39742.fb2 Tajemna historia Moskwy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Tajemna historia Moskwy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

9 OKSANA

Należało zadać tyle pytań, a jednak Fiodor myślał o tym z niechęcią. Zdał się na Galinę i Jakowa; ten ostatni ciągle go zaskakiwał swoim pozornie poważnym zaangażowaniem w odkrycie, co się stało z ludźmi-ptakami. Od czasu wskrzeszenia glina siedział zamknięty na zapleczu karczmy, przesłuchując wskrzeszonego bandziora. Fiodor czekał z Galiną i pozostałymi w zatłoczonej sali, pijąc produkowane przez Davida piwo, które coraz bardziej przypadało mu do smaku.

Galina i Elena rozmawiały ściszonymi głosami, zaczął się więc rozglądać w poszukiwaniu rozrywki. Kościej, wyraźnie zadowolony ze swojego wyczynu, chodził od stołu do stołu, z uśmiechem i kiwaniem głową przyjmując powściągliwe pochwały. Fiodor uśmiechnął się i pomyślał, że podziemie wydaje się przytulne, jakby naprawdę był u siebie. Kochał Kościeja i Zemunę, opierającą się o stół, przy którym kilka rusałek i wodników rozpijało dzban czegoś parującego i wyśmienitego; kochał średniowiecznego Tatara-Mongoła, który dwa stoliki dalej kłócił się z ożywieniem z czerwonoarmistą z około tysiąc dziewięćset dziewiętnastego. Przywykł do życia w zakamarkach, umiał się wygodnie wpasować w szczeliny, których większość ludzi nie zauważała, a podziemie było niczym więcej niźli zakamarkami i szczelinami. Z zadowoleniem zostawił Jakowowi i Galinie szukanie tropów i przesłuchiwanie martwych gangsterów. Z radością został w karczmie.

Wędrował wzrokiem od jednego stolika do następnego, zahaczając o plamy kolorów i niezwykłe twarze, chłonąc wszystko. Myślał o historii, jakiej uczono go w szkole, i czuł głęboką wdzięczność, że istnieje podziemie, pozwalające uzupełnić suche fakty pasjonującymi opowieściami o podbojach i zwycięstwach, o rewolucjach i bohaterach, o udaremnionych napaściach. To była ta ukryta strona, bez której nic nie miało sensu. Była tutaj przez cały czas i teraz Fiodor wiedział, dlaczego świat wydawał się taki niepełny, przechylony, pozbawiony czegoś ważnego. Zastanawiał się, czy wszyscy czuli tę niesprecyzowaną tęsknotę za czymś, co uznali za stracone już dawno temu, ale co w rzeczywistości było tylko pogrzebane pod ziemią.

– O czym myślisz? – Zapytała Galina.

Wzruszył tylko ramionami, nie umiał ubrać w słowa głębokiego poczucia spokoju i satysfakcji z faktu, że wszystkie elementy w końcu wskoczyły na właściwe miejsce.

– O tym, że to miejsce jest super.

– Niedługo nie będzie takie przyjemne – powiedziała Elena. – Ciesz się, póki to trwa.

Fiodor wyprostował plecy.

– Dlaczego?

– Nie słuchałeś tego… Trupa? – Burknęła z irytacją Galina. – Skoro bandyci wiedzą, że coś tu jest, nie boisz się, że będą szukać głębiej? – Nie wspominając, że jeden z dawnych im pomaga i przemienia ludzi w ptaki – dodała Elena. – To poważna sprawa. I wciąż ani śladu Berendeja.

– Może tylko jest zajęty – powiedziała Galina.

Żona dekabrysty pokręciła głową.

– Gdy Zemuna zwołuje zebranie, przychodzą wszyscy dawni. Nawet Kościej się zjawił, co mnie naprawdę dziwi.

– Myślisz, że to on im pomaga?

Elena wzruszyła ramionami.

– To leżałoby w jego charakterze, ale chyba nie należy wyciągać pochopnych wniosków.

Zemuna podeszła wolnym krokiem, jej szczęki poruszały się w trakcie niezmordowanego przeżuwania.

– Kto najwięcej zyska? Odpowiedzcie, a znajdę winnego.

– Zyska co i od kogo? – Galina z rozdrażnieniem odgarnęła z czoła kosmyk włosów. – Nawet nie wiemy, dlaczego ktoś chciałby przemieniać ludzi w ptaki.

– Możemy się domyślać – powiedziała Elena, a Zemuna pokiwała głową.

Fiodor podjął obserwację karczmy. Kątem oka dostrzegł jasne miejsce zieleni, czerwieni i błękitu – ten sam wir intensywnych barw, jaki od czasu do czasu malował na płótnie, wspominając bransoletki na smukłych nadgarstkach i chmurę czarnych włosów opadających na ciemne uwodzicielskie oczy. Na myśl o niej świerzbiły go palce, pragnąc namalować to co zakazane, niepojęte i niemożliwe do zdefiniowania. Pociągnął kolejny łyk piwa i odwrócił się ostrożnie, spodziewając się, że wizja zniknie, gdy tylko wpłynie w pole widzenia. Nie rozproszyła się.

Fiodor potrząsnął głową, żeby się pozbyć nieproszonej zjawy. Powiedział sobie, że to nie może być ona – wyglądała tak samo jak wtedy, przed laty na moście. Ona też go zobaczyła i lekko zmarszczyła brwi, jakby próbując umiejscowić jego twarz w galerii wspomnień.

Uśmiechnął się do niej, a ona podeszła do ich stolika i z roztargnieniem poklepała Zemunę po pysku, wciąż wpatrując się w Fiodora.

– Wybacz – powiedziała – czy ja cię skądś znam?

Skinął głową.

– Byłem niegrzeczny wobec ciebie i niedźwiedzia. I namalowałem twój portret.

Jej mina nie uległa zmianie, ale wydawało się, że nagle dusza z niej wyciekła, zostawiając perfekcyjną, lecz pozbawioną życia, kruchą replikę twarzy.

– Co tutaj robisz? – Zapytała. – Myślałam, że cię zostawiłam w przeszłości.

Skinął głową.

– Zostawiłaś. Szukałem cię, żeby przeprosić. Od dawna jesteś w podziemiu?

– Odkąd wydałam swoje szczęście. – Wskazała złoty łańcuszek na jego szyi.

– Mogę ci go oddać, jeśli chcesz. – Czuł na sobie zaciekawione spojrzenia Galiny i Eleny. Chciałby, żeby dziewczyna po prostu usiadła.

Pokręciła głową.

– Nie mogę. Gdy coś dajesz, nie możesz tego odbierać.

– Przykro mi. Dlaczego mi to dałaś?

Wreszcie usiadła, wciskając się pomiędzy niego i Elenę. Patrzyła na niego jakby z wielkiej dali czasu i przeżytych doświadczeń, które ich oddzielały.

– Po prostu chciałam, żeby mnie ktoś polubił. Roześmiał się, zaskoczony.

– Polubił? Jak ktoś mógłby cię nie lubić?

– Ty nie lubiłeś – odparła i spojrzała z ukosa na Galinę.

– Byłem młody i głupi.

Popatrzyła na swoje dłonie, uśmiechając się leciutko.

– Więc tacy musieli być wszyscy inni.

– Co z twoim taborem?

– W tym rzecz. Zawsze traktowaliście nas jak robactwo i kazaliście nam trzymać się osobno. Dla was nigdy nie byliśmy ludźmi, byliśmy szczurami, które powinny być wdzięczne za ochłapy i uciec z miasta w chwili, gdy uznacie, że nie odpowiada wam nasza obecność, albo gdy trzeba obwinić kogoś za suszę czy epidemię.

Fiodor chciał się sprzeczać, ale przypomniał sobie własne lęki i chorobliwą ciekawość, i wyraz twarzy matki, gdy powiedziała mu, że go ukradną Cyganie. Pokiwał głową.

Sowin spojrzał od swojego stołu, gdzie grał w szachy z drugim starcem, i pomachał ręką. Oksana odpowiedziała uśmiechem na powitanie.

– Gdzie twoje szczury?! – Zawołała, przekrzykując zgiełk panujący w karczmie.

– Tutaj – odparł. Kilka gryzoni wyskoczyło spod stołu, podbiegło do Oksany i zaczęło na wyścigi wspinać się po długiej spódnicy, jeden przez drugiego śpiesząc na jej kolana.

Pogłaskała je, jakby były kotami.

– Moi przyjaciele – wyjaśniła Fiodorowi.

– Rozumiem. Znają sztuczki?

– Parę. Pokażę ci, gdy będzie ich więcej, lepiej pracują w zespole.

Szczury usadowiły się, obwąchując Oksanę i czasami zwracając nosy w stronę Fiodora, wąsami sprawdzając jego zapach; wyczuwały talizman Oksany.

– Chcesz pójść na spacer? – Zapytał, chcąc uciec od dotkliwego zakłopotania, które zakłóciło jego idyllę.

– Jasne. Czy szczury też mogą pójść? Przydadzą się im ćwiczenia.

– Nie ma sprawy. – Skinął głową do Galiny. – Niebawem wrócę. Mam nadzieję, że twój przyjaciel czegoś się dowie.

Też skinęła głową, nie patrząc na niego. Elena objęła jej ramiona jedną ręką, szepcząc do ucha krzepiące słowa.

Na dworze było ciemno, blaskodrzewa przygasały, rozbłyskiwały na parę sekund i skrzyły się jasno, a potem znów ciemniały. Białe kawki i gawrony spały na gałęziach, tylko od czasu do czasu rubinowe oko otwierało się, by obrzucić przechodzących ludzi i szczury obojętnym spojrzeniem, po czym znowu się zamykało, przysłaniane skórzastymi powiekami.

– Chcesz mnie o coś spytać? – Zapytała Oksana.

Skinął głową.

– Chcę wiedzieć, jak tu trafiłaś… I wiesz… Jak ci się wiodło. Na powierzchni.

***

Oksana wiedziała, że na świecie nie ma dla niej miejsca, zanim jeszcze nauczyła się mówić. Jak sięgnąć pamięcią, znała jadące pociągi i zmieniające się krajobrazy; jedynym stałym elementem wspomnień były kobiety siedzące na tobołkach i dzieci krzyczące i bawiące się pod czujnym okiem matek.

Miała szczęście, gdy jej rodzina dostała odszkodowanie za holocaust – miała nikłe pojęcie, co to takiego, choć właśnie przez holocaust jakaś zagraniczna organizacja humanitarna przysłała pieniądze, a jej dziadkowie ze strony matki zginęli w komorze gazowej. Pieniądze się przydały, kupili za nie dom – ruderę bez bieżącej wody i kanalizacji, niemniej jednak prawdziwy dom, gdzie dało się osiąść na dłużej, a ona mogła chodzić do szkoły.

To doświadczenie tylko powiększyło konsternację – inne dzieci zadawały jej pytania, jakie nigdy nie przyszłyby jej do głowy, i miała kłopoty z udzieleniem odpowiedzi.

Musiała tłumaczyć, że jest Cyganką i że Cyganie mają prawdziwy język, nie jakiś tam złodziejski żargon. Wyjaśniła, że jej matka naprawdę umie wróżyć. Że filmy o Cyganach wcale nie są takie prawdziwe, podobnie jak piosenki sprzedawane na lśniących czarnych płytach winylowych, nawet jeśli nazywają się „Romanse cygańskie". Każde pytanie zwiększało odległość pomiędzy nią i koleżankami z klasy. Zaczęła nienawidzić swojego ukraińskiego imienia, nadanego jej, bo urodziła się w Kijowie.

Potem pieniądze się skończyły i znów dołączyli do starego taboru. Matka zaniemogła, jej wróżby stawały się coraz bardziej dziwne i mroczne. Oksana musiała znaleźć źródło dochodów pewniejszych niż te, jakie zapewniał niedźwiedź prowadzany na smyczy. Zaczęła występować w drogich restauracjach, gdzie tańczyła, grała na gitarze i śpiewała cygańskie romanse. Te piosenki były tylko podobne do prawdziwych, pozbawione celu i duszy – nie mogła zrozumieć, dlaczego trzeba zabić zarodek czegoś żywego i szczerego we wszystkim, co jest przeznaczone do masowej konsumpcji. Podobnie rzecz się miała z matrioszkami, bezdusznymi klockami drewna, które sprzedawali przedsiębiorczy rzemieślnicy; tak samo było z seksem.

Potrzebowali pieniędzy, ale z początku się wzdragała, gdy na przyjęciu jeden czy drugi pijany biznesmen, czerwony i spocony, z rozpiętą marynarką i bez krawata, pytał ją, czy ma wszy, a gdy przeczyła, proponował gruby plik banknotów za coś ekstra. W końcu nie mogła sobie pozwolić na odmowę i naprawdę nie było aż tak źle, po prostu szła z nimi do łazienki albo na zaplecze, zamykała oczy, zagryzała usta – i naprawdę, czy to się różniło od tego, co robił Fiodor, sprzedając jej portrety – tylko smuga smagłej skóry, czarne oczy i czerwone usta, rozmyte przez powtarzalność ruchu – czym to się różniło? Czym się różniło od pękniętej igły żłobiącej rowek na starej płycie, dokoła, wciąż dokoła, nigdy niedocierającej do celu; czym się różniło od brzozowego pniaka, wirującego pod ostrym siekaczem noża rzemieślnika, aż zyska gruszkowaty kształt głupiej pustej zabawki?

Świat obracał ich wszystkich dokoła, w kręgach, które nosiły iluzoryczne podobieństwo do spiral, aż wszyscy się ścierali, tracili cechy charakterystyczne, jak jej moneta, jak lizak w łakomych ustach dziecka. Obracała się w tańcu, spódnica wirowała wokół niej w jaskrawym rozpaczliwym kręgu, śpiewała, pozwalała brać się od tyłu, i wszystko to ze strasznym uczuciem, że została ciśnięta w szarą pustkę październikowego nieba.

Czuła się zrównoważona tylko tego dnia na moście, gdy ni z tego, ni z owego spojrzała ponad kanciastym ramieniem mężczyzny ze szkicownikiem i zobaczyła most i cerkiew odbite na papierze tak, jak odbijała je woda – takie same, a jednak inne, nie sprofanowane, lecz uhonorowane. I wtedy zapragnęła zobaczyć siebie tak, jak on ją widział, jak inni nie mogli zobaczyć.

I gdy ją namalował, poczuła się prawdziwa, nie tyle zlepek egzotycznych cech, ile pierwotna istota z koloru i światła, z płaszczyzn i ostrych kątów. Została rozbita i złożona na papierze, niezupełnie ona, ale realna, z ważkością, której brakowało jej prawdziwemu ciału, wolna od krępujących spiral i szorstkich jak papier ścierny pięści świata.

Dała mu swoje szczęście i pokazała Miszę, mając nadzieję, że Fiodor uzna jedno i drugie za to, czym było, że zrozumie, że Misza jest duszą na ostatnich etapach rozcierania do gołych kości, drzazg połamanych zębów i strzępów pazurów. Zamiast tego Fiodor odszedł, i nic już nigdy nie było dobrze.

Oksana nie obwiniała go, nie bezpośrednio; przecież nikt nie jest nikomu nic winien. Nie szukała zbawcy, tylko kogoś, kto by zrozumiał. Była wściekła na siebie, że nie umiała mu tego wyjaśnić. Jej śpiew zaczął brzmieć chrapliwie, gdy zaschło jej w gardle i coś pękło w piersi. Palce ślizgały się niemrawo po strunach gitary. Misza zdechł w październiku.

Wtedy wynieśli się z dworca i zamieszkali w Carycynie – w parku trwała budowa, wielkie fragmenty zostały zamknięte dla zwiedzających i tabor cygański z niedźwiedziem mógł tam czekać do zimy, zanim ruszą w cieplejsze strony albo przezimują, zmarznięci i stłoczeni, ale uparci jak wrony. Najpierw jednak musieli się pozbyć martwego niedźwiedzia. Kremacja wydawała się najlepszym rozwiązaniem. Oksana, rozpaczająca bardziej niż pozostali, dostrzegła w tym coś stosownego, niemal poetyckiego.

Zbudowali stos pogrzebowy z gałęzi, a także paru brzózek i lip, których braku, jak osądzili, nikt nie zauważy, i wtoczyli na wierzch skurczone, wysuszone ciało niedźwiedzia. Zapadła noc, liście wciąż czepiające się gałęzi czerniały na tle indygowego nieba z wielkim bladym księżycem.

Żółte płomienie lizały z trzaskiem gałęzie, wysuszając soki w chmurze gryzącego czarnego dymu, który przesycał powietrze smakiem prawdziwej jesieni i goryczy. Ich jęzory okręcały się wokół pni brzóz, długie loki białej kory szeleściły i paliły się jak papier, przez chwilę obrysowane czerwienią, potem niknące w blasku czystego pomarańczowego ognia. Płomienie dosięgły martwego niedźwiedzia i zapach liści został zduszony przez swąd płonącej sierści.

Wszyscy wtedy się rozproszyli, radzi, że ogień jest gorący i jasny, więc rankiem nie zostanie nic prócz paru popielatych kości, łatwych do połamania na długie ostre drzazgi i pogrzebania. Została tylko Oksana, z oczami łzawiącymi od smrodu. Obejmowała ramiona, gdy fala żaru uderzała w nią raz za razem, a tłusta sadza siadała jak czarne płatki śniegu na jej włosach, rzęsach, policzkach, ustach. Niedźwiedź na szczycie stosu jak gdyby ożył – kończyny wykrzywiły się w żarze, jakby kiwały, by do niego dołączyła. Rozumiała, że ruch jest wynikiem skurczów wysuszanych mięśni, zanim obrócą się w popiół. Ale rozumiała też, że nie ma sensu czekać, aż zrobi się stara i schorowana jak Misza, aż jej ciało spocznie na własnym stosie pogrzebowym. A może ją pogrzebią – przepełnił ją niesmak, nie sprawiała jej przyjemności myśl o ciemnościach, wilgotnym zapachu ziemi i nieuniknionych robakach. Wolała odejść teraz, w wybuchu płomieni, jak wiele cygańskich kobiet w dawnych czasach. To będzie jej jedyny akt sprzeciwu wobec losu – pokrzyżuje mu szyki, przed czasem rzucając się w jego objęcia. Oksana odetchnęła głęboko parę razy, jak przed skokiem do wody, a nie w ryczące płomienie ze skwierczącym padłem niedźwiedzia. Płomienie skoczyły w górę, liżąc blady księżyc czerwonymi psimi językami, i zakrzywiły się do wewnątrz, otwierając ciemne rozjarzone przejście. Oksana zamknęła oczy i weszła, podnoszona przez nieznośnie gorące tchnienie z serca stosu. Jej stopy oderwały się od ziemi i unosiła się przez chwilę, otoczona lśniącymi ścianami ognia, jej rozpostarte ręce łopotały jak ptasie skrzydła, aż podmuch z siłą oceanicznej fali rzucił ją w stronę martwego niedźwiedzia i poczuła, że oboje – płonąc, płonąc – spadają w pusty ocean ciemnego październikowego nieba.

***

Fiodor milczał – co mógłby powiedzieć? Niczego nie obiecywał, był niewinny, a jednak wina gromadziła się tuż pod powierzchnią, gotowa wypłynąć. Patrzył na szczury omywające ciemnym strumykiem drobne stopy Oksany. Zdawało się, że kolejne wyłażą ze szczelin w chodniku i z domów, dołączając do lśniącej chmary brązowego futra. Podniósł głowę, spojrzał na białe ptaki na drzewach.

– Widać tutaj tylko te albinosy – powiedział, żeby przerwać krępujące milczenie. – Ciekawe, co się stało z czarnymi.

– Nie ma tu takich.

– Chodzi mi o te, które przyleciały z powierzchni. Te, za którymi przyszliśmy.

Oksana pokiwała głową.

– Słyszałam, jak David i Sowin o tym rozmawiali, ale sama ich nie widziałam. Siostra dziewczyny, która przyszła z wami, jest jednym z tych ptaków, prawda?

– Podobno. Ale czy to nie dziwne? Przyleciały tutaj i zniknęły.

– Dziwne – zgodziła się i umilkła.

Wiedział, że Oksana nie chce rozmawiać o ptakach ani o gangsterach, o niczyich sprawach. Rozpamiętywała osobisty ból, który wszystko inne spychał na drugi plan. Fiodor nie miał do zaoferowania pociechy, ale też wiedział, że ona nie chce, by ją pocieszano.

– Czy twoje szczury mają imiona? – Zapytał.

Skinęła głową.

– Ten to Aleks, a tu Sasza, i Sonia, Masza i Artiom.

– Potrafisz je rozpoznać?

– Różnią się. Poza tym powiedziały mi, jak mają na imię. Próbują powiedzieć więcej, ale nie rozumiem.

– Jeden oglądał monetę, którą mi dałaś. Chyba poczuł twój zapach.

Rozbłysk blaskodrzewa przemienił jej uśmiech, nikły i smutny, w chwilowy trupi grymas.

– Lubią mnie, a Sowin nie ma nic przeciw temu, że spędzają ze mną czas. Chcesz zobaczyć ich sztuczki?

– Jasne. – Fiodor chętnie przystałby na wszystko, byle oderwała się od ponurych myśli i przestała użalać nad sobą. – Muszą ich być setki.

Oksana zagwizdała na szczury, które utworzyły formację – niewyraźna plama szarych ciał uformowała się, gdy szczury się rozstąpiły niczym Morze Czerwone i utworzyły równe rzędy po bokach. Ich oczy lśniły w zmierzchu jak czerwone węgle.

Oksana znów gwizdnęła i szczury posłuchały – skakały jeden drugiemu na grzbiet, tworząc wysokie kolumny zamiast rzędów. Fiodor podziwiał ich organizację i architektoniczną pomysłowość – kolumny miały podstawy z kilku tuzinów szczurów i zwężały się ku górze, a szczyt każdej wieńczyło tylko jedno zwierzę.

– Ładne – pochwalił.

Uśmiechnęła się.

– Spójrz na to. – Zagwizdała długą smutną nutę, która drżała w powietrzu o chwilę za długo, i szczurze kolumny skręciły się, runęły jedna na drugą.

Szczury utworzyły łańcuchy, łącząc się splecionymi ogonami i chwytając za przednie łapki; łańcuchy pogrubiały, wijąc się, odrywając od ziemi, przybierając kształt. Fiodor rozpoznał dwie grube nogi i pękaty tułów, dwie łapy i okrągłą głowę z długim pyskiem. Stworzenie stanęło przed nim, chwiejąc się lekko. Roześmiał się.

– To najdziwniejsza rzecz, jaką dotąd widziałem. Niedźwiedź ze szczurów. Umie chodzić?

Dzięki cudowi koordynacji, wysiłku i chęci sprawienia przyjemności, stworzenie zrobiło jeden mozolny, posuwisty krok. Łapy kołysały się swobodnie, niepokojąco sugerując połamane kości.

Oksana przekrzywiła głowę, krytycznie patrząc na stwora.

– Co myślisz?

– Robi wrażenie – odparł Fiodor. – Zawsze mnie zdumiewało, jak bystre są te stworzenia, szczury i wrony. A to tylko szkodniki, prawda?

– Prawda – odparła. Jej uśmiech zgasł. – Jak Cyganie, to chciałeś powiedzieć?

– Nie. Wiem, jak widzą was ludzie. Ale gdy byłem mały, mama wciąż powtarzała, że ukradną mnie Cyganie.

– Jasne. Zwalaj winę na wychowanie.

– Chyba chciałem zostać ukradziony. I tak, wiem, że nie kradniecie dzieci, ale nie o to chodzi. Skarżysz się, że traktowali cię inaczej…

– Ty też.

– Ja tylko chciałem czegoś magicznego. Przepraszam. Nie wiedziałem, że inny zawsze musi być zły.

– Oczywiście. Twierdzenie, że inność może być lepsza, jest w rzeczywistości uznawaniem własnej pośledniości, a kto chciałby się na to zgodzić?

Niedźwiedź ze szczurów zrobił kolejny chwiejny krok. Oksana osądziła, że chodzenie jest bezpieczne, i pozwoliła mu podążać za nimi.

Śpiące ptaki albinosy zbudziły się i patrzyły podejrzliwie na niedźwiedzia błyskającego miriadami szczurzych ślepiów, obwieszonego festonami nagich ogonów. Niektóre nawet ciągnęły w ślad za nim, przeskakując z drzewa na drzewo, cicho skrzecząc.

Zawrócili w stronę karczmy, białe ptaki za nimi.

– Przynajmniej ten niedźwiedź nie umrze – powiedział Fiodor. – Stworzyłaś sobie nieśmiertelnego pupila, który cię nigdy nie opuści.

Z uśmiechem skinęła głową i przyśpieszyła kroku, aż spódnica zaszeleściła wokół łydek. Dobrze, pomyślał Fiodor. Wreszcie znalazł właściwe słowa.