39537.fb2 S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

Może nie tyle chcę, żebyś to wiedział, ile po prostu chcę Ci to powie­dzieć.

Jennifer

Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, że to, co jest między nimi, to nie jest żadna telenowela dla Jennifer. Po powrocie nigdy więcej nie wróci­ła do tego wyznania i nigdy nie skomentowała tej kartki pocztowej.

Przy Jennifer poznawał nowe opery najróżniejszych kompozytorów, odróżniał coraz więcej symfonii, palił coraz lepsze cygara, mówił coraz lepiej po angielsku i przeżywał coraz to bardziej wyszukane fantazje seksualne. Przestawał być przy niej czymkolwiek zdziwiony. Aż do te­go poranka na trzy tygodnie przed jego powrotem do Polski.

Zbliżał się koniec jego pobytu w Dublinie. Był tak zapracowany, że bardzo rzadko udawało mu się zjeść kolację z Jennifer. Nieraz było tak późno, że w ogóle nie szedł do jej pokoju. Wracał do siebie i wyczerpa­ny zasypiał w ubraniu. Tej nocy jednak poszedł do niej. Tym razem nie musiał, chociaż lubił to bardzo, budzić jej pocałunkami. Nie spała, gdy wśliznął się pod jej kołdrę. Była naga. Czekała na niego.

Oboje czuli, że to się kończy. Kochali się teraz inaczej. Bez tej dzi­kości, powoli, tak trochę z namysłem. Tak jakby chcieli wszystko do­kładnie i świadomie przeżyć, zapamiętać jak najwięcej i na jak najdłu­żej. Tych wspomnień miało wystarczyć na długo. Może nawet na całe życie. Jennifer przeżywała też inaczej swoje orgazmy. Zdarzało się, że płakała w chwilę po tym. Gdy pytał ją, dlaczego, nie odpowiadała, tyl­ko tuliła się do niego z całych sił.

Nazajutrz obudził się, mając uczucie ciężaru przygniatającego jego ciało. W pierwszej chwili myślał, że to sen. Otworzył powoli oczy. Jen­nifer, zupełnie naga, siedziała w rozkroku na nim, dłońmi pocierała i szczypała brodawki swoich piersi, głowę miała odchyloną do tyłu i unosiła się rytmicznie. Oddychała ciężko i głośno wzdychała. Był w niej!

Gdy na chwilę wyprostowała głowę, zobaczył, że ma założone na uszy swoje ogromne czarne słuchawki. Słuchała muzyki. Przez chwilę nie zdradzał się, że ją widzi. Przymknął oczy i obserwował ją. Unosząc się, przyśpieszała lub zwalniała, oddychała wolniej lub szybciej, czasa­mi wydawała z siebie jęki. Był to niezwykły widok. Jej ciężkie piersi podnosiły się i opadały. Miała lekko rozsunięte wargi, które od czasu do czasu zwilżała językiem. W pewnej chwili musiała poczuć, że jego erekcja stała się bardziej intensywna. Otworzyła oczy i spojrzała na nie­go. Uśmiechnęła się. Przyłożyła palec do ust, nakazując mu milczenie. Wychyliła się – cały czas unosząc się w górę i opadając – aby ze swo­jej poduszki podnieść drugą parę słuchawek. Wzięła jego dłonie ze swoich piersi i objęła nimi słuchawki. Podniósł głowę i założył je.

Filozof Colline śpiewał właśnie słynną arię Yecchia zimarra. Rudol­fowi wydaje się, że Mimi usypia, odchodzi więc, aby zasłonić okno. Jen­nifer nie tylko podnosi się i opada. Teraz także intensywnie przesuwa swoje pośladki w poziomie, zataczając biodrami nieduże kółka. Bierze palce Jakuba do ust i gryzie. Gdy Rudolf odwraca się do Schaunarda, Collina i Mussety, widzi z ich spojrzeń, że Mimi nie żyje. Jennifer głośno płacze. Zaciska uda. Rudolf podchodzi do Mimi. Jennifer odwraca się na­gle plecami do Jakuba, cały czas podnosząc się i opadając. Jakub opiera dłonie na biodrach Jennifer, dociskając ją regularnie do siebie. Rudolf klęczy przed łóżkiem Mimi. Jennifer, krzycząc, zrzuca słuchawki.

«Cyganeria» Pucciniego skończyła się. Jennifer wychyliła się gwał­townie do przodu i wbiła paznokcie obu rąk w jego uda. Gdy podniosła się, zobaczył na swoich nogach po trzy około dziesięciocentymetrowej długości głębokie linie zaczynające wypełniać się krwią.

Blizny, które pozostały po «Cyganerii» «nad ranem», były na tyle głębokie, że zawiózł je potem do Polski. Poza tym, jeszcze w Dublinie, wprowadzały go w zakłopotanie, gdy rozbierał się na cotygodniowy trening squasha ze Zbyszkiem. Od momentu, gdy zaczął bywać u Jen­nifer, Zbyszek unikał go. Pod koniec jego pobytu w Dublinie spotykali się wyłącznie na squashu.

To, że chodzi o Jennifer, okazało się dopiero na dzień przed wyjaz­dem, podczas przyjęcia pożegnalnego, które zorganizował. Zaprosił kil­ku znajomych z instytutu, Zbyszka i oczywiście Jennifer, która przypro­wadziła swoją koleżankę, Madelaine z Francji, studiującą z nią na roku.

Nastrój tego wieczoru był trudny do uchwycenia. Smutek rozstania mieszał się z radością, że w końcu wraca do Polski. Poza tym był nie­zwykle podniecony tym, co zrobi z materiałami naukowymi, które tutaj zebrał. Jedno wiedział na pewno: będzie bardzo tęsknił za Jennifer.

Jennifer kupiła na ten wieczór białą sukienkę w duże ciemnozielone kwiaty. Zaskoczyła wszystkich. To był pierwszy raz, gdy ktokolwiek widział Jennifer w sukience, a studiowała w Dublinie już cztery lata. Wyglądała niezwykle. Bardzo lubił, gdy miała włosy upięte w kok od­słaniający szyję. Weszła trochę spóźniona, paląc ogromne cygaro i wszyscy oczywiście zauważyli, że pod sukienką, lekko przezroczystą, nie ma stanika, ale ma czarne, wysoko wycięte majtki. Była już lekko pi­jana. Pod pachą przyniosła kilka płyt gramofonowych. Gdy ktoś żarto­bliwie zagadnął ją o te niepasujące do sukienki majtki, odpowiedziała:

– Dzisiaj jest pierwszy dzień żałoby po Jakubie. Jutro włożę czarny stanik i zdejmę majtki.

Przyjęcie nabierało tempa. Francuzka wyraźnie zainteresowała się Zbyszkiem, który demonstracyjnie całował ją w tańcu, szczególnie gdy patrzyła na to Jennifer. Gdy nie tańczyli, siedzieli przy stole pełnym butelek, w których odbijały się płomyki świec. Udało mu się przekonać Jennifer, aby zrezygnowała z «katowania» wszystkich operami, które przyniosła. Siedzieli i rozmawiali przy stole. Jennifer dotykała go od czasu do czasu, milcząco przysłuchiwała się rozmowie i wybierała cie­pły wosk, który spływał do świeczników stojących na stole.

W pewnym momencie rozległ się głośny chichot. Jennifer przy swo­im kieliszku z martini postawiła ugnieciony z wosku, który cały czas zbierała ze wszystkich świeczników na stole, normalnych rozmiarów penis w erekcji.

Gdy śmiech ucichł, wzięła woskowy penis do prawej dłoni i wkła­dając go we wgłębienie między piersiami, powiedziała rozmarzonym głosem:

– Tak zupełnie nieświadomie ulepiło mi się w dłoniach to cudo. Je­śli nie świadomość, to pewnie odpowiada za to podświadomość. Teraz już wiecie, czym się moja podświadomość zajmuje.

Przytuliła się przy tym do niego. Zbyszek gwałtownie i demonstra­cyjnie odszedł od stołu. Widać było, że jest wściekły. Na dodatek Fran­cuzka całkowicie go zignorowała i pozostała przy stole. Jennifer wyda­wała się nie zauważać tego wszystkiego. Milczała. W pewnym momencie wzięła go za rękę pod stołem i powiedziała:

– Chodź. Wrócimy do naszego pierwszego dnia w ten nasz ostatni dzień.

Wyprowadziła go z pokoju i zaczęła biec korytarzami w kierunku je­go instytutu. Gdy byli przed drzwiami tej sali wykładowej, którą tak do­brze pamiętał od dnia swoich imienin, zatrzymała się i tak jak wtedy wciągnęła go do sali. Gdy tak jak wtedy klęczała przed nim i tak jak wtedy zapalali z hukiem i gasili baterię jarzeniówek, pomyślał, że to jed­nak nie deja vu. To była teraz jego Jennifer. Gdy później stali przytule­ni do siebie, płacząc oboje w tej ciemnej sali wykładowej, wyszeptała:

– Jakub, kocham cię tak bardzo, że nie mogę sobie wyobrazić jutra.

Z zamyślenia wyrwało go potrząsanie za ramię. Blues się skończył. Tańcząca dziewczyna siedziała przed nim.

– Pan pije mojego drinka i to z tego miejsca, w którym na kieliszku odcisnęłam swoją szminkę. To nie była Jennifer.

– Przepraszam. Zamyśliłem się. Bardzo mi przykro. Zaraz odkupię pani tego drinka. To przez nieuwagę. Jestem taki roztargniony. Niech pani mi wybaczy.

– Nic się nie stało. Nie musi mnie pan przepraszać. To było niezwy­kłe, móc obserwować pana. Siedział pan z zamkniętymi oczami i ssał ten kieliszek.

Wyjęła mu go z dłoni i odeszła w kierunku baru, przy którym orkie­stra pakowała instrumenty.

– Ślicznie pani tańczyła. Czy pani może jest z wyspy Wight? – krzyknął za nią.

– Nie! – odpowiedziała, znikając w drzwiach prowadzących do ho­telu. Wstał i podążył za nią.

ONA:

Paryż, 16 lipca 1996

Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Cho­ciaż to tylko prawie cała prawda (nie chcę na razie posunąć się zbyt daleko). Nie bierz mnie dzisiaj zbyt poważnie.

Odbywa się we mnie z pewnością jakaś reakcja biochemiczna. Przyjęłam do krwiobiegu cudowny płyn pod nazwą brandy Ani, koniak ormiański, podob­no jedyny trunek, który spożywał Churchill. Wiem już, dlaczego wybrał akurat ten. Nie rozumiem tylko, dlaczego ciągle miał taką depresję. To pewnie wina tej ciągłej mgły w Londynie.

Jestem teraz generalnie wdzięczna światu za to, że jest i że ja jestem. Lubię ten stan. Tym bardziej że za 52 godziny i 36 minut powinieneś lądować w Pary­żu. Poza tym jestem dzisiaj trochę wyuzdana, l to na pewno nie przez Renoira. Głównie przez Asie. To ona namówiła mnie, żeby z d'0rsay pojechać prosto do Muzeum Erotyki w pobliżu placu Pigalle. Najpierw nastroił mnie impresjoni­sta, potem podniecono mnie wszystkimi gatunkami sztuki. Takiego muzeum nie ma nigdzie. Zgadnij, co pamiętam bardziej: Renoira czy erotykę?

Czy to źle, że erotykę? Asia mówi, że nie, bo czasami trzeba się czuć sexy. Zapytałam ją, co robi, aby czuć się sexy, gdy nie jest akurat w Paryżu. Wiesz, co mi odpowiedziała intelektualnie nadwrażliwa Joanna Magdalena? Odpowie­działa mi dokładnie tak:

«Wkładam obcisłą sukienkę i nie wkładam majtek».

Kto by pomyślał, że to takie proste.

Wiesz, co zauważyłam u Asi, zwiedzając z nią to muzeum? Była zafascyno­wana kobiecością we wszelakim wydaniu. Według mnie Asie ostatnio pociąga­ją kobiety. Z tego, co czasami opowiada, wynika, że żaden mężczyzna tak na­prawdę nie dorasta do jej wyobrażeń. Wiem od niej samej, że potrafi rozkoszować się seksem, ale wiem także, że nie potrzebuje do tego mężczyzn.

Gdy wyszłyśmy z tego muzeum, chciałam być sama. Bardzo chciałam. Najle­piej w moim pokoju w hotelu. Może Ci kiedyś opowiem, dlaczego akurat właśnie tam. Miałam zbyt wysoki poziom oksytocyny, aby znieść kogokolwiek, oprócz Ciębie, w pobliżu. Jako wielbiciela teorii hormonów informuje Cię o tym tylko tak przy okazji, l to tylko «do akt», jak Ty to nazywasz. Może Ci się przyda do badań.

Asie poprosiłam, aby zostawiła mnie samą. W ogóle nie protestowała. Jak ją znam, też chciała zostać sama. Poszłam do Cafe de Florę. Głównie po to, aby napisać e-mail do Ciebie. Jeszcze nigdy nie pisałam do Ciebie nic na pa­pierze. Pomyślałam, że w Cafe de Florę mogłabym spróbować. Tu pisali Camus, Sartre i Prevert. Spróbowałam. Niezwykłe uczucie. Normalny list, który mógłby mieć zapach i plamę z rozlanego wina albo odcisk warg na drugiej stronie. Internet tego nie zastąpi. Trudno ssać e-mail, a miałam ochotę ssać tę serwetkę, na której pisałam do Ciebie tam w Cafe de Florę. Poza tym niebez­piecznie jest pisać e-maile do Ciebie, leżąc nago w wannie. Ostatnio jest to mo­je największe marzenie. Pisać do Ciebie e-mail w wannie. Mieć wino we krwi, być przykrytą pianą o zapachu bergamoty, cyprysu i mandarynki i słuchając, czuć wibracje głosu Morrisona. To można robić tylko pod napięciem. Ale na pewno nie prądu. Dlatego nie można wziąć Internetu do wanny, ale mimo to i tak go uwielbiam.

Połowa tego tekstu powstała tam. W Cafś de Florę. Druga zupełnie nieda­leko. W innej, jeszcze bardziej kultowej kawiarni Paryża, w Les Deux Magots. Nie wiem, co ci wszyscy intelektualiści widzieli w tej kawiarni. Kawa jest okrop­na. Gorąca czekolada smakuje jak żurek w barze w Płocku. To dobry żurek, ale okropny jako czekolada. Jedynie wnętrze śliczne i wino działa. Ale wino działa na mnie od kilku dni wszędzie. Tam dopisałam kilka linijek tego tekstu, który te­raz przepisuję w małym pokoiku za recepcją tego hotelu w Paryżu. Jest prawie północ. Recepcjonista zabawia Asie i Alicję, a mnie pozwolił rozgościć się na dysku swojego komputera. Jestem w związku z tym trochę rozwiązła i myślę, czy ten recepcjonista zauważy, że Asia naprawdę nie ma dzisiaj majtek pod tą obcisłą sukienką. Mnie pokazała, że nie ma. Poza tym czuję się bezpieczna, bo wiem, że nikt, oprócz Ciebie, tego nie przeczyta. Wyślę to i zniszczę. Głów­nie dlatego, że chcę być wyuzdana i rozwiązła tylko dla Ciebie.

Tęsknię za Tobą.

Czuję się, jakby to nazwać, «łatwopalna». Dzisiaj w tym muzeum erotyki za­uważyłam bardzo charakterystyczną prawidłowość. Było tam mnóstwo obra­zów i rzeźb czarownic. To było dziwne i charakterystyczne w tym muzeum. Ko­niecznie tam idź, gdy będziesz miał minimum 90 wolnych minut następnym razem w Paryżu. A więc zauważyłam tam mnóstwo nagich czarownic. One wła­śnie były «łatwopalne». Na przykład wtedy, gdy palono je żywcem na stosach, l chociaż to było dawno, wydawało mi się, że czarownice to szczerze mówiąc tylko bezlitośnie karane niewinne kobiety. Karane przez mężczyzn, którzy nie mogli wybaczyć zdrady swoim żonom, więc, odreagowując, skazywali na stos obce kobiety, z którymi często sami zdradzali swoje żony, nazywając je cza­rownicami. Wiesz, co zauważyłam na tych obrazach i na tych rzeźbach? Te czarownice uśmiechały się płonąc.

Zdradliwe, potępione kobiety często najpierw kamienowane, a potem palo­ne, śmiały się radośnie, płonąc...

Zrobiło mi się teraz smutno, bo pomyślałam o tych czarownicach w kon­tekście. Gdybyś mógł słyszeć mój głos w Internecie, usłyszałbyś teraz wiersz, który wzrusza mnie nieustannie od kilku tygodni. Przeczytałam go kiedyś, nie wiem gdzie dokładnie, w Warszawie. Przypomniał mi się, gdy oglądałam płoną­ce roześmiane czarownice w muzeum w pobliżu placu Pigalle w Paryżu:

Śnisz nas Boże razemNa brzegach talerzy gdy nakładam obiadI na rąbku wystygłej małżeńskiej pościeliWe wgłębieniach zmarszczek wokół oczuA ty śnisz nas uparcie razemI splatasz nam dłonieTak że nie możemy uciec od siebieA jeśli nieTo nie wódź nas na pokuszenieNiech oplącze mnieDomowy makaron na niedzielęDaj zasnąćI zbaw nas – Każde osobnoAmen 

Napisała go pewnie jakaś współczesna czarownica. Nie mogę przypo­mnieć sobie nawet jej nazwiska. Podziwiam ją, nawet taką bezimienną. Ten wiersz mnie wzrusza i zasmuca. Wiem, że Ciebie też. Nie wiem, dlaczego go zapamiętałam. Wcale nie uważam, że Dekalog to najlepszy przewodnik w ży­ciu. Powiem Ci, jakie jest moje 11. przykazanie, gdy już tu będziesz.

PS Myślisz, że proces czekania wydłuża samo czekanie. Ja nie myślę. Ja już jestem pewna.

Przyleć wreszcie.

@8

ON: Dochodziła trzecia, gdy znalazł się wreszcie w swoim pokoju. O dziewiątej rano startował jego samolot do Nowego Jorku.