39637.fb2
– Możemy porozmawiać, Juliano?
Mocny głos Jossa Tallanta przebił się przez szum w pokoju karcianym. Juliana niechętnie podniosła się z miejsca. Przeprosiła swoich towarzyszy przy stoliku faraona, po czym pozwoliła bratu wziąć się za ramię i zaprowadzić w spokojniejsze miejsce, czyli w róg pokoju. Domyślała się, o czym Joss chce z nią rozmawiać. Przez ostatnie pięć dni rzeczywiście grała o duże stawki, a pogłoski o jej przegranych sprawiły, że znalazła się na ustach całego miasta. Wiedziała, że brat w końcu ją dopadnie i zażąda, żeby mu powiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciała nawet podjąć próby wyjaśnienia swego obecnego stanu ducha, bo sama ledwie rozumiała, co się z nią dzieje. Widziała Martina Davencourta kilka razy i była wobec niego ozięble uprzejma, ale to tylko jeden z powodów jej niedoli. Na resztę składały się koszmarne sny, w których prześladowała ją twarz hrabiny Lyon, oraz gorzkie przeświadczenie, że wszystko idzie nie tak, a ona nie znajduje sposobu, by to zmienić.
A teraz Joss przyszedł zobaczyć się z nią i sądząc po jego minie, czekało ją nudne kazanie.
– Dobrze wyglądasz, Joss – powiedziała lekko, kiedy brat podał jej kieliszek wina z tacy podsuniętej przez lokaja. – Zdaje się, że małżeńskie życie doskonale ci służy, mój drogi. Spodzie wam się, że Amy jak zwykle ma się świetnie?
Spostrzegła, że Joss się uśmiechnął, rozpoznając jej chytrą taktykę.
– Dobra próba, Juliano, ale to me przejdzie. Nie obchodzi cię zdrowie Amy, a ja nie przyszedłem tutaj na towarzyskie pogawędki, tylko po to, żeby porozmawiać o twoich długach.
Juliana skrzywiła się. Rozmowa zapowiadała się dokładnie tak źle, jak to sobie wyobrażała, jeśli nie gorzej.
– Mógłbyś przynajmniej poczynić parę ustępstw na rzecz grzeczności, Joss – powiedziała pogodnie. – I nie powinieneś mówić, że zdrowie Amy mnie nie obchodzi. Naturalnie, że mnie obchodzi.
Brat westchnął.
– Amy czuje się doskonale. Zamierzamy za miesiąc wyjechać do Ashby Tallant. Może byś się z nami wybrała, Juliano? Mogłoby się okazać, że właśnie tego ci potrzeba.
Juliana wzdrygnęła się. Na samą myśl o uwięzieniu na wsi z Jossem grającym rolę czułego męża i bladolicą Amy zrobiło jej się niedobrze. Jeśli dodać do tego brak towarzystwa, możliwości grywania w karty i robienia zakupów, wyjazd nie wchodził w rachubę. Skoro była nieszczęśliwa tu, tam 'popadłaby w obłęd.
– Nie mam ochoty odgrywać roli tej trzeciej w waszym towarzystwie – odparła nonszalancko. – Wciąż jesteś tak szaleńczo zakochany, że wszystkich pozostałych to krępuje. Poza tym wiesz, że nienawidzę wsi, Joss. Nie czuję potrzeby przeniesienia się na wieś, skoro wszystkie rozrywki mam tutaj.
– Słyszałem o tym – mruknął Joss dość ponuro. Wbił w siostrę szczególnie przenikliwe spojrzenie, pod którym aż się wzdrygnęła. Przez jedną przerażającą sekundę zastanawiała się, czy słyszał o eskapadzie w Hyde Parku, jednak szybko uświadomiła sobie, że niepokoiły go wyłącznie jej karciane długi. Dzięki Bogu i za to.
– Ile tym razem, Ju?
Juliana sączyła wino i zastanawiała się, czy powiedzieć bratu prawdę. Z jednej strony byłoby dobrze pożyczyć trochę pieniędzy od Jossa, z drugiej sprawiłaby mu kolejne rozczarowanie. Robiła to wiele razy przedtem.
– Zaledwie piętnaście tysięcy, mój drogi – powiedziała, dzieląc kwotę na pół.
Joss z niedowierzaniem uniósł brwi.
– A reszta?
– Cóż, może trochę więcej. – Uśmiechnęła się do niego ujmująco. – Gdybyś mógł pożyczyć mi kilka tysięcy.
Joss gwałtownie odstawił kieliszek.
– Obawiam się, że nie, Juliano. Nie tym razem.
Z początku sądziła, że się przesłyszała. Lekko zmarszczyła brwi.
– Dlaczego nie? Czyżbyś sam grał i przegrał? Och, Joss! Amy będzie taka niezadowolona.
– Nie – odparł szorstko brat. – Wcale nie grałem. Chodzi po prostu o to, że nie mogę już cię finansować, kiedy ty doprowadzasz się do ruiny. Wciąż naciągasz mnie na pieniądze. Naszego ojca też.
Juliana skrzywiła się. Była zdezorientowana i spanikowana.
– Ale przecież musisz mnie finansować! Ty albo ojciec. Z uwagi na honor rodziny.
Joss przybrał cyniczną minę.
– Jak bardzo dbasz o honor rodziny?
– Ale ja… – Dopiła wino. Poczuła się silniejsza, kiedy ciepło alkoholu rozlało się po żołądku. Zdobyła się na odwagę.
– To pewnie Amy cię do tego namówiła. Mała, niechętna mi Amy.
– Amy nie ma z tym nic wspólnego – powiedział Joss spokojnie, choć zrobiło mu się przykro. – To dla twego własnego dobra, Juliano. Musisz nad tym zapanować.
– I ty to mówisz! – Juliana z wściekłości omal nie walnęła kieliszkiem o marmurową posadzkę. – Wielkie nieba, ty, najbardziej niepoprawny gracz, jakiego znam. Zapewne teraz powiesz, że uratowała cię miłość dobrej kobiety? Jaki obrzydliwie ckliwy się stałeś.
– Niech ci będzie. – Na wargach Jossa pojawił się cień uśmiechu. – Byłaś kiedyś bardzo szczęśliwą mężatką, Juliano. Nie spróbowałabyś tego ponownie?
– Boże, nie. Przypuszczam, że mi to odpowiadało, kiedy byłam młoda i naiwna, ale teraz potrzeba mi rozrywek, nie jakiejś nudnej rutyny. Już nigdy nie wyjdę za mąż!
– Szkoda – zauważył Joss. – Może właśnie tego potrzebujesz. Jak rozumiem, nie skusisz się na wyjazd na wieś? Cóż… – Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok – W takim razie musisz liczyć na to, że zaczniesz wygrywać, moja droga, i to szybko. W przeciwnym razie wszyscy będziemy odwiedzać cię we Fleet. – Milczał przez chwilę. – Ojciec od jakiegoś czasu choruje – podjął szorstko. – Błagam, nie zawracaj mu głowy swoimi najnowszymi wyczynami. Obecnie jest za słaby na twoje melodramaty, a pan Mnghoe wszystkie sprawy finansowe uzgadnia ze mną.
Strach Juliany spotęgował się, poczuła gniotący ciężar na piersi.
– Joss, zaczekaj! Jeśli ojciec jest taki chory, a ty mi nie pomożesz…
– Tak? – spytał brat. Juliana widziała jego determinację i zdawała sobie sprawę, ile go to kosztuje. Ona i Joss zawsze byli sobie bliscy, tym bliżsi, że udzielali sobie nawzajem wsparcia w czasach samotnego dzieciństwa. Chciała na niego pomstować, oskarżyć o to, że ją porzuca. Ale coś jej szeptało, że Joss próbuje jej pomóc. Chciała też go winić, doszła jednak do wniosku, że nie jest w stanie. Cały zapał do walki uszedł z niej w długim westchnieniu.
– Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz. Joss skrzywił się.
– Juliano…
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.
– Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Wiem nawet, że mnie kochasz. Jeśli nie będę miała pieniędzy, jak mam się bawić? – Usłyszała błagalną nutę w swoim głosie. Pogardzała sobą za to. – Muszę chodzić po sklepach i mieć pieniądze na grę i… – Och! – Głos jej się załamał z irytacji. – Jak mam sobie poradzić, Joss? Nie mogę występować na balach i przyjęciach w tym samym stroju dzień po dniu.
– Jestem pewien, że coś wymyślisz – powiedział brat bez zająknienia. – Dopilnuję, żeby twoje domowe rachunki były opłacane, naturalnie, a jeśli zgodzisz się przyjechać do Ashby Tallant, spłacę wszystkie twoje długi karciane.
Przez chwilę Juliana odczuwała wielką pokusę. Świadomość, że mogłaby wyjść z długów, zacząć znów z czystym kontem, była niezwykle kusząca. Wtedy wyobraziła sobie, jak to by było dać się uwięzić na wsi; bez kart, gości i rozrywek. Patrzyć, jak Joss czuli się do żony, i skręcać się z zazdrości, bo na nią nikt nie patrzył choć z odrobiną takiego oddania; znosić obojętność, a może zimną pogardę ojca. Wiedziała, że tego wieczoru nie była zbyt miła dla Jossa, ale to tylko dlatego, że tak się bała.
– Dziękuję ci, ale nie – odparła, próbując ocalić dumę, bo wiedziała, że Joss może zmusić ją do przeniesienia się na wieś, jeśli zechce. – Na pewno sobie poradzę.
Joss pokręcił głową.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
– A co by mi z tego przyszło – burknęła ze złością – skoro i tak nie dasz mi pieniędzy.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, po czym Juliana mruknęła coś i rzuciła się w objęcia Jossa, nie zważając na ciekawe spojrzenia graczy. Przez długą chwilę tuliła się do niego, przyciskając twarz do jego piersi.
– Och, Joss… Brat oddał uścisk.
– Proszę, Ju… proszę, spróbuj. Dla dobra nas wszystkich. Juliana puściła go i skinęła głową.
– Spróbuję. Teraz idź, zanim naprawdę się na ciebie rozgniewam. – Uśmiechnęła się do niego blado. – Jak powiedziałeś, wiem, gdzie cię znaleźć. I wiem, że nie pozwolisz mi gnić we Fleet.
– W każdym razie nie na długo – zapewnił ją Joss. Z tym zapewnieniem pocałował ją w policzek. – Dobranoc, Ju.
Wróciwszy do karcianego stolika, Juliana zobaczyła, że do Emmy Wren i Mary Neasden dołączyła blada dziewczyna, mniej więcej dwudziestoletnia. Miała na sobie nieciekawą, choć drogą suknię i desperacko ściskała karty w dłoni. Rozbiegane ciemne oczy zdradzały wyjątkowe podenerwowanie.
– Juliano, moja droga, to Kitty Davenport – powiedziała Emma swobodnie. Posłużyła się swym najbardziej uspokajającym tonem, którego używała do zwabiania niczego niepodejrzewających ofiar do swej pułapki. – Kitty dopiero przyjechała do Londynu i z radością pozna nowych przyjaciół. Kitty, kochanie, to lady Juliana Myfleet.
Juliana przez moment myślała, że źle usłyszała i że Emma powiedziała „Davencourt”, ale po chwili przypomniała sobie, że zna Davenportów, bajecznie bogatą, lecz śmiertelnie nudną rodzinę. Bez wątpienia ta nieszczęsna dziewczyna była młodą mężatką albo zbłąkaną córką szukającą odrobiny rozrywki.
– Miło mi panią poznać – powiedziała dziewczyna po kornie.
– Miło mi – odparła uprzejmie Juliana. Pochwyciła wzrok Emmy, która leciutko do niej mrugnęła. To mrugnięcie oznaczało, że młoda dama wkrótce rozstanie się ze swymi pieniędzmi.
Juliana wciąż była zła, że Joss odmówił finansowania jej rozrywek, ale wyglądało na to, iż jest sprawiedliwość na tym świecie. Oto los właśnie podsunął jej sposób zdobycia pieniędzy. Zerknęła na Kitty i usiadła, gotowa oskubać dziewczynę do czysta.
Wszystko skończyło się bardzo szybko. Nie minęło pół godziny, a Kitty przegrała dwanaście tysięcy gwinei i pobladła jeszcze bardziej. Emma Wren potasowała karty i ziewnęła.
– Dobra nasza! Szczęście ci dziś sprzyja, Ju, bez dwóch zdań! Z tymi dziesięcioma tysiącami, które jestem ci winna, plus dwunastoma od Kitty wkrótce znów będziesz grała o grube stawki.
Odkąd gra dobiegła końca, Kitty nie odezwała się ani słowem. Teraz powiedziała, zacinając się lekko:
– Bardzo przepraszam, proszę pani, ale czy mogę dać pani weksel? Nie mogę spłacić długu, dopóki… – głos jej zadrżał -…dopóki nie dostanę następnej pensji.
Juliana spojrzała na nią. Wydawało się niezwykle mało prawdopodobne, by młoda dama otrzymywała kwartalną pensję w wysokości dwunastu tysięcy gwinei. Emma Wren usiłowała powstrzymać śmiech.
– Na pewno dotrzymasz umowy? – spytała z okrucieństwem. – Nie powinnaś grać powyżej swoich możliwości, moja droga.
Biedna Kitty wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
– Zapewniam panią, że zapłacę! – Rzuciła Julianie błagalne spojrzenie. – Mogę napisać weksel, proszę pani?
Juliana westchnęła.
– Jeśli chcesz – powiedziała obojętnie. Teraz upłyną całe miesiące, zanim dostanie pieniądze. O ile w ogóle je dostanie. Szkoda, bo planowała zużytkować je na dalszą grę.
Emma wstała od stolika, przywołała lokaja i poleciła mu przynieść pióro i atrament. Kitty zaczęła gryzmolić.
– Przepraszam. – Emma uśmiechnęła się szeroko do Juliany. – Zobaczymy się za moment, moja droga.
Juliana siedziała, bębniąc palcami po stoliku, a Kitty pisała. Po paru minutach Juliana spojrzała na jej pochyloną głowę i gorączkowo zarumienione policzki. No nie, wyglądało na to, że ta mała pisze powieść. Co, u licha, zajmuje jej tyle czasu?
Wtedy zobaczyła dużą łzę, która spadła na papier tuż przy prawej ręce Kitty. Dziewczyna próbowała ją wytrzeć, co tylko doprowadziło do tego, że zamazała cały dokument. Zaszlochała cichutko.
– Boże miłosierny! – wyrwało się osłupiałej Julianie. Kitty drgnęła i spojrzała na Julianę z poczuciem winy.
– Bardzo panią przepraszam. Mogłabym dostać następny ar kusz papieru?
Juliana wzięła głęboki oddech. Światło świecy odbijało się we łzach na policzkach Kitty. Dziewczyna wyglądała na pełną skruchy, zrozpaczoną dwunastolatkę. Juliana niespodziewanie dla siebie samej wyciągnęła rękę, wzięła weksel i przedarła go na pół.
– Nie zawracaj sobie głowy pisaniem następnego – powie działa. – Dług został anulowany.
Kitty aż się zatchnęła.
– Proszę pani.
– Nie masz środków na spłatę, prawda? – spytała Juliana. Dziewczyna uciekła wzrokiem.
– Nie, ale zamierzałam powiedzieć bratu.
– Nie rób tego. – Julianie ścisnęło się serce. Gdzieś w zakamarkach pamięci tkwiło wspomnienie o innej młodej dziewczynie, nawet nie dwudziestoletniej, która straciła osiemdziesiąt tysięcy funtów i omal nie doprowadziła rodziny do ruiny. Joss ją wtedy uratował. Jeśli teraz mogła coś zrobić dla Kitty… – Pochyliła się.
– Nie mów mu o niczym, Kitty. Nie ma potrzeby. Tylko… – wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni dziewczyny -…nie graj więcej, jeśli nie możesz sobie na to pozwolić. Nie, nie, zapomnij o tym, co powiedziałam. Nie graj w ogóle. Ta gra nie jest warta świeczki.
Niespodziewana życzliwość w jej głosie otworzyła śluzy. Kitty wybuchnęła płaczem, pociągała nosem, chrząkała, krótko mówiąc sprawiła, że Juliana zaczęła żałować swego postępku. Po kilku minutach, kiedy płacz Kitty nie ustawał i obie przyciągały uwagę zebranych, Juliana wstała i wzięła ją za rękę.
– Panno Davenport… Kitty… pozwoli pani, że zaprowadzę panią w jakieś spokojniejsze miejsce.
Wyprowadziła dziewczynę na korytarz i dalej, do małego saloniku, gdzie nalała odrobinę brandy i wcisnęła szklaneczkę w dłoń.
– Masz, wypij to.
– Nie znoszę brandy – zaprotestowała Kitty w pierwszym przebłysku energii tego wieczoru.
– Domyślam się – powiedziała Juliana spokojnie. – Jednak alkohol pomoże ci się uspokoić. Masz chusteczkę?
Kitty nie miała. Juliana z westchnieniem wyciągnęła własną z ozdobnej torebki i podała dziewczynie, żeby wytarła twarz. Po chwili Kitty usiadła wygodniej, pociągnęła łyk brandy, przełknęła, zakaszlała i wzięła głęboki oddech.
– Teraz lepiej – skomentowała Juliana. – A więc powiedz mi, Kitty… dlaczego grasz? – Roześmiała się z ironii zawartej w tym pytaniu. – Bogu wiadomo, że w moich ustach to brzmi śmiesznie, ale to zajęcie naprawdę nie przystoi młodym damom, jak zapewne wiesz.
Kitty sączyła brandy i zerkała na swoją dobrodziejkę, wyraźnie zażenowana.
– Wiem, że to naprawdę straszne, lady Juliano. – Wzięła kolejny oddech. – Chodzi o to, że miałam nadzieję przegrywać i przegrywać, aż sprawy będą przedstawiały się tak źle, że brat odeśle mnie do domu. Pomyślałam, że to jedyny sposób ściągnięcia na siebie takiej niełaski, żeby mi pozwolono zamieszkać spokojnie na wsi.
Juliana wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Spodziewała się różnych wyjaśnień, ale na coś takiego nie wpadłaby nigdy w życiu.
– Chciałaś zostać odesłana do domu za karę? – powtórzyła, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. – To nie był dobry plan, Kitty.
– Wiem. – Dziewczyna zwiesiła głowę. – Ale rozumie pani, tylko to przyszło mi do głowy. Bo jak inaczej młoda dama może się skompromitować?
– Cóż, mogłabyś uciec z jakimś nieodpowiednim mężczyzną… – zaczęła Juliana, po czym przerwała. – Nie, może nie. Zapomnij, proszę, że to powiedziałam. A więc dzisiejszego wieczoru postanowiłaś przegrać dużą sumę.
– Tak. – W spojrzeniu Kity malowała się rozpacz. – Przegrałam sporo w ciągu ostatnich paru tygodni, lady Juliano, więc popadłam w niełaskę brata. Wiedziałam, że gdybym przegrała dziś, to by przepełniło miarę. Tyle że jak już to zrobiłam, poczułam się chora ze strachu i nie mogłam uwierzyć, że przegrałam tak dużo. – Kitty zwiesiła głowę. – Nagle zdałam sobie sprawę, jakie to było głupie.
– To prawda – przytaknęła Juliana w zamyśleniu. – Ale dlaczego, na litość boską, chciałaś zostać odesłana do domu, Kitty?
– Chcę wracać do domu, bo nienawidzę Londynu! Nienawidzę tutejszego hałasu, ludzi, brudnych ulic. Myślałam, że po znam jakiegoś sympatycznego dżentelmena i wyjdę za niego za maż, tymczasem spotykam tylko nudziarzy, rozpustników i pa nów, którzy nade wszystko lubią mówić o sobie. Gdyby udało mi się znaleźć kogoś, kto lubi wieś, mogłoby być inaczej.
Juliana próbowała ją jakoś pocieszyć.
– Wielu mężczyzn lubi polowanie i łowienie ryb. Kitty z rezygnacją machnęła ręką.
– Tak, ale ja chciałabym poślubić kogoś, kto dba o przyrodę, zamiast ją niszczyć.
– To dość niezwykły pogląd i nie dziwi mnie, że do tej pory nie spotkałaś tego wcielenia cnót. – Juliana spojrzała w zamyśleniu na Kitty. – Będę musiała się zastanowić, czy znam kogoś, kto byłby dla ciebie odpowiedni. A jeśli nie, obmyślimy inny plan – taki, który będzie miał większe szanse na sukces niż próba doprowadzenia do tego, by odesłano cię na wieś za karę. – Spojrzała na zegar na kominku. – Teraz lepiej biegnij do swojej opiekunki, zanim zacznie cię szukać. Swoją drogą dziwi mnie, że jeszcze nie podniosła wrzawy.
– Nie mam teraz przyzwoitki – wyjaśniła Kitty – a lady Harpenden, która miała nas pilnować, bardzo tego nie lubi, bo moja siostra Clara jest ładniejsza od jej córki.
– Tak, rozumiem. Tak czy inaczej, lepiej już biegnij. Oczy Kitty, ciemne jak bratki w deszczu, napełniły się łzami wdzięczności.
– Dziękuję pani za życzliwość, lady Juliano.
– Proszę, nie płacz już, Kitty – powiedziała Juliana pospiesznie.
– Nie, nie! I nigdy już nie będę grała – obiecała posłusznie dziewczyna. – Jest pani taka miła i dobra, lady Juliano. Bardzo pani dziękuję.
Po odejściu Kitty Juliana nalała sobie brandy i wypiła ją duszkiem. Potrzebowała tego, by dojść do siebie po szoku, którego doznała, kiedy usłyszała, że jest miła i dobra. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Anulowała dług, udzielała rad jakiejś debiutantce, wysłuchiwała zwierzeń. Chyba oszalała. Westchnęła i nalała sobie jeszcze brandy. Wszystko przez te wspomnienia. Sytuacja, w jakiej znalazła się Kitty, przypomniała jej własną niewyobrażalną głupotę, kiedy, w wieku siedemnastu lat, grała i przegrywała, grała i przegrywała, aż zaciągnęła olbrzymi dług, który omal nie zrujnował rodziny.
Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić wspomnienia. Cóż, zrobiła, co mogła, by uratować Kitty. I choć obiecała jej pomoc, naprawdę nie było potrzeby widzieć się z nią ponownie. Rodzina Kitty i tak by na to nie pozwoliła. I bardzo dobrze. Nie życzyła sobie zostać wciągnięta w tę sprawę.
Martin Davencourt pojawił się na progu domu lady Juliany Myfleet następnego ranka. Przekazana przez kamerdynera informacja, że lady Juliana jest jeszcze w łóżku, nieco go zaskoczyła, postanowił jednak zaczekać. Po półgodzinnym oczekiwaniu przyszło mu do głowy, że Juliana być może nie jest sama i że wczesny ranek to prawdopodobnie najgorsza pora na odwiedziny. Nie miał ochoty spotkać żadnego z jej kochanków, a co gorsza, poczuć się zobowiązany do zjedzenia śniadania z obojgiem. Kiedy minęła godzina, Martin już miał wyjść, ale wtedy Juliana weszła do biblioteki.
– Pan Davencourt. Martin wstał.
– Dzień dobry, lady Juliano. Dziękuję, że zechciała pani mnie przyjąć. Przepraszam za najście o tak wczesnej porze, wbrew obowiązującym zasadom.
Juliana obdarzyła go olśniewającym uśmiechem, a Martin poczuł, że serce mu się ścisnęło.
– Nie musi pan przepraszać – odparła uprzejmie. – Nie mam żadnych pilnych zajęć. Jestem tylko zaskoczona tym, że w ogóle pan przyszedł, panie Davencourt. A może chodzi o rzucenie mi w twarz kolejnego oskarżenia? Zapewniam pana, że ostatnie było całkiem skuteczne. Nie ma potrzeby go powtarzać.
Martin pokręcił głową. Uświadomił sobie, że mimo długiego oczekiwania nie przygotował sobie tego, co zamierzał powiedzieć. Tak impulsywne zachowanie było u niego czymś niezwykłym. Od razu rzucił się na głęboką wodę.
– Przyszedłem… chciałem… To znaczy chciałem o czymś z panią porozmawiać.
Słysząc, jak się plącze, Juliana uniosła brwi.
– Ach, tak. Napije się pan kawy? Jeszcze nie jadłam śniadania.
– Oczywiście. – Martin spróbował się odprężyć. – Tak, chętnie napiję się kawy w pani towarzystwie.
Martin obserwował Julianę, podczas gdy lokaj wniósł srebrną tacę z dzbankiem kawy i dwie filiżanki. Choć nie patrzyła na niego, wiedział, że reaguje na jego bliskość równie silnie, jak on na jej obecność.
Kawa pachniała wspaniale. Martin nagle uświadomił sobie, że od poprzedniego dnia nie miał nic w ustach i jest głodny. Juliana nalała kawy, precyzyjnie i sprawnie. Podała mu filiżankę i pytająco uniosła brwi.
– A więc… o czym chciał pan ze mną mówić, panie Davencourt?
– Chodzi o Kitty – zaczął Martin. – O moją siostrę Kitty Davencourt. Powiedziała mi, że wczoraj wieczorem przegrała do pani dwanaście tysięcy gwinei.
Juliana gwałtownie podniosła głowę. Sprawiała wrażenie trochę zaskoczonej.
– Nie wiedziałam, że to była pańska siostra. Myślałam… Chodzi o to, że została mi przedstawiona jako Kitty Davenport.
Martin uniósł brwi.
– Czy robiłoby pani różnicę, gdyby pani znała prawdę? W oczach Juliany dostrzegł błysk rozbawienia.
– Może. Pomyślałabym dwa razy, zanim darowałabym jej dług.
Martin zastanawiał się, czy ona się z nim droczy. Odchrząknął.
– Tak… Cóż… powiedziała mi, że pani darowała jej dług. Zastanawiałem się, dlaczego pani to zrobiła.
Juliana spojrzała na niego przeciągle i z namysłem jak drapieżnik szykujący się do ataku.
A ja zastanawiam się, co panna Davencourt tam robiła. Natychmiast został zepchnięty do defensywy, o co, jak doskonale wiedział, chodziło Julianie.
– Ja spytałem pierwszy – powiedział spokojnie. – Dlaczego darowała pani dług Kitty?
Wyczuwał, że jest poirytowana jego uporem, choć jej twarz nie ujawniała żadnych uczuć. Machnęła lekceważąco ręką.
– Darowałam dług, bo miałam na to ochotę. Wczoraj wieczorem zebrało mi się na wspaniałomyślność.
Martin utkwił w niej wzrok.
– Zrezygnowała pani z dwunastu tysięcy gwinei dla kaprysu? Teraz wyglądała na bardzo poirytowaną.
– To niezupełnie był kaprys. Ale, tak, postanowiłam jej darować dług, bo tak mi się chciało.
Wychylił się do przodu. Wiedział, że ona coś ukrywa, wiedział, że chodzi o coś więcej, ale wątpił, że powie mu prawdę.
– Nie dlatego, że zrobiło się pani jej żal? Nie dlatego, że jest taka młoda i, widząc jej zagubienie, poczuła pani litość?
Juliana uśmiechnęła się słabo.
– Z pewnością nie. W pokoju karcianym nie ma miejsca na litość, panie Davencourt. Wygrywaj albo płać.
Martin stłumił w sobie gniew na myśl o tych wszystkich łatwowiernych młodych damach ulegających urokowi stolików do gry.
– Filozofia, którą kieruje się pani sama, jak przypuszczam – powiedział łagodnie – choć słyszałem, że ostatnio narobiła pani sporo długów i nie może ich pospłacać.
Juliana spojrzała na niego hardo.
– To nie pańska sprawa.
– Chyba nie. Ale moja młodsza siostra to moja sprawa i nie chcę, żeby dostała się pod wpływ wytrawnych graczy.
– W takim razie powinien pan trzymać ją z dala od karcianych stolików, panie Davencourt – zaznaczyła Juliana z nieskrywaną pogardą. – Nie odpowiedział pan na moje pytanie. Co ona tam robiła? Od tego należałoby zacząć.
Martin westchnął. Choć nie uważał, że jest winien Julianie Myfleet wyjaśnienie, powiedział:
– Moje siostry ostatnio utraciły przyzwoitkę. Ubiegłego wieczoru Kitty była pod opieką lady Harpenden. Zdaje się, że jaśnie pani czymś się zajęła i nie zauważyła, jak Kitty wymknęła się do pokoju gier. Lady Harpenden była naprawdę zrozpaczona, kiedy to odkryła, dlatego Kitty była zmuszona wyznać mi całą prawdę. – Przerwał na chwilę. – Powiedziała mi, że radziła jej pani, żeby nic nie mówić, lady Juliano.
Juliana wzruszyła ramionami.
– Po co miała to robić, skoro darowałam jej dług? – Westchnęła. – Na nieszczęście młode damy pałają, zdaje się, przemożną chęcią wyznawania swych grzechów.
Martin przytrzymał jej wzrok.
– A nieco starsze?
– Doświadczenie uczy, że nie należy wyjawiać sekretów – powiedziała lekko. Zmarszczyła brwi. – Coś martwi pańską siostrę, panie Davencourt. Zwierzyła się mi wczorajszego wieczoru i uważam, że powinien pan z nią porozmawiać.
– Zrobię to. – Martin znów się zirytował. Dlaczego Kitty łatwiej przyszło porozmawiać z Juliana Myfleet niż z własnym bratem? Najpierw Brandon, teraz jego siostra.
– Nie ma potrzeby, żeby zaprzątała sobie pani głowę zachowaniem Kitty, lady Juliano – ciągnął surowo. – Zajmę się tą sprawą.
– Rozumiem. – Juliana popatrzyła na niego z namysłem. – Jeszcze kawy, panie Davencourt?
Martin wstał.
– Nie, dziękuję. Muszę podziękować pani za życzliwość wobec Kitty, tak sądzę. A może był to pani impuls wielko duszności?
Juliana także wstała. Była wysoka; nie musiała zbytnio zadzierać głowy, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Może pan to nazywać, jak pan sobie chce, panie Davencourt.
– Jeśli spotka ją pani kiedyś w pokoju do gry…
– Proszę się nie obawiać. Ogram ją bez litości. – Juliana zmierzyła go wzrokiem. – Proszę trzymać Kitty z daleka od kart, panie Davencourt. Jestem przekonana, że nie chciałby pan, by nabrała upodobania do hazardu.
Martin westchnął ciężko. Był przygnębiony.
– Może jest już na to za późno.
– Zapewniam pana, że nie. Ona nie gra dlatego, że chce to robić. Gra, bo ma w tym pewien cel. Obiecała mi, że z tym skończy, jednakże naprawdę powinien pan z nią porozmawiać. Ale już o tym mówiliśmy i pan nie chce, żebym się w to włączała.
Juliana szybko przeszła przez pokój, podeszła do kominka i wyciągnęła rękę, chcąc pociągnąć za taśmę dzwonka. Martin przykrył jej dłoń swoją. Wiedział, że ze strony Juliany chodzi tu o coś więcej niż przelotny kaprys. Jeszcze raz go zaskoczyła i ani na krok nie przybliżył się do rozwiązania zagadki.
– Jeszcze chwilę, lady Juliano. Czy wie pani, jak zerwać z nałogiem gry?
Juliana zawahała się. Martinowi wydało się, że w jej oczach dostrzega błysk gniewu. Uniosła podbródek i zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
– Chodzi panu o moją grę czy o grę Kitty, panie Davencourt?
Martin spojrzał na nią badawczo.
– Jak sobie pani życzy. Rzuciłaby pani grę? Juliana roześmiała się krótko.
– Z pewnością nie. Karty dostarczają mi rozrywki.
– Nie zapominajmy o upodobaniach do lekkomyślnych żartów. – Martin sięgnął do kieszeni. – Wciąż mam pani naszyjnik.
– Dziękuję. – Juliana wyciągnęła rękę i Martin położył na niej srebrny łańcuszek.
– Przepraszam za to, co powiedziałem tamtego wieczoru – powiedział powoli.
– Dlaczego miałoby panu być przykro, panie Davencourt? Powiedział pan prawdę, tak jak pan ją widział.
– Byłem zbyt surowy.
– Poradzę sobie z tym, panie Davencourt. Nie rozmawia pan teraz z jakąś skuloną debiutantką Słyszałam już wiele brutalnych słów. Poza tym miał pan słuszność. To była potworna omyłka z mojej strony.
Poczuł się zaskoczony tym uczciwym wyznaniem. Panowała nad sobą doskonale, on jednak zachował w pamięci inny obraz; twarz zalana łzami i kredowobiała, kiedy próbowała ukryć rozpacz na balu u lady Babbacombe.
– Słyszałem, że ktoś posłał lady Lyon olbrzymi kosz kwiatów z przeprosinami – zauważył.
Juliana zachowała obojętny wyraz twarzy.
– Wierzę, że komuś było naprawdę przykro z powodu tego, co się stało. Uważam też, że nadużył pan mojej gościnności, panie Davencourt. Proszę pozdrowić ode mnie siostrę. Martin zawahał się.
– Muszę panią prosić, żeby trzymała się pani z daleka od Kitty – powiedział ostrożnie. – Wpadła na całkiem niestosowny pomysł, żeby się z panią spotkać. Jestem pewien, że mnie pani rozumie. Jest młoda i łatwowierna i nie chciałbym, żeby dostała się pod niepożądane wpływy.
– Pan mnie obraża, panie Davencourt – powiedziała Juliana zimno. – A więc jestem wystarczająco dobra, żeby mnie pan całował, kiedy przyjdzie panu ochota, ale nieodpowiednia, by rozmawiać z pańską siostrą. Myślę, że w ten sposób dał mi pan aż nadto jasno do zrozumienia, jaką pan ma o mnie opinię! Co do Kitty, nie chciała rozmawiać z panem, prawda? Może i jestem nie do przyjęcia, ale pan jest dla mnie niewłaściwym mężczyzną. Pod wieloma względami.
Martin zmrużył oczy i złapał ją za ramię.
– Nie wierzę, że uznała mnie pani za niewłaściwego tamtej nocy po powrocie z Crowns.
Juliana roześmiała się. Jej bystre spojrzenie najwyraźniej z niego kpiło.
– Jakie to typowe dla mężczyzn! Nie miałam na myśli pańskiej umiejętności całowania, panie Davencourt, i na pewno świetnie pan o tym wie. Uważam, że pod tym względem był pan znośny.
Martin doskonale wiedział, że nie powinien drążyć tego tematu, ale nie był w stanie się powstrzymać. Juliana go rozgniewała, jak to miała w zwyczaju. Była jak kłujący rzep pod końskim siodłem. Choćby nie wiem jak próbował, nie potrafił zapobiec irytacji. A jednak go intrygowała.
– W porównaniu z długą listą pani wielbicieli, jak sądzę – powiedział cicho.
Spostrzegł jakiś dziwny błysk w oczach Juliany, ale skwitowała jego uwagę wzruszeniem ramion.
– Pańskie słowa, nie moje, panie Davencourt. Już kiedyś mówiłam panu, że nie zamierzam rozmawiać z panem o moich podbojach.
Martin wpadł we wściekłość.
– Z pewnością! Za to ja mam! Chcę wiedzieć…
– Co dokładnie chce pani wiedzieć, panie Davencourt? – spytała Juliana oficjalnym tonem. – Nazwiska i szczegóły dotyczące wszystkich moich kochanków? Dlaczego chce pan to wiedzieć? Czy to oznacza, że jest pan zazdrosny?
Nastąpiła pełna napięcia pauza.
– Tak – odparł wreszcie Martin. – Tak, jestem. Jestem piekielnie zazdrosny.
– Do diabła, myślałam, że pan jednak skłamie.
Martin podszedł bliżej. Kiedy zniżył głowę do jej głowy, czas zatrzymał się na jedno uderzenie serca. Dotyk jego warg, choć delikatny, rozpalił w obojgu płomień. Po sekundzie przytulił Julianę mocniej i pocałował znów, już nie delikatnie. Wtuliła się w niego, rozchylając usta pod nieodpartym naciskiem jego warg. Teraz nie było udawania ani przedstawienia, tylko słodycz i niecierpliwość, które oszołomiły Martina, pozbawiając go tchu i rozpalając w nim pożądanie. Jego język igrał z jej językiem w żarłocznym, oszałamiającym pocałunku, a potem Juliana cofnęła się, odpychając go. Wyczuł, ile wysiłku ją to kosztowało, i choć chciał przezwyciężyć jej skrupuły i na powrót przyciągnąć ją do siebie, pozwolił, by ręce mu opadły.
– Nie – powiedziała Juliana. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Pan jest zdezorientowany, panie Davencourt. A teraz zbija pan z tropu także mnie. Proszę pamiętać, że nie ma pan o mnie zbyt dobrego zdania. Myślę, że powinien pan już iść.
Martin podniósł rękę.
– Juliano…
– Aha, jeszcze jedno – dodała bardzo wyraźnie. – Nie zamierzam zostać pańską kochanką.
Kochanka. Martin doznał szoku. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby proponować coś takiego.
Juliana zdecydowanie pociągnęła za taśmę dzwonka. Segsbury zjawił się natychmiast, zupełnie jakby czekał pod drzwiami, i Martin w mgnieniu oka znalazł się na schodach jej domu. Odszedł z Portman Square na oślep i tylko cudem nie wpadł pod jakiś powóz, bo nie widział nikogo i niczego.
Od długiego czasu czekał na ten pocałunek. Od ostatniego razu, prawdę mówiąc. A teraz, kiedy to się stało, chciał robić to znów. Wkrótce. Często. Jęknął. Fatalnie wybrał czas. Ubiegał się o rękę innej damy, szanowanej wdowy, którą uznał za idealny materiał na żonę. Nie był to właściwy moment na całowanie innej wdowy, niecieszącej się szczególnym szacunkiem.
Co zaś do romansu, wiedział, że nie mógłby złożyć Julianie takiej propozycji, nawet gdyby należał do mężczyzn, którzy mają żonę i kochankę jednocześnie.
Nie był dla niej wystarczająco dobry.
Zastanowił się nad tym spostrzeżeniem.
Dlaczego nie był dla niej wystarczająco dobry? Cieszyła się złą sławą i najwidoczniej romansowała z nie wiedzieć iloma dżentelmenami. Nie była uważana za odpowiednią kandydatkę na żonę, jej reputacja była zrujnowana. Gdyby miała majątek, być może sprawy przedstawiałyby się inaczej. Tak jednak nie było. Miała mnóstwo długów karcianych. Właściwie tylko jej status wdowy i fakt, że była córką markiza Tallanta dawały jej jaką taką pozycję w towarzystwie.
Dziwne, ale uświadomiwszy sobie sytuację Juliany, wcale nie poczuł się lepiej. Przeciwnie, rozzłościł się.
„Jest pan zdezorientowany, panie Davencourt. A teraz zbija pan z tropu także mnie”.
Miała rację, pomyślał ze smutkiem. Był piekielnie zagubiony i piekielnie zazdrosny. Kiedy trzymał ją w ramionach, odnosił wrażenie, że jej miejsce jest właśnie tu. Przywołało to niechciane wspomnienie zadowolenia, jakiego doznał tamtego lata w Ashby Tallant.
Ale nie mógł pozwolić, by takie myśli przesłoniły mu umiejętność oceny sytuacji. Juliana była nieprzewidywalna i niebezpieczna, a jej wpływ na Kitty mógł okazać się zgubny. Zmarszczył czoło na myśl o wspaniałomyślności Juliany wobec Kitty. Nie był to postępek kobiety, która zamierza zrujnować jego siostrę, wciągając ją głębiej w sieć hazardu.
Czuł się rozdarty. Pragnął Juliany Myfleet, lecz wiedział, że nie może jej mieć, a w tym momencie nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia z sytuacji.