39552.fb2 Samotno?? bog?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Samotno?? bog?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

– Chodź, pokażę ci, jak się robi łuk – zaproponował i twarze rodziców znów rozjaśniły się ceremonialnym uśmiechem. Żadne z nich jednak nie wiedziało, że dla Jona temat Tabu też jest niewygodny.

Dorośli zasiedli za stołem, aby uczcić zaręczyny dzieci, a one same wybiegły z domu, by się pobawić. Jon wprawdzie nie nazwałby tego zabawą: czuł się dojrzałym chłopcem, w dodatku zaręczonym, ale Gajka była jeszcze dzieckiem. Chłopiec wiedział, że przez najbliższych siedem lat, patrząc, jak narzeczona dorasta, musi się nią opiekować. Niejasno też przeczuwał, że nadejdzie dzień, w którym spojrzy na Gaję nie z rozbawieniem i czułością, ale jak na dziewczynę, której uroda po części go onieśmieli, a po części wyzwoli w nim inne uczucia. Obserwował to u starszych kolegów z Wioski; przecież razem z rówieśnikami niejeden raz skradali się w Puszczy wokół Wioski, aby podglądać zakochanych i ich miłosne gry. Zakochani uciekali przed bandą dzieciaków, krzyczeli na nie, skarżyli się dorosłym, lecz nic nie było w stanie zniweczyć ciekawości najmłodszych. Tropienie narzeczonych i utrudnianie im zbliżenia było najwspanialszą zabawą dzieciarni wszystkich kolejnych pokoleń.

– Mnie tak łatwo nie znajdą… – pomyślał z pychą. – Wezmę Gaję na drugi brzeg i nikt za nami nie pójdzie. Umarliby ze strachu! Tabu spętałoby im nogi i ręce!

Myśl ta, niespodziewana i bezwiedna, przypomniała mu o wołaniu Kamiennej Drogi – i Jon odrobinę się spłoszył, a jego rozbawienie pierzchło. Poczuł się tak, jakby z rozjaśnionej słońcem polany wszedł nagle w głęboki cień lasu. Fragment tego cienia dotknął też dziewczynki i jasna skóra Gai zbielała jeszcze bardziej. Dziewczynka wyczuła zmianę jego nastroju, podniosła wielkie zielone oczy i spytała:

– Coś cię boli?

– Nie, dlaczego?

– Coś cię boli. Lub czegoś się boisz – pokiwała główką, a Jon pomyślał ze zdziwieniem, że jak na dziewięcioletnie dziecko, jest w niej zbyt dużo dorosłej przenikliwości. Mała Gajka dostrzegła to, czego nie widzieli jego rodzice: skryty niepokój, który drążył Jona od dnia, gdy usłyszał zew drugiego brzegu Rzeki.

Bawili się krótko. Jon wyginał elastyczną gałąź olchy, łącząc ją rzemiennym szpagatem: chciał zrobić łuk na tyle mały, by dziewczynka mogła go napiąć. Gaja uczyła się trafiać do tarczy strzałami zrobionymi z zaostrzonych patyków. Czekali teraz na sygnał rodziców, aby udać się do świątyni. Tam dopiero kapłani, w obecności świadków, mieli pobłogosławić ich narzeczeństwo, aby trwało bez przeszkód i doprowadziło do zaślubin po siedmiu przepisowych latach.

Jon miał nadzieję, że w świątyni będzie tylko starszy kapłan, Isak, ten który w dziwny sposób przypominał mu szamana: obaj byli starzy, obaj mieli wypisane na twarzach, nabyte z upływem lat, zrozumienie dla słabości bliźnich: więcej było w nich współczucia niż gniewu. Chłopiec wierzył, że stary kapłan nie obraziłby się za porównanie go z szamanem. Młody kapłan, Ezra, był inny: szamana traktował jak osobistego wroga i tolerował jego obecność w Wiosce tylko na polecenie swego starszego brata. Gdyby mógł to bezkarnie uczynić – wygnałby starca do Puszczy, skazując na głód lub pożarcie przez dzikie zwierzęta. Ezra jednak wciąż nie był pewien, jak zareagowałoby na to Plemię – odwlekał więc słuszną, w jego mniemaniu, chęć oczyszczenia Wioski z grzechu, jakim była obecność czarownika.

Stary kapłan był przeciwieństwem swego brata (Ezra z Isakiem naprawdę nie byli braćmi: to Bóg Dobroci nakazywał miłować bliźniego jak siebie samego lub swego brata, dlatego więc ludzie w długich sukniach zwracali się do siebie “bracie” lub,,siostro”). Jon parokrotnie widział starego kapłana z jeszcze starszym czarownikiem, jak spacerując za Wioską, w cieniu wielkich drzew, o czymś do siebie szeptali. Starcy nie zauważyli chłopca i Jon dałby głowę, że nie chcieli, by ktokolwiek widział ich razem, a zwłaszcza Ezra, więc też nikomu o tym nie wspomniał nawet rodzicom. Młody kapłan nie traktował szamana jako członka Plemienia i czasem, gdy niespodziewanie natknął się na niego w Wiosce, udawał, że go nie widzi, oczekując, że starzec pokornie zejdzie mu z drogi. Ezra na wszelkie sposoby dawał czarownikowi odczuć, że czasy jego władzy w Plemieniu dawno się skończyły, a Plemię pogodziło się z nieuchronnością tej zmiany. Czasem tylko, gdy młody kapłan zbyt niegrzecznie potraktował starego czarownika, czyjeś ręce podrzucały nocą do namiotu świeżo upolowanego zająca, kurze jaja, garniec śmietanki lub domowe ciasto z miodem. Plemię wynagradzało szamanowi jak umiało nie zawinione upokorzenia, równocześnie prosząc go milcząco, by trwał nad ich brzegiem Rzeki.

Jon kochał Boga Dobroci, ale gdy był przypadkowym świadkiem takiej jawnej niechęci lub gniewu Ezry na starego człowieka, myślał z hamowanym gniewem, że woli szamana niż tego akurat wysłannika nowego Bóstwa – i Cywilizacji. Chłopiec nie pojmował, dlaczego kapłan Isak był aż tak inny: chwilami nawet wydawał się być z innego świata, czy wręcz z innej świątyni niż Ezra.

…tym razem chłopiec miał pecha: gdy obie rodziny w otoczeniu przyjaciół wprowadziły Gaję z Jonem do świątyni, u ołtarza czekał na nich właśnie młody kapłan. Jonowi wydało się, że nawet wizerunek Boga Dobroci przybrał srogi wyraz, podobny do tego, jaki zazwyczaj gościł na obliczu Jego sługi.

– Nie lubię go – szepnął cicho do Gai, a dziewczynka spojrzała na niego ze zrozumieniem.

Kapłan patrzył na wchodzących surowo, choć sytuacja wymagała, by okazać radość. Jego wzrok wydawał się ranić Jona. Chłopiec pomyślał, że do Ezry musiały dotrzeć wieści o tym, że złamał plemienne prawa. Nikt z Wioski nigdy nie rozmawiał z kapłanami o starych Bogach, ba, Plemię nie rozmawiało o nich nawet między sobą, Jon wyczuł jednak teraz, że Ezra podejrzewa go, skądinąd słusznie, o jakieś konszachty z… właśnie, z kim? Przecież Jon nie wiedział, kto go wzywał na drugim brzegu Rzeki.

Ezra tymczasem odetchnął i przemówił mocnym, twardym głosem, tak jakby w świątyni były setki wiernych, a nie raptem sześcioro.

– Najpierw przyrzeknijcie oboje, ty, Jonie i twoja przyszła żona, że zawsze i wszędzie będziecie służyć tylko prawdziwemu Bogu i że żaden z bałwanów, w które wierzyło kiedyś wasze Plemię, nawet przelotnie nie zajmie waszej uwagi. A gdy natraficie w Puszczy na jakikolwiek posąg bałwana, zniszczycie go w imię Boga. Wypalicie go ogniem, jeśli będzie uczyniony z drewna, lub rozbijecie młotami, gdy będzie z gliny lub kamienia. Wszystkie bałwany wokół zostały zniszczone, ale Bóg jeden wie, na co głupie dzieciaki trafiają, gdy gonią po Puszczy lub przypadkiem przepłyną na drugi brzeg…! – zaczął kapłan z pogróżką w głosie. Urwał, a potem ciągnął dalej, patrząc uparcie na Jona: – Jeśli tego nie zrobicie, to na waszą przyszłą rodzinę, na was, na wasze dzieci i wasze wnuki, spadnie klątwa. Prześladować was będzie ciąg straszliwych nieszczęść, a Szatan…

– Przestań, Ezro – przerwał młodemu kapłanowi łagodny, lecz rozkazujący głos starego kapłana. Właśnie wyłonił się spośród zakamarków świątyni i stanął obok, widząc niespokojne twarze obu rodzin, wzburzenie Jona i lękliwe zdziwienie młodziutkiej narzeczonej.

– Dlaczego, Ezro, straszysz wiernych? – spytał starzec łagodnie. – To jest świątynia Boga Dobroci, nie Boga Klątwy…

– Chyba słyszałeś, Isaku, o tym, gdzie był ten chłopiec! Jeśli nie wiesz, to chyba tylko z powodu głuchoty! – wzburzył się Ezra. – Co będzie, gdy on pójdzie tam znowu? Kto, jeśli nie my, ma mu wytłumaczyć, że jest to straszliwy grzech, za który czekają go piekielne męki? Bałwany, którym ci ludzie hołdowali, zanim przybyliśmy tu z prawdziwą wiarą…

– Ezro! Nie obrażaj ich starych Bogów, nawet jeśli, twoim zdaniem, nie są prawdziwymi Bogami – przerwał mu Isak i dodał szeptem: – Może nie są prawdziwi, ale są.

– To herezja, Isaku! Ugryź się w grzeszny język! Wypluj te słowa! Gdyby cię usłyszeli nasi święci teologowie…! Nie wiesz, że badają oni wszelkie odstępstwa od naszej świętej wiary i potrafią je wykorzenić?! Za każdą cenę? A kto wie, czy ten chłopiec…! – młody kapłan zaczął krzyczeć, ale Isak odsunął go i sam zajął miejsce u stóp ołtarza.

– Błogosławię wasz obecny i przyszły związek, Jonie i Gaju. Dbaj o nią, chłopcze, aby nigdy nie stała się jej krzywda, zwłaszcza z twojej ręki. Ty, Gaju, zawsze stój przy nim, nawet gdybyś w niego wątpiła. Będzie mu potrzebna twoja miłość. Wierzę, że za siedem lat staniecie tu przede mną, umocnieni wiarą w Boga i zawrzecie związek na wieki, którego nawet śmierć nie rozłączy…

Młody kapłan stał z boku, zaciskając wąskie wargi. Nie patrzył na grupkę ludzi, która weseląc się, wychodziła ze świątyni. Widać było, że opuścił ich niepokój zasiany przez Ezrę.

Isak zatrzymał Jona, gdy ten przekraczał szerokie drzwi Domu Boga i szepnął:,,Zostań chwilę, Jonie. Chcę z tobą porozmawiać…”

Jon ucieszył się. Lubił starego kapłana i każda rozmowa z nim wydawała mu się ciekawa. Zapewne Isak… – pomyślał chłopiec – chce udzielić mi nauk, przydatnych narzeczonemu. Ezra gasił już światła i świątynia wolno pogrążała się w półmroku, rozjaśnionym jedynie wątłym blaskiem kilku świec. Isak zerknął w stronę swego brata, a widząc, że jest daleko, zaczął półgłosem:

– Byłeś blisko waszego dawnego, plemiennego Boga. Jednego z wielu, lecz najpotężniejszego…

Isak znowu spojrzał z ukosa na krzątającego się Ezrę, który akurat gasił łojową lampę w pobliżu. Młodszy kapłan, widząc niepokój na twarzy Jona, zakrzyknął donośnie, aż echo przetoczyło się przez świątynię:

– Trzeba go wyegzorcyzmować!

– Odejdź, Ezro – odparł Isak stanowczo i kapłan gniewnie ruszył za ołtarz, do pomieszczeń, w których przechowywano rytualne szaty i pobożne księgi.

– Powiedz mi, chłopcze, tylko szczerze, czy zamierzasz iść do Światowida? – spytał Isak, a Jon zdziwił się:

– Do Światowida? Kto to?

Teraz z kolei zdziwił się stary kapłan:

– Nikt nigdy nie powiedział ci Jego imienia? Imienia Tego, który mieszka za Rzeką?

– Nazywamy go Bezimienny… A zresztą… w ogóle o Nim nie mówimy.

– Więc szaman rzeczywiście dotrzymuje słowa i nigdy nie Przyzywa imion starych Bogów – zamyślił się Isak. Ciepły uśmiech przelotnie pomarszczył mu twarz, lecz zaraz zniknął. – Tak, Jonie, ów Bezimienny nosi imię Światowida. Ezra zapewne powiedziałby ci, że On w ogóle nie istnieje, że jest Bogiem fałszywym. Bałwanem. Ale ja myślę, że nie jest to cała prawda. Byłaby zbyt prosta. Dlaczego ludzie przez tysiące lat mieliby czcić nie istniejącego bałwana? Jeśli czcili Go, no to… Nie wiem – urwał nagle, zamyślony, jakby nie umiał rozstrzygnąć żadnej z tych kwestii. Jon znowu się zdziwił, gdyż wydawało mu się, że kapłani zawsze wszystko wiedzą i nie muszą zadawać żadnych pytań. Znają odpowiedzi na każde z nich, nie mają żadnych wątpliwości.

– Zatem Światowid jest czy Go nie ma? – spytał oszołomiony. Ludzie w długich sukniach zawsze mówili, że bałwanów nie ma, że istnieją tylko w wyobraźni Plemienia i wszystkich innych Plemion. Ale przecież on, Jon, idąc Kamienną Drogą, czuł zew. Żaden zew nie może płynąć z Nicości!

– To skomplikowana sprawa… – zasępił się stary kapłan. – Tylko młodym wydaje się ona prosta. Dzielą Bogów na Tego Jedynego, który jest prawdziwy i na bałwanów, do których zaliczają resztę. Ja myślę, że inni Bogowie w jakiś sposób istnieją. Ale niektórych, jak Światowida, ludzie powołali do życia własną wiarą, podczas gdy Bóg Dobroci chyba istniał zawsze. Jeszcze nie było ludzi i ich wiary, On już był. Był przed wiarą, przed słowem, przed ludźmi, ba, on był przed drzewami i trawą! I zawsze był taki sam, niezmienny, ponad czasem, ponad wszystkim, co żywe lub martwe. Wystarczyło tylko w Niego uwierzyć i już wiadomo było, że nie tylko jest, ale był, rozumiesz? Najpierw był On, a dopiero potem wiara w Niego. I zawsze znaczył to samo: Wszechdobroć, Wszechmiłość, Wszechmoc, Wszechzrozumienie, choćby nosił wciąż różne imiona, zależnie od miejsca, gdzie go wyznawano. Tymczasem Bogowie, których powołuje się do istnienia jedynie wiarą, przybierają cechy nadane im przez ludzi. Najpierw jest wiara, a dopiero potem Bóg utkany z tej wiary. I Światowid był… jest… był Bogiem okrutnym…

– Powołała go do życia wiara mojego Plemienia? – spytał Jon.

– Powołał go do życia strach twojego i innych Plemion, dlatego jest groźny. Gdyby był słabym, jednoplemiennym bogiem, przywołanym z miłości, a nie strachu, można by nawet z niego pożartować i nazwać bałwanem, jak chce Ezra. Ale Światowida powołały do istnienia tysiące ludzi, setki tysięcy ludzi przed wielu wiekami! Ci ludzie bali się świata, Matki Ziemi, ognia i wody, wiatru i burzy, wszystkiego, co nieznane i wszystkiego, co znali. Potrzebowali kogoś, kto byłby silniejszy niż żywioły. Powołali do istnienia różne pomniejsze bóstwa, bożęta, wodniki, strzygi i inne stwory, ale to wciąż nie wystarczało. Pragnęli obrony od Istoty, która byłaby mocniejsza niż przyroda. Powołali zatem swą wiarą Światowida. Szybko obrósł w siłę i moc. I równie szybko ludzie uwierzyli, że Światowid, będąc Bogiem potężnym, silnym i okrutnym, wymaga krwawych ofiar, więc… więc On rzeczywiście zaczął ich wymagać. Najpierw składali mu ofiary ze zwierząt, potem z ludzi…

– Nie…! – zawołał wstrząśnięty chłopiec.

– Porozmawiaj z waszym szamanem – szepnął Isak – to człowiek mądry, od kilkudziesięciu lat stoi między Wioską a Światowidem, chroniąc was przed Jego zemstą. Od stu pięćdziesięciu lat nikt nie składa Mu ofiar z ludzi, zaprzestano też składać Mu ofiary ze zwierząt, więc ma prawo pragnąć pomsty na swych dawnych wyznawcach. Ostatnimi ofiarami z ludzi była para naszych kapłanów…

– …nie! – ponownie zawołał Jon, czując chłód, mimo ciepłej pory, ale stary kapłan ciągnął dalej:

– …para kapłanów, którzy dotarli tu jako pierwsi ze słowem naszego, a teraz już także wspólnego Boga. Tak, Jonie, twoi pradziadowie zabili ich w okrutny, męczeński sposób. Nic na to nie poradzę, taka jest prawda. Mimo ich straszliwej śmierci, nadal przybywali tu, do Puszczy, nowi kapłani i zakonnicy. Udało im się ocalić życie, gdyż twoje Plemię zaczęło słuchać o Bogu Dobroci. Wcześniej chyba nie rozumieli. A potem powoli, bardzo powoli zaprzestano wierzyć w Światowida. On o tym wie. Czuje się zagrożony i bezsilny, gdyż razem z agonią wiary w Niego umiera On sam. Inni wasi plemienni Bogowie już dawno zmarli, gdyż wiara w nich była słabsza, ich istnienie tylko tliło się jak ogień świec i zgasło. Ale On wciąż trwa. Trwa resztką sił, Jonie – zakończył stary kapłan i urwał.

– Kiedy ludzie przestali mu składać krwawe ofiary?

– Gdy przybył tu starzec Aron, nasz największy kapłan, który zmarł w powrotnej drodze do Dalekiego Kraju, dokładnie przed stu czterdziestu siedmiu laty. To on pierwszy zasiał w waszych Plemionach ziarno miłości do Boga Dobroci. Powoli, powolutku przestali składać ofiary Światowidowi, najpierw z ludzi, potem z cieląt, saren, zajęcy i kur, przestali odwiedzać Go, a nawet wymieniać Jego imię. W ten sposób zrodziło się Tabu: zakaz przechodzenia na drugi brzeg Rzeki, zakaz modlitw do Starych Bogów, zakaz nazywania Ich po imieniu, zakaz przechowywania w domach Ich wizerunków z gliny, drewna czy słomy. Tabu pomogło Starym Bogom zapomnieć, że mieli wyznawców. Pomogło im godnie i bez bólu umrzeć. Wszystkim, poza Światowidem. On jeden miał swoje Kamienne Drogi. Do innych prowadziły tylko polne lub leśne ścieżki. On jeden był gigantem, tamci byli maluczcy; więc poddali się bez walki i pomarli. On trwał. Kolejni kapłani, którzy przybywali do waszej Wioski i innych siedlisk ludzkich w głębi Puszczy, nakazywali Go zniszczyć. Ludzie z waszego Plemienia i z innych Plemion brali potężne, żelazne młoty, łomy i próbowali wypełnić nakazy “ludzi w długich sukniach”, jak nas tu nazywano. Bali się Go niszczyć, lecz próbowali, byli rozdarci lękiem między starymi a nowym Bogiem. Nauczyliśmy ich przecież, że nasz Bóg jest najpotężniejszy i najlepszy, choć nie znaliśmy waszych Bogów i niewiele mogliśmy o nich powiedzieć… Ale choć ludzie z twojego Plemienia i wszystkich Plemion wokół robili co mogli, by zniszczyć Światowida i choć było ich tak wielu, nie tylko nie udało się im Go unicestwić, lecz nie zrobili w Nim nawet małej, choćby najmniejszej rysy. Teraz widzisz, dlaczego pozostało nam jedynie Tabu. Tabu nie zrodziłoby się ani nie działałoby bez pomocy waszego szamana. Niektórzy z nas, kapłanów, bardzo nieliczni, umieją czasem czynić cuda, ale Tabu… Do utrzymania Tabu trzeba prawdziwego czarownika. Twoi prapradziadowie mieli i wy także wciąż macie szamana. Nikt od dawna nie chodzi na drugi brzeg Rzeki. Światowida pozostawiono samemu sobie…

Jon, wstrząśnięty, słuchał starego kapłana. Do tej pory żaden z dorosłych nie rozmawiał z nim tak szczerze o sprawach związanych z Tabu. Słowo,,Tabu” zamykało wszystkim usta, nikt nie starał się nawet dociec, co ono naprawdę oznacza. Przyjmowano do wierzenia: Tabu – zakaz, milczenie, klątwa. Tylko tyle. Nawet szaman, strażnik Tabu – milczał, wypełniając swą misję. Chłopiec po raz pierwszy usłyszał imię Boga z drugiej strony Rzeki i dowiedział się, że przez tysiące lat tysiące ludzi oddawało mu cześć. Skoro tak – musi On być potężnym Bogiem…

– Pewnie wolałbyś, żebym tam nie szedł – szepnął Jon. – Boisz się, że gdy pójdę jako Jego wyznawca, On stanie się znów mocniejszy. A ty chcesz wierzyć, że On w końcu zniknie, wraz z brakiem wiary. Ale ja nie jestem Jego wyznawcą. I nie będę. Ja Go nawet nie znam, mimo że mnie wezwał. A zresztą… kocham Boga Dobroci. Wiem, że jest to dobra obecność. Dziś znów ją czułem, widząc w Puszczy łanię, prowadzącą swoje małe. Za łanią skradał się wilk i chciał porwać koziołka. Nagle podniosły się opary z pobliskiego bagna i zasłoniły przed wilkiem całą rodzinę. Światowid pewnie chciałby, żeby ofiarować mu tę łanię i koziołki. Jak wilk. Bóg Dobroci ją ustrzegł. Strzeże też wilka, by nie zdechł z głodu.

– A gdyby Bóg nie ustrzegł łani, przestałbyś Go kochać? – spytał Isak.

– Och, On ma tyle spraw na głowie, tylu ludzi i tyle ich kłopotów! Nie zawsze ma czas, by wszystkim się zająć. Ja Go rozumiem – rzekł Jon, a stary kapłan uśmiechnął się na to wyjaśnienie, myśląc w duchu, o ile łatwiej być dwunastoletnim chłopcem niż starym człowiekiem.

– Isaku, jeśli pójdę Kamienną Drogą, to tylko po to, by dowiedzieć się, czego chce Ten, który mnie woła – zakończył Jon.