39735.fb2
Pojawiłem się na torze wyścigowym przed 4 gonitwą. Wreszcie musiało mi się poszczęścić. Na razie dreptałem w miejscu. Wyjąłem z kieszeni kartkę. Wcześniej zapisałem sobie na niej wszystko po kolei:
1. Dowiedzieć się, czy Celinę to Celinę. I poinformować Panią Śmierć.
2. Znaleźć Czerwonego Wróbla.
3. Dowiedzieć się, czy Cindy pieprzy się za plecami Upka.
Jeśli tak, dobrać się jej do tyłka.
4. Uwolnić Groversa od kosmitki.
Złożyłem kartkę i schowałem do kieszeni. Otworzyłem informator. Dżokeje zaczęli wyjeżdżać na tor. Był ciepły, przyjemny dzień. Wszystko jawiło mi się jak we śnie. Nagle usłyszałem za sobą hałas. Ktoś siadał. Obejrzałem się. Był to Celinę. Uśmiechnął się do mnie.
– Ładny dzień – powiedział.
– Co ty tu, kurwa, robisz? – zapytałem.
– Kupiłem bilet i wszedłem. Nikt mnie o nic nie pytał.
– Siedzisz mnie, gnoju jeden?
– Właśnie chciałem cię spytać o to samo.
– Nie rozumiem wielu rzeczy.
– Ja też nie. – Przełazi przez ławkę, na której siedziałem, i klapnął obok mnie. – Musimy pogadać.
– Dobra. Na początek: jak się nazywasz? Jak się naprawdę nazywasz?
Poczułem, że wgniata mi się w bok krótka lufa rewolweru. Celinę trzymał go pod marynarką.
– Masz pozwolenie na broń? – zapytałem.
– Teraz ja będę zadawał pytania – odparł, dźgając mnie spluwą.
– Dobra.
– Kto napuścił cię na mnie?
– Pani Śmierć.
– Pani Śmierć? – Parsknął śmiechem. – Nie rób ze mnie balona.
– Nie robię. Tak się przedstawia: „Pani Śmierć”.
– Wariatka?
– Może.
– Gdzie mogę dorwać tę zdzirę?
– Nie wiem. To ona kontaktuje się ze mną.
– Myślisz, że dam sobie wcisnąć ten kit?
– Mówię jak jest.
– Czego chce?
– Chce wiedzieć, czy jesteś prawdziwym Celine'em.
– Tak?
– Tak.
– Który koń ci się podoba? – zapytał.
– Green Moon.
– Green Moon? Właśnie go obstawiłem.
– Też chciałbym to zrobić – powiedziałem. – Pójdę do kasy i zaraz wrócę.
Zacząłem wstawać.
– Siadaj! – warknął. – Bo odstrzelę ci jaja.
Usiadłem.
– Ściągniesz mi tę babę z karku. I dowiesz się, jak się naprawdę nazywa. Nie wystarczy mi jej ksywa. Pani Śmierć. Dobre sobie!
I masz się tym zająć od razu. Natychmiast!
– Ale ona jest moją klientką. Jak mogę pracować równocześnie dla ciebie?
– Możesz, grubasie.
– Grubasie?
– Bebech sterczy ci na kilometr.
– Sterczy czy nie, jeśli mam dla ciebie pracować, musisz mi płacić. A nie jestem tani.
– Ile bierzesz?
– 6 dolców za godzinę.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka zwiniętych banknotów. Wrzucił mi je za rozpiętą koszulę.
– Masz tu za miesiąc z góry.
Tłum zaczął wrzeszczeć. Konie szły już po prostej i który z nich prowadził o 3 długości? I który wygrał o 4? Green Moon. Płacili 6 do 1.
– Kurwa – warknąłem. – Przez ciebie straciłem kawał szmalu.
Nie dałeś mi obstawić.
– Stul pysk i bierz się do roboty!
– No dobrze, dobrze. Jak mam się z tobą kontaktować?
– Tu jest mój numer – powiedział, dając mi maleńką karteczkę.
Po czym wstał, skierował się do przejścia między rzędami i znikł mi z oczu.
Wiedziałem, że kroi się jakaś grubsza afera, ale nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. No cóż, chyba rzeczywiście musiałem się brać do roboty.
Otworzyłem „Informator wyścigowy” i sprawdziłem, jakie konie biegną w 5 gonitowie.