39637.fb2 Skandalistka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Skandalistka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

ROZDZIAŁ CZWARTY

Martin przyglądał się, jak pani Lane sadowi Kitty i Clarę na krzesełkach z wyplatanymi siedzeniami, ustawionych na widoku tuż przy parkiecie. Lekko zmarszczył brwi. Obie dziewczyny miały ponure miny; nie miał pojęcia dlaczego. Przecież znalazły się na jednym z najznakomitszych balów kostiumowych sezonu. Martin, w konserwatywnym czarnym dominie i masce, zachodził w głowę, czemu, u licha, jego siostry wyglądają, jakby im wyrywano zęby, skoro biorąc na zdrowy rozum, powinny być najszczęśliwszymi młodymi damami na tej sali.

Odwrócił się i zaczął sobie torować drogę przez tłum do pokoju, w którym zorganizowano bufet. Pomyślał, że rozsądnie będzie pojawić się na balu wydawanym przez panią Selwood i tym samym uciszyć wszelkie plotki o wyczynach Kitty i Clary. Liczył na to, że w jego obecności siostry będą się zachowywać jak należy i nie dojdzie do skandalu. Niemniej czekał go nudny wieczór. Większość gości to były debiutantki i ich wielbiciele, bo lady Selwood, jako matka dwóch córek na wydaniu, była zdecydowana pozbyć się z domu przynajmniej jednej w tym sezonie. Martin nie przepadał za balami debiutantek; nie miał ochoty na tańce z mizdrzącymi się niewiniątkami, a po tylu latach pobytu za granicą nie znał w Londynie zbyt wielu osób.

Zaraz po jego powrocie Araminta zaproponowała, że wyda dla niego kilka przyjęć, ale Martin niezbyt zapalił się do tego pomysłu. Wolał skromne kolacje w gronie przyjaciół, gdzie mógł odpocząć i porozmawiać na interesujące tematy. Nie znosił salonowych rozmów o niczym, aczkolwiek był w tym naprawdę biegły. Lata misji dyplomatycznych sprawiły, że potrafił rozmawiać o wszystkim i z każdym. Z wyjątkiem swego rodzeństwa. Zmarszczył brwi na myśl o trudnościach, jakie napotykał w porozumiewaniu się z przyrodnimi braćmi i siostrami. W porównaniu z tym jego zadanie na Kongresie Wiedeńskim było kaszką z mlekiem.

Wziął kieliszek szampana od lokaja i potoczył wzrokiem po sali. Adam Ashwick, jego żona Annis, Joss i Amy Tallantowie stali w niewielkiej odległości od niego, zatopieni w rozmowie. Adam widząc go, uniósł dłoń na powitanie i Martin odpowiedział szerokim uśmiechem. Miał właśnie podejść i dołączyć do grupki, gdy spostrzegł lady Julianę Myfleet.

Przynajmniej zakładał, że to ona. Otulona w srebrzystą gazę dama, która znalazła się na linii jego wzroku, wyglądała niczym zjawisko. Jej wspaniałe kasztanowe włosy były zaczesane do góry, a fryzurę wieńczył księżyc i gwiazdy. Oczy przysłaniała srebrna maseczka, z ramion spływała cieniutka jedwabna peleryna.

Instynkt podpowiedział mu, że to Juliana, co samo w sobie było powodem do niepokoju. Nie potrafił wytłumaczyć, jak to się stało, że rozpoznał ją z daleka, nie widząc twarzy, zaledwie po paru spotkaniach. Musiało to mieć coś wspólnego z faktem, że ją pocałował. Niebezpieczna rozrywka, tak to określiła, a on uznał to wówczas za zabawne. Nie miał pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo się naraża. Całowanie, pomyślał ze smutkiem, nie było spokojnym zajęciem, a teraz, skoro już raz pocałował Julianę, ogarnęła go nieodparta chęć powtórzenia tego doświadczenia.

Wbrew sobie Martin nie potrafił się powstrzymać od obserwowania Juliany, która właśnie przemknęła tuż obok, obdarzając go jedynie zdawkowym spojrzeniem. Wyglądała niewinnie, ślicznie i o wiele za młodo jak na rozwiązłą wdowę będącą tematem tych wszystkich plotek. Juliana Myfleet miała w sobie coś tajemniczego, coś, co nie pasowało do tego obrazu. W jej pocałunkach tamtej nocy było stanowczo za dużo skrępowania. Zachowywała się z rezerwą, niemal nieśmiało. Miała w sobie niewinność, która stała w jawnej sprzeczności z jej postępowaniem i reputacją. Przypomniał sobie jej szokujące zachowanie na kolacji u Emmy Wren, kiedy to wyraz jej oczu pozostawał w całkowitej sprzeczności z bezwstydem zachowania. Miała w sobie pewną bezbronność, która przemawiała do jego opiekuńczych instynktów. Skrzywił się. Mówiąc szczerze, wzbudzała w nim nie tylko to uczucie. Odkrywał właśnie, że opiekuńczość w połączeniu z silnym pożądaniem to niebezpieczna mieszanina.

Wiedział, że nie może sobie pozwolić na uwikłanie w gierki Juliany. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, to kolejne komplikacje. Dość, że Kitty i Clara zachowywały się, jakby były na publicznej egzekucji, a nie na balu kostiumowym. Brandon nie chciał wyjaśnić, dlaczego tak pochopnie przerwał studia w Cambridge i znikał na długie godziny w ciągu dnia i nocą, a Daisy wciąż miewała koszmary senne.

Juliana Myfleet zniknęła i Martin odwrócił się, stając twarzą w twarz z siostrą. Przed paroma dniami wygadał się, że szuka żony, i od tej pory Araminta zaangażowała się w tę sprawę z gorliwością, którą uznał za niepokojącą. W ciągu trzech dni zdążyła przedstawić go tak wielu szanowanym damom, że Martin nie był w stanie zapamiętać ich imion.

U boku Araminty stała drobna blondynka, którą jego siostra popychała do przodu. Lekko zmarszczył brwi, ale pochwycił znaczące spojrzenie siostry i zmusił się do uśmiechu.

– Martinie, pozwolisz, że ci przedstawię panią Serenę Alcott? – spytała Araminta znacząco. – Sereno, oto mój brat, Martin Davencourt.

Martin skłonił się. Pani Alcott odwzajemniła jego pozdrowienie nieśmiałym skinieniem głowy. Jej policzki zabarwił delikatny rumieniec. Była wyjątkowo ładna i delikatna. Martin zauważył to wszystko i po sekundzie skonstatował ze zdziwieniem, że nie czuje absolutnie nic. Żadnego zainteresowania oczekiwania i z pewnością żadnego niepokoju, choć stał przed potencjalną towarzyszką życia. Ale może było to całkiem normalne – a nawet pożądane – skoro w grę wchodził wybór żony. Taką decyzję należało podjąć z zimną krwią On w każdym razie wybierze żonę, kierując się racjonalnymi względami. Z pewnością nie będzie to uwieńczeniem romansu, kiedy to angażuje się emocje kosztem intelektu. Przez ułamek sekundy między Martinem a Sereną Alcott pojawił się obraz Juliany Myfleet – takiej jaką zostawił tamtego wieczoru, o zaróżowionej, rozpromienionej twarzy, o wargach obrzmiałych od jego pocałunków. Odchrząknął.

– Hm… jak się pani ma, pani Alcott?

Serena Alcott zatrzepotała rzęsami. Kącik jej ust uniósł się w uśmiechu sugerującym, że spodobało jej się to, co zobaczyła. Oczywiście była to niezwykle subtelna sugestia. Nie sposób było sobie wyobrazić pani Alcott miotanej emocjami, pomyślał Martin. Przypomniał sobie ustawiczne przedstawienia w swoim domu i doszedł do wniosku, że powinien poczuć ulgę.

Araminta znacząco odchrząknęła i Martin podskoczył na widok jej piorunującego wzroku.

– Och! Tak… pani Alcott, czy uczyni mi pani ten zaszczyt i zatańczy ze mną?

Serena Alcott zajrzała do karnetu. Był zapisany po brzegi.

– Mogłabym pana wcisnąć do kotyliona pod koniec balu, panie Davencourt. – Jej słowom towarzyszył uroczy uśmiech. – Będzie mi bardzo miło.

Martin znów się skłonił, tym razem nieco sztywno. Odniósł nawet wrażenie, że potraktowano go protekcjonalnie, choć nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego tak to odebrał. Przecież nie powinien oczekiwać, że pani Alcott zatrzyma dla niego wszystkie tańce. W końcu poznali się dopiero przed chwilą. Araminta i jej protegowana odeszły, a Martin odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na salę. Kitty siedziała obok pani Lane jak ofiara losu. Clara tańczyła, ale z miną młodej damy, dla której jest to stanowczo zbyt kłopotliwe. Była przynajmniej o pięć taktów opóźniona w stosunku do wszystkich pozostałych, co wprowadziło zamęt wśród tańczących. Jej partner, młody earl Ercol, sprawiał wrażenie nieco urażonego tym brakiem entuzjazmu. Martin westchnął. Ercol był wyjątkowo dobrą partią, ale nie ma co liczyć na to, że oświadczy się Clarze, skoro ta wyglądała, jakby miała za chwilę ziewnąć mu prosto w twarz.

– I cóż – rzuciła wyczekująco Araminta, znów materializując się u jego boku – co niej myślisz?

Martin zamrugał. Przez moment myślał, że siostra mówi o Julianie, ale uświadomił sobie, że pyta go o Serenę Alcott.

– O kim? Ach. Chodzi ci o panią Alcott! Cóż… sądzę, że spełnia moje kryteria. Robi wrażenie spokojnej i rozsądnej. Araminta nie wyglądała na usatysfakcjonowaną.

– Boże drogi, jaki ty jesteś oschły i pompatyczny, Martinie! Mógłbyś okazać nieco więcej entuzjazmu. Nie uważasz, że jest ładna?

– Nawet bardzo.

– Cóż, nie wydajesz się z tego szczególnie zadowolony. Nie będę więcej występowała w twoim imieniu.

– Jestem pewien, że nie będziesz musiała. Pani Alcott wy daje się idealna pod każdym względem.

Araminta, daleka od zadowolenia z tego oświadczenia, zmarszczyła czoło.

– Nie wiem, jakim sposobem wyrobiłeś sobie pogląd w niespełna dwie minuty! Chyba zdajesz sobie sprawę, że ona może okazać się nie do przyjęcia. To coś innego niż.kupowanie nowego konia.

– Naturalnie. – W oczach Martina zabłysły iskierki. – Sprawdzanie nowego nabytku do mojej stajni zajęłoby mi znacznie więcej czasu.

Araminta cmoknęła z niezadowoleniem.

– Jeśli już musisz podchodzić do tego w taki sposób, to wiedz, że pochodzenie Sereny jest bez zarzutu. Jest siostrzenicą markiza Tallanta i cioteczną siostrą Jossa Tallanta i lady Juliany.

Martin doznał nagłego wstrząsu. Myśl o nadskakiwaniu kuzynce Juliany budziła w nim wyjątkowy niesmak. Odczuł to jako zdradę.

– Trudno o gorszą rekomendację.

– Bzdury! – upierała się Araminta. – Joss Tallant to wyjątkowo czarujący i przystojny mężczyzna, a poza tym nie brak mu rozsądku. Na litość boską, to przecież twój przyjaciel!

– Tak i wątpię, czy nawet on by zaprzeczył, że Tallantowie mają w sobie szaleństwo.

– Och, lady Juliana jest, delikatnie mówiąc, oryginalna, a Joss za młodu był uwodzicielem, to fakt, ale nie sądzę, że to wady dziedziczne. Ojciec Sereny Alcott był skończonym dżentelmenem, a jej matka to siostra markiza, bardzo stateczna i szanowana matrona. Co zaś do samej Sereny, miała spokojne dzieciństwo, wyszła stosownie za mąż i jako wdowa prowadzi życie na uboczu.

Martin skrzywił się. Nie był pewien, dlaczego myśl o idealnym życiu Sereny Alcott wzbudza w nim irytację, niemniej tak się stało.

– Z tego co o niej mówisz, wynika że jest straszną nudziarą. Araminta zmarszczyła brwi.

– Boże drogi, ale ty dziś jesteś przekorny, Martinie! Czego właściwie chcesz – spokoju i rozsądku czy werwy i uporu? Bo zapewniam cię, że nie uda ci się znaleźć tego i tego w jednej kobiecie.

Odeszła naburmuszona, a Martin westchnął, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wie, czego chce. Z pewnością Serena Alcott miała wszystkie atrybuty uległej żony. To jego wina, skoro nagle uznał, że mu to nie wystarcza…

Lady Juliana Myfleet właśnie tańczyła. Martin zauważył ją w kotylionie, jej partnerem był mężczyzna w krzykliwym stroju arlekina. Obserwował ich, wsparty o filar. Juliana Myfleet i ten szubrawiec Jasper Colling. Dziwne, że lady Selwood upadła tak nisko, by zapraszać Collinga na przyjęcie tego rodzaju. Chociaż… Colling miał zarówno tytuł, jak i pieniądze, a Martin wiedział, jak daleko są w stanie posunąć się niektóre matki, byle złapać mężów dla swoich córek.

On również przyciągał wzrok niektórych debiutantek. Kiedy się rozejrzał, spostrzegł grupkę młodych dam stojących w pobliżu niczym flotylla żaglowców i blokujących go w kącie. Zerkały na niego zza wachlarzy i chichotały. Ledwo udało mu się powstrzymać grymas niechęci. Skłoniwszy się damom, Martin prześliznął się zwinnie obok nich i ruszył na poszukiwanie drinka.

– Jak wspaniale znów panią widzieć, lady Juliano! – Brandon Davencourt, szeroko uśmiechnięty, podszedł do Juliany, która właśnie wyszła z pokoju gier. – Mogę pani przynieść kieliszek wina? A może zechciałaby pani zatańczyć?

Juliana uśmiechnęła się.

– Byłabym zachwycona, panie Davencourt.

Rzadko tańczyła, ale teraz widząc, że Martin Davencourt obserwuje ich ponuro z sali balowej, uśmiechnęła się czarująco do Brandona i wzięła go pod ramię, prowokując tym samym Martina do okazania dezaprobaty. Nie widziała go od tamtej nocy przed tygodniem, kiedy odwiózł ją do domu z Crowns. Pocałunek w holu, który wydał jej się taki słodki, najwyraźniej okazał się w przypadku Martina pomyłką, i to taką, o której należy zapomnieć.

– Tak się cieszę, że się pani zgodziła, lady Juliano – ciągnął Brandon, prowadząc ją na parkiet. – Myślałem, że mi pani odmówi. – Mówili, że pani nie zatańczy, że pani nigdy nie tańczy.

– Kto?

– Wszyscy inni panowie. Będą chorzy z zazdrości. Juliana roześmiała się. Nie sposób było się oprzeć takiemu nieskomplikowanemu pochlebstwu. Okazało się balsamem na jej zranione uczucia.

– Cóż, panie Davencourt… lubię być nieobliczalna.

– Jakie to szczęście dla mnie. Wystarczy Brandon, lady Juliano.

– Porwał ją do walca. – Tak dobrze zna pani naszą rodzinę.

Juliana skrzywiła się.

– Za dużo powiedziane. Mam wrażenie, że pański brat odnosi się do mnie z dezaprobatą.

– Ostatnio Martin potępia wszystko i wszystkich. – Czoło Brandona przecięła zmarszczka. – Dzisiaj straszliwie zmył mi głowę, wie pani… Wszystko pod hasłem, że studia powinny być najważniejsze i że marnuję szansę, porzucając Cambridge na ostatnim roku. Jestem przekonany, że go rozczarowałem. Proszę o wybaczenie. To niezbyt odpowiedni temat na bal.

– To nie ma znaczenia – uspokoiła go Juliana. Rozmowy z atrakcyjnymi mężczyznami nie były w końcu takie uciążliwe. Lekko zmrużyła oczy. – Nie sądziłam, że ukończył pan studia.

Brandon skinął głową.

– Przedwcześnie, obawiam się. Nie nadaję się na naukowca.

– Skrzywił się. – Zdaje się że to jeden z powodów, dla których Martin rozczarował się co do mnie. On w swoim czasie był jednym z najlepszych studentów.

– Przypominam sobie, że pański brat był pracowity, kiedy go poznałam – powiedziała. – Musiał mieć wtedy około piętnastu lat, tak mi się wydaje, a bez przerwy obmyślał nowe równania matematyczne, czytywał poezję i książki filozoficzne. Wstyd przyznać, te jego uczone zajęcia całkiem mnie usypiały.

Brandon śmiało okręcił ją wokół siebie.

– Filozofia, tak? Muszę to zapamiętać na wypadek, gdybym kiedyś nie mógł zasnąć. Na pewno biblioteka Martina jest po brzegi zapchana takimi książkami.

– Zapewne pan Davencourt nie ma teraz za wiele czasu dla filozofów, skoro opiekuje się siódemką rodzeństwa – zauważyła chłodno. – A może szóstką, bo pan nie wygląda na kogoś, kto nie potrafi zatroszczyć się o siebie, Brandonie. Pewnie uważa się za szczęściarza, jeśli zdoła znaleźć trochę czasu na przeczytanie gazety, nie mówiąc o poważnej książce.

– Chyba rzeczywiście sprawiamy mu sporo kłopotów – przyznał. Ja też mu nie pomogłem, opuszczając Cambridge wcześniej, niż było ustalone, ale… – przerwał w pół zdania.

– Kłopoty finansowe, tak? – spytała Juliana współczująco. Aż za dobrze znała dwa podstawowe powody, dla których młodzi mężczyźni zazwyczaj porzucają studia.

Brandon zerknął na nią szybko i uśmiechnął się ze smutkiem.

– Nie, nie finansowe. Innego rodzaju.

– Ach, rozumiem. W takim razie romans. – Większość zdrowo myślących kobiet byłaby podatna na urok Brandona. Wystarczyło tylko rozejrzeć się po sali. Wszystkie debiutantki przeszywały ją złym wzrokiem, zupełnie jakby sprzątnęła im sprzed nosa najlepszą partię.

– Tak. Wpakowałem się w nie lada kłopoty – przyznał Brandon otwarcie.

– Czy pański brat o tym wie? Brandon nie patrzył jej w oczy.

– Jeszcze nie. Nie znalazłem odpowiedniej chwili, żeby mu o tym powiedzieć.

– Odpowiednia chwila nigdy nie nastąpi – orzekła Juliana z westchnieniem. – Uwierz mi na słowo, Brandonie. Trochę się znam na trudnych wyznaniach. Lepiej mieć to za sobą, zwłaszcza jeśli problem należy do kłopotliwych albo wiąże się z dużymi wydatkami.

– To nie tak! – zaprzeczył Brandon, cały zarumieniony. – Chodzi o to, lady Juliano, że jest pewna młoda dama, którą ja… wyjątkowo szanuję, ale jej rodzice nie aprobują naszego małżeństwa a Martin, jestem przekonany, też by go nie zaaprobował.

Okrążyli salę po raz kolejny, dzięki czemu Juliana miała okazję zerknąć na Martina Davencourta. Wciąż ich śledził tymi swoimi spokojnymi, zadumanymi zielonobłękitnymi oczami. Poczuła łaskotanie w krzyżu.

– Rozumiem – powiedziała. – Jednak twoje uczucie jest szczere, czy tak?

Brandon zarumienił się po chłopięcemu.

– O tak, jak najbardziej. Zapewne – dodał żarliwie – teraz pani powie, że jestem za młody, by myśleć o małżeństwie?

– Nie – odparła Juliana. – Byłam młodsza od ciebie, kiedy wychodziłam za mąż po raz pierwszy, a mój mąż był zaledwie o parę lat starszy ode mnie. Głęboko wierzę w to, że gdyby Myfleet nie umarł, byłabym najszczęśliwszą kobietą na ziemi. – Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Liczy się tylko jedno. Musisz być pewien, że dokonałeś właściwego wyboru.

Muzyka zbliżała się do finału. Wykonali ostatnią figurę.

– Bardzo dziękuję, lady Juliano – powiedział Brandon. – I dziękuję za radę. Bardzo miło mi się z panią rozmawiało. To zupełnie nie przypominało rozmowy z kobietą. Właściwie czułem się, jakbym rozmawiał z kolegą, choć naturalnie temat był inny, bo my nie dyskutujemy o uczuciach.

– Porównanie do mężczyzny to dla mnie nowe doświadczenie, Brandonie. Czy powinno mi to pochlebiać?

– Bardzo przepraszam… – Młodzieniec zarumienił się. – To miał być komplement, ale może nie wyszło najlepiej.

– Z radością potraktuję twoje słowa jak komplement – zapewniła Juliana z uśmiechem. Ujęła go pod ramię i, jak było w zwyczaju, mieli się przejść po sali, ale prawie natychmiast wpadli na Martina Davencourta. Najwyraźniej na nich czekał, gotów przerwać ich sam na sam. Nie wyglądał na zadowolonego.

Juliana poczuła, że się rumieni. Świadomość czyjejś obecności nigdy nie działała na nią tak dojmująco, nawet dawno, dawno temu, kiedy debiutowała w towarzystwie. Miała wrażenie, że cała jej światowa ogłada została unicestwiona za jednym zamachem.

– Brandonie, jestem przekonany, że po tańcu lady Juliana chciałaby się napić wina – odezwał się Martin. Czy byłbyś tak dobry, by przynieść kieliszek z bufetu? I kieliszek dla mnie, jeśli łaska.

Brandon rzucił jej przepraszające spojrzenie. Wiedziała, że nie będzie się opierał. Nikt nie sprzeczał się z Martinem Davencourtem, a co dopiero jego młodszy brat.

– Proszę panią o wybaczenie – skłonił się. – Za chwilę będę z powrotem.

– Nie musisz się spieszyć. – Martin podał ramię Julianie. – Lady Juliana i ja mamy ze sobą do pomówienia.

Z ociąganiem wsunęła dłoń pod jego ramię. Nerwy miała napięte jak postronki. To co zaczęło się jako towarzyska gra, lada moment mogło przerodzić się w coś całkiem innego i miała poważne obawy, że sytuacja ją przerasta.

– Pochlebia mi, że pana zdaniem mamy wiele do omówienia, sir – rzuciła beztrosko. – Ja odnoszę wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.

Martin uśmiechnął się.

– Dlaczego pani tak mówi?

– Cóż, udało nam się trzymać z dala od siebie przez cały miniony tydzień, prawda?

Powoli skinął głową.

– Myślałem, że lepiej będzie zachować dystans, lady Juliano.

– Jakie to wyważone z pana strony. Nie oczekiwałam niczego innego. Mam nadzieję, że nasze ostatnie spotkanie zbytnio panem nie wstrząsnęło, panie Davencourt. Nie chciałabym być za to odpowiedzialna.

– Zapewniam panią, że nie jestem wstrząśnięty – powiedział uprzejmie – chociaż rozumiem, że mogłem panią zaskoczyć.

– O, tak. – Nie miała zamiaru dopuścić do tego, by zorientował się, jak bardzo ją poruszył. – Jest pan pełen niespodzianek, panie Davencourt.

Martin uśmiechnął się krzywo.

– Zbytnia pewność siebie nie zawsze popłaca. Lustrował ją spojrzeniem z niepokojącą dokładnością zupełnie tak samo jak wtedy w holu u Emmy Wren. Włosy, oczy, usta. Zatrzymał się dłużej na wygięciu warg i jego spojrzenie rozbłysło.

– Panie Davencourt, jesteśmy w zatłoczonej sali balowej.

– W takim razie wyjdźmy na zewnątrz.

Jego bezczelność zaparła jej dech. Z nich dwojga to ona miała być tą z doświadczeniem, o złej reputacji.

Ktoś trącił ją w ramię i przeprosił. Nie miała pojęcia, kto to był, ale czar prysnął. Odsunęła się nieco.

– Może ma pan rację, panie Davencourt – powiedziała tak lekkim tonem, jak tylko zdołała. – Jest pan pełen niespodzianek, na przykład nie spodziewałam się, że pana tu dziś spotkam. Zamierza pan pilnować swojego rodzeństwa?

Martin przyjął zmianę tematu rozmowy wymownym uniesieniem brwi. To oznaczało, że był gotów pozwolić jej dyktować tempo – na razie.

– Powiedziała to pani tak, jakbyśmy byli na kinderbalu, lady Juliano.

– Cóż, tym właśnie jest – dla pana. – Juliana rzuciła mu kpiące spojrzenie z ukosa. Teraz, na neutralnym gruncie, poczuła się bezpieczniejsza, poza wpływem jego mrocznego przyciągania. – Dni pańskiej młodości należą już do przeszłości, sir. Jak zresztą mogłoby być inaczej przy gromadce dzieci, które wymagają nieustannej opieki? Martin skrzywił się.

– Musi pani być tak okrutna, lady Juliano? Nie jestem jeszcze zdziecinniałym starcem.

– Nie, ale równie dobrze mógłby pan nim być, skoro i tak nie znajduje pan czasu dla siebie. Podobno trudy wychowywania dzieci są niesłychanie wyczerpujące. Nietrudno się domyślić, że nie będzie miał pan czasu na pracę w parlamencie, która z pewnością wymaga uwagi.

Martin roześmiał się.

– W takim razie chyba powinienem się ożenić i zostać głową rodziny.

– Zauważyłam, że czyni pan szybkie postępy w tym kierunku. Moja kuzynka, pani Alcott, będzie dla pana doskonałą żoną.

Martin wyglądał na zaskoczonego.

– Za szybko wyciąga pani wnioski, lady Juliano. Poznałem panią Alcott dopiero dzisiaj.

– Po co tracić czas? Jestem przekonana, że to idealna kobieta dla pana.

Uniósł brwi.

– Czy pani kuzynka jest choć trochę podobna do pani?

– W najmniejszym stopniu. Jest moim całkowitym przeciwieństwem, stąd moje przekonanie, że będziecie mieli ze sobą wiele wspólnego. Poza tym… – Juliana uśmiechnęła się słodko – pańska oferta jest naprawdę kusząca. Gotowa siedmioosobowa rodzina! Serena nie będzie musiała się kłopotać rodzeniem własnych dzieci. Cóż mogłoby być lepszego?

Najwyraźniej zbiła go z tropu.

– Miałem nadzieję na własną rodzinę – zauważył.

– Och, cóż, w takim razie będzie panu potrzeba dużo siły.

– Wyciągnęła niewielką piersiówkę ze srebrnej ozdobnej torebki na pasku. – Napije się pan?

Martin wybuchnął śmiechem.

– Co to jest? Brandy?

– Nie, porto. Bardzo dobre. Ratuje mi życie, kiedy przychodzę na bale debiutantek.

– Dziękuję za propozycję, ale wolę dobrą brandy. Nie sposób się nie zastanawiać, czemu zadała sobie pani trud, żeby tu przyjść dzisiejszego wieczoru, lady Juliana Jeśli panią zdziwił mój widok, muszę przyznać, że pani zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Nigdy bym nie pomyślał, że tego rodzaju rozrywka może pani odpowiadać.

– Ma pan rację, naturalnie. Bardzo tu nudno. – Juliana ostentacyjnie pociągnęła łyk porto. Ciepły alkohol rozgrzał żołądek i już tak nie drżała. Kilka matron stojących w pobliżu mierzyło ją wzrokiem, zaciskając usta z dezaprobatą. – Po prostu miałam taki kaprys – wyjaśniła, zakręcając buteleczkę i wsuwając ją na powrót do torebki. – Kolejny z moich dziwacznych kaprysów, niestety. Słyszałam kiedyś, jak lady Selwood mówiąc o mnie, użyła sformułowania „ta kreatura Myfleet” i dodała, że nie dopuści do tego, by zapraszano mnie na jej przyjęcia. Postanowiłam więc uświetnić jej bal w ramach kary. – Juliana posłała Martinowi olśniewający uśmiech. – Ponieważ to bal kostiumowy, biedna dama nie poznała mnie od razu i przyjęła niezwykle serdecznie. Specjalnie poprosiłam Jaspera Collinga, żeby mi towarzyszył, bo lady Selwood uważa go za obrzydliwego rozpustnika.

– Taki właśnie jest.

– Wiem o tym. Nie dostrzega pan pikanterii tej sytuacji? Jaśnie pani nie może nas teraz wyrzucić, bo wywołałaby jeszcze większy skandal. Wie jednak, kim jesteśmy, tak samo jak wszyscy jej goście. Wystawiłam ją na pośmiewisko. Widzi pan, Jasper nawet tańczy z panną Selwood!

Martin przyglądał się Julianie. Wyglądało na to, że jej współczuje. Współczuje i jest rozczarowany. Na widok tej miny serce jej się ścisnęło i poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jak on śmiał się nad nią litować? Odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.

– Jak widzę, pana koncepcja rozrywki i moja diametralnie się od siebie różnią, panie Davencourt. Skoro tak, nie musi się pan dłużej torturować, spędzając czas w moim towarzystwie. Chyba że chciał mi pan powiedzieć coś szczególnego.

– Jest pewna sprawa – powiedział powoli. Nie patrzył na nią; jego spojrzenie spoczywało na Brandonie, który bawił rozmową jakąś ładniutką debiutantkę.

– Czy ma to coś wspólnego z pana bratem?

– Ma pani słuszność. – Wyglądał na rozbawionego. – Czyżbym był tak przezroczysty?

– Jak szkło, panie Davencourt. – Spojrzała na niego. – Chciałby pan, żebym nie podtrzymywała tej znajomości.

– Naturalnie, że tak. Brandon jest młody i podatny na wpływy.

– Nie zauważyłam u niego niczego takiego. Jak na młodzieńca w jego wieku, sprawia wrażenie wyjątkowo dojrzałego.

– On ma – podkreślił wyraźnie zdenerwowany Martin – dwadzieścia dwa lata, lady Juliano. To tylko młokos i całkiem traci głowę przy pani.

Miana roześmiała się. Czy to nie absurdalne, że Brandon zwierzał jej się ze swej miłości do innej damy, podczas gdy Martin obsadził ją w roli uwodzicielki niewinnych młodzieńców?

– Młodzi mężczyźni u progu dojrzałości zawsze się zakochują, panie Davencourt – zauważyła. – Sam pan to mówił, o ile dobrze pamiętam. Może zdążył pan zapomnieć, jak to było. W każdym razie zachowuje się pan tak, jakby miał pan nie trzydzieści lat, a dziewięćdziesiąt pięć.

– Byłbym wdzięczny, gdyby pani nie kokietowała Brandona, lady Juliano – powiedział Martin z godnym uznania spokojem. – To wszystko, o co proszę.

– Rozumiem… – Miana błysnęła zębami w uśmiechu. – Jaki pan jest przewidywalny, sir. Rozczarowuje mnie pan. Dokładnie to spodziewałam się usłyszeć.

Martin lekko wzruszył ramionami.

– Chyba nie jest pani zaskoczona?

– Nie, naturalnie, że nie. – Nie była zaskoczona, raczej przykro rozczarowana. – Hipokryzja nigdy mnie nie zaskakuje. A więc inna zasada obowiązuje pana, a inna Brandona? Swoją drogą, nie sądzę, że ktokolwiek mógłby pana scharakteryzować jako młodego i ulegającego wpływom, panie Davencourt, nawet pana najdrożsi i najbardziej naiwni krewni.

– Naturalnie, że nie. Pani też nie jest taka, lady Juliano, dlatego się rozumiemy.

Odwróciła się. Poczuła się urażona, zupełnie jakby oczekiwała, że Martin będzie miał o niej lepsze zdanie, i rozczarowała się, że tak nie jest. A zarazem była zła na siebie. W końcu to ona dała mu do zrozumienia, że ugania się za mężczyznami dla rozrywki. Nie mogła winić go za to, że jej uwierzył. Musiała koniecznie wyleczyć się z tego niewytłumaczalnego pociągu do Martina.

– Bardzo przepraszam – powiedziała. – Widzę sir Jaspera Collinga. Bez wątpienia mnie szuka, bo jesteśmy partnerami w kotylionie. Miłej zabawy.

Martin złapał ją za ramię.

– Chwileczkę. Nie obiecała mi pani, że nie będzie kokietować Brandona.

Spojrzała na niego z pogardą.

– Nie i nie zrobię tego. Pański brat jest czarujący i miło się z nim rozmawia. Należy żałować, że pan nie odziedziczył takich samych cech. Co więcej, jako dorosły Brandon z pewnością po trafi sam podejmować decyzje. Zegnam, panie Davencourt.

Zdążyła dostrzec błysk gniewu w jego oczach, zanim Martin puścił jej ramię. Odeszła i z miejsca poczuła ogromną ulgę. W głowie kołatała jej myśl, że jeśli chodzi o Martina Davencourta, wzięła na siebie więcej, niż była w stanie uradzić. Jako kochanek czy jako przeciwnik – nie była pewna, kim właściwie mógłby być – robił wrażenie.

W połowie drogi przez salę spotkała Brandona. Niósł dwa kieliszki wina i oddychał ciężko, zupełnie jakby się bardzo śpieszył. Wiedząc, że Martin ich obserwuje, umyślnie przystanęła i wyciągnęła rękę.

– Dziękuję ci za taniec, Brandonie. – Przysunęła się bliżej, tak że niemal dotykali się głowami. Była pewna, że Martin uzna to za niedopuszczalną zażyłość. Zniżyła głos.

– Nalegam, żebyś powiedział bratu o wszystkim. Cokolwiek zrobiłeś, jestem przekonana, że on zdoła ci pomóc.

Brandon uśmiechnął się do niej blado. Wyglądał na zmęczonego.

– Obiecuję, że spróbuję znaleźć odpowiednią chwilę, lady Juliano i… – lekko dotknął jej nadgarstka – bardzo pani dziękuję.

Patrzyła, jak Brandon podchodzi do brata i podaje mu jeden z kieliszków. Martin wziął wino, podziękował, ale chłodnego spojrzenia ani na moment nie oderwał od Juliany i, choć nie mogła odczytać wyrazu jego twarzy, wiedziała, że wciąż jest zły. Na tę myśl po jej skórze przebiegł lekki dreszcz. Wolno podeszła do Jaspera Collinga, świadoma, że Martin obserwuje ją przez całą drogę. Nie musiała odwracać głowy, żeby to wiedzieć. Czuła na sobie jego spojrzenie i to ją niepokoiło.

Colling odwrócił jej uwagę. Pociągnął ją za jedwabny rękaw i szepnął:

– Juliano, moja droga, mam dla ciebie pewną propozycję. Na pewno bardzo ci się spodoba.

Spojrzała na Martina po raz ostatni, po czym uśmiechnęła się zniewalająco do Collinga.

– W takim razie baw mnie, Jasper.