39552.fb2
Chłopiec z mojego snu chce zabić Człowieka na Osiołku! – przeraził się Jon, kojarząc fakty. O cóż innego może mu chodzić? Trzeba tylko sprawdzić, czy to na pewno Chłopiec ze snu, czy jego zawiązana starannie koszula rzeczywiście kryje bliznę, tak długą, jakby ktoś chciał mu wyjąć serce.
Jon zaczął przepychać się przez tłum w ślad za Chłopcem. Pielgrzymi albo nie zwracali na niego uwagi, przyjmując za naturalne, iż ktoś chce znaleźć się bliżej Króla, albo sarkali na bezczelność młodzika, który nie umie uszanować świętości…
…nagle Jon poczuł, że w brzuch wbija mu się czyjś chudy, kanciasty łokieć, a dziwnie znajomy głos mówi:
– Żeby się pchać, trzeba wiedzieć, po co! – powiedział jego właściciel, idący tuż przed nim i odwrócił ostrzyżoną króciutko głowę.
…ostrzyżoną na jeża krzywo, jakby tępym nożem lub sierpem – pomyślał bezwiednie Jon i w rewanżu schwycił rękę idącego w bolesny, mocny uścisk.
– Obchodź się ostrożniej z kobietami – powiedział jeżowłosy i dopiero wtedy Jon zrozumiał, że ma przed sobą Dziewczynę. Wyglądała dziwnie (dziwnie czy też dziwnie znajomo…?), jako że kobietom nie uchodziło nosić krótkich włosów; kobiety też na ogół dbały o strój, a ta Dziewczyna nosiła się niedbale, ni to kobieco, ni to po męsku, jakby w ogóle nie miała płci. Co dziwniejsze, sprawiała wrażenie, jakby była duchem. Chwilami Jonowi wydawało się, że gdy na nią patrzy, widzi poprzez nią innych pielgrzymów. Musiało to być jednak złudzenie, miraż, o jaki łatwo w tym gorącym kraju, w którym rozgrzane, suche powietrze płata oczom niejednego figla.
– No? Gdzie się pchasz? I pytałam, czy na pewno wiesz, po co? – powtórzyła Dziewczyna, wyrywając rękę z jego uścisku.
– Skąd ja cię znam? – spytał niepewnie Jon, nie zważając na jej pytanie.
– Nie znasz mnie jeszcze, dopiero poznasz. Ale nie tu i nie teraz. Za dwa tysiące lat, w innym świecie. Będziesz bardzo zdziwiony. Ja zresztą też. Będzie to świat inny, niż marzyliśmy i za co warto było oddać życie…
– Co tu robisz? Nie masz palmy… – ciągnął Jon podejrzliwie, nie zwracając uwagi na niedorzeczne słowa, którymi chciała zapewne odwrócić jego uwagę od czegoś istotniejszego.
– …nie mam palmy? Ty też jej nie masz – uśmiechnęła się Dziewczyna, ale uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy. – Tu mnie jeszcze nie ma, przyjacielu, więc jak mogę nieść palmę? Za to jesteś ty i to jak najbardziej realny, dlatego po trzykroć się zastanów, nim coś zrobisz. To, co uczynisz pochopnie, może być kierowane cudzym życzeniem. I może mieć daleko idące konsekwencje we wszystkich światach. Myśl długo i powoli, Jonie, gdyż tym razem tkwisz w prawdziwej pułapce, a razem z tobą znajdujemy się w niej wszyscy…
…i Dziewczyna zniknęła, po prostu rozpłynęła się w powietrzu jak pojedynczy płatek śniegu, którego ta gorąca kraina nie znała. Gdy zatem Dziewczyna rozpłynęła się jak płatek śniegu w ciepłym powietrzu, Jon najpierw się zdziwił, lecz zaraz pojął, że w tym pochodzie, na którego czele jedzie Człowiek (boso, na zwykłym ośle), wszystko może się zdarzyć, gdyż jest to dzień cudów. Ba, już od wielu miesięcy za sprawą Człowieka na Ośle cuda zdarzały się równie często jak narodziny.
Mój sen był proroczy, ale nie podpowiedział mi, co mam czynić – pomyślał. – Dziewczyna jest ostrzeżeniem, bym nie działał pochopnie. Wiem, że Chłopiec z mego snu planuje morderstwo. Co pochopnego może być w chęci przeszkodzenia mu? Każdemu mordowi trzeba się przeciwstawiać. Każde uratowane życie jest święte. A co dopiero życie Króla…
Jon, przez nikogo już nie wstrzymywany, przepychał się teraz do czoła pochodu, w ślad za Chłopcem. Stracił go wprawdzie z oczu, ale wiedział, że jest gdzieś tam, blisko Człowieka na Ośle i dwunastu najwierniejszych jego wyznawców.
Po chwili Jon dostrzegł Chłopca. Tak jak przypuszczał, Chłopiec znajdował się w pobliżu jednego z Uczniów, szedł, prawie depcząc mu po piętach, jakby w obawie, że tłum go odepchnie.
Czyżby byli w zmowie? – zaniepokoił się Jon, lecz zaraz pojął, że bluźni. Żaden z dwunastu wybranych przez Człowieka nie mógł być w zmowie z kimś tak podejrzanym, zdolnym do wszystkiego -jak ów Chłopiec. A może Nauczyciel dobierał ich tak, aby mieli w sobie wszystkie cechy ludzkie: słabość, chwiejność, wątpliwości, zazdrość, skłonność do zdrady? Gdyż tylko człowiek pełen skaz może zrozumieć innych ludzi, myślał Jon, starając się nie stracić z oczu Chłopca.
Jon miał przeczucie, że Chłopiec z jego snu, odnaleziony w Świętej Ziemi, stworzony jest wyłącznie do czynienia zła. Najpewniej jest wynajętym, płatnym zabójcą, w jakich obfitowały wschodnie królestwa. Przeciskając się, mimo sarkania pielgrzymów, coraz bliżej czoła pochodu, Jon znalazł potwierdzenie swych przypuszczeń: wysoki Uczeń szedł tuż za Nauczycielem, trzymając się blisko Jego osiołka i w ogóle nie zwracał uwagi na to, kto za nim idzie; nie widział następującego mu na pięty Chłopca.
…lecz oto wkraczali w bramy miasta. Żołnierze Imperium skrzyżowali włócznie i patrzyli na wesoły, rozśpiewany, wymachujący zielonymi gałązkami tłum jak na dzicz. Żołnierze Imperium lubili inne rozrywki, uznawali innych proroków: w złotogłowiu – a nie w przybrudzonej przepasce z lnu na biodrach; w wymyślnych sandałach, z włosami trefionymi przez fryzjerów. Żołnierzom Imperium roztańczony i rozśpiewany tłum wydawał się śmieszny, jego ekstaza graniczyła z wariactwem. Człowiek na Ośle wydawał im się niepoważny; jego dwunastu Uczniów – fanatykami. Żołnierze Imperium patrzyli na wszystkich z niechęcią i pogardą, lecz nakazano im wpuścić pielgrzymów, więc bramy Stolicy, w której znajdowała się Świątynia Świątyń, stanęły otworem. Ale ich pełne pogardy, harde oczy mówiły: W naszej pięknej, marmurowej Romie taki motłoch byłby przegnany za mury miasta…
Przez otwartą bramę pierwszy wjechał Człowiek na Ośle, nazywany przez tłum Królem, a za nim, szurając sandałami, jeden po drugim weszło dwunastu najwierniejszych Uczniów; jako trzynasty postępował Chłopiec ze snu Jona, a potem parły nieprzebrane tłumy, przepychając się chaotycznie i gwałtownie, śpiewając i tańcząc na cześć Człowieka.
Jest Królem – pomyślał Jon z dumą, ale zaraz wrócił niespokojnymi myślami do śledzenia Chłopca.
Pochód wlał się na ulice miasta. Człowiek z kilkoma Uczniami i wyznawcami skierował się na odpoczynek ku ogrodom, a paru pozostałych Uczniów wraz z grupami pielgrzymów rozproszyło się po Świętym Mieście.
Jon z niepokojem spostrzegł, że Chłopiec nadal tropił jednego z Uczniów, wysokiego, o urodzie przykuwającej uwagę, odzianego dostatniej niż reszta wybranych mężów. Jest pięknym, postawnym młodzieńcem i dba o siebie – pomyślał ze zrozumieniem, choć złota bransoleta na przegubie mężczyzny kojarzyła mu się raczej z próżnością niż dbaniem o schludny wygląd. Czy to przypadek, że Chłopiec właśnie jego wybrał spośród najbliższych wyznawców Człowieka, a teraz podążał za nim krok w krok? Może właśnie tego Ucznia chciał zabić…? Może skusiła go złota bransoleta, a Chłopiec nie jest bojownikiem idei, lecz zwykłym rzezimieszkiem?
W Stolicy, gdzie znajdowała się Świątynia Świątyń, tłumy mieszkańców wyległy na ulice, by przyjrzeć się Królowi i jego wyznawcom. Niektórzy uśmiechali się kpiąco i szydzili z Człowieka, inni sekretnie lub jawnie dołączali do pielgrzymów. Całe Święte Miasto, wszyscy jego mieszkańcy, było dziś podzielone na zwolenników i wrogów Człowieka. Nawet ci, którzy do tej pory byli wobec Niego obojętni, musieli zająć stanowisko teraz, gdy Człowiek ten zgodził się wjechać do Stolicy na ośle.
Żołnierze i przedstawiciele Imperium śledzili widowisko z dystansu, lecz czujnie, zajmując pozycje pod murami domów i urzędów lub wyglądając przez okna. Póki pielgrzymi wychwalali swego Króla, śpiewali i tańczyli na Jego cześć, nie podważając autorytetu obecnej władzy – najeźdźcy z Romy okazywali ostentacyjną obojętność. Sam Namiestnik wyglądał z okien swego pałacu raczej z ciekawością, niż podejrzliwie. Ten Król nie wydawał się mu zagrażać. Zresztą Człowiek wciąż podkreślał, że Jego Królestwo jest nie z tej ziemi – i do uszu wysłanników Imperium musiała dojść ta bezpieczna deklaracja. Nieziemskie królestwa ich nie interesowały, gdyż nie można było pobierać z nich daniny, czerpać złota do skarbców, zmuszać mieszkańców do niewolniczej pracy.
Pielgrzymi rozchodzili się teraz po Stolicy, gdyż niektórzy widzieli ją po raz pierwszy w życiu, inni pragnęli pomodlić się w Świątyni Świątyń, jeszcze inni chcieli odwiedzić znajomych czy krewnych, którzy tu osiedli. Święte Miasto pełne było ludzi, co nie było niczym dziwnym, wrzało od emocji, co trochę niepokoiło. Dla niektórych było wszak jasne, że na tym incydent nie może się skończyć, że to dopiero początek. Czego…?
Jon, śledzący jednego z Uczniów i podążającego za nim Chłopca, nie spuszczał ich z oczu i dostrzegł, że urodziwy Uczeń oddala się od grupy pielgrzymów i – rozglądając się wokół niespokojnie – skręca w jedną z licznych uliczek Stolicy. Miasto było tak zatłoczone, że z łatwością można było tropić podejrzanych. Jon ze zdumieniem odkrył, że teraz skradają się i kryją za przechodniami wszyscy trzej, a każdy z sobie tylko wiadomych powodów krył się. Uczeń, zmierzając do sobie tylko znanego celu, krył się Chłopiec, jakby nie chciał być zauważony przez Ucznia i wreszcie krył się Jon, który chciał ujść uwagi obu.
Uczeń z jednej uliczki skręcił w drugą, w trzecią, wyszedł na szeroki plac i zbliżył się do budowli, która już z daleka wyglądała na siedzibę ważnego urzędu. Ważnego – choć nie aż tak jak budynki, które zajmowali stronnicy Imperium. Uczeń rozejrzał się ostrożnie i obszedł budynek wokół. Odszukał boczną, mało uczęszczaną bramę – i zniknął w środku. Chłopiec podążający za nim przysiadł teraz w cieniu kolumnady, Jon zaś skrył się za pniem najbliższej palmy. Zerkając w stronę zdobnych kolumn, z niepokojem patrzył na kpiący grymas widoczny na twarzy Chłopca. (Znam ten uśmiech… ale skąd? chyba z mojego snu? – myślał). Ten poruszył się, rozejrzał, jego długie, obojętne spojrzenie zdawało się przewiercać palmę na wylot, po czym nagle wstał i zaczął zmierzać prosto do Jona.
Widział mnie cały czas! Wie o mnie! Teraz spyta, czemu go śledzę, a ja, poza snem, nie mam żadnego powodu, który by to usprawiedliwiał – myślał w popłochu Jon.
Chłopiec podszedł i rozsuwając koszulę na piersi, powiedział:
– Chcesz sprawdzić, czy to ja? Tak, to ja. Chcesz, dotknij… Od nasady szyi do brzucha ciągnęła się podłużna, niepokojąca blizna, która wyglądała tak, jakby ktoś go rozpłatał, by wyjąć serce.
– Oczywiście nie wiesz, że to właśnie twoja zasługa, prawda? – zaśmiał się Chłopiec. – Nie pamięta się zdarzeń, które dopiero nastąpią!
– Ja? Ja to zrobiłem? – wymamrotał oszołomiony Jon, a Chłopiec znowu się zaśmiał (śmiał się stanowczo zbyt często i nie wtedy, gdy śmiać się powinien).
– No cóż, gdybyśmy chcieli być dokładni, to zrobisz mi to cięcie za dwa tysiące lat, więc jeszcze za nie nie odpowiadasz. Ale czas nie ma tu najmniejszego znaczenia. Jesteś winny. Bo to jednak ty zrobiłeś, właśnie ty, a nie Królowa Śniegu, mimo że wolałbyś nie być za to odpowiedzialny, bo ciąży ci to poprzez czas i przestrzeń – odparł Chłopiec zagadkowo i dodał: – Wiedziałem, że tu będziesz i wiem, że jest tu Dziewczyna…
– …Dziewczyna? – spytał Jon niepewnie. Mowa Chłopca wydawała mu się równie niepojęta i niepokojąca jak on sam. – Jaka Dziewczyna?
– Dziewczyna, która także tu jest, ale jej nie ma. Naprawdę dopiero ją spotkasz, by popełnić kolejny błąd, już drugi, licząc ten, który masz wobec niej na sumieniu. Ten Który cię wysłał poprzez szklane klatki światów, chciał czegoś innego. Tymczasem ty tylko raz spisałeś się dobrze: na samym początku, jeśli liczyć wedle ciebie, a na samym końcu, licząc wedle miar czasu. Było to wtedy, gdy rozpłatałeś moje ciało.
– Nic nie rozumiem – powiedział spłoszony Jon. Ten sen stanowczo zaprowadził go w gąszcz wydarzeń zbyt niepojętych i niepokojących i Jon zastanawiał się teraz, czy w ogóle warto było się w to mieszać. Nie, nie ma prawa się wahać! Wahanie nie wchodzi w grę, gdy można uratować Człowieka! Ale żeby cokolwiek zrobić, trzeba rozumieć. Jon zaś niczego nie rozumiał ze słów Chłopca.
– Nie rozumiesz? Mogłem to przewidzieć. Nigdy nie byłeś zbyt pojętny. Ale też On nie wybrał cię dla twej inteligencji. Szukał kogoś silnego i ufnego, komu mógłby zawierzyć i kto zawierzyłby Jemu. Szukał sługi, Jonie. Nie przewidział, że nie chcesz być niczyim sługą. Ani jednego, ani tym bardziej dwóch panów. Tylko tobie czasem się wydaje, że wybrałeś, że kochasz. Naprawdę wybrałeś wolność, czyli siebie. Bo wolni najbardziej kochają siebie, rozumiesz? Nie, nie rozumiesz… – zaśmiał się Chłopiec. – W każdym razie wiedz, że jedyne, co zrobiłeś właściwie, to ta blizna… – i Chłopiec znowu rozwarł szeroko swoją koszulę. Jon jeszcze raz uważnie przyjrzał się jego piersi – i nagle, w ułamku sekundy, przed oczami pojawiła mu się jaskrawa biel, potem wszystko zamigotało boleśnie i znowu widział przed sobą tylko chudego, śniadego Chłopca. Oparł się o zjeżony pień palmy i otarł pot z czoła.
– Nie wiem, kim jesteś i czego tu szukasz. Wiem tylko, że śniło mi się, iż knujesz coś złego. Gdy patrzę na ciebie, myślę, że jesteś płatnym zabójcą. Kogo chcesz zabić?
Chłopiec znowu zaczął się śmiać, a długa, wąska blizna pulsowała w rytm przyśpieszonego oddechu.
– Ależ jesteś naiwny…! – śmiał się Chłopiec. – Białe to dla ciebie białe, a czarne to czarne i nic pomiędzy nimi! Nie, nie jestem tu po to, by zabić. Nie tym razem. Przeciwnie. Przybyłem, by ocalić kogoś od śmierci. Prosił mnie o to Ten, który cię tu wysłał. Świadczy to, że jest litościwy.
– Kto? – spytał zdumiony Jon.
– Ja Go nie znam. To ty masz do niego dostęp, gdy odpoczywasz w Drodze. Ja jestem tylko narzędziem, stworzonym zresztą twoją ręką. Więc czemu nie chcesz mnie używać? A jeśli już ktoś ci funduje taką podróż, to, do diabła, oddaj Mu przysługę!
– Nie wiem, kto cię tu przysłał i nie chcę wiedzieć. Ale powiedz, kogo chcesz ocalić od śmierci? – spytał Jon.
– Naiwny głupcze… Pasujecie do siebie z tą wieśniaczką. Każdy już dawno by się domyślił. Każdy, każdy… – powtarzał Chłopiec, cofając się. Po chwili wszedł między kolumnadę i zniknął.
Jon przysiadł pod palmą, już się nie kryjąc i wpatrywał się w boczne drzwi okazałej budowli, do której wszedł przystojny Uczeń. Wiedział, że nie musi gonić Chłopca. Jeden z dwunastu Uczniów Człowieka powinien go do niego doprowadzić. Wystarczy pilnować jego, a Chłopiec sam się znajdzie. I na pewno nie ma zamiaru – jak twierdzi – ocalić kogoś od śmierci, gdyż został stworzony do zabijania. Jon powoli zaczynał rozumieć, co oznacza blizna na piersi Chłopca: ktoś zaczarował mu serce w sopel lodu. W dawnych legendach opowiadano czasem o takich złych czarach, wspominając niepokojące imię Królowej Śniegu.
Jon siedział na ciepłej ziemi, oparty o pień palmy i nie spuszczał oczu z budowli – lecz Uczeń wciąż nie wychodził.
…gdy wreszcie wyszedł, było już ciemno. Jon westchnął z ulgą, że obudził się właśnie w tym momencie, gdyż nużące wyczekiwanie i wysoka temperatura powietrza uśpiły go.
Śnił mu się chłodny, gęsty, ciemnozielony las, zdający się nie mieć początku ni końca, jakiego nigdy nie widział, gdyż w tej gorącej krainie więcej było pustyni niż lasów. Las przecinała dziwna Kamienna Droga, na której końcu znajdowało się COŚ, co rzucało gigantycznie długi, upiornie głęboki cień. I to COŚ powiedziało w pewnej chwili: GRBGDWGHBWZ… Jon nie rozumiał tych słów, ale od razu pojął, że Istota, która je wypowiada, bardzo się stara, by ktoś ją zrozumiał; stara się o to od wieków, od prawieków, od prapraprawieków, ale jeszcze nigdy to się nie udało. Dlatego w dudniącym, słyszalnie-niesłyszalnym kamiennym Głosie drzemał przejmujący smutek. Smutek samotności; rozpacz agonii, której nie towarzyszył niczyj żal, poza własnym żalem. We śnie Jon poczuł, że bliski jest zrozumienia tych słów, tak bliski jak nikt nigdy w całym Wszechświecie… tak bardzo bliski… Te słowa były wszak proste, oczywiste i znaczyły tak wiele! Były połową PRAWDY i wystarczyło, żeby…
…obudził się dokładnie w chwili, kiedy Uczeń, otulony cienkim, długim płaszczem, przysłaniając nim twarz, jakby nie chciał, by ktokolwiek go rozpoznał, opuszczał okazały, urzędowy gmach. Jon skradał się za nim tak cicho, że zdołał usłyszeć brzęk srebrnych monet w woreczku, które sługa Człowieka zawiesił sobie na piersi.