39552.fb2 Samotno?? bog?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Samotno?? bog?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

– Nie chcę wyjść z wprawy w wymyślaniu dobrych żartów, bo to mój fach, przyjacielu. Ale jakoś ostatnio źle trafiam, szczególnie w tym mieście. A wy? Czego tu szukacie, bo widzę po waszym stroju, żeście z daleka?

– Nasze konie czekają za Miastem. Jechaliśmy cztery dni z Wioski, by spojrzeć na świątynię – powiedział Jon.

– Jeśli szukasz w niej Dobrego Boga, to Go tu jeszcze nie ma. I może nigdy nie będzie. To nie zależy ani od wielkości świątyni, ani od budowniczych, ani nawet od mnichów. Jeśli wznoszą tę świątynię z pychy, Dobry Bóg nawet na nią nie zerknie. A jeśli z miłości… Ale o miłość, Jonie, tak trudno w dzisiejszych czasach – zamyślił się Błazen.

– Cywilizacja – dopowiedział Jon.

– Ho! Ho! Ho! – zaśmiał się Błazen. – Widzę, że jesteśmy wykształceni?

– Nie – zaprzeczył stropiony Jon, a Gaja roześmiała się niepewnie i dodała:

– Nie umiemy czytać ani pisać.

– Nasz syn będzie to wszystko umiał – dokończył Jon, ucinając niewygodny temat.

Błazen zerknął przelotnie na wypukły brzuch Gai, skryty nie dość dokładnie pod burym płaszczem.

– Mówisz o tym tu synu? – zaciekawił się Błazen, a Gaja kiwnęła z powagą głową.

– Dla niego tu przybyłem – dodał Jon. – Widzisz, Błaźnie, nasz syn znajdzie się za kilka lat pod pieczą kapłanów i chciałem się upewnić, czy dobrze wybrałem. Mógłbym w końcu pozostawić go matce. Jest mądra, piękna, dobra…

– Pierwszy raz słyszę, że mężczyzna chwali przy obcych swoją kobietę, zamiast samemu się chwalić – pokręcił głową Błazen, a Gaja roześmiała się. – No i co? Wybrałeś właściwą drogę dla syna?

– Owszem – przytaknął Jon, kątem oka dostrzegając smutek na twarzy Gai. Musi się z tym pogodzić – pomyślał z żalem. Błazen spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Może jeszcze nie ma tu Dobrego Boga i może Go nigdy nie być, ale tu jest siła, Błaźnie – ciągnął Jon. – Chcę, żeby mój syn był bezpieczny. W pobliżu siły jest zawsze bezpieczniej. Siły i Cywilizacji.

Milczeli chwilę, przyglądając się potężnej sylwetce nie dokończonej budowli. Rosła w oczach, nawet teraz, w tej chwili.

– Znam tu wszystkich murarzy, a niektórzy mnie lubią. Część ludzi w długich sukniach też bawią moje żarty, niektórzy z nich nawet je rozumieją. Jeśli chcecie obejrzeć świątynię, mogę ją wam pokazać – zaproponował Błazen i dodał: – Powiem wam szczerze, że sam dałem trochę złota, gdy ogłoszono, że na nią zbierają. Wszyscy, nawet najubożsi w kraju, dawali co mieli, więc i ja dałem, bo i ja lubię to, co wielkie.

Wstali z ławy i ruszyli ku potężnej budowli. Murarze pozdrawiali Błazna, więc widocznie jego żarty tu się podobały. Przepuszczono ich przez drewniane zapory i weszli do środka. Jon i Gaja stanęli wewnątrz świątyni i wznieśli głowy: kopulasty dach – który już zaczynano nakładać na drewnianą konstrukcję gont po goncie – wznosił się tak wysoko, iż wydawał się sięgać chmur.

Jon pomyślał, że większość ludzi wierzy, iż im wyżej sięgną, tym znajdą się bliżej Boga. Pewnie z tego samego powodu posąg Bezimiennego w Puszczy był tak monstrualny. Tymczasem Bóg… każdy Bóg… – myślał Jon, patrząc wysoko w górę, gdzie ledwie majaczyła drewniana więźba – może objawiać swą wielkość także w tym, że nie pozwoli rozdeptać mrówki, zmiażdżyć dżdżownicy, spalić gniazda dzikich pszczół. Można Go szukać wysoko, a tymczasem będzie tuż obok lub pod stopami.

Ogrom świątyni i uroda jej strzelistych kształtów zrobiły wrażenie na Gai i Jonie.

– Ta żelazna iglica na szczycie będzie ściągać pioruny. Może tak potężna świątynia, najwyższa spośród wszystkich w tym małym, zagubionym kraju, zwróci szybciej uwagę Boga – mówił Błazen, jakby odpowiadając myślom Jona.

– A naprawdę…? Co myślisz naprawdę? – spytał Jon, nie odrywając oczu od pnących się w górę ścian budowli.

– Myślę, że On jest wszędzie i nie potrzebuje dachu, nawet złoconego. On przychodzi do ludzi, nie do budynków – powiedział Błazen.

– Gdybym był panem, wynająłbym cię – powiedział Jon.

– Szukam nowego pana, czemu nie miałbyś nim zostać? – zainteresował się Błazen.

– Nie przynależę do rasy panów, chyba widzisz. Wytknąłeś mi, że jestem biedny, zaprzeczyłem, bo w Puszczy nikt nie mierzy bogactwa złotem, ale okazało się, że to ty miałeś rację. Nie mogę cię nająć, Błaźnie. Boję się też, że coraz mniej jest mi do śmiechu, więc twoje najlepsze żarty zmarnowałyby się – westchnął Jon.

– Ona może być moją panią. Wygląda jak dama, bo dama to stan umysłu, a nie wygląd czy strój – powiedział Błazen, patrząc na Gaję. Otulona burym płaszczem, wysoka, szczupła, z bladą twarzą, z rozrzuconymi na plecach długimi, rudymi włosami, mimo skromności ubioru wyglądała dziwnie szlachetnie.

Jon nagle znieruchomiał i jakby intensywnie nad czymś myślał. Błazen zerkał na niego ciekawie. Gaja akurat odeszła dalej, by przyjrzeć się dachowi nad drugą z wież. Jon zniżył głos do szeptu i spytał:

– Skoro masz złoto i srebro, czego chciałbyś jako zapłaty, abym mógł wziąć cię dla niej za Błazna? Ale nie za takiego, który rozśmiesza. Musiałbyś być Błaznem wiernym, Błaznem przyjacielem, Błaznem bratem, a może nawet kimś jeszcze bliższym, kto nie opuści jej w złych chwilach, ukoi jej smutek i osuszy łzy.

– Osuszy łzy, ukoi smutek… Zatem ją porzucasz. Daleka to musi być droga i ważna sprawa, skoro decydujesz się zostawić taką żonę jak ona. Gdzie się wybierasz? – spytał nowy kompan.

– Sam chciałbym wiedzieć – westchnął Jon.

Gaja właśnie wróciła, więc umilkli. Wyszli z wnętrza świątyni, w którym wydali się sobie niezwykle mali i obeszli ją wokół. Zajmowała ogromny obszar, a wszędzie kłębili się ludzie, przybyli zewsząd, by ją budować lub podziwiać. Otaczały ją gęsto budy i stragany, a przekupnie wywrzaskiwali zalety swoich towarów lub jadła. Wśród pielgrzymów grasowali drobni złodzieje, licząc na to, że w tłumie uda się im skraść komuś sakiewkę. Żebracy siedzieli wokół na błotnistej ziemi, wyciągając przed siebie zaropiałe ręce, odsłaniając chore i obrzękłe nogi, brudne lub zaczerwienione od gorzałki twarze. Wśród tłumów uwijały się rozwrzeszczane dzieci, ucieszone gwarem jarmarku.

– Dobrze, Błaźnie, że wprowadziłeś nas do wnętrza, gdzie aż pod wysoki dach wznosi się cisza. Ta cisza daje nadzieję – rzekł Jon.

– Myślisz, że Dobry Bóg lubi ciszę? Że nie kocha żebraków? Nie umie wybaczać złodziejom? Irytują go wrzaski dzieci? – zaprotestowała Gaja, a Jon przyznał jej rację, choć dodał, że przy wznoszeniu świątyni zbyt wielu ludzi pragnie ubić interes, a tego żaden Bóg by nie zniósł.

– Żaden? – zapytał Błazen. – Czyżby twoim zdaniem było Ich więcej niż tylko Jeden Jedyny?

Jon umilkł stropiony, a Błazen wymamrotał, rozglądając się wokół:

– Taaak, kiedyś było Ich więcej, nie da się ukryć. Ale mógł to być także wciąż ten sam Dobry Bóg, tyle że czczony pod różnymi imionami.

– Nie – uciął krótko Jon, a Błazen przyjrzał mu się uważnie.

Opuścili teren potężnej budowy i powoli ruszyli do koni.

– Musimy cię pożegnać – powiedziała Gaja do Błazna. – Nasza droga wiedzie w głąb Puszczy, gdzie tacy jak ty okropnie by się nudzili. My, w naszej Wiosce, śmiejemy się tylko wtedy, gdy życie daje nam do tego okazję, w dodatku ono to czyni za darmo.

– Mimo to nie żegnaj mnie – odparł Błazen, uśmiechając się. – Jadę z wami. – Jon spojrzał na niego zdumiony, a Błazen ciągnął:

– Znudziło mi się Miasto i moi nadto głupi lub zbyt zadufani w sobie panowie. Jestem zmęczony. Masz rację, Gaju, że najlepszy jest śmiech, który ofiarowuje życie i za który nie trzeba płacić. Pomyślałem sobie, że dla odmiany to ty zostaniesz moją panią…

– Ja? – zdumiała się Gaja. – A czym zapłacę ci za żarty? I po co w ogóle miałabym za nie płacić?

– Zapłacisz mi talerzem zupy, kawałkiem mięsa, placka, miodem i mlekiem i wreszcie uśmiechem, gdy zacznę żartować. Jak widzisz, tylko ta ostatnia cena, twój uśmiech, jest naprawdę wysoka. Na resztę chyba cię stać?

Gaja spojrzała na Jona, niepewna, co on powie na tę niespodziewaną propozycję. Jon uśmiechnął się:

– Bylebyś tylko umiał ukorzyć się przed naszym kapłanem, Ezrą, aby nie wziął cię za heretyka. Bo twój strój i czapka, niektóre żarty i słowa chyba nie wzbudzą jego zachwytu, lecz raczej podejrzenia.

– Ooo, bracie! – zaśmiał się Błazen. – Umiem obchodzić się z ludźmi w długich sukniach, wiem, z kim spośród nich mogę żartować, a z kim nie wolno. Nie lubię być pławiony w rzece, nie zamierzam też spłonąć na stosie! Twój Ezra mnie polubi!

Twarz Jona na moment spochmurniała, gdy słuchał Błazna, ale przy ostatnich słowach odprężyła się:

– No i o to chodzi, rozumiesz? O to chodzi. Dobrze, że to pojmujesz, gdyż wiele z naszych plemiennych spraw chyba cię jednak zadziwi.

Choć Jon proponował Błaznowi jednego z koni, twierdząc, że drugi uniesie ciężar dwojga osób, Błazen kupił sobie konia w Mieście.

Jechali teraz przez Puszczę, szybko pokonując bity, wygodny trakt, a Jon z Gają opowiadali o Wiosce. Jon zdziwił się, że aż tak wiele można o niej mówić: o mieszkańcach i domach; o brzegu Rzeki (tym właściwym, gdyż o drugim Jon nawet nie wspomniał); o łowieniu ryb; o polowaniach w Puszczy; o wioskowej świątyni i tak różnych dwóch kapłanach; o obyczajach Plemienia, częściowo zakorzenionych w minionym czasie, a po części zmieniających się za sprawą Cywilizacji. A na postojach, gdy rozpalali ognisko i posilali się tym, co mieli w sakwie lub co ich nowy towarzysz dokupił na straganach, Jon snuł nieskładną i niepełną opowieść o szamanie i Isaku.

Wieść o obecności szamana w Wiosce zadziwiła Błazna. Wyznał, że dużo podróżował po Miastach, Miasteczkach i Wsiach, a także po innych krajach, lecz nigdy jeszcze nie spotkał szamana.