39537.fb2
– Gdzie on jest? – zapytała.
– Później przyniosą ci go do karmienia – odpowiedziała matka. Mąż podniósł się i podał jej bukiet czerwonych goździków. Pocałował ją w policzek.
– Marcin waży ponad cztery i pół kilo. Ja też byłem taki duży przy urodzeniu.
Wyprostowała się. Szpitalna koszula rozsunęła się, ukazując nabrzmiałe od pokarmu piersi.
– On będzie miał na imię Jakub – powiedziała cicho. Mąż spojrzał na jej rodziców, jak gdyby szukając poparcia.
– Rozmawialiśmy o tym i wydawało mi się, że uzgodniliśmy, że on będzie miał na imię Marcin.
– Tak, rozmawialiśmy o tym, ale nic nie ustaliliśmy. Marcin to tylko jedno z imion, które rozważaliśmy.
– Ja sądziłem, że to już ustalone. Dałem dzisiaj rano wydrukować zawiadomienia. To kosztuje tysiąc złotych. Nie będę nic teraz zmieniał. Już za późno.
– O co ci chodzi? – zdziwiła się matka. – Marcin to teraz bardzo modne imię.
Nie mogła tego słuchać. Zsunęła nogi i usiadła na łóżku. Wsunęła stopy w kapcie. Mimo potwornego bólu podeszła powoli do szafki z ubraniami przy umywalce. Z płaszcza wyjęła portmonetkę z pieniędzmi. Zaczęła odliczać banknoty. Brakujące do tysiąca uzupełniła bilonem. Wróciła do łóżka. W nogach, tam gdzie siedział mąż, położyła pieniądze i powiedziała:
– Tutaj jest twój tysiąc złotych. Mój syn będzie miał na imię Jakub. Słyszałeś?! Jakub!
– O co ci chodzi, nie histeryzuj – włączyła się matka.
– Czy moglibyście teraz wyjść i zostawić mnie samą? Wszyscy.
Wstali. Słyszała, jak jej matka mówi do męża coś o szoku poporodowym.
Nie płakała już więcej. Położyła się. Była bardzo spokojna. Niemal radosna. Patrzyła na goździki leżące na pościeli. Przecież nie znosi goździków! Dlaczego on tego nie wie?!
Z półsnu wyrwała ją pielęgniarka.
– Chce pani karmić? – zapytała, trzymając w dłoniach becik, z którego wystawała główka jej synka.
– Tak. Chcę. Bardzo.
Podniosła się i usiadła na łóżku. Odsłoniła pierś. Wzięła z namaszczeniem becik z dzieckiem. Otworzyło szeroko oczy. Powiedziała, uśmiechając się do niego:
– Jakubku, tęskniłam za tobą. Niemowie zaczęło płakać, przestraszone.
Mężczyzna przyjechał na dworzec Berlin ZOO dobrze przed północą. Pociąg do Drezna przejeżdża przez stację Berlin Lichtenberg dokładnie o 4.06. Miał dużo czasu. Wziął taksówkę do hotelu Mercure. W barze zamówił butelkę czerwonego wina.
Zawsze lubił Natalie Cole. Za imię. I za to, że opowiada niezwykłe historie, śpiewając. Słuchając jej, miało się przeżycia, a przeżycia są najważniejsze. Tylko dla przeżyć warto żyć. I dla tego, aby mocje komuś potem opowiedzieć.
Była za kwadrans czwarta. Zapłacił. Podszedł do recepcji.
– Mogłaby mi pani zamówić taksówkę? Do dworca Berlin Lichtenberg.
Dzisiaj spotka wszystkich, których kocha.
Prawie wszystkich.