39711.fb2
Wiosną, w ósmym roku panowania Kserksesa, przybyłem do Suzy po sześciu latach spędzonych na Wschodzie i na wschód od Wschodu. Nie istniał już pełen zapału młodzieniec, który wyruszył z Baktrii. Widmo w średnim wieku wjechało w bramy Suzy. Zaskoczyło mnie, że ludzie naprawdę mnie widzą. Wcale nie zaskoczyło, że nikt mnie nie poznaje. Ponieważ przed laty zostałem uznany za zmarłego, dla dworu byłem duchem. Co gorsza byłem duchem dla samego siebie.
Ale uczucie, że nie istnieję realnie, zostało niebawem rozwiane czy raczej zastąpione przez nierealność świata, do którego wróciłem. Nic nie pozostało takie jak dawniej. Nie, to nie całkiem zgadza się z prawdą. Kancelaria się nie zmieniła, co stwierdziłem, kiedy przyjął mnie w drugiej izbie wiceszambelan, którego znałem jako podczaszego w haremie. Był to Syryjczyk, który lubił wszystko wiedzieć. Często mu dokuczano, bo zadawał tak wiele pytań. I bano go się, bo nie zapominał odpowiedzi.
– To bardzo kłopotliwe, Przyjacielu Króla. – Eunuch użył ostatniego tytułu, który mi pozostał. Urzędnicy z pierwszej izby zdążyli mnie szybko poinformować, że nie jestem już Okiem Króla. – Naturalnie miło nam cię zobaczyć, ale… – Nie dokończył.
Odpowiedziałem za niego.
– Zostałem legalnie uznany za zmarłego i mój majątek przejął skarb.
– Wcale nie skarb. W każdym razie nie więcej niż drobną cząstkę. Prawie cały twój majątek jest w posiadaniu twojej dostojnej matki.
– Moja matka żyje?
– Ależ oczywiście. Przebywa z dworem w Sardes.
– W Sardes? – Zdziwiłem się. – Od kiedy Wielki Król staje z dworem w Sardes?
– Nie dotarły do ciebie żadne nowiny? – Druga izba wychodzi na ogrody. Zauważyłem, że wiosna jest spóźniona.
– Bardzo nieliczne. Wiem, że dalej toczyły się wojny greckie. Wiem, że Wielki Król spalił do szczętu Ateny. – Dowiedziałem się tego w Śrawasti od agenta Egibich. – Poza tym nie wiem nic.
– Wiele się przydarzyło.
Okazało się to zbyt skromnym określeniem. Zaraz po moim wyjeździe do Chin Kserkses zażądał od kapłanów Bel-Marduka, żeby podarowali mu niektóre złote przedmioty ze swego skarbca. – Nie prosiłem o żadne świętości – powiedział mi potem. – Mimo to odmówili. Byłem na ogół aż zbyt łagodny. Nikogo nie skazałem na śmierć. Ale skonfiskowałem różne drobiazgi i stopiłem je, żeby wybić darejki na koszta wojen greckich. Po czym wróciłem do Suzy.
W parę tygodni po wyjeździe Kserksesa z Babilonu jeden z niezliczonych pretendentów do tego starożytnego tronu, ośmielony przez kapłanów, ogłosił się królem Babilonii. Skazał na śmierć naszego starego znajomego, ohydnego Zopyrosa. Potem sam został zabity przez rywala, który ponad rok bronił się przed wojskiem perskim. W końcu Babilon poddał się szwagrowi Kserksesa i jego najlepszemu dowódcy Megabyzosowi, synowi zamordowanego satrapy Zopyrosa.
– Zemsta Wielkiego Króla była straszna. – Wiceszambelan potrząsnął głową ze zgrozą. – Stopił posąg Bel-Marduka, aby żaden uzurpator nie mógł już odtąd przez ujęcie ręki posągu uprawomocnić swojej władzy. Potem zburzył wszystkie świątynie Bel-Marduka i wygnał kapłanów, których pozostawił przy życiu. Zburzył mury miasta. Obrócił w gruzy zigurat. Skonfiskował posiadłości i majątki co zamożniejszych kupców…
– Także majątki Egibich?
– Nie. – Eunuch uśmiechnął się. – Firma Egibi i synowie ulokowała się teraz tutaj, w Suzie. Następnie Wielki Król podzielił Babilonię na dwie satrapie i zniósł tytuł króla. Babilonu. Obecnie zwie się po prostu Wielki Król Kserkses. Dziś Babilon to prowincjonalne miasto; i tak skończył się tysiącletni okres jego dziejów.
– Gdzie teraz dwór spędza zimę?
– W Persepolis.
– Przecież tam są straszne mrozy. Eunuch westchnął.
– Jesteśmy wiernymi niewolnikami. – Wyrecytował zwykłą formułkę, którą za nim powtórzyłem.
Na pytanie, co się stało z owymi babilońskimi tonami złota, usłyszałem, że użyto ich na inwazję Grecji.
– Użyto i zużyto, obawiam się. Te wojny były rujnujące.
– Ale zwycięskie. Zburzono Ateny.
– Och tak! Tak! – Lecz entuzjazm eunucha był wyraźnie fałszywy. Szczegółowa indagacja ujawniła część tej historii, która tu, w Atenach, jest tak dobrze znana, że powtarzam ją w skrócie tylko po to, byś mógł zorientować się, jak wyglądało to z drugiej strony, Demokrycie.
Sam Kserkses stanął na czele wyprawy. Ruszył lądem z Sardes. Prowadził trzy z sześciu korpusów armii, czyli sześćdziesiąt tysięcy ludzi – nie sześć milionów, czy ile tam podaje Herodot, żeby schlebić Ateńczykom. Armii towarzyszyła cała flota.
Grecy wpadli w popłoch. Ponieważ wyrocznie, zarówno w Delfach jak i w Atenach, oświadczyły, że Wielki Król jest niezwyciężony, rozważano, czy Ateńczycy nie postąpiliby słusznie poddając miasto i przenosząc się do Italii. Po namyśle wyrocznia delficka orzekła, że mogą okazać się przydatne drewniane mury miasta. Wtedy nieszczęsny i nie lubiany Temistokles uznał, bo tak mu było wygodnie, że drewniane mury można interpretować jako drewniane statki.
Eunuch z kancelarii znał jednak tylko dworską wersję wojny, którą mi opowiedział.
– Dokładnie dwa lata temu Wielki Król znalazł się w Troi, gdzie złożył w ofierze trojańskiej bogini tysiąc sztuk bydła.
To był dla mnie cios. Dopiero co ucieszyłem się słysząc, że Kserkses zrezygnował z tytułu faraona Egiptu i króla Babilonu odrzucając tym samym bogów obu krajów. A tu nagle, dla efektu teatralnego raczej niż z przyczyn politycznych, najważniejszą ofiarę złożył nie Mądremu Panu, lecz trojańskiej bogini, której imienia eunuch nie potrafił nawet zapamiętać.
– Ale argumenty przemawiające za tą ofiarą były dobrze dobrane, Przyjacielu Króla. Jak sam wiesz najlepiej, Wielki Król zna na pamięć bardzo dużo pieśni Greka Homera. Toteż po złożeniu ofiary stanął wśród starych ruin i wyrecytował: „Pomszczę Troję, zburzoną przez greckich najeźdźców. Pomszczę mego przodka, króla Priama, pomszczę całą Azję za potworne okrucieństwa Greków. Tak jak Grecy napadli na Azję, by odbić grecką ladacznicę, tak ja na nich napadnę, by zmyć piętno hańby ciążące na nas od tylu pokoleń. Ateny spłoną, jak spłonęła Troja. Ateny spłoną, jak spłonęło Sardes. Ateny spłoną, a ja sam przytknę pochodnię. Jestem zemstą. Jestem sprawiedliwością. Jestem Azją.” Po czym perskie wojska przez Hellespont ruszyły do Europy.
Racje, jakimi Wielki Król uzasadniał najazd na Grecję, były pomysłowe, ponieważ nie ma na świecie Greka, który by osobiście nie chlubił się barbarzyńską napaścią swoich przodków na azjatyckie miasto Troję. Wielki Król obciążył wszystkich Greków odpowiedzialnością za grzechy przodków. Kserkses był w tym całkiem szczery. Szczerze wierzył, że wcześniej czy później bogowie – którzy rzecz jasna nie istnieją – zażądają ścisłego rozrachunku ze wszystkich złych uczynków.
Początkowo wojna przebiegała pomyślnie. Flota i armia znakomicie współdziałając opłynęły brzegi Tesalii. Po drodze zabito króla Sparty wraz ze wszystkimi jego ludźmi. W cztery miesiące po przemówieniu w Troi Kserkses znalazł się w Attyce. Przywódca Aten, Temistokles, zarządził ewakuację miasta. Mężczyźni w większości wsiedli na pokład owych okrętów, które według Temistoklesa mogły być drewnianymi murami Aten. Temistokles ściśle stosował się do litery, jeśli nie do ducha delfickiej wyroczni, i Ateńczycy woleli na to przystać. Nie mieli wyboru. Skoro wojska perskie były niezwyciężone, pozostawała im tylko ucieczka morzem lub śmierć na lądzie.
W obecności Kserksesa spalono do szczętu Ateny, i Troja, nie wspominając o Sardes, została pomszczona. Tymczasem Temistokles porozumiał się potajemnie z Kserksesem. Dowódca ateński zażądał greckim zwyczajem ziemi i pieniędzy, a Kserkses okazał się bardziej niż skłonny zadowolić swego przebiegłego nieprzyjaciela. Temistokles na dowód, iż działa w dobrej wierze, ostrzegł Kserksesa, że ponieważ flota grecka szykuje się do pożeglowania w stronę Sycylii, Kserkses musi zaatakować ją natychmiast, jeżeli pragnie rozstrzygającego zwycięstwa. Tak się dziwnie złożyło, że tylko królowa Artemizja podejrzewała zasadzkę. Nawiasem mówiąc, postawiła na swoim i osobiście dowodziła wojskami Halikarnasu. Chociaż w polu niezbyt sprawna, umiała przenikliwie przewidzieć zamysły Greków. Wspomnę jeszcze, że wyruszając do boju Artemizja zawsze przyprawiała sobie sztuczną brodę, taką jak prawdziwa broda Mardoniosa, który głęboko urażony, że go przedrzeźnia, nigdy się jednak nie skarżył.
Wbrew ostrzeżeniom Artemizji Kserkses wydał rozkaz ataku. Trzecia część perskiej floty zatonęła wskutek nielojalności lub nieudolności niektórych fenickich kapitanów. Kiedy Kserkses owych oficerów słusznie ukarał, inni feniccy i egipscy dowódcy zdezerterowali i Persowie utracili połowę okrętów. Na lądzie jednak mieliśmy zdecydowaną przewagę. Attyka była nasza. Niemniej wszyscy Grecy dwulicowemu Temistoklesowi przypisywali zasługę za wielkie morskie zwycięstwo. To, co z początku było z jego strony aktem zdrady, w końcu jakoby zbawiło Grecję.
Kserkses nie winił Temistoklesa za klęskę. Jakżeby mógł? Grecy nie zwyciężyli. Persowie przegrali przez fenickich dowódców. Temistokles ostrzegł potem Kserksesa, że straż przednia floty ateńskiej popłynęła w stronę Hellespontu z rozkazem zniszczenia mostu między Europą a Azją. Ażeby obronić most, Kserkses pospieszył lądem do Byzantion. Po drodze zatrzymał się na noc u mojego dziadka w Abderze – wielki zaszczyt, a także źródło nieustannych kłopotów politycznych dla rodziny Lais. Do dziś uchodzi za stronników Persji.
Jeden korpus armii Kserkses zostawił w Grecji pod dowództwem Mardoniosa. Drugi korpus strzegł długiej drogi lądowej od Attyki do Hellespontu. Trzeci korpus miał utrzymywać porządek w miastach jońskich.
Ponieważ Mardonios nadal okupował greckie kraje na stałym lądzie, wszyscy greccy przywódcy przeciwni rządom ateńskim zgłaszali się do jego kwatery głównej w Tebach. Antyperscy Grecy byli zupełnie bezsilni. Mimo to Mardonios musiał po raz drugi spalić Ateny, żeby dać nauczkę stronnictwu konserwatystów. Ze wszystkich Ateńczyków tylko oni nie chcieli uznać władzy Wielkiego Króla. Przyciśnięci do muru konserwatyści wciąż błagali Spartę o pomoc, ale żadna nie nadeszła. Spartanie to tradycyjnie wiarołomni sprzymierzeńcy. Poza tym, a może zwłaszcza w tym wypadku, przywódcy spartańscy są zazwyczaj na żołdzie perskim.
Przez pewien czas wyglądało, że Mardoniosowi powiodła się jego misja. Lecz naraz regent Sparty Pauzaniasz zrobił się zachłanny. Stwierdziwszy, że księżyc znajduje się w pomyślnej pozycji, poprowadził nagle armię spartańską do Attyki i zażądał od Mardoniosa prezentu w postaci skrzyni ze złotem; miał wycofać się po jej otrzymaniu. Ale Mardonios chciał ostatecznego zwycięstwa nad Spartą i jej greckimi sojusznikami. Nie dał złota. Też był zachłanny – na honor. Dopuściwszy do tego, by jego główną namiętność, skąpstwo, przemogła żądza sławy, sam siebie zniszczył. Zawsze jest błędem postępować niezgodnie ze swoim charakterem.
Mardonios zaatakował spartańską armię. Spartanie ponieśli klęskę. A kiedy rzucili się do ucieczki, okazało się, że drogę powrotną na Peloponez zablokowały im nasze wojska i że wszystkie ich zapasy żywności zostały zagarnięte.
Mardonios spełnił swoje marzenie. Grecja należała do niego. Chciał jednak uczynić jeszcze ostatni tryumfalny gest. Dosiadłszy białego rumaka osobiście poprowadził atak na resztki wojsk spartańskich. W starciu białego rumaka zabito i Mardonios spadł na ziemię. Zanim zdążył wstać – u kulawego trwało to dłużej – jeden z Greków zmiażdżył mu głowę głazem. Tak umarł mój przyjaciel Mardonios, który śnił o władaniu wszystkimi wyspami i chciał być panem wszystkich Greków. Jeśli jakąś śmierć można nazwać dobrą, Mardonios miał dobrą śmierć. Nie tylko zginął na miejscu, lecz umierając wierzył, że spełniło się jego marzenie i cała Grecja naprawdę należy do niego. Co dziwne, nigdy nie znaleziono zwłok. Po latach syn Mardoniosa wydał majątek na szukanie kości swego ojca.
Na polu pod Platejami zdradziecki Pauzaniasz został obwołany zbawcą Grecji. Tymczasem Jonia wszczęła bunt i armia Mardoniosa – teraz dowodził nią Artabazos – musiała wracać do Azji, gdzie znaczna część floty perskiej została zatopiona u przylądka Mykale. Co gorsza, Grecy rozbili dwa korpusy armii perskiej. Paradoksem jest, że rozstrzygające zwycięstwo militarne, którego sprzymierzeni Grecy nie potrafili odnieść na własnej ziemi w Europie, przypadło im niespodziewanie mniej niż o sto mil na zachód od Sardes, gdzie przebywał Wielki Król wraz ze swoim dworem.
Ze zdumieniem słuchałem relacji wiceszambelana z tylu klęsk, które spadły na Persję.
– I dlatego – dorzucił, jakby mi tłumacząc – Wielki Król przyjedzie do Suzy dopiero na początku lata, kiedy ma odbyć się ślub jego syna, Dariusza.
– Wojny greckie skończyły się – rzekłem. Cóż jeszcze można było rzec? Mardonios nie żyje, pomyślałem. Młodość minęła.
Wiceszambelan wzruszył ramionami.
– Powiadają, że Pauzaniasz chce obwołać się królem Grecji. Jeśli będzie próbował, może czekać nas rzeczywiście bardzo długa wojna.
– Lub bardzo długi pokój.
Podszedł do nas leciwy eunuch, którego znałem będąc jeszcze dzieckiem w haremie. Po serdecznym przywitaniu, powiedział:
– Możesz ją teraz odwiedzić. Popatrzyłem na niego tępo.
– Tak, królową matkę.
– Ona żyje? – Nie mogłem w to uwierzyć.
Atossie też trudno było w to uwierzyć. Skurczyła się do rozmiarów dziecięcej lalki i jak u lalki miała teraz zbyt dużą głowę w stosunku do wątłego, drobnego ciała.
Leżała na srebrnym łożu u stóp posągu Anahity. Kiedy padłem przed nią na twarz, uniosła na sekundę rękę, po czym pozwoliła jej opaść na narzutę. Tak zostałem przywitany.
– Wstań. – Głos miała niski jak mężczyzna.
Patrzyliśmy na siebie jak para duchów, które właśnie spotkały się w przedsionku aryjskiego Przybytku Przodków.
– Dziwisz się? Przytaknąłem w milczeniu.
Atossa uśmiechnęła się ukazując jeden samotny ząb. Wprawdzie z pewną trudnością rozumiałem, co mówi, ale głos królowej był równie silny jak dawniej i stare oczy jeszcze błyszczały.
– Wyglądasz bardzo staro – powiedziała.
– Ty, Wielka Królowo, wyglądasz…
– … jak zwłoki, które zapomniano złożyć do grobu. Śmieszne, żeby ktoś żył tak długo.
– To dla nas błogosławieństwo. – Z zadziwiającą swobodą przyjąłem dworski sposób bycia. Bałem się, że może straciłem już wprawę. Wyrazy chińskie i sanskryckie tak teraz pomieszały się w mojej głowie z perskimi i greckimi, że czasem nie umiałem sformułować najprostszych zdań. Do dzisiaj jeszcze mam kłopoty ze słowami. Mówię do ciebie po grecku, myślę po persku, językiem beznadziejnie skażonym przez wschodnie naleciałości, a moje obecne sny są dziwnie żałosne. Ponieważ nic już nie widzę na jawie, rzadko trafia mi się coś zobaczyć we śnie. Ale słyszę głosy i często nie rozumiem, co mi usiłują powiedzieć.
Atossa przerwała potok moich komplementów.
– Stań tam – zażądała wskazując miejsce między wezgłowiem a posągiem Anahity. – Boli mnie, jak poruszam głową. W ogóle boli mnie, jak się poruszę. – Zamknęła oczy. Przez chwilę myślałem, że zmorzył ją sen lub nawet śmierć. Ale po prostu zbierała siły. – Chyba nie spodziewałeś się, że zastaniesz mnie żywą. A Mardoniosa martwego.
– To pierwsze sprawia mi radość…
– … nieopisaną. – Kpiła z nas obojga. – Lecz to drugie to poważny problem.
– Odniosłem wrażenie – musiałem postępować taktownie – że Mardonios był odpowiedzialny za wszystko, co… zdarzyło się w Grecji.
– Tak. Podbił Grecję. – Pod grubą warstwą farby pojawił się w szczelinach jakby cień delikatnego rumieńca. – Potem go zabito.
– Grecy?
Usta Atossy zacisnęły się w prostą linię; niełatwy wyczyn, kiedy ma się tylko jeden ząb.
– Miejmy nadzieję. Jest też możliwe, że został zabity przez jedno ze stronnictw dworskich. Nie znaleziono zwłok, a to nie często zdarza się u Greków. Przy wszystkich swoich wadach są bardzo solidni, kiedy chodzi o zwrot ciał poległych wrogów.
Nawet na łożu śmierci Atossa nadal snuła swą pajęczynę. Jak stary pająk wciąż jeszcze była łasa na błyskotki.
– Zobaczysz – powiedziała w końcu – to już nie ten sam dwór co za naszych czasów. – W ten sposób mimochodem zrównała mnie ze sobą wiekiem. – Jego ośrodkiem jest harem.
– Tak było i za… naszych czasów.
Atossa potrząsnęła głową i skrzywiła się z bólu.
– Nie. Wtedy Dariusz rządził poprzez kancelarię. W niewielkim zakresie i ja mogłam coś załatwić. Ale nie poprzez harem. Też musiałam posługiwać się kancelarią. Teraz w haremie jest pięćset kobiet. W Persepolis wszystkie trzy domy są tak pełne, że harem zagarnął stare budynki administracyjne pałacu zimowego. Mój syn… – Atossa przerwała.
– Zawsze łatwo ulegał wpływom. – Starałem się być możliwie taktowny. *
– Amestris jest mocna. Gratuluję sobie, że ją wybrałam. Rozumie kobiety, eunuchów i Wielkiego Króla. Nie ma zdolności administracyjnych. Ja byłam dobrze wyszkolona. Ona nie. Czy zdajesz sobie sprawę, że już tylko ja jedna na całym świecie pamiętam mojego ojca, Cyrusa? – U schyłku życia Atossa miała skłonności do zbaczania z tematu i mówiła głośno to, co dawniej by jedynie pomyślała. – I nikt prawie nie pamięta już mego brata Kambyzesa. Ja go pamiętam. I wiem, kto go zabił. – Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Zapomniała, jeśli w ogóle kiedyś wiedziała, że Kserkses opowiedział mi krwawą historię kariery swego ojca. Po czym wróciła do chwili obecnej. – Liczę na ciebie, że pomożesz mojemu synowi. Ty i ja to wszystko, co pozostało z dawnych czasów. A mnie już wkrótce nie będzie. Amestris troszczy się tylko o swoich trzech synów, co naturalne. Jest też zazdrosna, a to niebezpieczna skaza. Ja nigdy nie dbałam o to, kogo Dariusz ma w łóżku. Co prawda nie bardzo interesował się kobietami. I ja oczywiście byłam przypadkiem szczególnym. Nie tylko żoną. Partnerką Wielkiego Króla, królową. Amestris jest inna. Zupełnie inna. Uśmierciła potajemnie, a czasem nie całkiem potajemnie, co najmniej dwadzieścia spośród faworyt mojego syna…
– Dlaczego on daje jej wolną rękę?
– Nie przerywaj! Masz złe maniery. Nigdy zresztą nie miałeś dobrych. Jesteś Greko-magiem. Lub mago-Grekiem. Ucieszy cię wiadomość, że Lais jest teraz wielką potęgą w haremie, bo stała się wręcz nieodzowna dla Amestris.
– Dzięki czarom? – bąknąłem.
– Czary! Bzdura. Dzięki truciźnie. – Atossa miała raczej rozbawioną minę. – Jeśli tylko Wielkiemu Królowi spodoba się szczególnie jakaś dziewczyna, to już w ciągu tygodnia traci rumieńce. W drugim tygodniu cierpi na kurcze żołądka. W trzecim traci apetyt. W czwartym umiera, z przyczyn pozornie naturalnych. Twoja matka jest na pewno najlepszą ze znanych mi czarownic, a chowałam się wśród Chaldejczyków. Za dużo obiecuje po pijanemu. – Zdziwiła mnie ta nagła zmiana tematu. Atossie szkoda było czasu na niezbędne łączniki; nie miała już go wiele.
– Obiecuje po pijanemu? – powtórzyłem.
– Tak. Tak – odpowiedziała z rozdrażnieniem. Zawsze irytowało ją, że musi tłumaczyć sprawy, które wydają jej się oczywiste. – Kserkses jest częściej pijany niż trzeźwy. Kiedy się upije, Amestris lub każdy, kto jest w pobliżu, przedstawia mu jakąś prośbę. I rzecz jasna, król obiecuje wszystko, o co go poproszą. Nazajutrz uświadamia sobie za późno, co zrobił. A Wielkiemu Królowi nie wolno złamać słowa.
Tego Grecy nigdy nie potrafili pojąć, Demokrycie. Pers nie tylko nie umie kłamać, lecz skoro raz ci coś przyrzekł, nie może tego odwołać. Wiele klęsk, które spadły na Persję, przypisuję owej szlachetnej właściwości czy zwyczajowi.
Jak mi Demokryt przypomina, w odpowiedzi Herodotowi oświadczyłem, że wszelkie postanowienia powzięte po pijanemu na zebraniach rady są nazajutrz w trzeźwym świetle dnia sprawdzane, i albo je się akceptuje, albo odrzuca. I naprawdę tak jest. Mówiłem jednak o posiedzeniach rady i zgromadzeniach prawników, nie o sytuacjach, kiedy Wielki Król bywa sam, ale nie… jest sobą. A także, i właśnie o tym teraz mówię, przy pewnych uroczystych okazjach ludzie z otoczenia Wielkiego Króla mogą prosić go o różne rzeczy i król musi spełnić ich prośbę. Oczywiście sprytny i trzeźwy monarcha może tak manewrować, żeby nie przyrzekać tego, czego nie ma ochoty dać. A bliscy mu ludzie nie kwapią się w gruncie rzeczy, żeby drażnić go przez nadużycie przywilejów. Kiedy Wielki Król upija się, traci kontrolę; i zdarzają się straszne historie. Odkąd Kserkses zrezygnował ze świata na rzecz haremu, kobiety i eunuchowie wykorzystują jego stany zamroczenia.
– Nie wiem, jaki będziesz miał na niego wpływ. Niezbyt duży, jak sądzę. Ale ona cię zechce zobaczyć.
Podjąłem ten nowy temat.
– Królowa Amestris przyjmuje mężczyzn” Atossa przytaknęła.
– Uważa się teraz, że to ja ustanowiłam precedens. Naturalnie nie zobaczysz jej nigdy samej, tak jak widzisz mnie, bezbronną kobietę, łatwy łup dla męskiej żądzy. – Roześmiała się niespodzianie i uzmysłowiłem sobie, że przez długie lata naszej znajomości nigdy nie słyszałem jej śmiechu. Przypominał do złudzenia śmiech Dariusza lub może Cyrusa. U kresu życia Atossa zachowywała się jak mężczyzna, ściślej jak Wielki Król.
– Kserkses zachęca Ametris do spotkań z członkami rady państwa, z prawnikami, z dowódcami straży, z tymi wszystkimi, z którymi o n powinien się spotykać, lecz woli, żeby to robiła ona w jego imieniu. Tą metodą nie można rządzić imperium. W każdym razie niedługo. Czy ty wiesz, że on potrafi się zakochać? Wyobraź sobie! Mój ojciec, bracia, Dariusz, żaden z nich nigdy nie brał poważnie kobiet. Służyły przyjemności, niczemu więcej, wszystkie oprócz mnie. Ja nie dostarczałam na ogół przyjemności. I też nie musiałam. Jestem częścią perskiego aparatu władzy. Kserkses lubi być stale zakochany. Zauważ, że użyłam greckiego wyrażenia, żeby określić stan uniesienia erotycznego, który nie jest właściwy Persom, a w każdym razie nie powinien być.
Atossa tak silnie zmarszczyła czoło, że na białej farbie pojawiły się nagle rysy jak na dnie wyschniętej rzeki w pełni lata. Wyrzucała z siebie urywane zdania, miała zadyszkę.
– Żona Masistesa. Jego brata przyrodniego. Kserkses zobaczył ją u Amestris. W haremie. W Sardes. Przypadek, oczywiście. Panie rozmawiają. Nagle ukazuje się Kserkses. Widzi żonę brata. Zakochuje się w niej. Śle do niej listy. Prezenty. Wszyscy wiedzą. Co za skandal!
– Ta dama mu się odwzajemniła?
– Nie. To inteligentna kobieta. I brzydka. Nie mam pojęcia, na co potrzebna jest Kserksesowi. Chyba żeby narobić zamieszania. No cóż, to mu się udało. Amestris jest wściekła. Masistes jest przerażony. Pani jest sprytna. Ma piękną trzynastoletnią córkę. Kserkses załatwił małżeństwo tej dziewczyny z następcą tronu. Myśli, że kiedy to nastąpi, wdzięczność skłoni matkę do ustępstw. Cyrusie Spitamo, mój syn utraci tron. – Atossa podniosła się na łokciach. Był to wielki wysiłek, ale równie wielka była jej siła woli. – Gubi nas wszystkich. Masistes to syn Dariusza. Satrapa Baktrii. Jest popularny. Kserkses doprowadzi go do buntu.
– Jak temu zapobiec?
– Nie wiem. – Atossa przymknęła powieki. Łagodne światło lampy zdawało się razić ją w oczy. – Rzadko teraz do mnie przychodzi. Wie, że nie podoba mi się jego tryb życia. Wie też, że wkrótce znajdę się na kamiennej półce w grobowcu królewskim. Nie trzeba już się ze mną liczyć.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z namysłem.
– Ty może potrafisz się z nim porozumieć. Pomodlę się do bogini, żeby cię wysłuchał. Pomodlę się nawet do Mądrego Pana – dodała. – Ale przygotuj się na niespodzianki. Kserkses to nie jest ten człowiek, którego znałeś. To już nie ten syn, którego urodziłam.
Zewnętrznie Kserkses mało się zmienił. Przytył nieco od picia i brodę farbował na ten sam rudoczerwony kolor, jaki balwierze stosowali u Dariusza. Odnosił się do mnie zupełnie tak samo, jak za dawnych czasów, kiedy obaj byliśmy chłopcami.
Dodam jeszcze, że powrót dworu z Sardes przypominał najazd wojsk. Harem był tak ogromny, że drogę z północnego zachodu zatłoczyły na przestrzeni blisko stu mil wozy pełne mebli, skrzyń ze złotem i srebrem i oczywiście kobiet, eunuchów i niewolników ze służby dworskiej. Lais podróżowała ze swymi wszystkimi wiernymi – wobec niej, jeśli nie wobec innych – Grekami, toteż przybyła jedna z ostatnich.
Zaraz po powrocie Wielki Król wyznaczył pierwszą publiczną audiencję. Zdumiał się, kiedy woźni zaprowadzili mnie przed niego. Po czym podniósł w powitalnym geście złote berło i oznajmił, że cieszy go pomyślne zakończenie mojego poselstwa. Jeszcze tego samego wieczoru wezwał mnie do swojej sypialni.
Choć tyle lat spędziłem na dworze, nigdy dotychczas nie widziałem legendarnej sypialni Wielkich Królów. W tym wypadku legenda i rzeczywistość są ze sobą zgodne. Przed wiekiem złotnik, Teodor z Samos, wycyzelował kunsztowną winorośl z litego złota, oplatającą łoże na kształt winnicy z kruszcu, na której krzakach rodzą się nie grona, lecz drogocenne kamienie. Na wprost łoża stoi słynny złoty platan. Trochę byłem rozczarowany, bo wydał mi się niższy od człowieka. Zawsze opowiadano, że człowiek może stać w jego cieniu. Przy łożu, na stoliku z kości słoniowej, zobaczyłem złotą czarę z perfumowaną wodą.
Kserkses leżał na łożu. Na stole obok postawiono karafki z winem z Helbonu i dwa złote kubki. Kiedy padłem na twarz, powiedział:
– Wstań. Podejdź bliżej. Niech ci się przyjrzę!
Objął mnie przyjaźnie lewą ręką, podczas gdy prawa zajęta była nalewaniem wina do kubków.
– Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę. Siadaj. Na łożu. Zapomnij o protokole. Nikt nas tu nie widzi, oprócz szpiegów Amestris Podglądają nas przez dziurki w ścianach. Co miesiąc nakazuję je zamurować. Co miesiąc ona każe je znowu przewiercić. Lubi wiedzieć, kto mi towarzyszy w łóżku. T o ją zaintryguje! – Kserkses się uśmiechnął. Mimo obrzęków nad i pod oczami wyglądał młodo na swój wiek. Oprócz lekkiego drżenia jednej ręki, wydawał się zdrowy; na pewno robił wrażenie młodszego niż ja. – Musisz – powiedział przyjrzawszy mi się uważnie – skorzystać z mego balwierza. Ufarbuj sobie włosy. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy w tym samym wieku. Pokazując się z tymi białymi włosami wystawiasz mnie na pośmiewisko.
Piliśmy. Rozmawialiśmy o przeszłości. O Mardoniosie.
– Co to było za zwycięstwo! Grecja, prócz Peloponezu, nasza. Czekaj, radziłem mu, zanim stamtąd odjechałem. Spartanie albo poddadzą się, albo wejdą do Attyki. Wtedy ich przekupisz. Lub rozgromisz. I tak właśnie zrobił. To m y odnieśliśmy zwycięstwo pod Platejami. Ale Mardoniosowi to nie wystarczyło. Chciał zostać największym bohaterem świata. Był lekkomyślny. I zabili go. Zawsze to robią – dodał zagadkowo. – Straciliśmy jedyną szansę zniszczenia całej armii spartańskiej. Potem ta historia pod Mykale… – Przerwał. Zastanawiałem się, ale nie śmiałem zapytać, kim są ci, którzy zawsze zabijają bohaterów. – Zresztą i tak wkrótce tam wrócimy. – Na tę myśl Kserkses pokraśniał w sensie dosłownym, do czego przyczyniło się wypite wino. W owym okresie policzki Kserksesa rumieniły się, kiedy pił. U kresu życia przestały się rumienić, ho na stałe przybrały barwę świeżej krwi. – I to dzięki mojemu spartańskiemu regentowi, Pauzaniaszowi, zwycięzcy spod Platei. – Kserkses dopił do końca drugi kubek wina. – Pauzaniasz chce być królem całej Grecji. Czyli mną. Poprosił mnie więc o pomoc. Potajemnie, rzecz jasna. Jest teraz w Byzantion. Pragnie poślubić jedną z moich córek. Po czym przy mojej pomocy zajmie Ateny. I tak dalej.
– Ufasz mu?
– Ależ skąd! – Kserksesowi poprawił się humor. – Lecz może nam się przydać. Odesłał mi już wielu jeńców perskich na znak dobrej woli. Jak brzmi to stare porzekadło? Lękam się Greków, nawet gdy składają dary. No cóż, nie ufam mu, lecz mam wrażenie, że sprawi mnóstwo kłopotów swoim greckim rodakom. Powiedz mi teraz – Kserkses przybrał złośliwą minę – co sobie pomyślałeś, kiedy Atossa powiedziała ci, że grozi mi utrata tronu, bo marnuję czas w haremie?
Przestraszyłem się i okazałem to.
– Marnujesz czas? – Powtórzyłem. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Skąd wiem, co powiedziała? – Uśmiechnął się. – Zawsze wiem. Wolałbym nie wiedzieć. Nie mam wyboru. Atossa jest jak pogoda tutaj, w Suzie: albo za gorąca, albo za zimna. – Nalał mi do kubka wino z nowej karafki. Wychyliłem je zastanawiając się, czy zostało zatrute. – Tak, kocham się w pewnej damie, która przypadkiem jest żoną mojego brata, a więc nie mogę jej rozkazać, żeby mnie pokochała. Chyba jednak potrafię ją zdobyć. Ułożyłem małżeństwo między jej córką a moim synem Dariuszem, nawiasem mówiąc, chłopcem bardzo przystojnym. Nie widziałem jego przyszłej żony. Ma dziewczyna szczęście. Będzie kiedyś królową Presji. Co ważniejsze, wbrew temu, co mówi Atossa, wdzięczność skłoni jej matkę, żeby legła ze mną w tym łożu. Chyba w przyszłym tygodniu. Nazajutrz po weselu.
Spędziłem godzinę ze starym przyjacielem. W pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że prawie się nie zmienił, ale po wyjściu od niego uświadomiłem sobie, że zaszło coś bardzo dziwnego – a raczej nie zaszło. Kserkses ani razu nie spytał mnie o Indie czy Chiny. Właściwie w ciągu czternastu lat, które mu jeszcze pozostały, ani razu nie wspomniał o mojej misji. Stracił ciekawość świata. Skierował ją wyłącznie na siebie. O nic nie dbał, tylko o harem i o wykończenie owych budowli, które zaczął wznosić w młodości.
Kiedy podejrzliwi Spartanie skazali, nie bez racji, Pauzaniasza na śmierć jako perskiego agenta, Kserkses nawet nie zauważył, że stracił głównego sojusznika w greckim świecie. Przekonał już wówczas sam siebie, że z synowskiego obowiązku toczył wojnę zaplanowaną przez ojca. Brak mu było szczęścia Dariusza, toteż nie zdołał utrzymać przez dłuższy czas Grecji. Lecz z całą przyjemnością dwukrotnie spalił Ateny. Pomścił Troję i Sardes i na ogół zadowolony był z wyniku wojen greckich.
Demokryt przypomina sztukę Ajschylosa Persowie, którą ktoś przeczytał mi wkrótce potem, jak zamieszkałem w Atenach. Ta sztuka to wierutne brednie. Po pierwsze, ręczę wam, że ani razu nie słyszałem Kserksesa chwalącego Ateńczyków czy jakichkolwiek Greków. Na pewno nigdy nie nazwałby ich śmiałymi i dzielnymi. Ani też… Jak brzmi ta śmieszna kwestia? „Te smutne oczy widziały ich gwałtowne i wspaniałe czyny.” Przeczytaj mi tę przemowę, która mnie tak rozśmieszyła. Jak… tak, „Otom jest – zagłada, straszny bicz na mą ziemię i mój ród…” *
Ściśle biorąc, Kserkses nie tylko nie zniszczył swej ziemi i rodu, lecz uważał, że znakomicie się swojej ojczyźnie przysłużył. Chciał dać Grekom nauczkę i dał. Na jedno się skarżył: na koszta wojny. – Każda okruszyna złota, którą wycisnąłem z Babilonii, została wydana w Grecji. Wniosek z tego jest oczywisty: nigdy nie prowadź wojny z ubogim krajem, ponieważ niezależnie od jej wyników, zawsze na tym stracisz.
Wątpię, czy Ajschylos podzielałby tę opinię, trudno jest bowiem Grekowi uświadomić sobie, że Grecja jest mała i biedna, że Persja jest wielka i bogata. Że życie jest krótkie. Krótkie.
Byłem na weselu królewicza Dariusza i córki Masistesa. Nie znałem dwóch trzecich gości. Ponieważ jednak pojawili się tam przeważnie potomkowie Sześciu, rozpoznawałem imiona, jeśli nie twarze nowego pokolenia. Ślub dostarczył mi także okazji, bym znowu zajął swe miejsce na dworze Wielkiego Króla – tym razem wśród starszyzny! Wprawdzie odnoszono się do mnie z respektem należnym przyjacielowi z dziecinnych lat niemłodego już monarchy, ale moja osoba nie budziła zainteresowania. Dwór był tak samo zapatrzony w siebie jak Wielki Król. A co ważniejsze, za długo mnie tu nie widziano. I nie miałem pieniędzy. Dziesięć lat trwało, zanim wyrwałem różne swoje posiadłości ze skarbu, a także od Lais, która nie ucieszyła się dostatecznie z powrotu jedynego syna. W ogóle zauważyłem, że rodziców częściej podnieca niż martwi perspektywa przeżycia swoich dorosłych dzieci.
Lais mieszkała w moim domu, w moich pokojach, nie obeszło się więc bez mnóstwa gorszących narzekań, kiedy przenosiła się na powrót do pomieszczeń dla kobiet. Chociaż nie zmartwiła się, że widzi mnie żywego, naturalną u matki radość utrzymywała we właściwych granicach.
– Skąd mogliśmy wiedzieć! – Żałośnie przyglądała się, jak jej kufry i łoża wyprowadzają się z mojej sypialni do raczej ciasnych komnat haremowych. – Poza tym według prawa po trzyletniej nieobecności uważa się człowieka za nieodwołalnie zmarłego.
Lais prawie wcale się nie zmieniła. Może tylko przybrała nieco na wadze, co złagodziło i odmłodziło jej twarz, która u progu wieku średniego sprawiała już wrażenie nadmiernie surowej i stanowczej.
– Miałam zaprosić na dziś wieczór gości. – Było to nazajutrz po ostatnich uroczystościach weselnych.
– Nie przeszkadzaj sobie. – Starałem się być uprzejmy; zachowywaliśmy się raczej jak starzy znajomi niż jak matka i syn. – Mogę się do was przyłączyć?
– Nie będziesz niemiły? – W jej głosie brzmiał niepokój.
– Grecy. – Pomyślałem sobie, że nikt się nigdy nie zmienia. – Wciąż jeszcze spiskujesz?
– Bardziej niż kiedykolwiek. – Lais trzymała wysoko głowę, niewątpliwie mając w pamięci boginię Atenę. – To jest moment, na który wszyscy czekaliśmy. Nigdy jeszcze nasza przyszłość nie zapowiadała się tak promiennie.
– Promiennie? O tak! Wręcz świetlanie. – Nie mogłem się powstrzymać od sarkazmu. – Straciliśmy dwa z sześciu korpusów armii, połowę floty i skarb jest pusty. Z jakiego więc powodu uważacie, że nasza przyszłość nigdy nie przedstawiała się promienniej?
Wyjaśniono mi to. Szczegółowo. Najpierw Lais. Potem Demaratos. Był to nadal przystojny mężczyzna, choć nieco nadgryziony zębem czasu. Nie czuł się już skrępowany w perskim stroju i wprawdzie miał solidne perskie buty na stopach, ale nie wątpiłem, że nauczył się je myć. Wśród obecnych na kolacji greckich emigrantów znajdował się piękny młodzieniec z wyspy Kos, imieniem Apollonides. Kserkses go sobie upodobał. Nie, Demokrycie, nie z powodu urody, lecz lekarskich zdolności. Ze względu na tę urodę musiał trzymać się z dala od haremu. Zazwyczaj lekarze to jedyni mężczyźni, którzy mogą przebywać w tej części pałacu, utarło się jednak, że muszą być bardzo starzy, jak Demokedes, lub bardzo brzydcy albo jedno i drugie. Chociaż lekarze są czujnie pilnowani przez eunuchów, wszyscy uważali, że w wypadku kogoś takiego jak Apollonides lepiej nie kusić losu.
– Mój kuzyn Pauzaniasz dał już dowód swych dobrych intencji. Odesłał z powrotem pięciu spośród prześwietnych krewnych Wielkiego Króla. – Demaratos nauczył się mówić po persku kwiecistym, ale niezbyt pięknym stylem. W gruncie rzeczy jego maniery stały się teraz bardziej perskie niż spartańskie i nie byłem pewien, czy nie wolałem jego dawnego prostactwa. Spartanie nie są przyzwyczajeni do przepychu ani do względnej wolności. Kiedy te dwie rzeczy się zbiegną, tak jak na perskim dworze, Spartanina to demoralizuje.
– Przecież Spartanie na pewno nie pozwolą Pauzaniaszowi na przymierze z nami. – Od samego początku sądziłem, że los Pauzaniasza jest przesądzony. Był arogancki, chciwy, głupi. Cechy te łatwo jednają radosne względy owych bogiń, które Grecy ze strachu zwą dobroczynnymi; w istocie są to furie.
– Nie znasz Sparty. – Dawny król Sparty odnosił się do mnie z pogodną pobłażliwością. – Pauzaniasz jest regentem. Może robić, co chce, dopóki ma w kieszeni eforów. To znaczy, dopóki za jego sprawą eforzy mają złoto w s w o i c h kieszeniach. O tak, będzie panował w całej Grecji, naturalnie, w imieniu Wielkiego Króla.
Lais była podniecona, jak zawsze. Nic tak jak greckie spiski nie zapalało młodzieńczego blasku w jej oczach. Miała po prostu bzika na punkcie polityki greckiej.
Po kolacji do spiskowców przyłączyła się jeszcze jedna naprawdę bardzo ważna osobistość. Znałem pobieżnie Megabazosa, kiedy oba byliśmy młodzi. To syn Zopyrosa, kalekiego satrapy Babilonii, którego udało nam się z Kserksesem uniknąć w czasie naszej pierwszej podróży do Babilonu. Podczas mego pobytu na wschodzie Megabazos tak się odznaczył jako wojownik, że Kserkses dał mu za żonę swoją córkę, Amystis. Nawiasem mówiąc, Megabazos z wcześniejszego małżeństwa miał syna noszącego po dziadku imię Zopyros. Ten sam Zopyros, który ostatnio w Atenach intrygował przeciw własnej ojczyźnie. Co prawda młodzieniec żywi uzasadnioną urazę do naszego królewskiego domu, nie jest to jednak powód, by postępować jak Grek.
Fizycznie Megabazos był olbrzymem, jest nadal, jak sądzę; mocno trzymał się życia. Nie tak dawno podczas królewskiego polowania uratował przed lwem Wielkiego Króla Artakserksesa. Na nieszczęście poddanemu nie wolno nic zabić, nim pierwsze zwierzę nie padnie z ręki króla. Artakserkses czuł wdzięczność do Megabazosa za ocalenie, ale jako zniewagę odczuł pogwałcenie starodawnego zwyczaju. Megabazosa skazano na śmierć. Lecz Amystis połączyła siły z królową matką Amestris i razem przekonały króla, aby zesłał Megabazosa na wygnanie. Podobno jest teraz trędowaty. Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się pod czujnym okiem Lais, wszystko to jednak było daleką przyszłością.
Podjęto zwykłą, to znaczy trwającą bez końca, dyskusję o sprawach greckich. Zauważyłem, że Megabazos zachowuje się powściągliwie. Zauważyłem też, że wciąż zerka na mnie, jakby czekając na jakiś sygnał. To mnie zaintrygowało. W końcu, kiedy Grekom wino uderzyło już do głowy, dałem mu znak, żeby przeszedł do mojej pracowni, położonej tuż za komnatą jadalną. Gdy wychodziliśmy, Lais obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem – w moim własnym domu!
– Interesuje mnie wschód – rzekł Megabazos. Nawet dźwięki orkiestry lidyjskiej nie zabrzmiałyby w moich uszach piękniej niż to jedno zdanie.
Przez godzinę mówiliśmy o Indiach i Chinach. Przeprowadziłem z wodzem Kserksesa rozmowę, jakiej nigdy nie udało mi się odbyć z nim samym. Megabazos nie miał wątpliwości, gdzie jest nasza przyszłość.
– Teraz oczywiście nie ma pieniędzy. – Nie przeczył jednak, lecz potakiwał ogromną głową. – Upłynie wiele lat, zanim zdołamy przygotować inwazję.
– Ale chcesz tego?
– Tak samo jak ty. – Wymieniliśmy spojrzenia. Po czym uścisnęliśmy sobie dłonie. Zawarliśmy przymierze. W sąsiednim pokoju Grecy śpiewali pieśni miłosne z Miletu.
– Co myślisz o Pauzaniaszu? – spytałem.
– Co można myśleć o człowieku, który w ubiegłym roku zbawił Grecję, a teraz chce nam ją sprzedać w zamian za królewską małżonkę i jedwabną szatę? To przelotny obłok.
– Lecz gdy obłok przepłynie…
– Przekroczymy Indus.
– Dariusz marzył o krowach.
– A więc ty i ja zdobędziemy je dla jego syna. Nieszczęściem dla Persji Kserkses wolał zdobywać kobiety.
I w miarę jak się starzał, coraz bardziej interesowało go to, co niedostępne lub zakazane. My rozprawialiśmy z przejęciem o polityce wschodniej, a Kserkses w tym samym momencie zakochał się w nowej, niedawno poślubionej żonie swego syna. Nie mogąc uwieść jej matki, zabrał się teraz do uwodzenia córki.
Ponieważ Amestris, obecna królowa matka, już od tak dawna jest potęgą na dworze perskim, spróbuję naprawić fałszywe wyobrażenia o niej rozpowszechniane dziś w greckim świecie. Tak jak królowa Atossa, jej poprzedniczka i wzór do naśladowania, Amestris gorliwie zajmuje się polityką. Jako córka Otanesa, ma prywatne dochody, co oznacza, że nie zależy finansowo od Wielkiego Króla. Podejrzewam nawet, że są okresy, kiedy bywa wręcz odwrotnie. Chociaż Amestris przyjmuje mężczyzn, jakby sama była mężczyzną, nigdy nie musnął jej nawet cień skandalu dotyczącego mężczyzny. Eunuchowie to inna sprawa. W każdym razie jest zbyt nieprzystępna, aby się wdawać w romanse. Jak Atossa zawsze oddana była swoim synom. Jak Atossa zdołała zmusić opierającego się Wielkiego Króla, żeby przyznał tytuł następcy tronu jej najstarszemu synowi. Wydaje się, że wszędzie na świecie królowie wzdragają się mianować następcę tronu z powodów całkiem oczywistych, choć nie zawsze rozsądnych.
W Suzie Amestris zajmuje tak zwany trzeci dom haremu. Kserkses rozbudowując pałac powiększył znacznie apartamenty królowej. W rezultacie ma ona teraz własną kancelarię, a także mnóstwo pomieszczeń dla dam dworu, eunuchów i tak dalej. Na perskim dworze królowej matce tradycyjnie przysługuje pierwszeństwo przed małżonką króla. W zasadzie, kiedy Kserkses został Wielkim Królem, trzeci dom powinien był przejść pod zarząd jego matki. Ale Atossa wolała swoje dawne komnaty. – Nie sprawia mi wielkiej różnicy, gdzie jestem – powiedziała do mnie z kpiącym uśmiechem – póki jestem. Chętnie pozostawiam Amestris trzeci dom.
Co najdziwniejsze, stosunki między obiema paniami układały się dobrze. Amestris nigdy nie zapomniała, że to Atossa uczyniła z niej królową, a przeciwnie niż większość ludzi Amestris nie darzy nienawiścią tych, którzy jej pomogli. Wiedziała też dobrze, że stara królowa nadal rządzi kancelarią. Wiadomo było, że nikt bez zgody Atossy nie otrzyma stanowiska satrapy. Od niej także w dużej mierze zależało, który dowódca wojskowy zostanie wysłany do jakiej satrapii, żeby czuwać nad lokalnymi władzami. Jest subtelną sztuką skojarzyć odpowiednio satrapów, którzy są względnie niezależni, z dowódcami wojskowymi, którzy bezpośrednio podlegają Wielkiemu Królowi. Jeden błąd, a staniesz w obliczu wojny domowej.
Co najmniej raz dziennie Amestris odwiedzała Atossę w jej komnatach i panie wymieniały poglądy na temat spraw państwowych. Towarzyszył im często marszałek dworu Aspamitres. Był dość sprytny, by służyć lojalnie i jednej, i drugiej.
Choć czułem się zawiedziony, że po raz wtóry spełzły na niczym plany związane z polityką wschodnią, życie dworu na co dzień sprawiało mi naprawdę wiele przyjemności. W rytmie pór roku przenosiliśmy się z Persepolis do Suzy, do Ekbatany i znowu do Persepolis. Żyliśmy spokojnie i wystawnie, i szczęśliwie. Byłem jeszcze ambitny. Chciałem okryć się chwałą. Chciałem okryć chwałą Kserksesa. Wielki Król jednak wolał prowadzić kampanie nie w dolinie Gangesu ani na brzegach Żółtej Rzeki, lecz w domach haremu. I dlatego uzyskanie hegemonii nad światem wciąż jeszcze pozostaje sennym marzeniem.
Upłynął miesiąc od ślubu Dariusza z córką Masistesa; widziałem królową Atossę nazajutrz po owej nieszczęsnej nocy, podczas której Kserkses po raz pierwszy przespał się ze swoją nową synową. Byliśmy tylko we dwoje. Sędziwa królowa przestała już udawać, że potrzebna jej jest przyzwoitka. Przecież względnie młoda Amestris zachowywała się swobodnie, jak mężczyzna. Nasze pałacowe kobiety miały podczas tych złotych lat więcej wolności niż kiedykolwiek. Naturalnie gdyby damę z haremu przyłapano sam na sam z mężczyzną, zostałaby uduszona, a mężczyznę pogrzebano by żywcem – los zdecydowanie gorszy niż kara, jaka spada na cudzołóżcę Ateńczyka, któremu wpycha się w odbytnicę wielką rzodkiewkę, co ludziom tutaj może sprawić równie łatwo przyjemność jak ból.
Amestris to wysoka, szczupła, delikatna kobieta. Ma melodyjny głos, ciemne oczy, jasną cerę, łagodny i nieagresywny sposób bycia, łatwo się rumieni. Chociaż wydaje się zupełnie inna niż jej poprzedniczka, wcale nie jest mniej groźna. Podejrzewam, że Atossa, którą znałem lepiej, była z nich obu inteligentniejsza. Amestris natomiast dłużej niż Atossa sprawuje rządy nad Persją. Poza tym Atossa musiała dzielić władzę z Dariuszem, podczas gdy Amestris nigdy z nikim władzy nie dzieliła. Rządzi swym synem Artakserksesem, tak jak rządziła jego ojcem Kserksesem; i rządzi dobrze. Na pewno w dużej mierze jej trzeba przypisać długi okres pokoju w Persji, pokoju, którego lichy symbol stanowię ja, drżący z zimna w tym wystawionym na przeciągi domu. Amestris bezceremonialnie wpadła do sypialni Atossy.
– Zaczęło się – szepnęła. Dostrzegła mnie. – Kto to? Atossa okazała się uprzejma.
– To twój szwagier, Cyrus Spitama. W każdym razie był twoim szwagrem. Mężem Parmys.
Amestris kazała mi wstać. Wydała mi się uprzejma, może nawet nieśmiała.
– Śledziliśmy twoje przygody na wschodzie z wielką ciekawością – mówiła tonem oficjalnym. – Musisz odwiedzić nas w trzecim domu i opowiedzieć więcej.
Amestris ma nie tylko pierwszorzędną ekipę szpiegów, lecz też znakomitą pamięć. Dokładnie wie, kto się do czego nadaje i jak go najlepiej wykorzystać. W oczach Amestris reprezentowałem politykę wschodnią… i Zoroastra. Ponieważ żadna z tych spraw nigdy nie stanowiła przedmiotu jej zainteresowania, nie jestem z nią w bliskich stosunkach, moim zdaniem na szczęście.
Atossa wyprosiła mnie z pokoju. Czekałem w długiej sieni, gdzie sekretarze Atossy załatwiali jej korespondencję. Po godzinie wezwano mnie do sypialni. Amestris już poszła i biała maska Atossy wyglądała jak popękana czara. Powiedziała mi, co się stało. Po czym dodała:
– Mój syn zwariował.
– Co można zrobić? Atossa potrząsnęła głową.
– Nic. Będzie to ciągnął dalej. Ale jego syn znienawidził go, co jest niebezpieczne. A Amestris nienawidzi tej dziewczyny, co jest niebezpieczne dla dziewczyny. Dla jej matki też. Amestris obciąża matkę odpowiedzialnością. Ja nie. Powiedziałam jej: „Znam żonę Masistesa; nie jest podobna do innych kobiet. Kiedy odmówiła Kserksesowi, była to naprawdę odmowa.” Kserkses zaś jest uparty. Liczył na to, że dzięki temu małżeństwu zdobędzie ją i przeliczył się. Więc zakochał się w córce. Amestris twierdzi, że witając dziewczynę w domu swego syna od razu jej zapragnął. A teraz ją ma.
Atossa opadła na stertę małych poduszek. Jej czerwone oczy płonęły jak ogień Mądrego Pana. Niskim, twardym głosem wygłosiła epitafium.
– Mówię w obliczu Anahity, prawdziwej bogini. Będzie w tym domu żałoba po umarłych. – Podniosła wzrok na twarz bogini. Półgłosem odmówiła modlitwę. Po czym przeniosła wzrok na mnie. – Właśnie poprosiłam boginię, żeby spełniła jedno moje życzenie. Następną osobą, po której ten dom, wzniesiony przez mego ojca, przywdzieje żałobę, będę ja.
Anahita wysłuchała modlitwy Atossy. W dwa dni później stara królowa umarła we śnie. Ponieważ dwór miał akurat wyruszyć do Persepolis, wszyscy chwalili jej przezorność. Śmierć przypadła w odpowiednim momencie, żeby obeszło się bez specjalnej wyprawy na uroczystości pogrzebowe; zwłoki Atossy, zupełnie tak jak gdyby jeszcze żyła, odbyły podróż razem z dworem.
Śmierć Atossy wstrząsnęła Kserksesem bardziej, niż mogłem się spodziewać.
– To była nasza ostatnia więź z przeszłością. – Kserkses siedział w swoim pozłacanym wozie. Jako przyjaciel króla jechałem obok konno. – Póki żyła, byliśmy bezpieczni.
– Bezpieczni, panie?
– Miała wielką moc. – Zrobił coś w rodzaju magicznego gestu. Udałem, że tego nie dostrzegam. – Póki żyła, umiała stawić czoło klątwie. Teraz, gdy jej nie ma…
– Mądry Pan sądzić będzie każdego z nas w wyznaczonym przez siebie czasie. – Ale przywołanie miłosierdzia i mądrości Mądrego Pana nie zrobiło wrażenia na Kserksesie. Z wiekiem coraz bardziej skłaniał się ku kultowi demonów. Przeniósł nawet posąg Anahity z komnaty Atossy do własnej sypialni, gdzie wcale nie wyglądała niewłaściwie na tle złotego plątana. Zawiodłem jednak w końcu Hystaspesa. Nie nawróciłem Kserksesa na prawdziwą wiarę.
Wyliczyłem sobie właśnie, że Atossa nie mogła mieć więcej niż siedemdziesiąt lat w chwili śmierci. Zaskoczyło mnie to szczerze mówiąc, gdyż zawsze zachowywała się, jakby była obecna przy stworzeniu świata. Z wiekiem Atossa nie tyle starzała się, ile schła, jak liść papyrusu w słońcu na skale, liść, na którym spisano prawie całe dzieje imperium perskiego.
Śmierć królowej Atossy rzuciła cień na obchody Nowego Roku. Kserkses był przygnębiony. Królowa Amestris nie uczestniczyła w uroczystościach. Masistes wyglądał na przestraszonego. Następca tronu patrzył na wszystkich wilkiem. Zdaniem Lais, jedynie małżonka następcy tronu sprawiała wrażenie zadowolonej. Lais często odwiedzała drugi i pierwszy dom haremu i nie bez zdziwienia powiedziała mi, że inne kobiety zazdroszczą dziewczynie. Była ona równie ładna jak głupia. Z głupoty popełniła fatalny błąd. Oto co zrobiła: Amestris utkała własnoręcznie szatę dla Kserksesa. Szata przypadła do gustu dziewczynie, więc poprosiła Kserksesa, żeby szatę jej podarował. Głupiec spełnił tę prośbę, Artaynte złożyła w tej szacie wizytę w trzecim domu haremu. Amestris przyjęła ją łaskawie, nawet serdecznie. Udawała, że nie poznaje sukni, którą sama uszyła. Muszę podkreślić, że nigdy nie wiadomo, co Amestris czuje lub myśli. Litościwy uśmiech może poprzedzić doraźną egzekucję, podczas gdy gniewna mina zapowiada czasem spełnienie życzeń proszącego. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że wcześniej czy później Amestris pomści zniewagę.
Tym razem w Persepolis obchodzono Nowy Rok szczególnie wystawnie. Podczas długiej procesji osobiście prowadziłem pusty rydwan, w którym zasiada Mądry Pan, jeśli sobie tego życzy. Wprawdzie wielka sala stu kolumn nie była jeszcze wykończona, ale Kserkses tam właśnie przyjmował gości i wszyscy – satrapowie z wszystkich stron imperium, arystokracja, urzędnicy, przywódcy klanów – składali mu dary w hołdzie.
Potem w gronie bliskich przyjaciół i rodziny Wielki Król namaścił sobie zgodnie ze zwyczajem głowę. Jest to moment, kiedy każdy z obecnych ma prawo poprosić go, o co zechce, i król musi spełnić prośbę. Ma się rozumieć, prośby rzadko bywają wygórowane. W końcu człowiek pozostaje zawsze niewolnikiem Wielkiego Króla.
W tym feralnym roku ceremoniał namaszczenia głowy Wielkiego Króla miał normalny przebieg. Ale zawsze zdarza się coś śmiesznego, kiedy zgromadzą się przyjaciele króla. Tym razem rozbawił towarzystwo Demaratos. Był pijany i wyrażał się bardziej niż zazwyczaj kwieciście, żeby nie powiedzieć zuchwale. Poprosił Wielkiego Króla o prawo uroczystego wkroczenia do Sardes z koroną królewską na głowie, „jako że wciąż jestem królem Sparty”.
Na chwilę Kserksesa zbiła z tropu aż taka bezczelność, za którą w innych okolicznościach groziłaby kara śmierci. Na szczęście Megabazos uratował sytuację mówiąc:
– Demaratos ma pustą głowę. Korona się na niej nie utrzyma. – Wszyscy roześmieli się i niebezpieczeństwo minęło.
Kręcąc się wśród przyjaciół Kserkses rozdawał tylko to, co zwykle przy takich okazjach, i wszyscy byli zadowoleni. Po czym oddalił się do haremu. Nawiasem mówiąc, całkiem trzeźwy.
Lais znajdowała się w haremie i opowiedziała mi, co się potem zdarzyło.
– Królowa Amestris promieniała. Ucałowała ręce Wielkiego Króla. Zaczęła mu coś szeptać do ucha, jak gdyby jakieś czułe słówka. Wzdrygnął się przerażony. Donośnie zawołał: – Nie! – Ona powiedziała: – Tak. – Tym swoim słodkim dziecinnym głosikiem. Oboje wyszli z komnaty. Nikt nie wie, o czym mówili i co robili. Lecz Kserkses wrócił kredowoblady, a Amestris uśmiechnięta. Poprosiła Kserksesa o żonę Masistesa, a Kserkses musiał spełnić jej życzenie.
Amestris była dość przebiegła, by nie prosić o prawdziwą winowajczynię, żonę następcy tronu. Dziewczyna miała królewską krew, matka nie. Zresztą Amestris uważała, że to matka ponosi pełną odpowiedzialność za romans Kserksesa z synową.
Kserkses posłał po Masistesa; błagał go, by rozwiódł się z żoną. Ofiarował mu nawet na jej miejsce jedną ze swoich córek. Masistes, nie mający pojęcia, co się stało, oznajmił Kserksesowi, że byłoby śmieszne z jego strony, gdyby opuścił matkę swych dorosłych dzieci.
Kserkses wpadł w gniew i bracia się pokłócili. Masistes odchodząc powiedział:
– Panie, jeszcze mnie nie zabiłeś.
Po powrocie do domu Masistes znalazł tam swoją żonę. Jeszcze żyła. Ale miała obcięte piersi, wyrwany język, wykłute oczy. Masistes wraz z synami uciekł do swojej satrapii do Baktrii, gdzie chciał wzniecić bunt. Uciekinierów dognano i Masistesa wraz z jego całą rodziną stracono.
Na ogół ludzie nie wiedzą, że Kserkses nigdy już nie odezwał się do Amestris ani nie postawił stopy w trzecim domu. Ciekawe, że w żadnej mierze nie zmniejszyło to władzy królowej. Nadal mieszała się do polityki. Nadal rządziła – wciąż rządzi – Persją. Co jeszcze dziwniejsze, niebawem nawiązała znakomite stosunki z żoną następcy tronu. Bo też Amestris potrafi oczarować każdego, zwłaszcza swoich trzech synów. A spośród tej trójki najczulsza i najbardziej pomocna okazała się dla średniego – naszego obecnego Wielkiego Króla Artakserksesa. W sumie, Atossa dobrze wybrała swoją następczynię.
Następne dwanaście lat to najszczęśliwszy okres mego życia. To prawda, że byłem już mężczyzną w średnim wieku. To prawda, że mój przyjaciel Kserkses odsunął się od świata. Mimo to wciąż jeszcze wspominam owe czasy jako niezwykle piękne. Nie doszło do żadnych poważniejszych wojen i życie na dworze było bardziej, niż kiedykolwiek pełne uroku. Nigdy przedtem ani potem panie z haremu nie cieszyły się taką swobodą. Te, które chciały mieć kochanków, nie napotykały na zbyt wielkie trudności. Kserksesa, jak sądzę, bawiły w jakiś przewrotny sposób te intrygi. I na pewno, dopóki dama nie zachowywała się wyzywająco, traktował to pobłażliwie.
Tylko królowa Amestris stała poza wszelkim podejrzeniem. To znaczy, nie miewała przygód z mężczyznami. Była o wiele za sprytna, żeby dać Kserksesowi powód do powołania się na prawo Arjów. Ale wdała się w długi, bardzo dyskretny romans z eunuchem Aspamitresem.
Córka królowej, Amytis, nie okazała się tak mądra jak jej matka. Jawnie brała sobie kolejnych kochanków, co doprowadzało do pasji jej męża Megabazosa. Kiedy poskarżył się Kserksesowi, ten jakoby odpowiedział:
– Nasza córka może robić, co jej się podoba. Megabazos miał podobno spytać:
– A jeśli spodoba jej się złamać nasze najstarsze prawa, pozwolisz jej na to?
I Kserkses odrzekł:
– Skoro jest z rodu Achemenidów, nie może złamać naszych praw. Patrząc wstecz uświadamiam sobie, że owa wymiana słów – taka lub inna w tym rodzaju – zapowiadała początek końca. Następca tronu Dariusz nienawidził Kserksesa za to, że uwiódł mu żonę. Megabazos był wściekły, że ojciec pobłaża zdradom Amytis. Poza tym przed paru laty jeden z członków rodziny królewskiej uwiódł dziewiczą wnuczkę Megabazosa. Tym razem Kserkses podjął energiczne środki. Rozkazał wbić na pal uwodziciela. Ale harem stanął w obronie przestępcy. Żeby przypodobać się pałacowym damom, Kserkses kazał Sataspesowi – tak nazywał się uwodziciel – opłynąć Afrykę, co dotychczas udało się rzekomo tylko Fenicjanom. Przez rok czy dwa Sataspes ukrywał się w północnej Afryce. Po czym wrócił do Suzy utrzymując, że okrążył cały ląd afrykański. Nikt mu nie uwierzył i został stracony. Megabazosa bynajmniej to nie zadowoliło. Chciał odwetu natychmiast, nie po upływie dwóch lat. W końcu sama królowa poczuła się urażona i za sprawą Amestris nimb królewski przeszedł na jej syna.
Jesienią dwudziestego pierwszego roku panowania Kserksesa przebywałem z Lais w Troadzie. Kserkses podarował Demaratosowi sporą posiadłość ziemską i dawny król Sparty był teraz bardziej perskim hodowcą koni niż greckim konspiratorem – zmiana pod każdym względem na lepsze. Chociaż Demaratos i Lais żyli ze sobą jak mąż i żona, Lais nie chciała go poślubić. Zbyt lubiła swobodę. Nie chciała też dzielić pokaźnego majątku, który zgromadziła przez lata dzięki przyjaźni z Atossą. – Przychodzę i odchodzę, kiedy chcę – mawiała i niewątpliwie mawia do dzisiaj, jeżeli jeszcze żyje na Tasos.
Oglądaliśmy w stajniach Demaratosa nowo nabytego arabskiego ogiera. Był chmurny, szary poranek i południowy wiatr niósł zapach piasku. Od strony domu nadszedł służący wołając:
– On nie żyje!
I skończyły się piękne czasy.
O ile wiem, odbyło się to mniej więcej tak: Z błogosławieństwem królowej Aspamitres i dowódca gwardii Artabanos zabili Kserksesa podczas snu – łatwe zadanie, jako że Kserkses od lat nie kładł się do łóżka nie wypiwszy uprzednio pół tuzina butelek wina z Helbonu. Zabili też jego woźnicę i szwagra, Patiramfesa.
W noc morderstwa następca tronu Dariusz przebywał w domku myśliwskim na drodze do Pasargady. Kiedy oznajmiono mu, co się stało, pospieszył do Suzy, wprost w zasadzkę. Wszyscy wiedzieli, że Dariusz nie tylko nienawidzi ojca, lecz że, co całkiem zrozumiałe, chce zostać Wielkim Królem. Spiskowcy rozpuścili więc wiadomości, że to na rozkaz Dariusza Patiramfes zamordował Wielkiego Króla, co z kolei zmusiło lojalnego Artabanosa do zabicia Patiramfesa.
Następnie spiskowcy udali się do osiemnastoletniego Artakserksesa i powiedzieli mu, że jego brat Dariusz ponosi odpowiedzialność za śmierć ich ojca. Jeśli Artakserkses przystanie na egzekucję brata, uczynią go Wielkim Królem. Mam powody przypuszczać, że Artakserkses już wówczas dokładnie wiedział, co i jak się stało. Lecz Artabanos miał pod sobą gwardię pałacową i Artakserkses był bezsilny. Postąpił tak, jak mu kazano. Nazajutrz, kiedy Dariusz przybył do Suzy, Artabanos go uwięził. Uznany przez strażników prawa za królobójcę został stracony.
Nie mam pojęcia, jaką właściwie rolę odegrała królowa w egzekucji swego najstarszego syna. Chociaż zgodziła się na zamordowanie Kserksesa, nie wierzę, by miała cokolwiek wspólnego ze śmiercią Dariusza. Sądzę, że wydarzenia spowodowane przez nią, wymknęły się spod jej wpływu. Wiem, że kiedy przez swoich szpiegów dowiedziała się o planach Artabanosa, który chciał usunąć Artakserksesa, żeby zagarnąć tron Wielkiego Króla, wezwała Megabazosa i zawarła z nim tajne przymierze. Jako wódz armii Megabazos był potężniejszy nawet niż dowódca gwardii Artabanos. I choć przystał na zabicie Kserksesa, pozostał wierny dynastii.
Z połową korpusu armii Megabazos zgniótł gwardię pałacową, Artabanos zginął, Aspamitresa pojmano. Marszałek dworu liczył na to, że jako kochanek królowej ujdzie z życiem. Lecz próbował obalić Achemenidów, i Amestris nie posiadała się z gniewu. To ona właśnie wydała rozkaz, żeby umieścić Aspamitresa w tak zwanej „łodzi”, czymś w rodzaju drewnianej trumny, która pokrywa tułów, podczas gdy kończyny i głowa wydane są na pastwę słońca i wiatru, robaków i gadów. Ze wszystkich sposobów umierania śmierć w „łodzi” uważana jest za sposób najpowolniejszy i najbardziej okrutny – prócz oczywiście umierania ze starości.
Ja, Demokryt, syn Atenokritosa, pragnę w tym miejscu wpisać w opowieść mojego ciotecznego wuja, Cyrusa Spitamy, rozmowę, którą odbyłem z nim w godzinę mniej więcej po tym, jak podyktował mi historię śmierci Kserksesa. Jako dobry wyznawca Zoroastra myślał, że udzielił odpowiedzi na wszystkie zasadnicze pytania. Był jednak zbyt inteligentny, by nie zważać na przeciwne argumenty. Chociaż nie wątpię, że wolałby, abym nie przytaczał jego ówczesnych słów, winny jestem, moim zdaniem, nie tylko jego pamięci, lecz także naszym wspólnym dociekaniom relację z tego, co powiedział.
Poszliśmy na przechadzkę po agorze. Była pełnia lata i wielki upał. Niebo wyglądało jak zrobione z metalu posiniałego od gorąca i miasto z białej jak kości gliny sprawiało wrażenie opustoszałego. Ateńczycy obiadowali w domu lub chronili się przed skwarem w gimnazjonach. O tej porze dnia mój wujek najbardziej lubił spacerować po mieście. – Nie ma Ateńczyków! – powtarzał. – Nie ma hałasu. Nikt nie wrzeszczy. – Dzięki sposobowi, w jaki się ubierał, nigdy się nie pocił.
W wiele lat później podczas swojej podróży do Persji ubierałem się jak Persowie; i odkryłem, że w lekkich szatach, które nie dotykają ciała, człowiekowi jest chłodno w najskwarniejsze dni.
Pod portykiem Odeonu Cyrus postanowił usiąść w cieniu. Zawsze dokładnie wiedział, gdzie się znajduje, czy to na agorze, czy gdziekolwiek, gdzie choć raz go zaprowadzono. Rozsiedliśmy się wygodnie na stopniach Odeonu. Naprzeciw nas wznosił się Likabet, wyglądający jeszcze dziwniej niż zwykle, jak wyszczerbiona skała, którą zrzucił tu jeden ze starożytnych tytanów. Racjonalni Ateńczycy żywią irracjonalną niechęć do tej góry. Jakoby dlatego, że gnieżdżą się tam wilki. Ale moim zdaniem nie lubią jej, bo nie pasuje do krajobrazu.
– Od powrotu z Chin wiedziałem, że to się krwawo skończy. Dlatego odsunąłem się od dworu. Nie potrafiłem jednak odsunąć się od Kserksesa. Był dla mnie więcej niż bratem, bliźniakiem, moim drugim ja. Od jego śmierci jestem tylko połową tego, czym byłem.
– Podczas gdy on… czym jest?
– Wielki Król przebył most Czinwat. – Cyrus nie powiedział nic więcej, zresztą trudno coś więcej powiedzieć.
– Załóżmy – rzekłem – że nie ma mostu Czinwat ani Mądrego Pana…
– Jakże ja mogę coś takiego zakładać? – Jednakże starzec zbyt wiele czasu poświęcał na tego rodzaju rozmyślania, by nie interesowała go moja odpowiedź.
– Zoroaster głosi, że był czas, kiedy Mądry Pan nie istniał. Czy więc nie jest możliwe, że po śmierci idziemy właśnie tam, gdziekolwiek to jest, skąd przybył Mądry Pan?
Cyrus pogwizdywał osobliwą melodyjkę, która musi mieć jakieś znaczenie religijne, gwizdał ją bowiem zawsze, kiedy napotykał lukę lub sprzeczność w naukach Zoroastra. Nawiasem mówiąc, miał prawie wszystkie zęby i żadnych trudności z jedzeniem.
– Na to pytanie – odezwał się w końcu – nie ma odpowiedzi.
– Może wobec tego ludzie Wschodu słusznie uważają, że nie ma odpowiedzi na pytanie dotyczące stworzenia świata? – W istocie teraz już znam tę odpowiedź, ale w owym czasie byłem jeszcze ciemny. Wyruszałem dopiero na poszukiwania, do których smutnego końca Cyrus już dotarł. Smutnego, ponieważ to najważniejsze ze wszystkich pytań pozostało – dla niego – bez odpowiedzi.
Starzec siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami i gwizdał; palcami bladej dłoni mocno skręcał kosmyk brody, co zawsze świadczyło że jest głęboko pogrążony w myślach.
– Mylą się – rzekł wreszcie. – Wszystko, czego jesteśmy świadomi, gdzieś się zaczyna i gdzieś się kończy. Jak linia nakreślona w piasku. Jak… kawałek sznura. Jak życie ludzkie. Ci na wschodzie usiłują połączyć końce linii. Zrobić koło. Bez początku. Bez końca. Ale zapytaj ich, kto nakreślił koło. Nie mają odpowiedzi. Wzruszają ramionami. Mówią: Ono istnieje. Myślą, że krążą w kółko. l że zawsze będą krążyli. Bez kresu! Bez nadziei! – Ostatnie słowo wykrzyknął; wstrząsnął nim dreszcz na samą myśl o bezkresnym trwaniu. – My widzimy ściśle określony początek. Ściśle określony koniec. Widzimy i dobro, i zło jako dwie nieodzowne, przeciwne sobie zasady. Dobro jest nagradzane po śmierci, zło zaś karane. Jedność może zostać osiągnięta dopiero na końcu końców.
– Który jest początkiem… czego?
– Doskonałości. Boskości. Stanu, jakiego nie znamy.
– Ale w tej koncepcji jest skaza. Zoroaster nie wie, dla jakiego celu stworzony został Mądry Pan.
– Niemniej został stworzony. Jest. Będzie. Jednakże… – Starzec szeroko otworzył ślepe oczy. – Czegoś tu brak. Czego nie znalazłem nigdzie na tej ziemi w ciągu długich lat mojego życia. – W ten sposób Cyrus sam przyznał, że jego poszukiwania skończyły się niepowodzeniem. Lecz tak szczegółowo opisując swoją porażkę, pomógł mi zrozumieć to, czego sam pojąć nie zdołał – umożliwił mi zrozumienie natury wszechświata.
Nie wiem dokładnie, do jakiego stopnia starzec wierzył w prymitywną teologię swego dziadka. Bóg, który stworzyłby świat po to, by go dręczyć, musiałby, jak z tego wynika, być absolutnie zły. Innymi słowy, Mądry Pan wcale nie stworzył Areimaniosa. Mądry Pan jest Areimaniosem. To jasne, jeśli wyciągnąć ostateczne wnioski z logiki, tak to nazwijmy, przekazu Zoroastra.
Na dobro Cyrusa Spitamy trzeba przypisać, że był głęboko przejęty tym, co usłyszał na Wschodzie. Chociaż nadal występował jako zwolennik dualizmu, zdarzało mu się, w chwilach zwątpienia, zachowywać tak, jakby myślał, że ostatecznie krąg może jest lepszym symbolem naszej kondycji niż prosta linia, która ma początek i koniec.
W gruncie rzeczy nie ma ani prostej linii, ani kręgu. Lecz, by zrozumieć naturę rzeczy, człowiek musi przekroczyć granice obecnej dziecięcej fazy ludzkiej egzystencji. Trzeba porzucić bogów i demony wraz z wyobrażeniami dobra i zła, które mają może znaczenie w codziennym życiu, ale nie znaczą nic dla materialnej jedności cząstek materii, która jest tworzywem wszystkich rzeczy i czyni z nich jedność. Materia jest wszystkim. Wszystko jest materią.
Uczestniczyłem w uroczystościach koronacyjnych Artakserksesa. Choć przywrócono mi łaskawie godność Przyjaciela Króla, nie usiłowałem z tego korzystać. Młodzi władcy nie lubią pozostałości po poprzednim panowaniu, byłem więc gotów usunąć się do mych włości na południe od Halikarnasu. Moja działalność publiczna dobiegła końca. Tak w każdym razie przypuszczałem.
Tuż przed mym wyjazdem z Persepolis wezwał mnie Wielki Król. Przestraszyłem się naturalnie. Kto przeciw mnie naintrygował? Takie pytanie stawia sobie zawsze człowiek, kiedy woźny podnosi urzędową laskę i recytuje:
– Pan wzywa swego niewolnika. Pójdź ze mną.
Artakserkses siedział w pałacu zimowym w małej kancelarii. Nie pamiętam, dlaczego nie zamieszkał w nowym pałacu Kserksesa. Przypuszczam, że jak prawie wszystkie budowle jeszcze go nie wykończono.
W wieku osiemnastu lat Artakserkses był przystojnym, choć wątłym młodzieńcem. Ponieważ dopiero zaczęła mu się sypać broda, jego twarz miała wygląd nieco dziewczęcy. W dzieciństwie przeszedł chorobę, która dotknęła jego lewe ramię i nogę. W rezultacie prawą rękę ma znacznie dłuższą niż lewą. Stąd kiedy mówiąc o tym Wielkim Królu nie chcemy wymieniać jego imienia, nazywamy go Długorękim.
Na prawo od krzesła Wielkiego Króla stał nowy dowódca gwardii, Roksanes, groźna postać, jeden z tych, którzy wyróżnili się w wojnach greckich. Po lewej stronie urodziwy lekarz, Apollonides: cieszył się wielkimi łaskami, ocalił bowiem ostatnio życie Wielkiemu Królowi, wyleczywszy go z długotrwałej gorączki.
Jak zwykle Artakserkses był dla mnie uprzejmy i jak zwykle w jego obecności czułem się speszony, widząc oczy Kserksesa osadzone teraz w całkiem odmiennej twarzy. Jak gdyby mój najdroższy przyjaciel spoglądał na mnie spoza twarzy swego syna.
– Potrzebujemy cię, Przyjacielu Króla. – Głos chłopca brzmiał jeszcze słabo po chorobie.
Wyraziłem gotowość oddania życia dla nowego pana. Artakserkses przystąpił od razu do rzeczy.
– Wdowa po Artabanosie to Greczynka. Dlatego Artabanos dał u siebie schronienie greckiemu banicie. Byłeś bliski mojemu ojcu, Wielkiemu Królowi, i jesteś także w połowie Grekiem, chcę więc, żebyś przetłumaczył mi to, co ten człowiek ma do powiedzenia, a potem wydasz o nim opinię.
Po czym Artakserkses dłonią krótszej, lewej ręki klasnął w dłoń dłuższej ręki, prawej. Cedrowe drzwi rozwarły się i dwaj woźni wprowadzili przed oblicze króla niskiego, krępego mężczyznę. Przez długą chwilę wbrew protokółowi ów człowiek i Wielki Król spoglądali na siebie. Wreszcie powoli mężczyzna przykląkł i równie powoli złożył głęboki ukłon.
– Kim jesteś, Greku? – spytał Artakserkses. Z podłogi dobiegła odpowiedź.
– Jestem Temistokles, syn Neoklesa. Jestem tym ateńskim wodzem, który zniszczył flotę Wielkiego Króla Kserksesa.
Artakserkses spojrzał na mnie. Nieco drżącym głosem przetłumaczyłem te zdumiewające słowa. Lecz ku mojemu zaskoczeniu Artakserkses się uśmiechnął.
– Powiedz mu, żeby wstał. Nie co dzień zdarza nam się przyjmować tak sławnego wroga.
Temistokles podniósł się z klęczek. Gęste siwe włosy zarastały mu czoło, kończąc się o trzy palce nad prostymi, ciemnymi brwiami ocieniającymi czarne, błyszczące, czujne oczy. Najwyraźniej nie lękał się Wielkiego Króla ani nikogo innego. Lecz był taktowny, bystry, przewidujący.
– Dlaczego Artabanos nie przedstawił cię mojemu ojcu?
– Bał się, panie.
– Ale ty się nie boisz? Temistokles potrząsnął głową.
– Nie mam powodu do obaw. Dwa razy dobrze przysłużyłem się twemu ojcu.
– Mój ojciec nie uważał utraty jednej trzeciej swojej floty pod Salaminą za najlepszą przysługę. – Artakserkses wyglądał na rozbawionego.
– Nie, panie. Lecz tuż przed bitwą przesłałem wiadomość Wielkiemu Królowi. Uprzedziłem go, że flota grecka szykuje się do ucieczki i że teraz powinien uderzyć.
– Uderzył. I nic nie wskórał.
– Uderzył, panie, i wygrałby bitwę, gdyby nie zdrada fenickich kapitanów.
Była to jednocześnie prawda i nieprawda. Ma się rozumieć, nie zamierzałem przekraczać swoich skromnych uprawnień tłumacza. Artakserkses wysłuchał uważnie mojego dosłownego przekładu, po czym skinął głową.
– Jaką jeszcze przysługę wyświadczyłeś memu ojcu?
– Przesłałem mu ostrzeżenie, że okręty greckie zamierzają zniszczyć most między Azją a Europą.
– To prawda – rzekł Artakserkses. I tym razem odpowiedź była jednocześnie prawdziwa i nieprawdziwa, a także typowa dla chytrego Greka. Temistokles chcąc, żeby Grecy nie ustępowali i pokonali Persów, skłonił Kserksesa do zaatakowania ich; w ten sposób zmusił Greków do walki o życie – co uczynili. Po czym Fenicjanie zdezerterowali i Grecy wygrali bitwę, a raczej ściśle mówiąc, Persowie ją przegrali. Stanowiło to dla Greków taką samą niespodziankę jak dla Persów. Ostrzeżenie, że most przez Hellespont ma ulec zniszczeniu, okazało się mistrzowskim posunięciem Temistoklesa. Chciał, żeby Kserkses opuścił Europę. Jak powiedział swoim przyjaciołom tu, w Atenach: „Bez względu na sytuację nie zniszczcie mostu. Jeśli nie damy Kserksesowi wrócić do Persji, będziemy mieli w Grecji wolno puszczonego lwa. Odetnijmy odwrót Wielkiemu Królowi, a wyjdzie spod złotego parasola z mieczem w dłoni i najpotężniejszą armią świata za sobą.”
W ten sposób Temistokles potrafił przysłużyć się zarówno Grekom, jak i Persom. Ale ponieważ wdzięczność to rzecz Grekom obca, Temistokles został skazany na wygnanie. Później, kiedy Pauzaniasz próbował zainteresować go planem podboju Grecji, odmówił udziału w zmowie. Można by powiedzieć, że postąpił nie po grecku. A może nie ufał Pauzaniaszowi. Niestety, wieloznaczne listy Temistoklesa do Pauzaniasza ujawniono na rozprawie przeciw temu ostatniemu i Ateńczycy wezwali Temistoklesa do powrotu; chcieli go skazać za zdradę na śmierć. Uciekł więc do Persji do Artabanosa, którego żona była krewną jego matki. Dodam jeszcze, że pochodziła z Halikarnasu.
W związku z wysoce osobliwym prawem, które niedawno wydał Perykles – że nie można być obywatelem Aten, jeśli oboje rodzice nie urodzili się w tym mieście – warto odnotować, że dwaj najwięksi wodzowie ateńscy, Temistokles i Kimon, nie mogliby mieć obywatelstwa ateńskiego. Matki ich obu były cudzoziemkami.
– Opowiedz nam – rzekł Wielki Król – o tym uprzykrzonym Greku, który uprawia piractwo na naszych wodach.
– Piractwo, panie? – Temistokles nie nabrał jeszcze biegłości w interpretowaniu wymijającego stylu naszych Wielkich Królów: udają oni zawsze, że nie wiedzą, jak się kto nazywa i skąd pochodzi. Królowa Atossa do końca życia utrzymywała, że Ateny leżą w Afryce, a ich mieszkańcy to czarne jak węgiel karły.
– Na Eurymedonie. – Artakserkses wymówił tę nazwę z ponurą precyzją. Wielki Król znał tę rzekę. Wszyscy Persowie ją znają. Grecy, którzy chełpią się wspaniałymi zwycięstwami pod Maratonem, Salaminą i Platejami, nie zdają sobie sprawy, że żadna z tych bitew nie miała dla Persów najmniejszego znaczenia. Fakt, że Grecy zdołali obronić się w spalonych miastach Attyki, nie przysporzył im chwały wojennej. Ale zwycięstwo Kimona u ujścia Eurymedonu do głębi wstrząsnęło Persją. Właściwie często przychodziło mi na myśl, że walne zwycięstwo odniesione przez Kimona na ziemi perskiej stało się początkiem końca Kserksesa. Od tego momentu zarysowała się zbieżność polityki haremu z polityką armii i los Wielkiego Króla został przesądzony.
– Kimon, syn Miltiadesa… – zaczął Temistokles.
– Naszego wiarołomnego satrapy. – Persowie nigdy nie zapomną, że Miltiades przez tyle lat był wiernym niewolnikiem Wielkiego Króla, szczęśliwym posiadaczem rozległych włości nad Morzem Czarnym.
– … zwycięzcy spod Maratonu.
– Gdzie to jest? – Artakserkses zmrużył oczy tak podobne do oczu ojca.
– Miejscowość bez znaczenia. – Jako tłumacz mogłem obserwować żywy umysł Temistoklesa w akcji. Wyrobiwszy sobie zdanie o Wielkim Królu, dostroił odpowiednio własny styl. – Ten pirat, panie, jest w każdym razie i moim wrogiem.
– Któż może pochwalać piractwo? – Artakserkses spojrzał na Roksanesa, aż zesztywniałego z niechęci do człowieka, którego zawsze nazywał greckim gadem.
– W Atenach, panie, są dwa stronnictwa. Jednemu z nich zależy ze wszech miar na pokoju z królem królów. Ja do niego należę. Mamy po naszej stronie prosty lud. Przeciw nam są posiadacze ziemscy, którzy obalili tyranów. Dziś Kimon jest tym, czym ja byłem wczoraj, dowódcą Aten, a sprawa ludu ucierpiała, odkąd mnie skazano na wygnanie.
– Przecież nie wygnano by cię, gdyby większość prostych ludzi nie głosowała przeciw tobie. – Artakserksesa rozdzierały dwa przeciwstawne uczucia: chęć dalszego udawania, że nie zna tego nieważnego afrykańskiego miasteczka i naturalna u bardzo młodego chłopca ambicja postawienia na swoim i popisania się inteligencją. Kserkses nigdy nie popełniał tego błędu; może powinien był.
– Tak, panie. Ale zbuntowali ich przeciwko mnie antyperscy konserwatyści. Rozgłoszono, że razem z Pauzaniaszem spiskowałem przeciw państwom greckim. Zresztą, jak może słyszałeś, panie, Grecy szybko tracą sympatię do swoich przywódców. To, że stanąłem na czele ludu, wcale nie znaczy, że lud lubił mnie i chciał, bym mu przewodził.
– Teraz jesteś wygnańcem, a ten pirat napada na ziemie naszego imperium. Co robić?
– Mam pewien plan, panie.
Ze wszystkich Greków, z którymi się zetknąłem, Temistokles był najchytrzejszy. Jeśli czegoś chciał, zawsze znajdował sposób, żeby postawić na swoim – przynajmniej raz. Był z niego istny Odyseusz. Poprosił o roczną zwłokę, zanim wyjawi swój plan Wielkiemu Królowi; musi nauczyć się perskiego, gdyż – Wasz język podobny jest do waszych niezrównanych dywanów, zawiły, subtelny, piękny. Nie mogę powierzyć moich myśli nawet najzdolniejszemu tłumaczowi.
Wielki Król ofiarował ów rok Temistoklesowi. Ofiarował mu także wspaniałą posiadłość w Magnezji. Po czym ofiarował mu swą dłuższą rękę do ucałowania i kazał odejść.
Kiedy Temistokles oddalił się, Artakserkses klasnął w dłonie, mocno się zarumienił i krzyknął:
– Mam go! Mam tego Greka!
Jak się z czasem okazało, Temistokles nie miał żadnego specjalnego planu; po prostu radził, żeby poczekać na nieuchronne wygnanie z Aten Kimona, co stało się w cztery lata później. Przez ten czas Temistokles nie tylko nauczył się mówić po persku bez akcentu, lecz również uzyskał nominację na namiestnika Magnezji. Zlecono mu też budowę nowej floty i wyszkolenie naszych żeglarzy na sposób grecki.
W owej epoce perskie okręty były to pływające fortece, nieporęczne w bitwie i podatne na pożary. Temistokles unowocześnił perską flotę.
Czy Temistokles powiódłby wyprawę przeciw własnemu narodowi? Konserwatyści tu w Atenach sądzą, że takie były jego zamiary. Elpinika na pewno uważa go za zdrajcę. Lecz Elpinika wierna jest chlubnej pamięci swego brata Kimona. Moim zdaniem, Temistokles pragnął tylko jednego: żyć i umrzeć w spokoju i dobrobycie – co się zresztą stało. W pięć lat po pojawieniu się na dworze Temistokles umarł. Krążyły pogłoski, że popełnił samobójstwo. Osobiście pewien jestem, że się nie zabił. Wielcy ludzie z reguły nie żyją długo po rozstaniu z narodem, którego byli ozdobą.
W ciągu dziesięciu lat po wygnaniu Kimona potęga Aten wyraźnie podupadła. Próbę najazdu na Egipt zdusił w zarodku Megabazos. W istocie wszystkie przedsięwzięcia tak zwanej partii ludowej zakończyły się fiaskiem, prócz podboju pobliskiej wyspy Eginy i jednej czy dwóch zwycięskich potyczek w okolicach Aten. Bez Temistoklesa i Kimona Ateny nie odgrywały i nie odgrywają szczególnie doniosłej roli w świecie.
Po powrocie Kimona z wygnania powierzono mu dowództwo floty. Ale zmarnował swoje najlepsze lata. Co gorsza, Ateńczycy też je zmarnowali. Kiedy Kimon umarł na Cyprze, skończyło się imperium ateńskie, i teraz imperium perskie jest bezpieczne. Efialtes i Perykles to kiepskie namiastki owych herosów.
Nie powtarzaj, Demokrycie, nikomu tych refleksji; ludzie mogliby nie zgodzić się ze starcem, który zobaczył więcej ze świata, niż kiedykolwiek zamierzał i miał ochotę zobaczyć.
Moje ostatnie lata w Persji uważałem po prostu za moje ostatnie lata w ogóle. Życie na uboczu sprawiało mi przyjemność. Nie bywałem w Suzie. Spędzałem czas na robieniu notatek dla drugiej izby kancelarii. Pisałem o szlaku jedwabnym, Chinach, Adźataśatru. Dziękowano mi uprzejmie za moje relacje i z miejsca odsyłano je do domu ksiąg.
Często spotykałem się z gminą zoroastryjską. Teraz, kiedy zestarzałem się, traktowano mnie z respektem. Ale nie udało mi się ani na chwilę zainteresować zoroastryjczyków pewnymi pojęciami na temat istnienia i nieistnienia boga, z którymi zetknąłem się na wschodzie. Spostrzegłem też, raczej z rezygnacją niż niepokojem, że prosta jednolitość Mądrego Pana ulega naruszeniu. Dawne bogo-demony wracają pod postacią aspektów Jedynego, który jest Dwoma, lecz znowu będzie Jednością, gdy skończy się czas długiego panowania. Bogo-demony nie kapitulują łatwo. Ostatnio Wielki Król wzniósł ołtarz na cześć Arty, czyli Cnoty, jakby ta cecha była sama w sobie bogiem.
Wygnanie Kimona miało jeden dobry skutek – oczywiście dla Persji. Póki Kimon rządził w Atenach, nie istniały widoki na pokój pomiędzy imperium a ligą państw greckich. Lecz gdy Kimona obalono, przywódca stronnictwa demokratów, Efialtes, szybko przywrócił władzę zgromadzeniu ludowemu. A kiedy Efialtesa zabito za jego trudy, przywództwo objął młody Perykles, którego pierwszym posunięciem było zawarcie pokoju z Persją. Wysłał do Persepolis poselstwo, na którego czele stanął Kallias.
Właśnie wtedy, w sześćdziesiątym roku życia, kazano mi się stawić u Wielkiego Króla w Persepolis. Byłem spokojny. Bo też nie martwię się już ani nie lękam, kiedy wzywa mnie ktoś potężny – dotyczy to także naszego tutejszego możnowładcy, Peryklesa. Śmierć jest blisko, królowie daleko, żeby sparafrazować Konfucjusza.
Nie odwiedzałem Persepolis od koronacji Artakserksesa.
Stawiwszy się w pałacu zimowym stwierdziłem, że nie zna mnie tu nikt, prócz kilku eunuchów w drugiej izbie kancelarii. Popłakali się na mój widok. Eunuchowie na starość stają się sentymentalni. Ja nie. Raczej odwrotnie. Lecz niewątpliwie jest prawdą, że my, starcy, to wszystko, co pozostało z czasów Dariusza i szczytowej potęgi Persji. Mamy o czym plotkować, jeśli nie nad czym płakać.
Dano mi nadzwyczaj zimną i niewygodną komnatę w pałacu Kserksesa, wciąż jeszcze wówczas – a na pewno i dzisiaj – nie wykończonym; moich służących zakwaterowano w budach, które wyrosły za murami otaczającymi pałac królewski.
Prawdę mówiąc, może i liczyłem trochę, że zostanę skazany na śmierć za jakąś urojoną zbrodnię. Po pierwsze, traciłem wzrok, co zmusza człowieka do uważnego słuchania innych, a trudno o bardziej wymyślne okrucieństwo. Po drugie… mój czas już minął. Niestety, okazało się, że jestem w łaskach.
Wezwał mnie nie Wielki Król, lecz matka króla, Amestris. Amestris urządziła z olśniewającym przepychem trzeci dom haremu. Chociaż pomieszczenia są małe, udało jej się bogato je przyozdobić.
W komnacie, w której mnie przyjęła, całe ściany pokrywały płytki ze złotej blachy, wykrojone w kształcie liści lotosu. Sama otuliła się w szatę jak gdyby z podobnej tkaniny. Po wyjściu służących zostaliśmy sami. Uznałem to za dowód szacunku dla mojego podeszłego wieku.
– Jesteś ostatni – szepnęła Amestris i zarumieniła się.
Po trzech dniach pobytu na dworze przywykłem już, że ludzie z czcią obwołują mnie ostatnim. Wydałem z siebie szereg starczych pomruków mających przekonać królowę, że nie tylko jestem ostatni, ale że niebawem i tego ostatniego zabraknie. A kto następny, pomyślałem, odejdzie po mnie? Może Amestris? Nie starzała się dobrze. Schudła i jej ładna dawniej twarz się pomarszczyła. Mimo to prawie się nie malowała. Groteskowa maska Atossy z ostatnich lat jej życia wpłynęła, jak sądzę, ostrzegawczo na synową.
– Siadaj – powiedziała; świadczyło to, że w jej oczach stoję już nad grobem. Ponieważ byłem, jestem, trochę kulawy, z wdzięcznością opadłem na stołek obok jej krzesła z kości słoniowej. Pachniała myrrą. Tą najkosztowniejszą z maści tak grubo nasmarowano jej ciało, że pomarszczona blada skóra miała osobliwy opalizujący połysk. – Kochałeś mego męża, Wielkiego Króla. – Łzy napłynęły jej do oczu. Myślę, że była całkiem szczera. Ostatecznie, można udzielić zgody na zamordowanie ukochanego człowieka. Ja nie mógłbym, ale Achemenidzi mogą i robią to. – Poza nami nie ma już nikogo z tych, co go kochali. Jesteśmy ostatni.
Nareszcie nie byłem jedynym okazem wymierającego gatunku. Postanowiłem jednak okazać takt.
– Bez wątpienia nasz Wielki Król, jego bracia i siostry…
– Dzieci nie czują tego co my. – Przerwała mi ostro. – Znałeś Kserksesa jako człowieka i przyjaciela. Ja znałam go jako małżonka. O n i znali tylko Wielkiego Króla. Zresztą dzieci są bez serca. Czy sam tego nie doświadczyłeś?
– Nie znam moich dzieci.
– Myślisz o tych dwóch synach, których zostawiłeś w Indiach?
– Tak, Wielka Królowo. – Jak o każdym człowieku związanym z dworem, tak i o mnie w domu ksiąg zgromadzono wszelkiego rodzaju informacje zbierane latami przez tajnych agentów. Zastanowiło mnie nagle, dlaczego Amestris zadała sobie trud zajrzenia do moich akt. Zrobiło mi się trochę nieswojo. Chociaż wzdycham do śmierci, samo umieranie może mieć swoje niemiłe strony.
– Żyli jeszcze w ubiegłym roku. Kancelaria otrzymała dość szczegółowe sprawozdanie od naszej misji handlowej w Śrawasti. Ale twoja żona, Ambalika, umarła; kobiety w tym klimacie nie żyją długo.
– Niewątpliwie, Wielka Królowo. – Nie czułem nic. Dla mnie Ambalika umarła podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy z takim animuszem zaplanowała moją oficjalną śmierć.
– Po twoim wyjeździe Ambalika wyszła za mąż za swojego brata. Prawdę mówiąc, te ich obyczaje nie mieszczą mi się w głowie. Była przecież nadal twoją żoną. Dziewczyny są naturalnie zawsze najgorsze. – Amestris z wyrazem dezaprobaty podjęła temat dzieci. Własne dzieci przysparzały jej zmartwień. Nie było tajemnicą, że królowa matka nienawidzi swej córki Amytis, o której namiętnym romansie z pięknym Apollonidesem już wtedy wszyscy wiedzieli. Amestris wspominała jeszcze przez dłuższą chwilę Kserksesa, wreszcie przystąpiła do rzeczy. – Grecy chcą pokoju. Tak twierdzą.
– Którzy Grecy, Wielka Królowo? Skinęła głową.
– No tak, to jest zawsze problem. W tej chwili mamy tu dwa odrębne poselstwa. Jedno z Argos, miasta greckiego, które bardzo kochał Kserkses, jeśli ktoś może kochać coś tak… zmiennego jak miasto greckie. Drugie z Aten.
Musiałem zdradzić swoje zdziwienie. Amestris znowu skinęła głową.
– Nas też to zdziwiło. Sądzimy, że przybyli do nas w dobrej wierze. Ale kto może wiedzieć? Na czele poselstwa ateńskiego stoi Kallias, szwagier Kimona.
– Arystokrata?
– Tak. To znaczy wrogi Persom. Ale kimkolwiek byłby, został wybrany do rokowań z nami przez obecny rząd, demokratyczny. – Amestris mogła pozwolić sobie na wyrażanie się w sposób jasny, co jest niedozwolone Wielkiemu Królowi, który stale musi zachowywać się jak bóstwo nasycające sobą każdy atom rozmowy, lecz nigdy niczego nie precyzujące. Amestris przypomina raczej wysoko postawionego eunucha, z gatunku tych, co to ani na moment nie przerywają lektury raportów kancelaryjnych, znają tysiąc i jeden szczegółów na tysiąc i jeden tematów, ale często nie rozumieją sedna sprawy, co nigdy nie przytrafiło się Atossie. – Wnuk Hippiasza rozmawia z poselstwem Argiwów. – Amestris obdarzyła mnie swoim nieśmiałym uśmiechem. – Uważaliśmy, że nietaktem byłoby posłużyć się wnukiem tyrana jako pośrednikiem między nami a demokratami z Aten. Dogadzałoby nam więc, gdybyś ty negocjował z Kalliasem.
Posłusznie przyjąłem polecenie.
Od pierwszej chwili obaj z Kalliasem rozumieliśmy się znakomicie. Słuchałem jego opowieści o Maratonie i początkowo byłem nimi wręcz zachwycony. Potem już mnie nudziły. Dzisiaj znów mnie bawią. Tak niewiele w naszym życiu pozostaje niezmienne, że prawdziwą przyjemność sprawia ktoś, kto rok po roku opowiada ci o tych samych zdarzeniach w dokładnie tych samych słowach. W świecie, w którym wszystko jest płynne, nudziarstwo Kalliasa to wielkość stała.
Pokazałem Kalliasowi i innym członkom jego poselstwa Persepolis. Przejęli się należycie nie tylko bogactwem Persji – na co byli przygotowani – lecz i niezwykłymi cudami architektury, wzniesionymi przez Kserksesa. Wśród Ateńczyków znajdowali się dwaj budowniczowie. Jeden z nich przyjaźni się z Fidiaszem i pewien jestem, że tuż za naszym domem, pośród całego tego harmidru i złodziejstwa, wyrasta kopia pałacu zimowego w Persepolis jako symbol ateńskiego geniuszu.
Nie wolno mi wyjawiać szczegółów traktatu. Były tajne czternaście lat temu, kiedy zaczęły się rozmowy, i są tajne również teraz, kiedy pokój ma już moc obowiązującą, odkąd Kimon tak bardzo w porę umarł na Cyprze trzy lata temu. Mogę powiedzieć tylko, że każda ze stron zobowiązała się nie przekraczać swojej strefy wpływów. Persja ma trzymać się z dala od wybrzeży Morza Egejskiego, Ateny mają trzymać się z dala od Azji Mniejszej. Wbrew legendzie nie istnieje podpisany i przypieczętowany traktat, gdyż Wielki Król może układać się jedynie z równymi sobie. A ponieważ jest królem królów, nie ma równych sobie. Toteż może tylko okazać, że przystaje na traktat. W wyniku zdarzeń przy ujściu Eurymedonu Persowie odnosili się wciąż jeszcze wrogo do Greków, negocjacje więc utrzymano w tajemnicy. Jedynie Wielki Król, królowa matka i ja znamy wszystkie szczegóły.
W końcu, po śmierci Kimona i objęciu rządów przez Peryklesa, traktat został zatwierdzony przez obie strony, a mnie wysłano do Aten jako namacalny symbol naszej wspaniałej ugody. Miejmy nadzieję, że pokój okaże się trwalszy niż symbol, który nie ma zamiaru przeżyć jeszcze jednej zimy w tym strasznym mieście, w tym pełnym przeciągów domu, w tym obłąkanym państwie.
Ty pochowasz moje szczątki, Demokrycie. Chcę jak najszybciej powrócić do pierwotnej jedności. Co za dziwna pomyłka! Cytuję Mistrza Lao. Nie chodzi mi rzecz jasna o pierwotną jedność, lecz o Mądrego Pana, od którego przychodzą nasze dusze, do którego nasze dusze, oczyszczone z kłamstwa, wracają, gdy dobiegnie kresu czas długiego panowania.
Dla twojej uciechy, Demokrycie, powinienem wspomnieć, że podczas mojego ostatniego posłuchania u królowej matki oczarował mnie i zachwycił dwudziestojednoletni eunuch imieniem Artoksares. Był nam niesłychanie pomocny przy opracowywaniu szczegółów traktatu. Jeśli to prawda, że Amestris korzysta z jego nieco ograniczonych względów, pochwalam jej gust. Jest nie tylko inteligentny, lecz i piękny. Miał podobno też romans z Apollonidesem, kochankiem Amytis. Obawiam się, że pewnego dnia te dwie potężne damy zmierzą się ze sobą. Kiedy to nastąpi, będę po raz pierwszy i ostatni szczęśliwy, że jestem wygnańcem w Atenach.
<a l:href="#_ftnref7">*</a> Przełożył Stefan Srebrny, w Tragediach Ajschylosa PIW 1954. s 131 (przyp. red).