słyszała odkurzacz sprzątaczki w pokoju na koń­cu korytarza. Rzuciła torebkę na krzesło pod oknem, zdjęła buty, przy­cisnęła fioletowy guzik włączający jej komputer, wyjęła słuchawkę te­lefonu z muszli ładowarki akumulatorów i idąc do kuchni, wystukała numer Alicji.

– Ala, możesz się pakować. Jedziemy w niedzielę rano. Spotkamy się jutro tam gdzie zawsze, podam wam wszystkie szczegóły. Boże, jak się cieszę. Ala, wiesz, że on tam będzie? Jeden cały dzień. I jedną całą noc. Teraz muszę kończyć. Zadzwoń do Asi.

Wyjęła wodę mineralną z lodówki, rozerwała srebrzysty woreczek z kwaskiem cytrynowym i wlała zawartość do szklanki. Wróciła do swojego biurka. Połączyła się przez modem z Internetem. Uruchomiła przeglądarkę stron WWW. Znalazła adres strony lotniska Charles'a de Gaulle'a w Paryżu. Po krótkich poszukiwaniach wyświetliła na ekranie kolorowy szkic, wyjątkowo dokładny, fragmentu terminalu, na który przylatywały samoloty linii TWA. On miał przecież przylecieć TWA z Nowego Jorku. Przez chwilę analizowała go w skupieniu. W pewnym momencie uśmiechnęła się szeroko.

Drukarka na biurku pod oknem wysuwała jeszcze ciągle arkusze wydruku schematu lotniska, podczas gdy ona uruchomiła program pocztowy. Zaczęła pisać podniecona:

Warszawa, 11 lipca

Jakubku, chociaż to prawie niemożliwe w naszym przypadku, po raz pierw­szy czuję w jakiś niewytłumaczalny i magiczny sposób, że jesteś bardzo dale­ko. Przeczytałam prawie wszystko o Nowym Orleanie i nawet byłam na stronie WWW tego Twojego Dauphine New Orleans. Nic nie pomogło. Tęsknię za Tobą bardziej i inaczej. Tak jakby to, że jesteś w Nowym Orleanie, różniło się od tego, gdy jesteś w Monachium. Ale już niedługo wrócisz. Jeszcze tylko tydzień.

W czwartek 18 lipca rano wylądujesz na lotnisku w Paryżu. Wyjdziesz bra­mą obok tej wielkiej świetlnej reklamy Air France i skręcisz w lewo, przecho­dząc obok stanowisk TWA, a potem obok małej kwiaciarni przylegającej do kio­sku z gazetami. Gdy będziesz tamtędy przechodził, zwolnij trochę.

Będę tam stała i czekała na Ciebie.

Będę w zielonej sukience i będę miała z pewnością zielone oczy. Zawsze są tego koloru, gdy jestem szczęśliwa.

Wystukała jego adres i wysłała. Telefonicznie zamówiła taksówkę. Wyłączyła komputer. Sprzątaczka ciągle jeszcze była w biurze, gdy wychodziła. Tak dziwnie wzruszona. Trochę smutna.

Dlaczego on się tak cholernie spóźnił. Zjawił się w moim życiu za późno – myślała. – O jedną obietnicę za późno.

Mąż przyjął wiadomość o wyjeździe do Paryża z zupełnie nieocze­kiwanym przez nią spokojem. Miała nawet wrażenie, że się ucieszył, że przez tydzień zostanie sam. To było jak ukłucie igłą. Powinien jed­nak, chociaż przez chwile, protestować. A potem dać się przekonać, że «jej się to należy», że «od trzech lat nigdzie nie wyjeżdżali» i że to prze­cież «niebywała okazja, ta oferta z biura podróży», i że w ogóle one za­wsze z Asią i Alicją chciały mieć taki «babski» wyjazd. Nic takiego nie miało miejsca. Nie protestował. Wysłuchał jej w milczeniu, siedząc wpatrzony w ekran komputera, gdzie zmieniały się schematy projektu, nad którym ostatnio pracował, powiedział krótko: «okay» i wrócił do swojej pracy.

Wiedziała, że ten chłód, tak wyraźny ostatnio między nimi, istniał już «przed Jakubem». Bardzo długo przed. I wtedy był nawet bardziej dotkliwy niż teraz. Może dlatego to ciepło, które przyniósł ze sobą Ja­kub, działało na nią tak, że była gotowa do takich szaleństw jak ta eska­pada do Paryża. Mimo to obojętność męża, chociaż tak wygodna w tej sytuacji, zabolała ją.

Może to tak jest – myślała – że kobieta, jeśli ma taką szansę, chcia­łaby być najważniejsza w życiu jak największej liczby mężczyzn. Ale do czasu. Kobieta może kochać jednocześnie dwóch mężczyzn dopóty, dopóki jeden z nich się nie zorientuje. To wiedziała z całą pewnością.

Nie miała natomiast pewności, czy jeszcze ciągle kocha swojego męża.

O tym, co czuje do Jakuba, wolała nie myśleć. To wszystko może się zmienić, gdy on zaistnieje naprawdę. Gdy będzie można go zoba­czyć, dotknąć, usłyszeć jego głos. W rozprawach ze swoim sumieniem to «zmienić się» miało oznaczać, że ona w jakiś sposób opamięta się, stykając się z prawdziwym Jakubem. Spotka go, uzna, że jest normalny, i może nawet uroczy, ale na pewno nie będzie to jak ten «szał» na obra­zie Podkowińskiego, który ostatnio przypomniała sobie, gdy Asia wy­ciągnęła ją w niedzielę rano do galerii.

Wolała nie myśleć teraz, co by było, gdyby to «zmienić się» miało oznaczać coś wręcz przeciwnego.

Wtajemniczę we wszystko Asie – pomyślała. Będą miały mnóstwo czasu, aby to omówić w drodze do Paryża.

Teraz jednak, już w tym autobusie, patrząc na siedzącą naprzeciwko Asie zatopioną w lekturze najnowszej książki Gretkowskiej, zastana­wiała się, czy ten pomysł z wtajemniczeniem ma sens. Co może jej po­wiedzieć kochająca poezję matematyczka, pogodzona z losem żona biologicznego ojca swojej córki? Albo udowodni, że to równanie nie ma absolutnie żadnych rozwiązań i trzeba je zignorować jako nieistot­ne, albo powie, że Jakub to jedyne możliwe rozwiązanie. Do obydwu odpowiedzi nie była – jeszcze – przygotowana.

Przez chwilę patrzyła na Asie. Czytała tę książkę całą sobą! Wzdy­chała, uśmiechała się, kręciła głową, zamykała oczy i przez chwilę my­ślała, aby zaraz wrócić do czytania. Ona zawsze i wszystko tak przeży­wała. Taki syndrom postępującej nadwrażliwości. Pierwszy raz zauważyła to wtedy, gdy spędziły razem miesiąc w Nimes.

To było kilka lat temu. Obie jeszcze wtedy studiowały. Kończył się sierpień. Świętowały jej urodziny. Asia podeszła do niej w kuchni, gdy tak jakoś zostały same, i powiedziała:

– Koło Nimes na południu Francji są ogromne winnice. Mój kolega z roku zbiera tam winogrona od kilku lat. Piękne miejsce i nieźle płacą. Pojechałabyś ze mną? Tylko musisz się dzisiaj zdecydować. On czeka na odpowiedź.

Tydzień później jechały pociągiem do Berlina. Z Berlina do Nimes postanowiły przejechać autostopem. Oczywiście nie powiedziała tego rodzicom. Nigdy by jej nie puścili. Ale nie wahała się ani sekundy, gdy Asia jej to zaproponowała. Były we dwie. Co mogło się im stać?! Ni­gdy tej decyzji nie żałowała. To była wyjątkowa przygoda. Wszystko układało się znakomicie. Aż do Lyonu. Tam opuściło je szczęście.

Z Berlina na autostradę w kierunku na południe wywiózł je kole­jarz, którego zaczepiła Asia, pytając o drogę. Mówił tylko po niemiec­ku, francuskiego nie znał nawet z widzenia i rozumiał jedynie strzępy angielskiego. Mimo to uśmiechał się do Asi, tłumacząc jej cierpliwie po raz n-ty, jak przejechać przez cały Berlin z dworca ZOO na auto­stradę Berliner Ring. Za każdym razem mówił wolniej, wierząc, że gdy mówi powoli, łatwiej im zrozumieć. Nie umiał ukryć, że Asia mu się podoba. W pewnym momencie wyciągnął z kieszeni walkie-talkie i powiedział coś szybko po niemiecku. Chwycił Asie za rękę i popro­wadził szybko tunelem w kierunku miasta. Ona biegła za nimi. Godzi­nę później wysadził je na stacji benzynowej przy autostradzie do Frankfurtu nad Menem. Zaczekał, aż znajdą godną zaufania okazję do Frankfurtu, a żegnając się, ukradkiem wcisnął Asi kartkę z adresem i numerem telefonu.

Do Frankfurtu jechały z Amerykaninem, żołnierzem stacjonującym w jednostce specjalnej wojsk amerykańskich w pobliżu Frankfurtu, któ­ry – rzadki wyjątek – doskonale mówił po francusku. Ku jego ogromne­mu rozbawieniu Asia rozmawiała z nim po francusku, a ona po angiel­sku. Nie widziała mężczyzny, który miałby taki śliczny uśmiech.

Znał Nimes. Zawsze się tam zatrzymywał w drodze na Cóte d'Azur, gdzie co roku spędzał wakacje ze swoimi dziećmi. Uderzyło ją bardzo, gdy powiedział, że ma czworo dzieci i że wychowuje je sam, bo jego żona, która też była żołnierzem, zginęła w zamachu na amery­kańską ambasadę w Tel Awiwie. Zrobiło się wtedy tak cicho w tym samochodzie.

Ciszę przerwała Asia, prosząc żołnierza, aby zatrzymał się na na­stępnym parkingu. Wysiadła i poszła do budki telefonicznej. Gdy wró­ciła do samochodu, powiedziała po polsku:

– Słuchaj, ten kolejarz z Berlina zdążył nauczyć się po polsku! Gdy zrobiło się tak smutno, poczułam, że muszę do niego zadzwonić i jesz­cze raz podziękować. Zrobił dla nas genialną rzecz, wywożąc na auto­stradę. Wyobraź sobie, że prawie zaniemówił, gdy mnie usłyszał. A na końcu powiedział tak śmiesznie, jak dziecko: «Dziękuję pani».

We Frankfurcie żołnierz wysadził je przy biurze studenckim, które koordynowało tanie wyjazdy prywatnymi samochodami do większych miast w Europie. Za niewielkie pieniądze można było zostać pasaże­rem w samochodzie jadącym na przykład do Lyonu. W pewnym mo­mencie Amerykanin przeładował ich plecaki do czarnego bmw stoją­cego przed biurem, powiedział coś do kierowcy po niemiecku i poleci) im się przesiąść do bmw. Nie zdążyły się z nim nawet pożegnać, gdy kierowca bmw ruszył gwałtownie. Patrzyła na tego amerykańskiego żołnierza i myślała o jego żonie, która zginęła w Tel Awiwie.

Do Lyonu dotarli nad ranem, ale utkwili w gigantycznym korku, który rozładował się dopiero po południu. Upał dochodził do 35 stopni. Kierow­ca klął bez przerwy. One mu wtórowały. Potem, z nudów, nauczyły go kląć po polsku. Gdy wysiadały na rogatkach Lyonu, były z siebie dumne. Kierowca, młody niemiecki blondynek w eleganckim garniturze od naj­lepszych krawców, klął w skupieniu w swoim klimatyzowanym i deka­dencko wyposażonym bmw jak najprawdziwszy żuł spod budki z piwem na Woli. I na dodatek w przerwach, gdy w ogóle nic nie ruszało się na au­tostradzie, robił notatki transkrypcji wszystkiego, czego go nauczyły. Ta­ki pilny! A może Niemcy już tak mają, że do wszystkiego robią notatki.