39552.fb2
– Nie wolno zaczynać przygotowań do zaślubin od rozlewu krwi, nawet jagnięcej – powiedziała matce, gdy ta chciała przystąpić do ceremonii zabicia młodziutkich zwierzaków dokładnie na dziewięć pełni księżyca przed uroczystością, jak nakazywał pradawny obyczaj.
– Ciekawe, co by Gaja robiła, żyjąc w czasach starych Bogów, którzy lubili krew – szepnęła ze złością najstarsza babka spośród weselników, lecz inni goście spojrzeli na nią z ukosa i natychmiast zamilkła.
Nikt nie życzył sobie przywoływania niedawnych zdarzeń, które obecnemu pokoleniu wydawały się już historią. W końcu sto pięćdziesiąt lat temu ludzie z Wioski pożegnali starych Bogów, zniszczyli ich posągi i posążki i jedynie w najwyższej skrytości, na przykład z okazji żniw czy siewu, niektóre stare kobiety szeptem prosiły o przychylność bożków i bożęta. Głośno o tym się nie rozprawiało.
Z tego też powodu nikt nie życzył sobie, aby wyjaśniać, co właściwie oznacza przydomek pana młodego: Jon w Drodze. W końcu mogła to być każda droga! Droga na polowanie, droga do sąsiadów na handel wymienny czy droga do miasta, do sławnej, największej w okolicy świątyni, którą niedawno zaczęli wznosić najlepsi rzemieślnicy z całego kraju i zza granicy. Miasto leżało o pięć dni jazdy konnej. Powstało jakieś dwadzieścia lat temu, liczyło więc tylko o rok mniej niż pan młody. Zanim dokończono budowy warownego zamku możnowładcy, pomyślano o wzniesieniu świątyni i wszystkie Plemiona zamieszkałe w pobliżu (głęboko w Puszczy lub na jej skraju) zgodziły się z kapłanami, że winna ona pod każdym względem przewyższyć pozostałe.
– …wyraz coraz głębszej wiary! – cieszył się Ezra, który natychmiast ruszył na pielgrzymkę do miasta i po powrocie opisał ludziom z Plemienia plany świątyni. Jedna z wież ma być równie wysoka jak najstarsze dęby! Nieomal sięgnie nieba!
– Wyraz pychy… W tak małym mieście taka wielka świątynia… Ludzie pogubią się w jej ogromie – zmartwił się Isak, ku gniewowi Ezry i niezrozumieniu ludzi z Wioski. W końcu wielkość świątyni dowodziła wielkości uczuć dla Boga! Tak było i tak powinno być, bez względu na imiona Bogów. Plemię to wiedziało. Stary kapłan robił się widocznie dziecinny na stare lata. Ale wciąż żył. Podobnie jak stary szaman; obaj wydawali się niektórym nieśmiertelni.
Szaman, rzecz jasna, był nieobecny na ślubie; nie został też zaproszony na wesele. Zaprosiny oznaczałyby nieobecność Ezry, którego noga nie postałaby w pobliżu czarownika – nieobecność zaś kapłana mogła źle wróżyć młodej parze. Jon chciał się sprzeciwić decyzji rodziców, ale powstrzymał go sam czarownik:
– Bierzesz przecież ślub w świątyni Pana, a nie na końcu Kamiennej Drogi. Tam zresztą też bym nie poszedł. Dla dobra i bezpieczeństwa twojej przyszłej i obecnej rodziny potrzebna ci jest przychylność Ezry…
Jon aż się skulił od wewnętrznego chłodu, gdy usłyszał słowa: Kamienna Droga. Starał się o nich przynajmniej teraz zapomnieć, nie na zawsze; to było niemożliwe, znał swoją powinność, ale nie chciał o tym pamiętać w przedweselny i poweselny czas. Miał to być bowiem czas radości. Gaja też przestała zadawać trudne pytania, jakby czując, że nazywanie przyszłego męża “Jonem w Drodze” oddala go od niej.
…ale właśnie Isak skończył błogosławić młodą parę i Jon nie był już przyszłym, ale obecnym mężem Gai. Stary kapłan objął go po zakończonej ceremonii, uścisnął i Jon poczuł, jak chuda, sucha dłoń dotyka, niby niechcący, jego szyi, sprawdzając, czy wisi na niej wąski rzemień ze skórzanym woreczkiem. Tak, był, skryty pod białą lnianą koszulą, mały, płaski, miękki, niewidzialny dla innych nawet wówczas, gdy go widzieli. Tylko raz ktoś go dostrzegł: Jon kąpał się w Rzece w pobliżu namiotu szamana, starzec nagle podszedł, spojrzał uważnie i dotknął woreczka dłonią.
– Światło. Ciepło. Dobro – powiedział i cofnął ostrożnie dłoń, długo ją potem oglądając, jakby szukał na niej jakichś śladów.
…więc szamana nie było wśród weselników i Jon boleśnie odczuwał jego nieobecność. Wydawało mu się, że niezaproszenie starca było swoistym rodzajem zdrady. Z drugiej strony zaprosiny też byłyby zdradą. Szaman przynależał bowiem do innego rytuału niż te odprawiane w świątyni Dobrego Boga. Nikt już nie pamiętał starego rytuału i nikt nie chciał pamiętać. Ezra wiedział, co robi, co dzień przypominając Plemieniu, że czczenie bałwanów to śmiertelny grzech, za który przyjdzie zapłacić w tym lub przyszłym życiu. Tylko Bezimiennego nie umieli zniszczyć, ciekawe, czy ktokolwiek poza szamanem i Jonem pamiętał, że On wciąż tam stoi, czarny, potężny, niezniszczalny?
Weselnicy ruszyli teraz w stronę domu, który Plemię wzniosło dla młodej pary na skraju Wioski. Od pewnego czasu każdy nowo budowany dom był większy niż poprzednie. Większy i okazalszy. Piękniejszy. Wygodniejszy. Do Wioski wkraczała Cywilizacja. Jon uwielbiał to słowo. Niosło ze sobą rosnące poczucie bezpieczeństwa, jaśniejsze światło łojowych lamp, coraz cieńsze i bardziej przejrzyste szyby w oknach, które stawały się też coraz większe. Cywilizacja… Ezra używał tego słowa częściej niż Isak, częściej niż Jon. Jon musiał przyznać, że to jednak Ezra najsprawniej i najszybciej uczył wioskowe dzieci pisać i czytać. On też przekonał Plemię, że należy co dzień się myć i prać brudne ubrania; on sprowadził nowe lampy, które dawały więcej światła: pokazał, jak tępić w domach robactwo. Ezra też uparł się, by budować większe domy, w których dzieci i rodzice już nie sypiają w jednym barłogu, lecz mają oddzielne izby. Przy okazji zadbał, by w każdym z domostw, już na progu, widoczny był znak Boga Dobroci i znalazł okazję, by zniszczyć ostatnie, najmniejsze posążki polnych lub leśnych bóstw i bożąt, skrywane przez ludzi nie tyle z potrzeby wiary, ile z chęci zachowania pamiątek po pradziadach.
Ezra reprezentował Cywilizację – i Jon, mimo niechęci, nie mógł tego nie doceniać. Gdyby nie Ezra, Plemię jeszcze długo chodziłoby do świątyni, a po wyjściu z niej przywoływało bożęta do pomocy w gospodarskich pracach. Gdyby nie Ezra, z Wioski wciąż byłoby bardzo daleko do świata – dzięki niemu zdawało się, że to świat zmierza do niej przez Puszczę wielkimi krokami. To Ezra, niemal bez wytchnienia, od rana do nocy zajmował się powszednim życiem Plemienia; brał też we władanie wystraszone dusze ludzi, ofiarowując w zamian poczucie bezpieczeństwa. Stary kapłan nie miał już zdrowia ani cierpliwości do pobratymców Jona; wolał samotnie pogrążać się w lekturze opasłych, oprawnych w skórę tomów, niż wtajemniczać w nie najmłodszych. Pewnie rozmyślał o skąpym czasie, który mu jeszcze pozostał i o wszystkich mądrościach, których już nie zdąży zgłębić. Był dobrym człowiekiem, ale to nie on przeobrażał zagubioną w Puszczy Wioskę. Czynił to energiczny Ezra. Isakowi udawało się czasem zmienić coś w ludziach. Jon nie wiedział, co jest cenniejsze, ale widział, jak bardzo dzięki młodemu kapłanowi zmienia się na korzyść jego rodzinne miejsce.
Ezra uczył czytać i pisać garstkę wybranych dzieci z każdego pokolenia. Najzdolniejsze przysposabiał do roli kapłana. Nadzwyczaj zdolne wysyłał do odległych miast na dalszą naukę w zakonach lub nawet do Dalekiego Kraju.
Jon nigdy nie należał do wybrańców Ezry. Cieszył się z tego – i zarazem martwił. Cieszył się, że jego rodziną nie stanie się zamknięta, obca męska społeczność, wyczekująca kresu swego życia w odległym klasztorze. Będzie nią Gaja i dzieci, które razem spłodzą. Prawdziwym domem będzie rozległa, bezkresna Puszcza po obu stronach Rzeki. I Jon zarazem martwił się, gdyż wiedział, że nigdy nie dowie się, co mówią malutkie czarne znaczki w opasłych księgach, które czyta Isak, a widok tych ksiąg wzbudzał w nim niepojętą tęsknotę. Miał przeczucie, że w niezrozumiałych znaczkach, w setkach szeleszczących, kremowych stronic różnorakich ksiąg oprawnych w iluminowaną skórę kryją się tajemnice nie znanych mu, fascynujących światów i że on ich nigdy nie pozna.
– Naucz mnie czytać – poprosił kiedyś starego kapłana, ale ten tylko pokręcił głową:
– Ty jesteś Jonem w Drodze. Tam gdzie się udasz, nie będzie ci potrzebna wiedza z ksiąg, lecz płynąca z serca. Czasem myślę, że nosisz ją w sobie, nic o tym nie wiedząc.
Weselnicy tańczyli do rytmu bębnów, który brzmiał całkiem inaczej w tę jedyną noc w roku, gdy Plemię przebłagiwało starych Bogów, udając, że wcale o nich nie chodzi i w ogóle ich nie ma. Tym razem był to rytm szybki i radosny, choć pełen spokoju, wtórowały mu melodyjne piszczałki. Weselnicy tańczyli do świtu, lecz młoda para zniknęła wcześniej, zamykając za sobą rzeźbione drzwi nowego domu. Ich zniknięciu towarzyszyły rubaszne, dobroduszne żarty starszyzny.
Jon mógł wreszcie wczuć się do syta w zapach rumianku, dzikich ziół, zapach Rzeki i wiatru. W zapach Gai. W izbie wydawał się on mocniejszy niż na otwartej przestrzeni. Półprzymknięte oczy jego żony lśniły jak żywica na pniu sosny. Żadne z nich już nie musiało nasłuchiwać natrętnego chichotu i podnieconych szeptów wioskowych dzieci. Byli sami, w ciemności, która dla nich tej nocy stała się światłem. To światło miało już zawsze towarzyszyć Jonowi. Do końca życia.
– Niedźwiedzica znów będzie mieć małe – zaśmiała się Gaja, wracając z Puszczy i wnosząc do domu dwa ciężkie plastry miodu. – Nie wybrałam wszystkich, zostawiłam jej trochę. Ona też musi się teraz dobrze odżywiać.
– Też? – spytał Jon, wyczulony na każde słowo i brzmienie głosu żony.
– Też – potwierdziła, patrząc mu prosto w oczy. Zanim wyszedł z domu, objął ją mocno, prawie boleśnie.
I sam nie wiedział, czemu najpierw poszedł obwieścić nowinę szamanowi, a później rodzicom czy kapłanom.
– Będę mieć dziecko – powiedział. Szaman oprawiał rybę. Pokiwał głową bez zdziwienia i dorzucił:
– Syna.
– Skąd wiesz? – ucieszył się Jon. – Więc po ojcu też widać, czy będzie syn, czy córka? Słyszałem, że stare kobiety potrafią rozpoznać płeć dziecka po zachowaniu i wyglądzie matki. Tymczasem ty…
– Ten, kogo On wybiera, zawsze ma syna. To jest Jego dar – odparł szaman.
– Jego dar?! I za cóż w ten sposób płaci? – spytał Jon, czując, jak rosną w nim niepokój i gniew.
– On nagradza. Kiedyś nagradzał tych, którzy wiernie mu służyli: szamanów. Dlatego każdy szaman zawsze miał uzdolnionego magicznie syna. Ty mu nie służysz. Ale jesteś. Słyszysz Jego głos. Byłeś u Jego stóp. Od tylu długich lat było tam tak pusto. Głucho. On przywykł słyszeć co dzień głosy tysięcy pątników, wędrujących Kamiennymi Drogami, a od wielu lat słyszy tylko głuchą ciszę. Ty ją przerwałeś. Więc pragnie nagrodzić cię za to, że nie czuje się już tak samotny.
– Czego będzie chciał w zamian za swój dar? – spytał Jon.
– Nie wiem. Może nic. Może wiele – odparł czarownik.
– Zmąciłeś moją radość z syna – powiedział Jon gniewnie.
– Nie trwałaby długo, gdybyś usiłował o Nim zapomnieć. On tego nie lubi.
– Skąd wiesz, co On lubi, skoro nigdy u Niego nie byłeś! – zawołał wściekły Jon. Chciał nacieszyć się myślą o dziecku, pragnął obwieścić nowinę rodzinie i Plemieniu, ale stary szaman zepsuł wszystko, przypominając mu nie wypowiedziane i nie spełnione zobowiązania.
– Po raz pierwszy usłyszałeś Jego zew, gdy miałeś dwanaście lat. Przed trzema miesiącami skończyłeś dwadzieścia jeden. Długo zwlekasz. Nigdy u Niego nie byłem, lecz znam Jego zwyczaje. Całe życie mnie o nich uczono. Wiem zatem, że nie należy do Bogów cierpliwych. Wybrał Cię i przyjąłeś imię “Jon w Drodze”. Nie protestowałeś, choć miałeś prawo. Złożyłeś mu obietnicę. Czekał cierpliwie. Ale od paru dni znowu mówi… – ciągnął szaman.
– GRDHGBHWZ – zadźwięczało bezgłośnie w uszach Jona.
– Gdy będzie musiał czekać zbyt długo, ukarze cię. On nigdy niczego nie daruje. Umie nagradzać, lecz umie też karać tych, którzy mu źle służą – ciągnął szaman.
– Ja mu nie służę.
– Ale On cię przywołał.
– Dlaczego mnie…? – spytał Jon, mimo woli obronnym ruchem dotykając skórzanego woreczka na piersi. Stary czarownik w milczeniu pokręcił głową. Zapadła cisza, przerywana tylko śpiewem Rzeki. Wreszcie szaman szepnął:
– Pozwolił ci dorosnąć, pozwolił ci przeżyć miłość, pozwolił ci pojąć żonę i spłodzić syna. Był dla ciebie bardzo dobry, jak na Jego obyczaje. Teraz chce zapłaty. Ruszaj w Drogę, Jonie…
I Jon ruszył. Kamienna Droga jakby zarosła gdzieniegdzie mchem lub tak się Jonowi zdawało. Gałęzie wielkich drzew wydłużyły się, splatały konary ponad jego głową i Droga sprawiała wrażenie węższej niż za pierwszą jego bytnością. Ale wciąż panowała tu zdumiewająca cisza. Młody mężczyzna słyszał każdy swój krok, a nawet oddech. Ptaki nadal unikały zakładania tu gniazd. Nic nie szeleściło w poszyciu leśnym; krety, jaszczurki i borsuki widocznie także wolały trzymać się od tego miejsca z daleka.
Jon dotknął dłonią szyi nie po to, by sprawdzić, czy wisi na niej skórzany woreczek z ziarnkiem piasku, ponieważ wciąż czuł w tym miejscu głowę Gai. Wtuliła się w ten ciepły zakątek pomiędzy szyją a barkiem i długo milczała, gdy powiedział, że musi spełnić przyrzeczenie związane z jego plemiennym przydomkiem.
– Jestem Jonem w Drodze od tylu lat. A tymczasem jeszcze w nią nie ruszyłem. Tych kilka krótkich wypraw się nie liczy,…
Milczenie Gai było tak wymowne jak kilka wilgotnych kropli, które poczuł na szyi. Łzy… – pomyślał bezradnie. Nie chciał, by Gaja utrudniała mu odejście. Przecież i bez tego wszystko w nim sprzeciwiało się, by opuścić dom i ruszyć w Nieznane, Obce. Żona zrozumiała to, gdyż nie wyrzekła ani słowa, odsunęła głowę i pokazała jasną twarz bez jednej mokrej kropelki spływającej z oczu.
– Nie pytaj… – zaczął na wszelki wypadek, ale nie musiał kończyć. Gaja już wiedziała, że prosi ją, by nie pytała, kiedy wróci. Nie zamierzała pytać. Zdawała sobie sprawę, że on i tak tego nie wie. Nawet mężczyźni jadący na polowanie nie umieli określić dnia powrotu. A Jon nie wybierał się polowanie.
– Będzie, jak musi być – powiedziała Gaja dźwięcznym, mocnym głosem, w którym nie usłyszał drżenia. I o to szło: aby nie wstrzymywała go żadną kobiecą sztuczką. Zresztą wiedział, że ona tego nie zrobi. Była inna niż wioskowe kobiety. Podobna do niedźwiedzicy. Dlatego, idąc teraz Kamienną Drogą, Jon był spokojny o syna, który się narodzi. Gaja da sobie radę i bez niego, to było pewne. A zresztą…
– Wrócę do domu! – zawołał głośno, chcąc, aby echo zaniosło te słowa monstrualnemu posągowi, który czekał na niego za trzecim zakrętem. Ale w tej części Puszczy nie było nawet echa.