39537.fb2 S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 49

S@motno?? w sieci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 49

Gdy skończył rozmawiać, zauważył, że pasażerowie z kilku rzędów obok, za nim i przed nim przyglądają mu się dziwnie. Musieli słyszeć tę rozmowę, bo połączenie nie było najlepsze i musiał mówić głośno. Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie był dotychczas jedynym pasażerem na pokładzie, który wiedział o katastrofie TWA.

Dotychczas...

Złamał słowo dane stewardesie, ale przecież nie miał wyboru.

Za chwilę szeptał cały samolot, a wkrótce przyszła do niego dziew­czyna, po akcencie poznał, że jest Amerykanką, i tak ni stąd, ni zowąd powiedziała, że chciałaby wiedzieć, jak się czuje człowiek, który w ta­kich okolicznościach uniknął śmierci. Odpowiedział jej sarkastycznie, że nie udziela wywiadów, chyba że jest z «Time'a» i ma książeczkę czekową przy sobie. Zrozumiała jego sarkazm, ale odeszła zdziwiona.

Te pół godziny wydawało mu się wiecznością.

Siedział ze słuchawką w ręku i patrzył na ekran monitora, na którym wyświetlana była mapa z trasą lotu, aktualną pozycją samolotu oraz czasem. Byli bardzo blisko Paryża, a każdy centymetr przesunięcia na tej mapie oddalał go od pewności, że ona wie.

Minęło pół godziny i wybrał ponownie numer hotelu w Paryżu. Re­cepcjonistka od razu zaczęła się usprawiedliwiać, że jeszcze nie udało się im odszukać jej poprzednika.

Po prostu zniknął. Nagle powiedziała mu rzecz niesłychaną:

– Wysłaliśmy kierowcę naszym hotelowym samochodem na lotni­sko Roissy. Jeśli nie utknie w korku, to powinien dotrzeć na lotnisko przed... no, wie pan... przed tym TWA. Pana przyjaciółka nie odebra­ła swojego paszportu z recepcji, więc kierowca ma nawet jej fotografię i postara się ją odszukać. To wszystko, co mogę dla niej zrobić...

Był jej tak ogromnie wdzięczny.

ONA: Z zaciekawieniem obserwowała przez okno taksówki krzątani­nę na ulicach Paryża. Lotnisko Roissy-Charles de Gaulle jest oddalone około 23 km na północny wschód od centrum Paryża i kierowca, zanim dotarł do autostrady prowadzącej na lotnisko, musiał przejechać przez zatłoczone porannym ruchem centrum.

Miała dużo czasu, więc nie denerwowały jej częste przestoje na światłach oraz stanie w korkach.

Arabski kierowca przyglądał się jej od czasu do czasu w lusterku i uśmiechał się.

Na początku próbował nawiązać rozmowę, ale gdy zorientował się, że ona odpowiada mu po angielsku, przestał i tylko się uśmiechał.

Poza tym często wykrzykiwał coś po francusku, gwałtownie hamo­wał lub przyśpieszał, a czasami otwierał okno i wymachiwał rękami, wykrzykując coś wzburzonym głosem do innych kierowców.

Bawiło to ją. Była w doskonałym nastroju i wszystko ją dzisiaj ba­wiło i cieszyło.

W taksówce rozbrzmiewała poranna muzyka, głównie francuska, przerywana wiadomościami i komunikatami. W pewnym momencie, podczas kolejnych wiadomości, kierowca podgłośnił radio i słuchał w skupieniu. Potem zaczął coś mówić do niej po francusku, ale nie wi­dząc żadnej reakcji, zamilkł.

Wkrótce wjechali na autostradę. Teraz mijali ogromne, podobne je­den do drugiego jak krople wody, bloki przedmieść Paryża. Przestało być tak ładnie; uznała, że w zasadzie w Warszawie jest zupełnie podobnie.

Po dwudziestu minutach byli w Roissy i podjeżdżali do terminalu, na którym lądowały samoloty TWA. Zapłaciła taksówkarzowi, który błyskawicznie wysiadł z taksówki, gdy się zatrzymali, i podbiegł otwo­rzyć jej drzwi. Pomyślała, że w Warszawie jednak tak nie jest. Jak dotąd żaden taksówkarz nigdy jeszcze nie wyszedł, aby otworzyć jej drzwi.

Po wejściu do holu terminalu rozejrzała się i pierwsze, co zauważy­ła, to nieprawdopodobna cisza. Wokół było w zasadzie mnóstwo ludzi, ale miała wrażenie, że jest niezwykle cicho. Wyciągnęła wydruk jedne­go z maili, w którym informował ją o szczegółach swojego lotu. Posta­nowiła, że zanim pójdzie do bramy dokowania TWA800, poinformuje się, czy nie nastąpiła jakaś zmiana.

Zaczęła szukać stanowisk obsługi TWA.

Dostrzegła duży, czerwony napis z nazwą tej linii. Gdy podeszła, zauważyła nagle tłumy ludzi, ekipy telewizyjne z kamerami i dzienni­karzy z mikrofonami. Na marmurowej posadzce stały obok siebie trzy komplety noszy, używanych zwykle przez karetki pogotowia; leżały na nich trzy zapłakane kobiety. Nad noszami nachylali się sanitariusze w żółtych odblaskowych kamizelkach. Przy jednych ze zdumieniem uj­rzała księdza trzymającego za rękę milczącą starszą kobietę.

Poczuła się nieswojo.

Przecisnęła się do znajdującego się najbardziej na uboczu stanowi­ska obsługi pasażerów. Stał tam starszy siwy mężczyzna w granato­wym mundurze z odznaką TWA.

Zapytała o lot TWA800.

Nagle stało się coś dziwnego. Mężczyzna wyszedł zza ciężkiej lady oddzielającej obsługę od pasażerów, podszedł do niej bardzo blisko i zapytał, czy przyszła odebrać kogoś przybywającego tym lotem. Gdy potwierdziła, skinął głową do kogoś stojącego przy następnym stanowi­sku, złapał ją za obie dłonie, popatrzył jej w oczy i powiedział spokoj­nym, wyraźnym głosem po angielsku:

– TWA800 nie przyleci. Samolot wpadł do morza jedenaście minut po starcie i wszyscy pasażerowie oraz załoga zginęli. Jest nam ogrom­nie przykro.

Stała spokojnie i dziwiła się, dlaczego ten obcy mężczyzna trzyma ją za ręce.

Wysłuchała tego zdania... i odwróciła się, sądząc, że on mówi do kogoś innego.

Nie było nikogo... Nagle dotarło do niej to «Jest nam ogromnie przykro...» i wtedy zrozumiała wszystko: nosze, telewizję, ciszę.

Znów usłyszała głos tego mężczyzny:

– Kim był dla pani ten pasażer, którego chciała pani powitać?

– Był??? Jak to był... To jest Jakub... On jest, a nie był...

Łzy popłynęły w niekontrolowany sposób. Próbowała coś powie­dzieć, ale nie mogła. Nagle podbiegła jakaś kobieta w takim samym mun­durze jak ten mężczyzna, z którym rozmawiała przed chwilą, i nie pyta­jąc o przyzwolenie, razem odprowadzili ją do fotela stojącego za ladą.

Straciła głos. Słyszała wszystko, co się wokół niej dzieje, ale nie mogła nic powiedzieć.

Jakub nie żyje...

Leciał do niej, a teraz już go nie ma.

Przecież on zawsze był, zawsze, gdy potrzebowała. Nigdy nie chciał nic w zamian. Po prostu był.

Przypomniała sobie ich pierwszą rozmowę w Internecie, jego nie­śmiałość i wszystkie te rzeczy, które jej opowiadał. Zmienił jej świat, zaczął zmieniać ją... A teraz go nie ma.

Płakała, nie wydając głosu. Ogarnął ją nieskończony smutek i żal.

Zauważyli, że straciła głos, i przywołali sanitariusza.

Przyszedł, wziął jej lewą rękę i wstrzyknął coś do żyły. Podniosła wzrok, patrząc na tego sanitariusza jak na przybysza z obcej planety.

Nagle obok sanitariusza pojawił się recepcjonista z hotelu. Ode­pchnął sanitariusza, wyciągnął z kieszeni jakiś pomięty papier i pokazu­jąc palcem, zaczął coś wykrzykiwać po polsku do niej. Ta substancja, którą wstrzyknął jej sanitariusz, zaczęła działać, wzmocniona tym szo­kiem, w którym była.

Musiała się najmocniej skupić, aby zrozumieć, co mówił ten Polak.

Ten krzyczał po raz kolejny:

– Jakub spóźnił się na ten lot i przyleci za pół godziny Deltą. Rozu­miesz? On żyje! Jego nie było w tym samolocie... On leci ciągle do ciebie! Powiedz, że rozumiesz!!!

Nagle zrozumiała...

Podniosła rękę, wyrwała mu ten papier i zaczęła czytać.

Czytała kilkakrotnie. W pewnym momencie odtrąciła wszystkich, podniosła się z fotela i po prostu odeszła bez słowa.

Recepcjonista, nie mówiąc ani słowa, szedł obok niej, kierując ku wyjściu z hali przylotów Delty.